2013-11-29

Odcinek 9. What would you do if I said I love you?

















o czym byś chciała śnić, gdybyś dostała trochę snu?
kogo chciałabyś winić, gdyby świat nie chciał słuchać?
powiedz mi, co byś zmieniła 
gdyby zmiana była wszystkim, czego potrzebujesz?



          Zaprosili, to żem zaraz na drugi dzień przyjechał z wizytą. A co? Stoję więc sobie teraz przed Waszym domem i przeskakuję z nogi na nogę, czekając aż ktoś mi otworzy. Pięknie będzie, jak żeście już pojechali gdzieś beze mnie i klamkę pocałuję sobie, bo tyle z wizyty będzie. Niby mnie geniusz zaprosił, ale takiemu ufać to nigdy nic nie wiadomo. Naciskam dzwonek jeszcze raz i tym razem mocniej guzik przytrzymuję. Diiiiiiiiiiiiiiiink doooooooooooooong!
          - Idę już, idę! Komu się pali?  – słychać czyjś głos z wewnątrz, więc oddycham z ulgą. Nie na darmo żem przyjechał. Drzwi się otwierają i stoi Twój mężuś w całej okazałości z rozczochraną czupryną i bez koszuli. Pięknie! Widzę odwiedziny się udały, normalnie moment pierwsza klasa! Przełykam głośno ślinę i gapię się na niego oniemiały nawet sobie nie próbując wyobrażać, co on tam z Tobą robił. Ale już głupio uciec, jak mi już matoł drzwi otworzył, nie?
          - Kubacki przyszedł! – drze się głośno, wnioskuję, że do Ciebie, a mnie gestem zaprasza do środka. – Aleś się Mustaf odstrzelił! 
          Przewracam tylko oczami z niesmakiem, bo nie będę przecież komentował jego ubioru niestosownego do chwili obecnej i sytuacji. Poprawiam tylko krawat, dopinam marynarkę i patrzę na niego z wyższością. Ale już słyszę czyjeś kroki i już widzę całą Twoją osobę, jak biegnie do mnie na przywitanie. Oddycham szybko z ulgą, bo Twoja garderoba, w przeciwieństwie do niektórych, jest nienaganna. Oj, jakże Ci pięknie w tej sukience. Śmiejesz się ciepło i już mi na szyi uwieszona, całujesz mnie radośnie w oba policzki, a potem mierzysz groźnym wzrokiem swojego współmałżonka.
         - Ubrałbyś się! Patrz, jaki Dejvi elegancki! Nie to, co ty! Gościa przecież mamy a ty co? – mówisz do niego z wyrzutem, a mnie chwytasz pod ramię i prowadzisz do salonu. A ja aż się wyższy czuję, bo co racja to racja. Kultura jakaś musi być, a nie jak ostatania hołota gości przyjmować w dresie. Z czym do ludzi? A niby taki kulturalny.
          - Ale mi gość. Przecież to Kubacki! A ja trawnik kosiłem, to co miałem? W garniturze?
          Śmiejesz się słodko i już na niego uwagi nie zwracasz, tylko mnie sadzasz przy stoliku i do mnie się uśmiechasz. Pytasz co u mnie, więc krótko odpowiadam, choć mówić składnie w Twojej obecności to ciężko, kiedy tak tymi migdałami mnie rozpraszasz. Potem Ty mówisz, ale słucham tylko brzmienia Twego głosu i jakby mnie ktoś spytał o czym opowiadasz, to bym nie umiał rzec ani słowa, jak na chemii w gimnazjum. Od czasu do czasu do mojego mózgu docierają tylko pojedyncze wyrazy, że słońce, że kwiaty, że dzieci, że światło. I siedzę sobie w takim błogim nastroju jak w niebie, a wtedy gospodarz wybitny się odzywa i niszczy całą cudną aurę.
          - Kawy chcesz?
          - No pewnie, że chce!  – upominasz go szybko, a ja znów sie rozpływam, bo ach! Jak Ty o mnie dbasz! – Z mlekiem czy bez? – To pytanie kierujesz do mnie i całe szczęście, że się orientuję, bo bym na idiotę wyszedł. Ale gdy tylko otwieram usta, żeby powiedzieć, że kawę to ja tylko czarną gorzką piję, to słyszę z kuchni.
          - Mleka nie ma!
          - Jaka szkoda!  – wzdycham głośno.  – Bo taką ochotę od rana na kawę z mlekiem miałem...
         - Skarbie! Leć do sklepu po mleko!  – wołasz natychmiast do niego, a ja się chytrze do siebie uśmiecham. Bo ja to jednak mam łeb. No i on oczywiście wyjścia nie ma i idzie, skoro Ty tak zarządziłaś, więc tak się mężunia nienagannego, chociaż na chwilę, pozbywam. 
          I siedzimy sobie przy tym stoliku i sobie rozmawiamy. Ja to całkiem jestem jak zaczarowany. Obserwuję Twoje ruchy, mimikę twarzy i kosmyki włosów, które śmiesznie spadają Ci na oczy. Czuję się jak w bajce najpiękniejszej, czuję się jakbym wygrał Puchar Świata albo Wielki Finał w "Jeden z dziesięciu". Uśmiecham się do Ciebie, a Ty do mnie, pokazując mi ciągle rząd śnieżnobiałych zębów. 
          - Dejvi, Dejvi...
          Dobra chwila mija, jak zauważam, że machasz mi ręką przed oczami, a druga chwila mija, nim wszystkie szare komórki w moim łbie zatrubiają po co Ty to robisz.
          - Co Ty, Dejvi? Zakochany?
          No pięknie! Ty to jesteś! I co ja mam teraz zrobić niby? Wzdycham głośno i robiąc niewinną minę, przewracam oczami. Liczę jeszcze, że cudny mężuś wróci i mnie wyratuje, ale jasne, że nie. Tak to liczyć na kolegę! 
          - Że też wcześniej nie widziałam! Jasne, że zakochany! – mówisz sama do siebie i aż w dłonie klaszczesz. Śmiejsz się rozszczebiotana, dumna ze swojego odkrycia! I świetnie! I co ja mam Ci teraz powiedzieć?
          - Ale nie zawsze można mieć tego, kogo się kocha – gadam filozoficznie, choć przecież całkiem bez sensu i od razu jak tylko kończę, to już tych słów żałuję. Twoje oczy się rozszerzają ze zdziwienia, a ja zbyt dobrze znam to spojrzenie. Świetnie. Idealnie. Doskonale. Już wiem, że nie odpuścisz. Szans najmniejszych nie ma. Śmiejesz się do mnie głupkowato i robisz te miny, które mnie tak rozczulają. I co ja mam teraz zrobić? Przecież nie powiem Ci prawdy, a Ty za wygraną nie dasz. I już drążysz, tropisz, dopytujesz. Pięknie, panie Kubacki, trzeba było ruszyć mózgiem wcześniej, a nie pleść trzy po trzy. A Ty nie odpuścisz, diablico przeklęta, tylko będziesz wypytywać i trzepać tymi rzęsami, aż Ci sekretu nie wyznam.
          - No mówże, Dejvi, kto! No mnie nie powiesz? – mówisz tym swoim słodkim głosikiem już wiem, że z Tobą nie wygram. Wiem też, że wkopałem się po uszy na amen, bo Ty przecież będziesz tu przy mnie siedzieć choćby do jutra i męczyć, żeby powiedział. Wizja ta jest dosyć kusząca (ta wizja, że siedzisz przy mnie do jutra, rzecz jasna), no ale cóż, nierealna. Szczególnie, że pierwszy talent skoków zaraz wróci. Patrzę na Ciebie naprawdę prosząco, a Ty aż w dłonie klaszczesz z ciekawości, uśmiech wypełnia całą Twoją twarz, a nawet więcej, całe ciało Twoje się śmieje i mrużysz tak śmiesznie nos.
           - No powiedz, Dejvi, powiedz! Kto jest tym Twoim marzeniem niedoścignionym, z kim być nie możesz, no powiedz!
          I już nie wiem jak dłużej się bronić, a ponieważ prawdy Ci przecież nie powiem, to otwieram usta i mówię:
          - Baśka!
         Bo przecież nic lepszego na poczekaniu nie wymyślę. A Baśka zajęta, być z nią nie mogę, obiekt niedościgniony idealny. A że to Baśka, kujon wstrętny, to przecież nieważne. Mogłem się zakochać, nie? Uśmiech masz jeszcze większy i aż skaczesz z radości, więc z niepokojem stwierdzam, że ta myśl Ci się podoba. I już wiem, już pewien jestem, że to nie był dobry pomysł, żeby Ci cokolwiek takiego mówić. Bo Ty nie odpuścisz, bo będziesz drążyć i uszczęśliwiać mnie na siłę, i już pewnie cały plan masz w tej Twojej szalonej głowie, żeby mnie z Baśką przed ołtarz zaciągnąć. I jeszcze rzucasz mi się na szyję i ściskasz, i tulisz, jakbym to Tobie miłość wyznał, a przecież powiedziałem, że Baśka. No i dochodzi do mnie, że przecież ją niby kocham nieszczęśliwie, więc zaraz robię minę zbolałą i z teatralnym szeptem, odsuwając Cię na wyciągnięcie ramion (lecz ciągle mają Cię przy sobie blisko), mówię:
          - Ale ona jest z Krzysiem. Nie chcę psuć ich szczęścia.
          I wzdycham. A Ty jak szalona podskakujesz w miejscu i gdybym Cię nie znał, to bym pomyślał, że zwariowałaś. Ale Cię dobrze znam i wiem, że Ty taka jesteś. Choć teraz to mnie ubodło, że Ty mnie nic nie żałujesz. Że ja taki nieszczęśliwy, a Ty się cieszysz. Że ja tak cierpię, a Ty skaczesz z radości. 
          - Bo ona nie jest z Krzysiem!!! – drzesz się mi do ucha i już wiem, że klops. Umrę, padnę, zabiję się. No to się teraz zacznie...


o co chciałabyś zapytać, gdybym znał odpowiedź?
  co byś namalowała, gdyby wszystko było koloru szarego?
 o czym byś myślała, gdyby twój umysł był wolny?
gdzie byłby koniec, gdyby koniec był dzisiaj?


