2015-11-22

Epilog. Winners take all














staniemy razem
nie trzeba nam nic więcej
bo jesteśmy zwycięzcami
a zwycięzcy zgarniają wszystko





You're simply the best 
Better than all the rest 
Better than anyone 
Anyone I've ever met 

          Śmieję się do siebie, bo piosenka pasuje idealnie do sytuacji. Mija dobrych kilka minut, a wrzawa pod skocznią nie ustaje. Ziąb, ciemno już, a nikomu nie chce się wychodzić i wracać do domów. Nic dziwnego, przecież nie codziennie mamy tutaj takie święto! Ja stoję i wszystkiemu przyglądam się ze zdumieniem. Krzesełka zajęte co do ostatniego i na pierwszy rzut oka trudno poznać czy to lato, czy zima. 

I'm stuck on your heart 
I hang on every word you say 
Tear us apart 
Baby I would reather be dead 

          I kto by pomyślał? Rozglądam się z uśmiechem, podziwiając biało-czerwoną falę na trybunach, nastrój mi się udziela i przez chwilę naprawdę chcę krzyczeć, tańczyć i śpiewać ze wszystkimi. U nas na dole już wszystko gotowe. Podium stoi przyszykowane, fotoreporterzy przepychają się, by zająć jak najlepsze miejsce, Piotrek dopina kurtkę i z radością dogaduje coś do chłopaków. Chyba mu nie żal, że przegrał. Kamil się śmieje i mu odpowiada, a potem bierze narty i staje gotowy na swoim miejscu. Muzyka wciąż gra i z sekundy na sekundę zdaje się być coraz głośniejsza. 
          Cóż, spiker stara się zabawić publiczność, bo wszyscy czekają aż nasza gwiazda zejdzie na dół. 

You're the best 
Better than all the rest 

          A temu się wcale nie spieszy! Maszeruje dostojnie kroczek po kroczku. Z tym sobie zdjęcie zrobi, tamtemu da autograf, do jednego się uśmiechnie, innemu piątkę przybije lub poda rękę. Jego prawo. Celebruje zwycięstwo i czuje się w tym jak ryba w wodzie. Przyglądam się z daleka jego mimice i gestom, a wtedy zauważam, że on wcale a wcale nie jest zaskoczony! Dokładnie wie, co robić i jak się zachowywać. Gienki wąsate, jakby to określił, nogami przebierają i ukradkiem zerkają na zegarki, ale jemu zupełnie się nie spieszy. Robi trzy kroki, a potem pięćdziesiąte zdjęcie i setny autograf, uśmiech numer pięć. Podmienili go w powietrzu, czy co? 
          W końcu dociera na dół, a członkowie sztabu przedzierają się przez wszystkich, żeby mu pogratulować, a potem pomóc się szybko przebrać. Zmienia buty, rozpina kombinezon, a później uśmiecha się szeroko, zakładając żółtą koszulkę. Któryś chyba z niego żartuje, bo ten ze śmiechem przewraca oczami, a później rozgląda się, jakby czegoś wypatrując. Wołają go już, żeby biegł na podium, ale on narty zostawia nowemu najlepszemu koledze Maćkowi, a sam – nim ktokolwiek się zorientuje – przeskakuje barierkę i stoi przede mną wyszczerzony od ucha do ucha. 
          - Dawid! Gratuluję! – krzyczę, ale on i tak ledwo mnie słyszy, bo taki gwar. Nic więcej nie powiem, bo zaraz się rozpłaczę, ale on chyba widzi moje wzruszenie, bo bez słowa przyciąga mnie do siebie i tuli, opierając podbródek na mojej głowie. – Taka dumna jestem! 
          - Oj, Baśka, Baśka… 
          Nachyla się, żeby mnie pocałować, ale wtedy ktoś łapie go za ramię i każe iść już teraz, zaraz, natychmiast. To ten czas. 