       
          Ten Titus to jakaś chodząca porażka po prostu. Łazi z maślanymi oczami i wzdycha, jak Romeo na balkonie, a ja głupi już myślałem, że ma dziewczynę. I się wydało, że chyba w snach! Jak go tak obserwuję, to nawet się Baśce nie dziwię. Zresztą ja już kujonkę dawno przejrzałem! Niby Titus to tamto, a dawno sobie Klakiera upatrzyła i już powoli wszystkimi mackami go obłapia. A Kalkier gwiazdor to też udany! Nie ma jak kumplowi dziewczynę bałamucić, jak ten chodzi w nią wgapiony, jak niegdyś w piłkę Rasiak. No, ale sam Titus durny sobie winien. Mówiłem, Baśki na imprezę do Klakiera nie brać, ale debil nie słuchał, no i ma. A przez jego życiową nieudolność społeczną teraz ja mam problem, bo jak czegoś nie wykombinuję, to Ty mnie zaraz zaczniesz swatać z Baśką kujonką i będę miał całkiem przechlapane.
           Klakier to w ogóle od kiedy z wakacji wrócił to do mnie wydzwania, jak ostatni upierdliwiec. A gdzie trening? A o której? A kto będzie? A co będziemy robić? A co zabrać ze sobą? A jaki plan? A co ja jestem? Darmowa sekretarka głosowa Klakierowa czy asystentka od spraw żywieniowo-transportowych? Było się interesować i zapisywać w kajecie, jak łepetyna pusta, ale nie! Ten zajęty facebookami, fankami i bzdurnymi zdjęciami, coby przypadkiem lajków nie ubyło! I co ta Baśka w nim widzi? Kręcę głową z oburzeniem, gapiąc się na to durne towarzystwo. Dzisiaj to na siłce pakujemy. Wiewiór się szczerzy, bo właśnie wycisnął 140 kg, najwięcej ze wszystkich, więc Klakier chodzi wściekły. Ten to nawet, jakby mu oczy na wierzch wyszły, to tyle nie uniesie. Kłócę się więc barany od rana, ale nawet na krok od siebie nie odejdą, papużki nierozłączki. Tylko Kamilcio smutny, bo Stefańcia nie ma i nie ma z kim gawędzić, bo z nas żaden na jego poziomie.
           - Titus! Twoja kolej, matole.
            I lezie ta pierwsza sierota do sztangi, a ja zaczynam rozumieć, że beze mnie to on nigdy w życiu tej Baśki nie poderwie. Wzdycham cicho do siebie, bo innego wyjścia nie ma. Trzeba durniowi pomóc, z Baśką go spiknąć, a ja będę miał święty spokój i będę sobie mógł cierpieć spokojnie z miłości do Ciebie do końca świata.

co byś zrobiła gdybym powiedział, że cię kocham?
  komu chciałbyś zaufać, gdybym cię okłamywał?
 co byś zrobiła, gdybym wszystko zmienił?
 gdzie byś chciała uciec, gdybyś mogła uciec przed czasem?


          Już naprawdę nie pamiętam, który to geniusz wymyślił, ale jedziemy do opery. Tego jeszcze nie było, żeby drużyna skoczków chodziła na jakieś durne spektakle, ale oczywiście mnie nikt o zdanie nie pytał. Ktoś wybrał spektakl, ktoś uprosił trenera, Klakier zamówił bilety przez Internet i jedziemy. Będziemy siedzieć w pierwszym rzędzie jak debile.
          Wszyscy wystrojeni jak na pogrzeb, Ty w sukience, bo oczywiście Ty też jesteś. Już nawet nie wiem czy to Twój mężuś, czy jego kumpel najlepszy wymyślił, że Was też zabierzemy, bo też będziecie zachwycone. Więc jedziemy wszyscy na dwa samochody. Ty z nim, z jego przyjacielem ulubionym i z przyjaciela małżonką szczebiotką. No i z Wami jeszcze Pieter. Pieter bez żony, bo ona jedna mądra stwierdziła, że nie ma czasu. Nie to co my. W drugim aucie ja z debilami. Titus kieruje, obok Klakier wyszczerzony, a z tyłu ja, Kubuś buloklep i Baśka. Bo Baśka oczywiście też jedzie. Wzdycham głośno, gdy ona po raz setny szminkę poprawia, myśląc, że jej od tego lepiej będzie. 
          I już wchodzimy do środka, wszyscy ucieszeni, a Klakier oczywiście zdjęcie robi, bo przecież on po to do opery chodzi, żeby zdjęcie wrzucić na Facebooka i żeby wszystkie laski wzdychały, jaki to on mądry i kulturalny. Nawet Stefcio garnitur ubrał, a już myślałem, że przyjdzie w tych swoich nieśmiertelnych szarych gaciach od dresu i będzie beka. Pieter się śmieje, bo się okazało, że Titus się w kiblu zaciął, a spektakl zaraz się zacznie, więc jaja. Ci idioci stoją i się śmieją, więc oczywiście ja muszę się wziąć do rzeczy i idę ratować barana. Łapię jakąś panią sprzątaczkę, żeby mi dała klucz zapasowy, ale nie może, odsyła mnie na portiernię. Więc lecę, gdzie baba kazała, a tam w oknie siedzi jakiś grubas z wąsami i mówi, że nic nie poradzi, bo jemu tam właśnie siedzieć kazali i pilnować, a klucza obcemu dać nie może. Pewnie! Telewizora burak nie ma, że Kubackiego nie poznaje? Ale gadaj z głupim. Przewracam oczami, bo czasu nie ma na dyskusje, więc idę do śmiesznego pana przy wejściu, który wcale nie wygląda jak cieć i on dopiero ze mną do tego kibla idzie i Titusa ratuje. Więc wracam do was wszystkich, a Ty mi posyłasz swój promienny uśmiech, więc już nie pamiętam wszystkich niedogodności i już nawet z zadowoleniem wchodzę na tę głupią salę. 
          Łapiesz mnie pod ramię i jest mi całkiem miło, choć z drugiej strony trzymasz ramię tego Twojego mężunia idealnego. Ale możliwe, że będę siedział obok Ciebie, więc już prawie się nie wkurzam o tę beznadziejną operę. Okazało się, że nie mamy biletów w pierwszym rzędzie, a w ostatnim i że prawie nic nie widać, bo filar pół sceny zasłania. Tak to pozwolić Klakierowi coś załatwiać. Wzdycham z niesmakiem, ale udaję zadowolonego, że jestem w tej durnej operze, bo przecież się na mnie patrzysz cały czas. Więc siadamy, wpierw Twój mężuś, potem Ty, obok ja, a potem Klakier z Baśką. Reszta z drugiej strony. Pieter się wkurza, bo siedzi za filarem i nic nie widzi, ale przygasa światło. Zaczyna się. 
          Nie wiem, kto mądry wybrał „Romea i Julię”. Wyją na tej scenie i rozkminy życiowe prowadzą jak Wiewiór na japońskim klozecie, a ty człowieku patrz i podziwiaj przymusowo. Aktorka główna brzydka jak noc polarna, nie wiem kto ja wybierał, a kochaś ma krzywy nos i głos jak Titus przed mutacją. I długie to jak cholera. Ale siedzę wyprostowany i sztuką się napawam cały czas, aż dzwoni dzwonek i przerwa. Jakoś przeżyłem wszystkie akty po kolei i już się kończy durnota. Ty cała w skowronkach, komentujesz grę aktorów, muzykę i aranżację, a ja się uśmiecham ze udawanym znawstwem. Z Titusa się śmieją, bo podobno spał i na koniec go Żyła obudził, a on się zapiera, że wcale nie. Pan-Jestem-Idealny-Stoch stoi z zadowoloną miną, dumny że uczestniczy w tak wysokiej kulturze. A głupia Baśka ryczy. Patrzę na nią z niesmakiem, bo obciach robi, jak tak beczy w moje ramię przy wszystkich. 
          - Bo takie smutne to zakończenie – chlipie pod nosem. – Ach, takie smutne…
          Durna Baśka, nie wiedziała, jak się skończy „Romeo i Julia”? Taka kujonka a nie czytała? Po cholerę przyjechała, żeby teraz ryczeć. Trzeba było iść na „Brzydkie Kaczątko” z bachorami, tam jest szczęśliwe zakończenie, a nie teraz beczeć. Klakiera jakieś laski złapały, więc rozdaje autografy, a ja zerkam na Ciebie, żebyś coś z Baśką zrobiła, bo normalnie jaja. A Ty się tylko śmiejesz do mnie chytrze. Świetnie...


jak byś się czuła, gdybym powiedział, że cię nienawidzę?
  o czym chciałabyś śnić, gdybyś dostała trochę snu?
co byś zrobiła gdybym powiedział, że cię kocham?



2013-11-23

Odcinek 8. I can’t sleep til you’re next to me

















nigdy nie myślałem, że mógłbym się zakochać, zakochać, zakochać
ale to wyrosło ze zwykłej nicości, nicości, nicości
nie wiedziałem, że tak się wszystko potoczy
nie mogę spać, gdy nie ma cię obok




          Słońce świeci, na niebie ani jednej chmurki, więc czego chcieć więcej? Gdybyś jeszcze Ty tutaj była, to byłbym w siódmym raju, no ale niestety. Za dużo by dobrego na raz było. Więc zamiast Ciebie wszystkie debile ze mną w basenie tyłki moczą. Na skoczni trwa mikst, a my nie startujemy, więc możemy z czystym sumieniem byczyć się w wodzie. Oj, żyć, nie umierać. Ale oczywiście musieliśmy udawać wielce nieszczęśliwych i wzdychać do kamery, jak to nam jest strasznie smutno. A figa z makiem i guzik z pętelką! Przynajmniej dzisiaj święty spokój mamy i komfort psychiczny całkowity. Zamykam oczy i wyobrażam sobie, że nie ma obok tych wszystkich idiotów, a jesteś Ty. I prawie już widzę w umyśle Twoją buźkę, gdy któryś matoł musi wszystko popsuć i zaczyna gadać.
          - Jednak całe szczęście, że nie skaczemy w tym całym mikscie, nie? – odzywa się Ziobro. – Możemy się bezkarnie obijać.
          - No... – przytakuje reszta i maślane oczy robi do słońca. Klakier laluś łeb ustawia pod odpowiednim kątem, żeby go równo opaliło.
          - I tak by nie wszyscy skakali. Ja bym się z Kamilem musiał mordować, a wy debile wszyscy byście dupy dalej moczyli – wtrąca się Pieter, pierwszy w kadrze geniusz i filozof. 
          - No chyba cię całkiem pogięło! – protestuję głośno. – Ja bym skakał z Kamilem, a nie taki matoł!
          - Jak ty Mustaf? Przypominam, że dziś to każdy jeden skok od ciebie dalszy miałem – mówi Klakier idiota, bo sobą by nie był, jakby swoich durnych kilku groszy nie dorzucił.
          - Ty Maciuś?! Chyba jako dziewczyna – odgryza się Piotrek. – Ja bym startował, to pewne na więcej niż sto procent! No i Kamil, Mistrz Świata! Ale by ekipa była, co nie?
          Ja nic nie mówię, bo nie będę otworu ustnego strzępił bez potrzeby, ale by wypadało przypomnieć, bo chyba nie pamięta Wiewiór głupi, kto na ławie w Wiśle siedział? Kogo dzieciak Niunio z drużyny wygryzł? Przecież nie mnie? A że nie skakałem dziś najdalej to nie moja wina, bo nie wiem, kto mądry wymyślił treningi tak wcześnie rano? Dobrze, że o siódmej nas z wyrek nie wyrwali i skakać nie kazali, ale kto ich tam wie, co na zaś wymyślą.
          - Oczywiste zupełnie, że ja bym skakał. Trener mi najbardziej ze wszystkich ufa – grzecznie przypominam durnemu towarzystwu.
          - A może ja bym skakał ze Stefanem? Hę? – mówi Titus. – Żeby było sprawiedliwie, bo przecież wy zawsze w drużynówce wszystkie miejsca zajmujecie.
          No chyba na mózg upadł Titus durny! Chce, żebyśmy ostatnie miejsce zajęli chyba, kolaborant jeden! Nawet żabojady i makaroniarze by z nami wygrywali! Ale wstyd byłby.
           - Skakaliby najlepsi – odzywa się Cudowny-Pan-Magister-Stoch, bo on jak zwykle zawsze najmądrzejszy. Aż dziw, że mu jeszcze Nagrody Nobla nie przyznali za osiagnięcia umysłowe.
          - Czyli Kamil i ja – stwierdza Klakier.
          - A kto był drugi na pierwszym treningu, baranie? – drze się Żyła.
          - A potem dziesiąty! A ja wygrałem!  – broni się pierwszy wazeliniarz.
          - Myślę, że Kamil i Maciek powinni – wtrąca się Stefańcio. – Tak by było najbardziej optymalnie. Łukasz potwierdzi!
          No odezwał się pierwszy znawca skoków, co sam bulę klepie jak ostatania fajtłapa! Już mam powiedzieć, co myślę o takim durnym pomyśle, żeby Klakiera zamiast mnie wystawiać do miksta, ale patrzę, a tu wszystkie matoły z basenu wyłażą i lecą prędko do trenera, więc ja za nimi. Szukamy go u góry w holu, potem w jednym pokoju i w drugim, a w końcu znajdujemy na dole przy stoliku w bufecie z wielką kawą. Jasne! Nam mówi, że niezdrowo, a sam sobie w tajemnicy przed nami w ukryciu żłopie! Było robić alarm o świcie i galopem na trening nas gnać, zamiast spać? To pokarało, a teraz kofeiny trzeba i sobie trener używa zamiast świecić nam przykładem.
          - Niech trener sam powie, kto by skakał! – ogłasza Pieter, bo ten to zawsze pierwszy się odezwać musi.
         - Kiedy? – się pyta Kruczek zdziwiony i patrzy na każdego z nas po kolei, bo pewnie rozmyśla, któremu pierwszemu odbiło.
          - No dziś! Kto by skakał w mikście jakbyśmy startowali?


bo nie mogę spać, gdy nie ma cię obok
nie, nie mogę żyć bez ciebie już dłużej


          Niech mają, gamonie. Nasi wszyscy w miarę porządnie skakali i nawet głupi Klakier, co w próbnej leciał jak łamaga i naprawdę myślałem, że dzisiaj będzie kompromitacja gwiazdy mediów elektronicznych. W pierwszej serii równo wszyscyśmy jak pod sznurek lądowali, ale do tych niemieckich buraków trochę zabrakło. Najpierw ich trzech z mamisynkiem Wellusiem na czele, a potem nasza kompania jeden za drugim jak na apelu w szkole. Ziobro jeden się wypiął na nas, ale ja zawsze powtarzam, że temu to do nas brakuje, a na piękne oczy nikomu punktów nie dają, nad czym Klakier laluś ubolewa. Ja z całej kadry najdalej poleciałem, ale przez te głupie przeliczniki to za Wiewiórem idiotą i tym cholernym perfekcjonistą Stochem mnie zapisali. Ale niech mają. Potem Jasiek poszedł wreszcie po rozum do głowy i zaczął się w locie na mnie wzorować, co mu się może na liczbę metrów nie przełożyło, ale przy takich durnych warunkach to przyzwoicie skoczył całkiem i go trochę wywindowało na liście wyników. Klakier się prawie przekręcił, bo spadł z Wiewiórem pod koniec dziesiątki, chociaż dalej od Ziobry wylądował. A potem to już była jawna niesprawiedliwość, jak amen w pacierzu!  Jak oglądałaś w telewizorze, to sama widziałaś! Nasz samozwańczy lider bliżej ode mnie drugi raz skoczył, co łącznie sumując o dwa metry prawie ode mnie gorszy, a przede mną nagle! Jasne! Ale przed tymi durniami niemieckimi to już być nie mógł, bo po co. Czwarte miejsce idealne dla Mistrza Świata! 
          I tak trzy debile z Andim dzieciuchem na czele na podium stoją i hymnu słuchają. Na najniższym Neumayer, co chodzi napuszony, jakby wszystkie rozumy świata pozjadał i udaje Greka, że nie wie, że z której strony by nie liczyć to oba skoki ode mnie miał krótsze. Ale trudno, już się przyzwyczaiłem, że tu wszyscy zawsze przeciwko mnie. Niech ma, niech się cieszy burak. Drugi Wank, co wygląda, jakby go kto wałkiem rozwałkował, jak naleśnik. Ten to w ogóle geniusz w zimowej czapce paraduje i zgrywa debila. Ale w sumie nic dziwnego, że sponsorowi szkoda kasy na czapkę normalną dla takiego matoła, bo też bym złamanego grosza ani pół nie dał. No i wreszcie na szycie stoi Wellinger, łamacz serc niewieścich nieletnich. Mamusia pewnie wyszczerzona przed telewizorem i już dla synalka skarpety szyje, żeby sobie nie zdarł butów od stania na podium. Wzdycham i oczy na Klakiera zwracam, bo słyszę, że coś matoł do mnie mówi. 
          - Odbijemy sobie w Einsiedeln, nie? – gada do mnie z chytrym uśmiechem.
         - No! Niech się matoły wyskaczą w lecie o pietruszkę. Niech mają teraz i niech się cieszą gamonie!  – mówię ja na to, a Klakier taki wyszczerzony, że mu się chyba spodobało. Klepie mnie w ramię jak pierwszy kolega, a potem idzie przed kamerą się wymądrzać i wszystko powtarza, co ode mnie usłyszał. Wzruszam ramionami, bo co poradzisz z matołem?

nie położę się spać dopóki nie będzie cię obok
dopóki ten dom nie będzie pachniał tobą
nie, nie mogę żyć bez ciebie już dłużej
nie położę się spać dopóki nie będzie cię obok


          Krótko mówiąc, to do dupy ta skocznia w Einsiedeln i tyle. Nijak mi skoki wyjść nie chcą. No może jeden wczoraj w kwalifikacjach był spoko, ale dziś znowu coś nie zagrało i pozamiatane. Nawet tego szesnastego miejsca nie utrzymam. W sumie to niewiele zabrakło. Coś mi tam na progu płynnie nie poszło i no 109 metrów. Niby lepiej niż w pierwszej serii, no ale teraz matoły dalej skaczą no i mnie zepchają niżej.
          - Kurde Mustaf! Szkoda żeś nie skoczył lepiej, bo Kamil prowadzi, Maciek wysoko to może by się udało pierwsze polskie podium w całości – gada do mnie Titus. Trzeba było matole samemu skakać, a nie jak pokraka ostatania! Znowu się burak popisał, a potem się wymądrza, że "szkoda żeś nie skoczył". A wypchaj się zdrajco, Brutusie jeden!
          - A może Pieter skoczy? – gada do mnie znów retorycznie, a ja tylko ramionami wzruszam. Bo co ja? Wróżka z fusów jestem, żeby przewidywać? Ale w sumie to czarodzieja nie trzeba, żeby się przekonać, że Żyła zmaści. Na nim to jak na Zawiszy można polegać. Jasne, licz na debila to się doliczysz chyba do miliona! Jeszcze mniej niż ja ma metrów i daleko w lesie. 
          A po nim to przegląd krajów mniej i bardziej egzotycznych. Najpierw Czech Koudelka, potem z Rosji Korniłow, Japończyk i spadająca gwiazda Finów Ahonen, dalej Neumayer, za nim Amman wyszczerzony i już mamy Klakiera. Gapimy się obaj z Titusem, jak ten się z progu wybija i leci. Prawie mi szczęka opada, bo oczom nie wierzę, że matoł całe 114 metrów skoczył. Odpina narty uhahany cały, bo mu się wyświetliło, że prowadzi. Macha jak debil do kamery i czeka, jak durny, kto od niego lepszy będzie. Do nas burak nawet nie podejdzie, a ja nie będę nigdzie szedł! Patrzymy się dalej, a i Freitag, i nawet małolat Wellinger z naszym Klakierem przegrywają. Mrugam oczami czy mi się śni, ale nie! Prawda najprawdziwsza, Klakier dalej prowadzi. Stoi tam taki, jak balon nadmuchany, że żałuję, że szpliki nie mam, bo jakby go ukłuć to by powietrze zeszło. Titus mnie za ramię ciągnie, że nam iść tam wypada, bo jeszcze Kamilcio ostatni i zaraz się okaże który z nich wygrał. I nawet nie zdążyłem pomyśleć komu kibicuję, bo już pan Kamil-Doskonale-Wykształcony-Stoch ląduje i całą nadzieję na triumf Kocura odbiera. Się porobiło. Dwóch Polaków na podium! I tylko mnie tam z nimi na trzeciego brakuje, a już byśmy Wellusia dzieciaka z torbami puścili i na pożegnanie do mamusi pomachali. Gdyby tylko skocznia była mniej durna!


pamiętasz jak mówiłem moim znajomym
że nigdy się nie zakocham, zakocham, zakocham, zakocham
myślałem, że nigdy nie znajdę dziewczyny
której mógłbym zaufać, zaufać, zaufać, zaufać
i wtedy pojawiłaś się w moim życiu


          No i wracamy do hotelu, pakujemy się i do domu, i przez tydzień laba! Podróż do Polski będzie piękna, bo bez Klakiera idioty, który jedzie do Chorwacji się byczyć z nielotnym braciszkiem na plaży. I oczywiście wszystkim opowiada, tak, że już cała Polska i cały Facebook wie. Się nie zdziw matole, jak wszystkie fanki pojadą i cię będą tam szukać od wioski do wioski. Za mną to chodzą hieny dziennikarskie i się pytają gdzie jadą. A co? Ich interes? W domu sobie siedział będę i się cieszył świętym spokojem od idiotów wszystkich. A raz to do Was w odwiedziny pojadę nawet, bo mnie ten Twój debil zaprosił jak mi się wymskło zupełnie przypadkiem, że żadnych planów nie mam. Więc sobie zapisałem w kalendarzu kiedy, bo potem też gdzieś jedziecie, ale o tym to staram się nie myśleć, żeby sobie nie psuć radości, że w odwiedziny przyjadę. I tak sobie siedzę na fotelu w busie i planuję, co Ci kupię w prezencie (bo przecież grzecznie z prezentem wizytę składać, nie?), a tu już się debilom nudzi jazda, więc zaczynają rozkminy filozoficzne. 
          - A w sumie czemu ty, Mustaf, ciągle nie masz dziewczyny? – pyta się Jasiek. A co on taki ciekawy? Nie ma swojego własnego życia prywatnego ani innych problemów? Raz pojechał z nami na zawody i już myśli, że wielki kolega. A ja nie mam zamiaru najmniejszego mu się zwierzać i opowiadać, ani nic.
          - Proste jak drut. Żadna go nie chce – odzywa się zdrajca, konfident i pierwszy kolaborant. I ty, Titusie, przeciwko mnie? Jasne! Łypię na niego groźnie, lecz wtedy słyszę głośny śmiech reszty. Znaleźli sobie temat do zabawy, nie ma co! Któryś tam szturcha Pietera, chichoczą, a wnet Żyła ogłasza:
          - A bo on się czai na twoją damę...
          Zapada cisza, bo wszystkie matoły z otwartymi gębami się gapią na głupka, bo kij wie do którego słowa skierował. A ja zamieram. Bo skąd idiota niby wie? Mierzę każdego wzrokiem, a pierwsze co, to na tego twojego zioram, ale dyskretnie, żeby się przypadkiem nie zdradzić z niczym. Wszystkie matoły się dalej gapią: i Stefańcio, i Kamilcio, i Jasiek, i Grzesiek Sobczyk, i trener Kruczek, i nawet dureń Titus. Ty to, baranie, możesz być akurat spokojny, bo Baśka kujonka to ostatnia w kolejce, o której bym myślał. A Pieter głupi się tylko szczerzy tajemniczo i obserwuje ich zaskoczone miny. 
          - Na moją? – duka w końcu Jasiek, żeby tę ciszę przerwać.
         - Ale ty durny jesteś! – drę się ni to do Jaśka, ni to do Wiewióra. I już cały czerwony jestem, bo mi na nerwy działają wyjątkowo. Zebrało im się na rozkminy! Tylko skąd ten głupek wie? Jak się niby domyślił?
          - No na twoją, Hula! – kontynuuje Piotrek i nie zwraca nawet uwagi, że w niego rzucam czapką Titusa, który to od razu się zaczyna drzeć. Chce głupek, bym nurkował w busie i jak debili czapki szukał. A weź ugryź się w nos, zdrajco! 
          - No nie wiedzieliście, jak ona na niego patrzy? – gada Pieter i w śmiech. I wszyscy coś chichoczą, tylko Huli do śmiechu nie jest, rzecz jasna. Ani mnie! Bo kto widział takie głupoty rozpowiadać?
          - Zakochała się, jak nic – dodaje Wiewiór i aż klaszcze w dłonie – Buuuuuubaaaaaaaaaaa... 
          Wszyscy w ryk. Super! Pięknie, najlepiej się z dziecka naśmiewać i przedrzeźniać dzidzi dobre serce! Rzucam w Pietera szalikiem Titusa, a ten znowu z gębą do mnie i pretensjami. Siedzę wściekły z rękami założonymi, ale w głębi duszy oddycham z ulgą nad Pietera durnotą. 


po prostu nie mogę iść spać
bo czuję, że zakochałem się w tobie  
i jest to coraz silniejsze
i wiem, że to miłość, bo
nie mogę spać, gdy nie ma cię obok


--
Pewnie tak dziwnie czytać o konkursach letnich, jak tu wszyscy wiatrem w Klingenthal żyją. Ale spokojna głowa, i wiatr w Klingenthal Złośliwiec skomentuje, jak przyjdzie odpowiednia pora :) Też jest na aurę oburzony. :)
Pozdrawiam! Aria Fresca

2013-11-16

Odcinek 7. Tell me baby is he good to you?


















teraz powiedz mi skarbie, czy on jest dla ciebie dobry?
czy on może dać ci to, co ja?
wyszedł i zostawił cię zupełnie samą?