          - Niedługo wrócę – szepcze mi jeszcze na ucho, a gdy posłusznie odchodzi parę kroków za Skrobotem, odwraca się jeszcze i grozi mi palcem: – Tylko czekaj na mnie! 
          I znika mi z oczu, by za chwilę pojawić się na najwyższym stopniu. Niemożliwy jest. 
          Patrzę jak przyjmuje tam nagrody i gratulacje, a później zdejmuje czapkę, żeby wspólnie z całą publicznością zgromadzoną na skoczni wysłuchać narodowego hymnu. A we wszystkim tym jest tak szczery i naturalny, że zaczynam się zastanawiać, czy cała jego dotychczasowa kariera była snem? Może coś przegapiłam? Czy on kiedykolwiek wcześniej schodził z podium? 
          Ceremonia wreszcie się kończy. Jeszcze tylko trochę pamiątkowych zdjęć, jeszcze tylko kilka wywiadów. Albo kilkanaście. Dawid jeszcze pozuje z nartami na tle skoczni, a tymczasem przy przejściu już się ustawia cała kolejka reporterów. Wzdycham cicho, bo dociera do mnie, że to „niedługo ” to wcale tak prędko nie nastąpi. 
          - Chyba się musisz przyzwyczajać – słyszę znajomy głos, a gdy odwracam się, zauważam uśmiechniętą Ewę. Pakuje aparat, wyraźnie zadowolona, więc chyba sesja poszła całkiem nieźle. Patrzę na nią jeszcze chwilę, bo jestem nieco zdezorientowana. – Dawid. Szybko się dzisiaj nie wywinie. 
          Uśmiecham się do niej i staję na palcach, aby go wypatrzeć, ale znikł gdzieś w tłumie dziennikarzy i kibiców. Mimo wysiłków nie udaje mi się dostrzec różowej czapeczki ani złocistej czupryny. Trudno. Muszę się uzbroić w cierpliwość. 
          - To co? Idziemy na szybką kawę? – proponuję. 
          - Raczej na długą kolację – Ewka śmieje się i puszcza mi oko. Po chwili łapie mnie pod rękę i sprawnie prowadzi do szatni polskich skoczków. Widać, że ma w takich sprawach doświadczenie. 
          W środku cichnie muzyka, milkną gwary i w końcu możemy chwilę odetchnąć. Wnętrze jest prawie puste, bo chłopaki zostawili wszystkie manatki i wyszli do kibiców. Tylko Skrobot krząta się tam i z powrotem, ale gdy widzi minę Ewy, zaraz wymyśla pretekst, żeby szybko wyjść i nam nie przeszkadzać w rozmowie. 
          - Pójdę wezmę narty od Dawida… – mówi, wzruszając ramionami i zamyka za sobą drzwi. 
          - Świetnie – woła za nim Ewa żartem. 
          - Ja dalej w to wszystko nie wierzę – odzywam się w końcu, sypiąc do kubka z kawą dwie łyżeczki cukru. Mieszam i wtedy sobie przypominam, że przecież już nie słodzę. No pięknie! Mam ciągle taki poziom adrenaliny, że czuję się jak w jakimś transie. 
          - Kto by parę miesięcy temu pomyślał, nie? 
          - A półtora roku temu? – pytam i zaczynam chichotać. 
          - Dobra, to w końcu musisz mi powiedzieć jak to z wami było – zaczyna stanowczo Ewka z chytrym uśmiechem, krzyżuje na piersi ręce i wpatruje się we mnie wymownie, dając do zrozumienia, że się już nie wymigam kolejny raz. Ja tylko kręcę głową. Znowu to samo! Nim jednak zaczynam cokolwiek mówić, moja uparta rozmówczyni otwiera usta ze zdziwienia i wyraźnie przygląda się czemuś za moimi plecami. Lub komuś. Odwracam się za jej wzorkiem, a wtedy wszystko rozumiem. W progu stoi wyszczerzony Maciek z bukietem kwiatów w ręku. 