          Przechadzam się w tę i we w tę, wypatrując Cię wśród ludzi, bo jeszcze mam trochę czasu, więc miło by było Ciebie spotkać. Mijam jakichś wyszczerzonych kibiców i uśmiecham się do nich krzywo, bo machają do mnie radośnie, co jest zupełnie sympatyczne nawet. Ja mam fanów przynajmniej kulturalnych, nie to co te laski, co na widok Klakiera spazmów dostają. A burak leci, jakby mu się dupa paliła i nawet się przy nich nie zatrzyma na chwilę. Zero dobrego wychowania i jakiejkolwiek kultury osobistej! Więc tym bardziej się dziwię, że wszystkie za debilem w kolejce stoją, a jak się do której uśmiechnie to głupia prawie mdleje, bo myśli, że się z nią ożeni. Kiwam głową zdegustowany, bo to szkoda nawet komentować, co się tutaj wyprawia. No, a gdzie Ty jesteś? Rozglądam się uważnie, ale nie mam pojęcia dokąd poszłaś, więc muszę iść się matoła Skrobota zapytać. Ten stoi i narty smaruje cały dzień, to na pewno wie.
          - A tam siedzi, dziecko bawi  wskazuje palcem głupek. Mijam go szybko, bo jego osoba to mnie wyjątkowo denerwuje, więc nie chcę sobie dodatkowo psuć atmosfery. I wzdycham. Bo po cholerę bachora na skocznię brać? Nie lepiej w domu zostawić z dziadkami? Co to? Piknik rodzinny czy zawody sportowe są? A teraz trzeba siedzieć i pilnować, świetny interes. Szkoda, że Titus się do zawodów załapał, bo by robił za niańkę bezpłatną i kompana do zabawy, ale cóż, może klepnie bulę, to na drugą serię się dzieckiem zajmie. Idę szybkim krokiem, patrzę, jesteście.
           - O! Popatrz, kto do nas idzie! Nasz Dejvi!  wołasz radośnie, a bachor mały na kolanach Ci siedzi wyszczerzony i aż się krztusi z zachwytu na mój widok. Ty się cieszysz całą sobą, jak to Ty. Podchodzę i kucam przed wami, robiąc głupie miny do małej, a ta się zaśmiewa w niebogłosy! Co ja? Taki zabawny jestem? Patrzę na Ciebie zdumiony, a Ty nic nie mówisz, tylko czochrasz moje włosy. Dziecko w śmiech! Rzucam mu groźne spojrzenie, ale ono się wcale nie boi, a wręcz przeciwnie, wielce zadowolone! 
           - Widzisz! Wszystkie kochają twoją czuprynę!  mrugasz wesoło do mnie, a ja patrzę na Twoją osobę jak całkiem zaczarowany. I wtedy przychodzi do mnie głupia myśl, którą szybko odsuwam, ale ona wraca i się panoszy w mojej głowie, jak Polo w studiu w TVP. Że gdybyś Ty była moja, to ja nawet takiego bachora bym przeżył! A nawet mógłbym taką smarkulę polubić czy coś. Oczywiście, gdybyś Ty chciała ze mną takie dziecko mieć, ale zaraz dochodzę do wniosku, że czemu byś miała nie chcieć? Przecież ja byłbym dla Ciebie nawet lepszy, niż ten Twój... I znowu sobie myślę, co by to było, gdybym spotkał Cię wcześniej. Mogłoby być całkiem inaczej. Jakiś durny głos mi gada do mózgu, że gdyby nie on, to pewnie bym Cię nie poznał, ale niby czemu? Kto wie, co dla nas w niebie zapisane? Może bym spotkał i żylibyśmy długo i szczęśliwie jak w bajce?
           - Tata, tata!  woła bachor nagle i ręce wyciąga do przodu. Do mnie! Gapię się zdziwiony, bo co? Odbiło dziecku całkiem od gorąca? A mówiłem, że lepiej było nie brać! Oczami przewracam, ale wtedy zauważam, że za moimi plecami lezą Stefańcio z Wiewiórem, pierwsze talenty Rzeczypospolitej, więc nie do mnie bachor się szczerzy. 

skarbie, czasami to jest tak
jakby ktoś wziął nóż
wyszczerbiony, tępy nóż
i kroił nim na sześć cali
przez środek mojej czaszki
płonę

            Beznadziejny ten konkurs. Co oni, na złość rozbieg na skoczni zmienili, że się nie da skakać? No ale moje 124 metry to całkiem spoko, nie to co Titus albo Hula, dla których do drugiej serii się załapać to zbyt wielka sztuka. A nad małolatami też, tyle zachwytów było, że się Polo mało nie przekręcił, a tylko Nunio Biegunio się łapnął, a reszta do domu. Skakać trzeba umieć, a nie na piękne oczy wszędzie! W przerwie coś tam mi Łukasz mówi, więc kiwam głową i zaraz się pakuję na wyciąg. I znowu tak gorąco! Wiewiór do mnie gada non stop, tak to jest skakać zaraz za debilem, ani chwili świętego spokoju nie ma, żeby się jakoś skoncentrować, bo ten nawija trzy po trzy jak jaka katarynka, nawet nie wiem o czym. Z ulgą oddycham jak matoł na belce siada i jedzie. Za nim Hildziak playboy i w końcu ja. No i pięknie! Mówiłem, że rozbieg do kitu! Ląduję bliżej niż wszystkie matoły, zaciskam wargi i szybko schodzę z zeskoku. Zerkam jeszcze na następnych, ale jasne! Wszyscy dalej skaczą, na ostatnie miejsce spadnę, cholera by wzięła!
            - Dejvi! Chodź do nas! – wołasz uśmiechnięta. Przytulasz mnie mocno, a ja wzdycham smutno, bo tak sobie chytrze myślę, że może sobie zasłużę na jakieś większe pocieszenie. No, ale niestety! Już któryś baran do Ciebie coś gada i Twoją uwagę ode mnie odciąga! Rozpinam kombinezon, kask rzucam na ziemię, a na łeb czapkę wciskam. Już mam okulary nowiuteńkie na nos ubrać, gdy widzę, że kasku mojego własnego, prywatnego, co na ziemi postawiłem nie ma!
           - Pieter! Będziesz mi kask odkupywał  drę się do matoła, bo by bachorów pilnował, a nie się szczerzył jak głupi do nabiału! Ale się dziwić dziecku, jak tatuś durny! Rechocze kretyn, a smarkacz w moim kasku na mózgownicy paraduje wkoło, a drugi bachor znowu beczy na całego:
           - Nieeee! Ty! Nieee ryczy, palcem wskazując na złodzieja. Ty nieeee! To Buby!
           I muszę przyznać, że mnie rozczula. Taka smarkula, ledwie to od ziemi odrosło, a w mojej obronie staje jak pierwszy ochroniarz!
           - Widzisz! Mówiłam, że się w Tobie zakochała. To przez te włosy, Dejvi mówisz ze śmiechem, a potem znów wracasz do kibicowania. Młody pod czujnym okiem Wiewióra kask mi oddaje, a ja rzucam mu groźne spojrzenie, żeby sobie nie myślał. Potem się patrzę na skocznię, bo już dureń Freitag skacze, więc niedługo nasze orły będą. Zaraz za nim Neumayer, co wygląda jakby go zapowietrzyło i ten skoczył nawet przyzwoicie, nie można mu odmówić. I jest nasz Niunio! Wylądował jak żaba i nie objął prowadzenia. Ale czego się po małolacie spodziewać? Przychodzi do nas po chwili i wszystkie matoły mu gratulują, tylko nie wiem czego! Wzruszam ramionami, ale drą się wszyscy jak najęci, więc już pewny jestem, że pan Kamil-Jestem-Mistrzem-Stoch łaskawie się z progu wybił i leci, i leci. No i nie dolatuje tam gdzie trzeba, więc po trybunach przechodzi jęk zawodu. Ale nie ma czasu, bo już idiota przydługawy Wank na dole, a więc pora na pierwszą gwiazdę facebooka, Klakiera. Ludzie się drą, laski piszczą, a debil ląduje na 131 metrze. Tablica jedynkę pokazuje, więc pozostaje czekać na małolata Wellingera. A takiemu to mamusia pozwala tak daleko do Polski jeździć samemu? Pewnie dzwoni dwa razy dziennie, czy synuś nie głodny i czy gacie ma na zmianę. Świat się kończy, małolat w Wiśle wygrał! Klakier wyszczerzony, a z czego się cieszy jak z takim żółtodziobem przegrał? Nic, tylko gratulować!
            Więc stoimy jak debile, żeby podziwiać na podium głupiego Klakiera. Wszystkie matoły rzędem, gotowe do zachwytów i bicia braw, jakby pierwszy wazeliniarz co najmniej medal na Olimpiadzie odbierał, a nie drugie miejsce na lipnym Grand Prix w Wiśle zajął. Wzdycham, kierując oczy ku niebiosom. Patrzę w prawo, wszyscy trenerzy z żonami i pociechami, patrzę w lewo, a tam reszta buractwa i każdy kogoś tuli. Stefan ma swoją Marcelinę, Kamil Ewę, Titus bachorami obwieszony, ale Baśka kujonka obok niego jest, Jasiek Ziobro  się przytula z narzeczoną, Kubuś nielot z panną, a nawet przy głupim Wiewiórze piękna kobieta stoi... Tylko ja sam, jak płacząca wierzba nad jeziorem. A najbardziej boli, gdy patrzę w Twoją stronę. Naprawdę czuję się, jakby pociąg przejeżdżał przed środek mojej głowy, bo znowu wyraźnie widzę, że Ty z nim jesteś szczęśliwa... On stoi za Tobą, obejmując Cię czule od tyłu i trzymając Cię przy sobie i szepcząc Ci coś na ucho. I nawet mu nie jest smutno, że skakał dziś jak jakaś pokraka, ale co mu się dziwić, skoro przy nim taki ósmy cud świata jak Ty. Stoję tak i wzdycham, aż czuję, jak coś mnie za nogę łapie i mi się do nogi klei. Patrzę się w dół i oczom nie wierzę ze zdumienia.
           - Buba! woła szkrab niewyrośnięty i do mnie łapki wyciąga. A co to? Ojca swojego własnego nie ma? Tylko do mnie przyłazi? – Buba!
           Rozglądam się wokoło, ale nikt dzieckiem niezainteresowany, a małe patrzy na mnie żałośnie i rączki podnosi. Oj, podało się na mamusię, szczebiotkę, nie ma co! I muszę przyznać, że mi się szkoda brządca robi, bo sobie myślę, że takie to przecież nic nie widzi! W końcu taki kurdupel mały. W sumie Klakier jak Klakier, podziwiać nie ma czego, ale musi być małej przykro jak wszyscy się na podium gapią, a dzidzia nie może. A dziecka wina, że takie małe i jeszcze nie urosło? A oczywiście nikt nie pomyśli, bo ważne, że oni duzi, patrzą i Klakiera chwalipiętę podziwiają.
           - Buuuuuuuba!
           Minkę ma taką smutną, że całkiem moje serduszko wrażliwe łamie. Jedną brew unoszę i zerkam na małą niepewnie, bo przecież ja w życiu bachora się nie tykałem i co będzie jak dziecko uszkodzę? Ale w tych małych oczętach już się łzy zbierają, więc się schylam szybko i drap dzieciaka, na barana sobie sadzam. Szkrab przeszczęśliwy i się śmieje na całe gardło, a zaraz moje włosy łapie i zabawę ma przednią.
           - Ty się dzidzia trzymaj za mój łeb, bo co będzie jak glebniesz na dół? - ostrzegam troskliwie, ale dziecko w siódmym niebie i więcej mu nic do radości nie trzeba. A tymczasem już hymn dla małolata Wellingera grają i już się pchają wszystkie matoły, żeby zdjęcia kretynom robić. Klakier taki napuszony, że jakby kopnąć to by połowa została. Aż tym dziennikarzom wszystkim współczuję, bo ich zanudzi na amen wymądrzeniami. A my sobie ze smarkulą biegamy w kółko, bo co się burakami będziemy przejmować?
           - Bzzzzzzzzzzuuuuuuuuuu! – udaję samolot, a dzidzia mnie za włosy trzyma i aż piszczy z zachwytu.
           - Te!  – woła któryś matoł.  – Koniec zabawy, idziemy! Maciek na imprezę zaprasza!
           Kiwam głową oburzony, bo dziecko mi zabrali i ogłosili, że do domu wraca. Teraz sobie przypomnieli?
           - Ładnie to tak bajerować kolegom córki?
            O, gdybyście wy wszyscy wiedzieli, co mi po głowie chodzi i że ja bynajmniej nie córki kumplom bym bajerował z chęcią, to byśmy inaczej teraz gadali. Ale towarzystwo mi się dobrało idealnie, żaden inteligencją nie grzeszy, więc żyją sobie jak durni w błogiej nieświadomości. A impreza to całkiem fajny pomysł i aż się dziwię, że Klakier idiota sam wymyślił.

w nocy budzę się w przepoconej pościeli
i towarowy pociąg jedzie przez
środek mojej głowy
płonę


            Już grubo po północy, a my dalej na parkiecie w najlepsze. Matoły przy stole piwo piją i nic im więcej do szczęścia nie potrzeba. A dziewczyny co? Same będą tańczyły? Dobrze, że chociaż mnie mają! A kretynom na rękę, że ja im żony zabawiam i wszyscy szczęśliwi. Raz z jedną, raz z drugą, raz z trzecią tańczę, a czasem się nawet Klakier łamaga dołącza i rękami wymachuje nie w takt. Baśka wariatka w kącie uczy młodego Miętusa tańczyć cza-czę i ciągle durna wierzy, że jej się uda. Titus obok nich skacze i wszystko kręci na kamerę, będzie sobie durną Baśkę oglądał jak pojedzie na studia. Temu to się już całkiem na mózg rzuciło od tej miłości. Wzruszam ramionami i idę do baru po kolejnego drinka. Takie imprezy to lubię. Mogę się Tobą nacieszyć i zupełnie bezkarnie się do Ciebie przytulać.
           - To która najlepiej tańczy?  pyta Kamilcio, kręcąc brwiami jak idiota. Raz spojrzeć wystarczy i widać, że łeb to ma słaby jak na Mistrza Świata.
           - No przecież jasne, że twoja Ewunia! – mówię, klepiąc go przyjaźnie w ramię. Ale ty, panie Stoch, durny jesteś! Przecież, nawet gdybym inaczej myślał, to bym Ci nie powiedział!
           - Ale ty fajny jesteś! Ja kolejkę stawiam!
           I śmieję się do siebie chytrze, bo po raz kolejny się udało i sobie piję darmowego drinka. Wracam, a tu Cela się ledwo na nogach trzyma. Roześmiana, rozchichotana cała, wiesza się na mojej szyi. Rozglądam się za debilem i w końcu widzę go tam w rogu, siedzi wyszczerzony i śmieje się z Kamilciem, przyjacielem najwierniejszym. Pewnie śmiej się, idioto! Jakbym był Tobą, to bym się tak nie cieszył, że żona mi się na szyi wiesza. Ona znów się chwieje, więc moje dobre serce mnie zmusza, by chwycić ją mocno wpół i wyprowadzić na powietrze. Cela się śmieje, za szyję mnie trzyma i szczebioce mi coś do ucha rozpromieniona. Oj, mała, za dużo tych drinków wypiłaś, stanowczo za dużo. Trzymam Cię mocno, znaj moje maniery. 
            - No, ale Dawiś! Chodźmy tańczyć – mówi znów do mnie i już chce mnie ciągnąć z powrotem na parkiet, ale ja wiem, że to nie jest dobry pomysł i jakiś głupi głos w mojej głowie i mówi, że powinienem się Celką zająć, skoro ten debil siedzi tam i śmieje sią jak durny. Mocuje się to małe stworzenie ze mną, ale jestem silniejszy, więc trzymam jej obie dłonie jedną moją ręką, a drugą wyjmuję komórkę. Ona znów się mocno chwieje, więc dochodzi do wniosku, że stabilniej jej będzie w moich ramionach i znów mi się uwiesiła na szyi i dobrze, że z moją równowagą wszystko w porządku, bo by mnie jak długiego wywaliła.
            Dzwonię po taksówkę, a potem do mężusia, ale głupek nie odbiera. Wzdycham głośno, bo nic, tylko pasuje wziąć go za fraki stamtąd i wyprowadzić. Wsadzam Cię, Celuś, do samochodu, który właśnie podjeżdża pod klub i proszę kierowcę, żeby zaczekał, bo jeszcze taki jeden idiota. I siedzi szczebiotka tam z miną obrażonego dziecka i zaplecionymi rękami, a ja już lecę do środka i wyciągam zdziwionego Stefka z klubu. Ty to jednak idiotą jesteś Hula, na Twoim miejscu bym żony pilnował, a nie! Ciesz się, że mój cholerny kręgosłup moralny nie pozwolił mi wykorzystać sytuacji. Wpycham go na siedzenie obok Celki i żegnam się szybko, tłumacząc wcześniej taksówkarzowi, gdzie mieszkają. Ona coś jeszcze tam szczebiocze, a on siedzi i szczerzy zęby, ale w końcu jadą. Odprowadzam  wzrokiem samochód, a potem wracam do reszty towarzystwa. Trochę już mniej ludzi, bo Kamilcio, pierwsza gwiazda, też się zmył. Titus tańczy z Baśką, Klakier żegna przesłodzonego braciszka, a ja siedzę i gapię się w pustą szklankę, bo co to za impreza jak Ciebie już nie ma?
            - Tee, Mustaf! Ty to superowy kolega jesteś! – gada do mnie Wiewiór, a z tonu głosu mogę się zorientować, że niewiele mu brakuje, żeby gruchnąć pod stół. I skąd u nich taka wielka pewność, że ja taki dobry i wspaniały, że prawie anioł chodzący w aureoli ze mnie? Oj, gdybyście wiedzieli, jaka jest prawda, to nie jeden by mi w mordę dał, a nie chwalił. Uśmiecham krzywo, bo jak mam komentować? Ciesz się idioto, że to nie Twoją żonę kocham!

tylko ty jesteś w stanie ostudzić moje pożądanie
płonę



2013-11-10

Odcinek 6. Every little thing you do is magic


















już dawno próbowałem ci powiedzieć
 o uczuciach jakie skrywam w moim sercu
 ale za każdym razem jak zbliżam się do ciebie tracę pewność siebie
 i tak już jest od samego początku