          - Masz! – Podchodzi i wciska mi te chabazie w rękę. 
          - Eee… Dzięki? 
          Patrzę na niego pytająco, więc zaraz się chłopak reflektuje. 
          - Dawid mnie prosił, żeby ci dać. 
          Wyjaśnia, wzrusza ramionami i sobie idzie. 
          - Acha – mówię, patrząc jak znika za drzwiami. 
          - Od kiedy to oni tacy najlepsi przyjaciele? 
          - Daj spokój. Dobrali się jak w beczce soli. 
          - A Dejvi nie jest zazdrosny? – pyta Ewa, a zauważając moje zaskoczenie, tłumaczy: – Zawsze mi się wydawało, że ci się Maciej trochę podoba. 
          - Nie żartuj! Kotek jest fajny i to dobry kolega. Ale właśnie… KOLEGA! 
          I w tym momencie drzwi się otwierają ponownie i znów widać ciemną czuprynę Maćka. 
          - Potrzebujemy nowy marker! Dawidowi się wypisał. 
          Włazi do środka, chwilę się rozgląda, a później chyba sobie przypomina, bo staje na ławce i sięga po różowe pudełko po ciastkach, schowane pod bluzą na wysokiej półce, żeby wyjąć z niego kolorowe flamastry. Obie z Ewką zgodnie postanawiamy nie komentować jego poczynań, bo już się zdążyłyśmy w tym towarzystwie przyzwyczaić do wielu dziwniejszych rzeczy. 
          - No co? – Skoczek ponownie wzrusza ramionami. – Jakby były na wierzchu, to by nam dawno matoły zabrały! – ogłasza, a później wychodzi wielce z siebie zadowolony. 
          - Czyli z Maciejem nigdy nic? – drąży tymczasem Ewa. 
          - No nic! – podkreślam z mocą, bo ile razy można tłumaczyć to samo? – Swoją drogą to chyba dzięki niemu uwierzyłam, że się uda. Znaczy, że ja i Dawid… 
          - Nie rozumiem. 
          - Teraz twierdzi, że od początku wiedział, że się podobam Dawidowi. Podobno już na tej pierwszej imprezie, na której się poznaliśmy, zauważył, ale mu specjalnie nie wierzę. 
          - Wszyscy widzieli. 
          - Kiedyś Maciek przyszedł i powiedział: „Wiesz, Kubacki chyba na ciebie leci. Tylko jest taki durny, że jeszcze się nie zorientował” – mówię, a wtedy obie wybuchamy śmiechem. 
          No, ale co zrobić, skoro tak było? Wzdycham cicho, bo sobie przypominam te nasze wszystkie rozmowy i to, jak mnie Maciek pocieszał i tłumaczył, że Dawid potrzebuje czasu, ale w końcu się obudzi, połapie i wszystko będzie dobrze. Nawet zaczęłam żałować, że nie zostałam na studia w Katowicach. 
          - A kiedy już byłaś pewna? – dopytuje moja ciekawska koleżanka. 
          - Tak na sto procent? Jak mi w zeszłym roku kupił parasol. 
          - Matko! Kamil mi nigdy parasola nie kupił! 
          - Śmiej się, śmiej! Poza tym Maciek mówił, że w Soczi non stop o mnie gadał i przychodził do niego dwa razy dziennie zapytać, czy ze mną rozmawiał. 
          - I po powrocie się całowaliście na lotnisku – dodaje zaraz Ewka radośnie. Czyli wszystko widziała! 
          - Później rozmawialiśmy przez telefon, gdy był w Kuopio – kontynuuję, bo nie mam zamiaru drążyć nieco drażliwego tematu tamtego całowania. – I już wszystko stało się jasne. 
          - Powiedział, że cię kocha? 
          - Można tak to określić… – Aż się zaśmiałam na wspomnienie awantury o Madryt. Ale tak się kończy jak się podsłuchuje. I to brzuchem, a nie uchem. 