The Police, Every little thing she does is magic


          
          Ci dziennikarze to już całkowicie powariowali. Idę z nartami zły jak wściekła osa, bo wszystkie matoły dziś ode mnie lepiej skaczą, a ten lezie za mną idiota z dyktafonem i się mnie pyta, jak oceniam swoje skoki. A jak niby mam oceniać? Do dupy i tyle! Ale przecież tak nie powiem, bo zaraz będzie, że Kubacki to gbur i troglodyta, a że redaktor debil to już nikogo nie interesuje.
          - Mam problemy zdrowotne  kłamię mu z poważną miną, coby zaspokoić jego durnotę i już chcę się zmyć, ale się matoł uczepił jak pijawka i dopytuje. Nie słyszał, że wścibskość to pierwszy stopień do piekła? I co ja mu mam powiedzieć, skoro jestem zdrów jak ryba w wodzie?
           - A oko mnie boli gadam, bo to pierwsze co wymyślam, a po oku nie widać czy zdrowe, czy chore.
           - Oko?   dziwi się debil. A co? Oka nie widział? Oko jak oko. Taki narząd, co do patrzenia służy i się w górnej części twarzy znajduje. Wzdycham nad ignorancją tego świata i powolnym krokiem idę do szatni. Całe szczęście, że ten ostatni skok już jako tako wyszedł, bo bym z nielotnym Kubusiem frytki sprzedawał na skoczni w sobotę i tyle by było. Ale najbardziej to się martwię, że Ciebie nie ma... Przyłażę pod szatnię, jak wcześniej Łukasz kazał i wszyscy są, a Twojej osoby brakuje. Zaczynam się niepokoić i już nawet mam wziąć i jego zapytać, ale patrzę a tu Baśka alarm robi jak straż pożarna. Pytam co jest, a mi mówią, że się porobiło. Baśka kujonka już nie z nami, tylko z Klakierem w Krakowie studiować będzie! Egzamin zdała, papiery złożyła i ją wzięli. No i teraz to ja się poważnie trapię, bo kto nam teraz będzie notatki dawał, terminów pilnował, referaty pisał? Sam z durniami zostanę, a to przecież wielce niesprawiedliwe, bo niby za jakie grzechy? A Baśka siedzi i ryczy. To po cholerę się zapisywała na te studia w Krakowie jak teraz ryczy? Titus się gapi z maślanymi oczami, a Klakier stoi i szczerzy zęby. Nic dziwnego. Każdy by chciał mieć w grupie taką Baśkę kujonkę. Klakier to zawsze na cztery łapy spadnie, idiota.
          - Ale mi tak was będzie brakowało, buuuu  szlocha głupia w niebogłosy.
         Przewracam oczami, bo dziennikarzy wszędzie pełno, a ta sceny robi i jak my się z ryczącą Baśką prezentujmy przed kamerami? Kopię Titusa w kostkę i wymownie mu brodą wskazuję, żeby coś zrobił z tą wariatką, a ten matoł się gapi na mnie zdziwiony, oczy jak spodki i gęba otwarta. Jasne! Zawsze wszystko na mojej głowie. A czy ja mam czas się durną Baśką zajmować?
          - Nie płacz, Baśka, będziemy cię odwiedzać. Czasem. Maniek nie jest taki fajny jak ja, ale da się przeżyć mówię w nadziei, że jej przejdzie. Ale gdzie tam, ona w jeszcze większy ryk. Tak to jest z babami. Kręcę głową zrezygnowany, a potem znowu dyskretnie zerkam w stronę bramy, bo Ciebie ciągle nie ma. Ty byś na pewno wiedziała, co z głupią Baśką zrobić i w ogóle... ze wszystkim.
          Łukasz w końcu się zjawia łaskawie i oczywiście pierwsze co, to się we mnie wgapia, jakby mnie pierwszy raz na oczy widział. Już ręką fryzurę sprawdzam, bo co to ja takie nagłe zainteresowanie wzbudzam?
           - Podobno masz problemy z okiem  mówi, a mnie prawie do kolan szczęka opada. Pięknie! Już hieny na skargę poszły i wszystkim wyrozpowiadały. A mnie szczęka opadła, bo co mam niby odpowiedzieć? Mam tak chamsko trenerowi nakłamać z premedytacją? Mrugam parę razy i w sumie sobie tak myślę, że przecież mogło mi coś wpaść do oka, nie? Tyle pyłu wszędzie, a Klakier debil autem tak nakurzył wokoło, że to przecież nigdy nie wiadomo. Do okulisty iść nie zaszkodzi przecież, bo o zdrowie trzeba dbać! Łukasz moje mruganie za zły objaw bierze i zarządza, że jutro z rana do doktora jadę. Świetnie!
            - Ja mogę go odwieźć, żeby ze sztabu nie fatygować nikogo  słyszę i prawie padam na ziemię jak kłoda z wrażenia, bo takiego obrotu sprawy nie przewidywałem! Przyszłaś do nas wystrojona w cudnej, letniej sukience, uśmiechnięta jak zawsze i witasz się ze wszystkimi. Najpierw jego całujesz, więc ja znowu mrugam, potem cmokasz każdego z debili w policzek, by w końcu do mnie podejść i na mojej szyi się uwiesić jak to Ty. Po chwili się odsuwasz, łapiesz mnie za rękę i każesz spocząć na ławce przy ścianie. Potem siadasz na moich kolanach okrakiem, łapiesz w swoje drobne rączki moją brodę, ustawiasz moją gębę, jak to mówisz "do słońca", a w końcu się pochylasz nade mną tak, że Twoja twarz się znajduje ze dwa centymentry od mojej, tak, że czuję już wyraźnie migdałowe perfumy i tak, że Twój oddech delikatnie łaskocze moją twarz. Zamieram na chwilę już na amen i niewiele brakuje, a tak zostanę tutaj na zawsze jak słup soli albo pomnik miłości nieszczęśliwej. A reszta stoi i chichocze w najlepsze. Pewnie! Śmiejcie się debile z kolegi zamiast współczuć! Jeszcze się przyjdziecie prosić, żebym w drużynówce skakał, jak się okaże, że nie ma komu! Nie słyszeli historii o dziadku, co się naśmiewał z cudzego wypadku?
           - Nic tu nie widzę...  mówisz po chwili zamyślona, a ja proszę, żebyś dla pewności jeszcze raz się przyjrzała, bo już naprawdę wyraźnie czuję, że coś mi do oka wpadło i uwiera. A to przecież nie ma żartów, chwila nieuwagi i nieszczęście gotowe.  No nic, jutro pojedziemy do lekarza, to on specjalistycznym sprzętem sprawdzi czy wszystko jest w porządku   mówisz w końcu, a widząc moją minę przerażoną dodajesz:  Nie bój się Dejvi, pojadę z tobą i będę cię trzymać za rękę cały czas!
           A matoły wszystkie z Twym lubym na czele w śmiech! Rzucam im groźne spojrzenie, bo to zupełnie nieelegancko z ich strony, że zamiast wspierać w trudnej sytuacji to jeszcze dobić człowieka pierwsi w kolejce. Ty jedna mnie rozumiesz i jedna jedyna chętna do pomocy. Uśmiecham się do Ciebie z wdzięcznością, a potem staję w rzędzie z innymi, bo trener będzie skład ogłaszał. Zerkam jeszcze kątem oka, tego zdrowego, żeby nie było, a Ty już stoisz w niego wtulona i rozmawiacie o czymś półszeptem. I gapię się na Was ze smutną miną, bo jakby nie było, to zawsze się tak samo kończy. A nagle czuję jak mnie Wiewiór w bok łokciem szturcha. Co jest?
           - Te, indwalida! drze mi się do ucha. Wstydu nie przynieś!
           Gapię się na niego jak na wariata, bo skąd niby Pieter wie, co mi po głowie chodzi? Ale po chwili się orientuję, że właśnie zarządzili, że będę skakał jutro w trzeciej kolejce. I w ogóle to będzie komedia, bo Wiewióra z teamu wywalili, a za niego Niunio Biegunio startuje. 

każda najmniejsza rzecz jaką robisz jest magiczna
wszystko co robisz mnie nakręca
mimo że wcześniej moje życie było tragedią


            Drą się ci wszyscy ludzie tak głośno, że i tu u góry słychać. Ja to jednak jestem popularny. Jak sobie pomyślę, że Ty też tam gdzieś na dole stoisz i kibicujesz, to od razu mi lepiej na sercu. Bo coby nie mówić jest pięknie. Nawet Krzysiu pierwszy dzieciuch buli nie klepnął i ciągle prowadzimy. Ja to oczywiście mam najgorzej, bo w trzeciej kolejce to zawsze najtrudniej, ale widać komu trener najbardziej ufa. Sprawdzam jeszcze wiązania, odpycham się i jadę. Wybicie z progu pierwsza klasa, ale oczywiście wiatru fajnego to nie mogę mieć tyle co Klakier albo Niunio, tylko w plecy wieje, jakby się wściec miało. Ale nie ma co się dziwić, głupi to zawsze ma szczęście, a mądremu to wiatr w oczy non stop. Ląduję eleganckim telemarkiem i już unoszę rękę w geście zwycięstwa, bo swoje zrobiłem. Teraz trzeba czekać na popis mistrza świata.
           Rozpinam sobie spokojnie wiązania i pogwizdując radośnie pod nosem, powolutku idę na miejsce dla mnie najodpowiedniejesze, czyli dla lidera. Nawet nie patrzę na kolejne skoki, bo co się będę przejmować, Klakier mądrala mi wszystko opowie. Przybijam piątki z paroma kibicami, rozdaję trochę autografów, a co? Dzisiaj to ja jestem w wyjątkowo dobrym humorze. Najpierw pół dnia z Tobą spędzone, bo zamiast na treningu to z Tobą do lekarza jechałem, a teraz taki piękny występ. Rozglądam się wokół czy Ciebie nie widać i już chyba dostrzegam Twoją śmieszną czapkę, no ale niestety, już Klakier do mnie macha i muszę iść do matołów, żeby paradnie prezentować się w telewizorze. Mam w sobie tyle dobrej woli, że nawet z Niuniem Bieguniem piątkę przybijam, ale staję z drugiej strony, a nie koło małolata, bo to by już było przegięcie. Uśmiecham się szeroko, bo w końcu swoje zrobiłem, to teraz brawa mi się należą, nie? Po moim skoku prowadzimy, więc jak nie wygramy to nie kogo innego, a Szanownego-Pana-Magistra będzie wina. 
            Klakier coś do mnie gada, wielki kolega, wazelinarz jeden, ale na skoczni się robi tak gwarno, że go nie słyszę. Wszystko jasne. Na belce nasz Kamilcio siada, pierwsza gwiazda skoków. Nie no, nie ma chyba opcji żeby skichał, bo te 118 metrów, co wynosi niebieska linia, to pierwszy lepszy buloklep by skoczył. Ale w sumie nie wiadomo. Glebnie tyłkiem na bulę i pozamiatane. Gapię się na skocznię i nawet się na tym łapię, że kciuki mocno zaciskam. Tyle się namęczyłem z tym wiatrem, że głupio jakby teraz to przegrać. No i już mam przed oczami Twoją osóbkę, jak przyjdziesz i będziesz zwycięstwa gratulować. Wzdycham z rozmarzeniem, bo sobie przypominam jak Ty się martwiłaś o to moje oko i jak wypytywałaś lekarza, czy wszystko jest jak należy, a ja się modliłem, coby mu nie przyszło do głowy Ci mojej karty pokazać, bo tam debile napisali "Pacjent uważał, że ma ciało obce w gałce ocznej". Ale już Kamilcio się z progu wybił i trzeba przyznać, że ma skubaniec parę w nogach. Klakier kiwa głową z uznaniem, a ten leci i leci, bo oczywiście sobą by nie był, jakby jeszcze rekordu skoczni nie walnął. I jeszcze cholera telemarkiem ląduje! Serce mi prawie staje, jak on tyłkiem zeskok zamiata. Wielki mistrz świata a lądować normalnie nie umie? Na szczęście już za linią było, bo jeszcze by brakowało, jakbyśmy przez matoła przegrali. Z ulgą dopiero oddycham jak na tablicy się wyświetla, żeśmy pierwsi. I to jeszcze z taką przewagą! 35,8 punktu!
             I znowu wszystkie grubasy wąsate, zastępcy prezesów i dyrektorzy sportowi rzędem stoją i nam ręce podają, a każdy jeden chodzi dumny, jakby to on wygrał. Takich to najbardziej nie znoszę, ale całe szczęście, że już nas na podium wołają i nie ma to tamto. Najpierw Słoweńcy wyłażą, potem Niemcy. Śmieję się do siebie, bośmy pokazali matołom, gdzie raki zimują! A małolat Welluś to w drugiej serii ode mnie bliżej skoczył, a teraz się cieszy nie wiem z czego. No ale cóż, każdy sobie cele stawia według własnej miary. No i my idziemy. Klakier pierwszy jak zwykle, ale co zrobić. Głupiemu ustąpić trzeba, nie? Za nim dzieciuch pierwszy Niunio, aż dziw, że się po drodze nie zgubił, potem ja, no i na koniec gwiazda Pan-Kamil-Super-Idealny-Stoch. Dali nam jakieś badziewne kwiatki i maskotki, które od tygodnia na każdym kroku wciskają. Hymn odśpiewaliśmy, fotki zrobione, a ja kiwam głową z uznaniem. Jak się matoły postarają, to nawet całkiem porządną drużynę mamy. Nie da się ukryć.  
            Chwilka minęła, a czuję, jak mi ktoś oczy drobnymi rączkami zasłania i chce, żeby zgadywał. Oj, oj, moja Droga, te Twoje migdałowe perfumy to ja bym na końcu świata poznał i się mi nie wymigasz! Śmiejesz się tak słodko i ściskasz mnie mocno, a ja bym Cię najchętniej już nigdy z rąk nie wypuszczał ani na małą chwilę. Potem się nachylasz i mnie czule całujesz w policzek, a debil stoi i patrzy ze śmiechem. Jego to nic nie rusza? Mnie rwie w środku za każdym razem, gdy widzę, jak go dotykasz, a ten durny stoi wielce zadowolony z życia.
            - Gratuluję! szepczesz radośnie i znów mi na szyi wisisz.
          - To przecież wszystko dzięki Tobie mówię, bo za późno się w język gryzę. Ty patrzysz trochę zaskoczona. Bo kto ze mną do lekarza jeździł? Nikomu się nie chciało! dodaję rezolutnie, a Ty jeszcze jednego buziaka składasz na moim policzku i jestem w niebie. Dla mnie to największa nagroda. Idę przed siebie uśmiechając się głupio, po drodzę przyjmuję gratulacje, ale nic i nikt więcej się nie liczy.

każda najmniejsza rzecz
 każda najmniejsza rzecz
 każda najmniejsza rzecz jaką robisz jest magiczna




2013-11-07

Odcinek 5. I'm somewhere I've never been before















przyszłaś i zmieniłaś mój cały świat
jestem gdzieś, gdzie nigdy dotąd nie byłem
teraz wiem, co znaczy miłość
to jest niewiarygodne



          Jedziemy do Hinterzarten. Tylko, że najpierw trzeba samolotem z Krakowa do Zurychu, a że do lotu jeszcze dłuższa chwila to nudzimy się na lotnisku od dwóch godzin jak mopsy. Po cholerę tak wcześnie nam być kazali? Klakier durny się wycwanił i się buja jeszcze po Krakowie, przez facebooka nas informuje na bieżąco. Całkiem się we łbie poprzewracało idiocie. Kamil-Jestem-Liderem-Stoch udziela wywiadów, Kruczek jak zwykle coś czyta, pracoholik jeden, Titus z Baśką przez telefon konwersuje, a Wiewiór się szczerzy jak głupi. Małolaty gdzieś polazły i ich nie ma. Siedzę sobie na podłodze przy ścianie i oglądam zdjęcia, które w zeszłym miesiącu Titus zrobił: Ty z Klakierem, Ty z Kamilem, Ty z Titusem, wszyscy razem, my bez Ciebie, Ty z Pieterem, Ty ze mną... Na pulpicie mam wspólne zdjęcie, na którym cała ekipa wyszczerzona, żeby podejrzeń nie było, bo przecież wspólne zdjęcie mi mieć wolno, nie? Cofam na fotkę, na której Ty we mnie wtulona i gapię się na nią przez chwilę, śmiejąc się do siebie pod nosem. Ale Ty piękna jesteś… Nade mną łeb Pietera, więc z trzaskiem zamykam laptop i rzucam mu groźne spojrzenie. 
          - Czego? – się pytam.
          - Hehehehehe – ten woła i się do mnie przysiada, a zgodę nawet nie pytając. – Nudy!
          Oczami przewracam, bo co ja jestem? Animator społeczno-kulturalny dla skoczków niedorobionych, żeby im zajęcia wynajdywać? Już planuję skomentować zgryźliwie, ale Klakier przyłazi ucieszony i się chwali, że egzamin wstępny na magisterkę napisał i go przyjmą. Brawa! Jeszcze matoły się na nim nie poznały za trzy lata? A wtedy Łukasz wstaje i mówi, że idziemy. Ale jak pójdziemy jak małolatów nie ma? Zachciało się nam dzieciory na poważne zawody zabierać, to mamy.
          - Dawid, idźże ich poszukać, bo gdzież oni przepadli? 
          A co ja? Matka chrzestna jestem czy anioł stróż? Trzeba było opiekunkę do matołów zatrudnić, bo ja żadnych buraków pilnować nie mam zamiaru. Albo Titusa na niańkę nająć, bo on do tego pierwszy się nada. Świetnie. Jeszcze przez Niunia Biegunia i jego kumpla Bartusia nam samolot zwieje i będziemy na piechotę zapitalać do Niemiec. 
          - A zostawmy ich! Co się będziemy przejmować jak ich nie ma? Było się pilnować! – radzę, a Wiewiór głupek chichocze. Stoimy jeszcze chwilę jak debile, wzdychając głośno, aż w końcu łaskawie przyłażą oba matoły i jeszcze zdziwione wielce, że my tu na nich czekamy. Zaczyna się świetnie.


czuję jakbyś była od zawsze
 na wieki częścią mnie
 to jest niewiarygodne, w końcu zatracić się w miłości
 w czymś, w czym nigdy nie myślałem, że się zatracę


          I co? Pokazałem wszystkim burakom jak się prawidłowo skakać powinno. Mam nadzieję, że ktoś nagrał, bo będzie można pokazywać bachorom w narciarskiej szkole, żeby się od najlepszych uczyły. No bo oczywiście jak na złość w telewizorze kwalifikacji nie pokazywali, bo po co? Ważniejsze jest przecież jakieś durne skakanie do wody z trampoliny albo piłka nożna kobiet w Szwecji. Ktoś tu ma gust sportowy jak ta lala. Gwiazda skoków Kamilcio cały dzień bulę uklepuje, a ja to po prostu błyszczę. Skoki treningowe to mi średnio wyszły, bom się dopiero rozgrzewał, ale ten ostatni to już sama elegancja. 106 metrów! A Ty nie widziałaś!
          Stoję sobie na miejscu dla lidera zadowolony i czekam aż się seria skończy. Trzeba przyznać, że się wszystkie matoły spięły i nawet małolaty po stówce skoczyły, więc kompletem w konkursie będziemy. A Titus burak 101,5 metra, a daleko z tyłu z łosiami, więc śmiech na sali. Jemu to za durnotę chyba punkty odejmują, nie ma co. Okulary sobie poprawiam, bo mi non stop zdjęcia cykają, a przecież trzeba się jakoś prezentować. Swoją drogą to się bachorów nazjeżdżało z każdego kraju, że się już zastanawiam czy to dla dzieciorów konkurs zrobili, czy co? A za mną dla odmiany Janne Ahonen. Dziad z emerytury wrócił i w swojej kadrze pierwsza gwiazda skoków, więc widać jaki poziom zdumiewający mają. Pogratulować.
          Skakaliby szybciej, bo mnie przecież to słońce za bardzo opali, a filtra żadnego nie wziąłem. Może specjalnie się ślamazarzą, żeby mnie na niedzielę wyeliminować? Wszystkiego się można po burakach spodziewać. Do mnie to każdy jeden przychodzi i łapę z gratulacjami podaje, a za plecami to kto wie, który Brutus mi nóż wbije? Taki Wellinger na przykład. Przylazł i piątkę mi przybija, a z jego oczu to zazdrość taka wyziera, że nie wiadomo, co mu po tej durnej łepetynie chodzi. Uśmiecha się krzywo, a potem lezie do piszczących panien. One nie wiedzą, że on małolat jakich mało, a za pedofilię to kryminał grozi nawet w Niemczech? A ten sam się prosi, jak paraduje bez koszulki tam i z powrotem, ale na szczęście nie mój problem. Wzruszam ramionami i patrzę na skocznię. Pięknie! Przez debila skok Klakiera przegapiłem! Ale mała strata, bo podziwiać nie ma czego. Klakier idiota na dziesiątym miejscu ląduje i mija mnie z kretyńskim uśmiechem, ukradkiem się rozglądając czy mu zdjęcie zrobili. Potem stoi jak debil i udaje, że na Żyłę czeka. Ja go już dawno przejrzałem. Laski piszą, a ten uśmiecha się zalotnie i jak wypatrzy, która najładniejsza, to w tamtą stronę idzie, Casanova od siedmiu boleści. A te głupie prawie mdleją.
          No! Zabawa skończona, można oficjalnie bić brawo! Żaden debil dalej nie skoczył! No jeden Freund brzydal, ale jemu pod narty tak dmuchnęło, że aż dziw, że mu kasku nie urwało. A nasi wszyscy daleko za mną, łącznie z pajacem Wiewiórem i Kamilciem pierwszym uzurpatorem. I że Ty tego nie widzisz!


byłem zagubiony, ale uratowałaś mnie w jakiś sposób
 jestem żywy, jestem zakochany, ty mnie uzupełniasz
 i nigdy wcześniej nie byłem w takim stanie
 teraz wiem, co znaczy miłość

    
          Pięknie! Kto wymyślił konkurs w największym upale? Założę się, że ten, co nigdy na sobie kombinezonu narciarskiego nie miał. Bo nie dało się zrobić skoków rano albo wieczorem, tylko chyba specjalnie czekali na skwar największy i w południe zawody wymyślili, żeby nam się dupy ugotowały. Ze sześćdziesiąt stopni w cieniu jak nic. A cholerne kombinezony normalnie pierwsza klasa, do takich warunków dostosowane idealnie. Nic powietrza nie przepuszczają, więc nie musisz się człowieku martwić, że cię zawieje czy co. A jakby mało żaru było, to jeszcze dmucha pod narty raz mocniej, raz słabiej, więc się szykuje równa rywalizacja, nie ma co.
          Stoję sobie spokojnie na górze i czekam, bo zarządzili krótką przerwę na polewanie torów. Potem przedskoczek i ja. Całe szczęście, że już niedługo, bo cały mokry jestem, tak grzeje. Ocieram pot z czoła i kręcę głową, a wtedy widzę, że jakiś grubas coś do mnie gada, że niby ja mam skakać. Mózg mu się usmażył na tym upale? Przecież mówili, że najpierw nielotny przecieracz torów, a potem ja, ale jak widać się rozmyślili. Grubas zarządził, że ja mam skakać i go nie interesuje, że ja niezapięty ani nic, tylko macha ręką, że mam na belkę włazić. Odbiło chłopu! No ale co mam zrobić? Zaczynam się szykować, a jak siadam gotowy to już żółte światło się pali, bo debili nic nie interesuje i czas normalnie liczą. W ostatniej chwili się odpycham od belki i jadę w dół wściekły, bo to przecież jakieś nieporozumienie i wszystko na wariackich papierach. Trochę szacunku mi się chyba należy, a nie poganiać jak bydło. Jakoś sobie nie przypominam, żeby takiego Gregorka ktoś tak kiedyś potraktował. Ale widać kogo się tu najbardziej boją i kogo trzeba wykosić, żeby Wellingerowi w wygranej nie przeszkadzał.
          Ląduję elegancko na setnym metrze, jakby nie te akcje na górze to bym spokojnie objął prowadzenie, ale co poradzić. Gdyby to jakiemu Niemcowi tak zamieszali, to byłaby afera i alarm na całą skocznię, ale Dawidem Kubackim to się nikt nie przejmuje. Mimo tego nie najgorzej wyszło. Taki Titus to w ogóle swoim wielkim talentem błysnął i przegrał nawet z jakimś żabojadem. Nie mam jednak czasu czekać na resztę buractwa, bo zaraz druga runda się zacznie, więc rozpinam szybko kombinezon, łapię mój plecak od Skrobota idioty, ubieram czapkę sponsora i okulary przeciwsłoneczne, pakuję wszystko i lecę do szatni, po drodze rozdając parę autografów co ładniejszym fankom.
          Przed domkiem małolaty rozgrzewkę robią. Tacy pewni, że się łapną do trzydziestki? No ale nic nie mówię. Zostawiam narty Skrobotowi, a potem zamieniam parę zdań z Gębalą, popijając wodę mineralną. Nie powinno być przypadkiem zakazane skakanie na takim gorącu? Proponuję na Saharze skocznię wybudować i będziemy się smażyć.
          - Co tam u góry się działo? – pyta Ave.
          - A szkoda gadać! – macham ręką oburzony. Chwilę jeszcze sobie stoję, a potem widzę, że Klakier lezie, więc idę się rozciągać. Chwila nie minęła, a słyszę, że Wiewiór klepnął tylko 96,5 metra, więc pierwszej gwiazdy mediów więcej nie zobaczymy.
          Drugi skok wyszedł mi elegancko, tylko ciągu pod narty mało było. Niewiele punktów mi odjęli i całkiem dobra nota, ale niestety za Niuniem pierwszym dzieciuchem mnie sklasyfikowali o 0,3 punktu. Normalnie przegięcie! Głupi Klakier miał wielce podium atakować, ale obaj z wielkim Mistrzem Świata jeszcze w klasyfikacji spadli tak, że ich nawet Ahonen wyprzedził. Niemcy swego dopięli i wygrali w dublecie. Ale nie ma źle. Nas czterech w piętnastce, a wszystkim Freitagom i Wellingerom w Wiśle pokażemy kto rządzi. Śmieję się do siebie, bo Ty tam na pewno będziesz, a przy Twoim wsparciu wszystko będzie możliwe. Co się ze mną dzieje? Całkiem zwariowałem na Twoim punkcie?