          - Więc dalej nie rozumiem, dlaczego dopiero tej zimy się zeszliście! – ogłasza Ewa i rozkłada teatralnie ręce, pokazując całą swoją bezradność. 
          - Nie przejmuj się. Ja też – mówię. Zresztą zgodnie z prawdą. Ale wiem, że spokoju mi nie da, więc jej opowiadam, jak to się czailiśmy przez kilka miesięcy, żeby poważnie porozmawiać, jak poważna rozmowa nic nie zmieniła, bo każde z nas miało zupełnie co innego na myśli, jak wszyscy już byli pewni, że jesteśmy razem, a my sami dalej nie wiedzieliśmy. W końcu mówię o tym, jak Dawid przed Świętami stał się zupełnie nie do zniesienia, bo skoki mu nie szły, wszystkiego się czepiał, uparty był jak osioł, nic do niego nie docierało i w ogóle nie przejmował się tym, co ja czuję i czego potrzebuję. Wtedy stwierdziłam, że mam tego dość, bo tak związek nie może wyglądać. 
          - No i następnym razem rozmawialiśmy dopiero u ciebie w Zakopanem – wyjaśniam, ale kończyć historii nie mogę, bo do szatni przychodzi Stefan z córeczką na rękach. Mała spogląda na nas krzywo, a potem zaciska usteczka i się wtula w ramię taty. Coś dzisiaj jest nie w humorze. 
          - Obraziła się – odzywa się Stefan. – Spodobało jej się jak wygrałem w Szczyrku na Memoriale Olimpijczyków i teraz jest zła na każdego, kto odbiera tacie możliwość zwycięstwa. 
          - Nie lubię Buby – potwierdza jego słowa dziewczynka. – Nie lubię! 
          - No co ty mówisz? – upomina ją Hula. 
          - Mani nie lubię, Piotra nie lubię, Kamila nie lubię, Buby nie lubię! 
          Stefanek uśmiecha się przepraszająco, a potem znajduje kolorową czapkę, zakłada małej na głowę i wychodzą na zewnątrz. 
          Biorę następny łyk kawy i próbuję skierować rozmowę na inne tory. 
          - Wieczory robią się chłodne. Czuć, że sierpień. 
          - Nie zmieniaj tematu! – Ewa natychmiast dostrzega moje zamiary i nie da się wyprowadzić w pole. – Zdradź mi w końcu, co ci wtedy powiedział! 
          - Nie mów, że nie podsłuchiwałaś! 
          - Ja? Nigdy! 
          - Jasne! – Kręcę żartobliwie głową, bo Ewka w ten sposób próbuje mnie podejść chyba z piąty raz. Co gorsza, kiedyś nasłała męża, żeby wypytał Dawida, ale na szczęście ten nie ma w zwyczaju puszczać pary z ust. 
          Doskonale pamiętam ten sobotni wieczór, a w zasadzie późną noc. Dawid, po tym jak zawalił skoki w drużynówce przed własną publicznością, chodził smętny jak chmura gradowa, więc nawet bałam się podejść. Tym bardziej byłam w szoku, gdy przyjechał do Stochów – bo nocowałam u Ewy – o trzeciej nad ranem w rozpiętej kurtce i z rozwianym włosem, ogłaszając, że musimy porozmawiać koniecznie, właśnie tu i teraz. Nie wiedziałam, co go tak nagle wzięło, ale wyglądał, jakby nie spał, tylko rozmyślał całą noc. Potem mi powiedział, że po upadku w Niżnym Tagile zaczął się zastanawiać nad sobą i nad tym, co robi w życiu i że podjął kilka istotnych decyzji. Skończyło się kłótnią, bo on mówił i mówił, a nie słuchał mnie wcale, a potem jeszcze o piątej rano zadzwonił Kamil, że ktoś ukradł kadrowy bus. No cóż, okazało się, że to Dawid sobie pożyczył, ale najwyraźniej tak się spieszył, że nikogo nie raczył o tym poinformować. 
          - Więc co powiedział? 