nigdy wcześniej nie byłem w takim stanie
jestem gdzieś, gdzie nigdy dotąd nie byłem
teraz wiem, co znaczy miłość
to jest niewiarygodne
to jest niewiarygodne




2013-11-03

Odcinek 4. Until you love me

















tysiąc lat i jeszcze tysiąc więcej
tysiąc razy milion drzwi do wieczności
mogę przeżyć tysiąc żyć po tysiąc razy
aż w końcu mnie pokochasz




          Ostatni raz się zgodziłem na taką durnotę. Naprawdę ostatni raz. Mogłem przecież sobie leżeć do góry brzuchem w domu jeszcze te dwa dni przed zgrupowaniem, ale nie, bo mi się zachciało odwiedzin od siedmiu boleści. No to mam za swoje. Siedzimy teraz wszyscy w salonie u Pietera i jak debile oglądamy jakieś drugoligowe zawody w Stams, cholera wie po co. Przez chwilę miałem nadzieję, że żadna durna stacja tego nie będzie pokazywać, ale nasz Lider-Kamil-Genialny-Stoch rozkminił jakąś ruską stronkę w internecie i tam transmitują. Więc zamiast spać jak normalni ludzie rano, to siedzimy jak ostatnie matoły i oglądamy po rusku jak całe buractwo skacze, bo oczywiście opuścić nie możemy skoro nasz Eks-Kumpel-Z-Kadry-Stefańcio startuje. Nawet piwka się napić nie można, bo to niekulturalnie tak od ósmej rano alkohol spożywać, a jeszcze na dodatek z nami tu siedzą wiewiórowe dzieciaki. Titus wyszczerzony z nimi na podłodze, ale w sumie nic dziwnego, bo to jego poziom intelektualny akurat. Kompanów sobie znalazł idealnych do zabawy, nie ma co. Kręcę głową zniechęcony wszystkim i gapię się znowu na ten laptop. W sumie to w szoku jestem, bo wszystkie małolaty do drugiej serii się załapały i nawet ten wyrośnięty młodzieżowiec Hula. A na dodatek pierwszy dzieciuch Krzysiunio prowadzi. Jaja!
           - Myślicie, że Młody wygra? – głośno myśli Mistrz Świata.
         - No albo wygra, albo nie wygra – gada Pieter głupio, a reszta rechocze. No i co ja tu robię z takimi debilami? Zachciało mi się przeklętego zjazdu integracyjnego.
          Liczyłem, że Ty tu będziesz i tylko dlatego dałem się matołom namówić. Ale jak tylko przyjechałem, to Pieter od progu już zęby suszył wielce rozradowany, że żadnych bab nie ma, nie będzie i że on sam z bachorami w domu, chłopaki zaraz przyjadą i będzie fajnie. I czemu żem nie wrócił do domu od razu? Byczyłbym się na tarasie z piwkiem, a nie tu dwa dni siedzieć z kretynami. Nawet o żarciu nikt nie pomyślał, a że jeden lepszy kucharz od drugiego, to byśmy z głodu jak nic umarli, gdyby się Klakier nie szarpnął i nam pizzy nie postawił.
          - Nie wygra – burczę, ale bardziej mnie interesuje, czy jeszcze jakiś kawałek został w pudełku, bo już mi kiszki marsza grają.
          - Wyyyyygra! – mówi Titus główny kolaborant i konfident. – To co? Zakładamy się?
          - Super! – ożywia się Klakier. – Przegrany funduje obiad! Kto stawia, że Biegun wygra?
          Wszystkie matoły ręce podnoszą, nawet wiewiórowe bachory i oczywiście Klakier pierwszy znawca sportu. Ciesz się matole, że głupota nie jest płynna, bo by ci się uszami wylewała, jak olej z baku w Limanowej! Ja jeden głosuję, że nie wygra. Raz mu podwiało, jak kulawej kurze ziarno się trafiło, ale druga seria pokaże miejsce odpowiednie w szeregu. Uśmiecham się cwanie i już w myślach się zastanawiam, co ja z tyloma pizzami zrobię. A tu dzieciuch na belce siada z przestraszoną miną i żegna się ze cztery razy. Więcej niż pewne, że zaraz w bulę klepnie, jak sławny Tonio Tajner na Olimpiadzie. Wybija się matoł z progu, a ja patrzę i oczom nie wierzę. I już wszyscy idioci drą się jak durni, a potem się tylko na mnie się gapią z głupimi uśmiechami. Pięknie! Wisisz mi Niunio ze dwie stówy!
          
milion łez, milion oddechów,
milion dróg, milion lęków,
milion słońc, dziesięć milionów lat niepewności
aż w końcu mnie pokochasz

       
Klakier wystrojony jak stróż w Boże Ciało pojechał z rana do Krakowa zdawać egzamin licencjacki. Wzdychał i jęczał cały tydzień, aż mu para z uszu leciała i nawet przy śniadaniu z książkami siedział, kujon jeden. Wszystkie matoły kciuki trzymają, jakby to miało pomóc temu burakowi. No ale nic nie mówię, bo powiedzą, że mu źle życzę. Baśka kujonka to już wszystko zdała i specjalnie tu do Wisły wczoraj przyjechała, coby się pochwalić dyplomem. Titus durny się w nią wgapiał jak w ołtarz, zamiast się wypytać jakie były pytania. Ten to nigdy nie pomyśli, zawsze wszystko na mojej głowie. Bo kiedyś też będziemy zdawać chyba, nie? Jak już nam łaskawie pozaliczają te wszystkie beznadziejne przedmioty. Dalej niż bliżej, no ale trzeba myśleć perspektywicznie, a nie jak Titus o niebieskich migdałach. Przyleci wtedy do mnie zdrajca ostatni z płaczem, bo oczywiście zero pomyślunku w tej durnej łepetynie. I wtedy ci wypomnę, matole, wszystkie niewdzięczności z jakimi się użerać tyle lat musiałem, wszystkie cierpienia moje za wszystkie czasy i to jak z głupią Baśką na spółkę mnie wykolegowałeś z referatem!
          Już się zbieramy na skocznię, gdy Klakier dzwoni i drze się mi do ucha, że zdał egzamin i że ma już wyższe wykształcenie. Ale Ty, Klakier, durny jesteś, naprawdę myślisz że kogoś to obchodzi, że licencjat masz? I tak laski na Twoją facjatę lecą, a nie na tytuły naukowe. Ale dla idioty każdy powód do chwały dobry, więc się założyć mogę, że już na facebooku zdjęcie wkleił, a teraz siedzi i liczy ile lajków zebrał. Całe życie z kretynami.


ciągle cię kocham
ciągle cię pragnę
po tysiąc razy tajemnice rozwijają się
w mej głowie jak galaktyki


          Wymyślili zawody, żeby się nam przypadkiem w lecie nie nudziło. Ten nasz Polo to serio chyba nie śpi, tylko nocami obmyśla jak nas uszczęśliwić. No więc w Wiśle z małolatami wszystkimi rywalizujemy o Puchar Prezesa. Nie da się ukryć, że to spełnienie moich marzeń. Konkurs genialny, szczególnie że chwilami tak wieje, że łeb chce urwać, ale Polo zarządził, to mamy skakać. Sam by sobie skakał jak taki mądry, ale nie, bo kto by do zdjęć pozował i wąsami do kamery się szczerzył. A na dodatek jak cholera gorąco. Dwóch panów Gienków podium niesie, ale chyba obiadu nie jedli, bo im coś nie idzie. Obok stoi grubasów z pięciu, żeby kwiaty, medale i Puchar Pola wręczać, ale żaden Gienkom nie pomoże, więc musimy czekać, aż podium na środek dotaszczą. 
         Kręcę głową zrezygnowany, bo taki tu bajzel wszędzie panuje, że jaja, wielki mi Puchar Prezesa. Rozglądam się, ale żadnego matoła znajomego nie widać. Klakiera pewnie jakieś laski dorwały, hajtnięci z żonami się obściskują albo za bachorami latają, a małolaty przejęte autografy rozdają, jakby im za to płacili. Zawody prestiżowe jak jasna cholera, bo przyjechał nawet prezydent Tanzanii, aby geniusz Apoloniusza podziwiać. Ja sobie stoję z boku, żeby mi nikt dupy nie zawracał i czekam aż się durna impreza skończy i będzie można wracać do domu. Gorąco jak na patelni, więc chętnie bym koszulkę ściągnął, ale się boję, że która z tych panien przy barierce jeszcze zemdleje czy co i potem będzie na mnie. Więc się muszę smażyć na słońcu jak w piekle, a Gienki jak na złość z tym podium się guzdrają.
          - Dejvi! – słyszę nagle z tyłu i nogi się pode mną uginają tak, że nie dam rady się obrócić. Lecisz do mnie taka lekka, radosna, beztroska i jak zwykle tak śmiesznie marszczysz nos. Zarzucasz mi obie swoje ręce na szyję i śmiejesz się wesoło, całując mnie w prawy policzek, a potem przytulasz mnie mocno, uwodzisz migdałami i po swojemu czochrasz moje włosy. – Tyle czasu cię nie widziałam, przystojniaku! A co ty tu tak sam stoisz?
          A z kim tu niby mam stać, jak Ty przy tym matole cały czas byłaś? Każdy sobie z kimś gada, a ja sam stoję, bo co mam poradzić? Nawet Titus ma tę swoją Baśkę. Sam się dziwię, że ona na takiego idiotę poleciała, ale pewnie w głębi serca ślini się do Klakiera jak wszystkie, a z braku laku i Titus dobry. Więc łazi za nim wszędzie, a może on za nią, w każdym razie cały lipiec gdzie Titus tam Baśka, a gdzie Baśka tam Titus. Ale co ja się Titusem przejmuję, jak Ty tu przy mnie i ciągle z rękami wokół mojej szyi i ciągle do mnie przyklejona, a Twój migdałowy zapach sprawia, że mam przyjemne zawroty głowy. Nie udaje mi się nic powiedzieć, bo Gienki już podium wyszykowały i zaraz tam Klakier, pierwszy wazeliniarz, wlezie. Ty tymczasem powolutku odsuwasz się ode mnie, marszczysz czoło i przyglądasz mi się podejrzliwie.
           - Deeeeejvi... – mówisz tak, jak tylko Ty potrafisz. – Ty chyba się nie przejmujesz tym zepsutym skokiem, co? Nos do góry! Dla mnie i tak jesteś najlepszy! No... zaraz po moim Lubym! – dodajesz, puszczając mi oko. Potem chwytasz mnie za rękę i ciągniesz w kierunku podium. I co Ty masz w sobie takiego, że za Tobą to ja nawet i w ogień bym poszedł? Tylko Ty mnie tak oszałamiasz i czarujesz, że sam siebie nie poznaję wcale. Bo od kiedy to ja w pierwszym rzędzie stoję i głupiego Klakiera z własnej woli oklaskuję? Ale póki Ty obok, to ja mogę tu stać z milion lat.


mógłbym być niezliczony, mógłbym być niewinny
 mógłbym wiedzieć wiele rzeczy, mógłbym być ignorantem
 albo mógłbym jeździć z królami i podbić wiele ziem
 albo wygrać świat w kartach i pozwolić mu wymknąć się z rąk
 ale ciągle cię kocham