          - Żebym się wreszcie zdecydowała, czy chcę z nim być, czy nie, bo on już dłużej nie wytrzyma. 
          Ewa wpatruje się we mnie z wielkimi oczami, a po kilku sekundach zaczyna się śmiać. Tak, dla wszystkich jasny jest paradoks tej sytuacji, a dla niego jednego nie. No bo ja? Naprawdę? Przecież czekałam na niego jak głupia, co najmniej dwa lata, a to on za nic się nie mógł zdecydować czego chce. A moja cierpliwość też ma granice. 
          - Cały Dejvi! 
          - I jeszcze że mam się ogarnąć i zadzwonić w niedzielę – dodaję po chwili. 
          - Zadzwoniłaś? 
          - Chyba żartujesz! – Z oburzenia aż wstaję. – Zaraz po konkursie pojechałam do domu, bo myślałam, że go gołymi rękami zamorduję. Ja? Ja miałam się ogarnąć?? Serio? Chyba komuś się coś pomyliło! 
          - Więc co było dalej? 
          - Pojechał za mną do Szczyrku. I znowu zrobił awanturę, że on czeka jak matoł, a ja nie dzwonię i co sobie wyobrażam w ogóle. Więc ja mu wywrzeszczałam wszystko, co mnie w nim wkurza i denerwuje, i dlaczego się rozmyśliłam, i wcale a wcale już nie chcę z nim być. Tak sobie pokrzyczeliśmy i… – w tym miejscu urywam i zerkam na Ewę, bo nie bardzo mam ochotę ją wtajemniczać w szczegóły tego, co nastąpiło później. – No i na koniec kłótni się pogodziliśmy. 
          Ewka otwiera usta, bo już pewnie planuje kolejne pytania, ale ponownie trzaskają drzwi za moimi plecami. 
          - Co wy tu tak ciągle przyłazicie? – pyta Ewka swojego męża własnego, Kamila. – Ruch jak w tramwaju! 
          - Bo to, kochanie, nasza własna szatnia – odpowiada Kamil i nie patrząc, jak ta oczami przewraca, cmoka ją w czoło, a później siada obok niej, przeciąga się i zakłada ręce za głowę. – O czym gadacie? 
          Nie ma czasu wyjaśniać, bo do środka wpada Piotrek. 
          - Jest tu Mustaf?! 
          - Nie ma! – odpowiadamy chórem. 
          - Przecież zaraz będzie konferencja prasowa! 
          - Dalej rozdaje autografy – wyjaśnia Kamil. – Dzięki niemu udało mi się szybciej uciec. 
          - A konferencja? 
          - Poczekają. 
          - Superowyś kolega! – oburza się Żyła. – Mistrz Olimpijski wielki, a kumpla swojego własnego na pastwę losu zostawił i sam se siedzi zadowolony przy kawie! Mustaf to jest miły i zawsze się o wszystkich nas martwi! Bo nie? Pomaga, pilnuje, żeby rzeczy nie pogubić. Jak trzeba, to broni przed dziennikarzami. Zawsze pocieszy albo w tyłek kopnie, jak się jeden z drugim pietra przed skokiem, a jak kto chory, to zawsze przyniesie szklankę herbaty! Zawsze! – Piotrek ręce na biodrach opiera i marszczy brwi. – A ty co?! Przecież im później zaczniemy konfę, tym później skończymy! Nic się normalnie nami nie przejmujesz! Zero! 
          - No dobra, idę – uspokaja Kamil, łapie kolejny zestaw kartek, a po drodze robi do kolegi głupie miny. Pieter, z poczuciem spełnionego obowiązku, zakłada czapkę, zapina zamek w bluzie, a później nam macha uprzejmie i idzie, mijając w drzwiach Klimka i Jaśka, którzy tarabanią się do środka z całym sprzętem. Wiemy, że spokoju już tutaj nie będzie, więc spoglądamy porozumiewawczo, chwytamy kurtki i wychodzimy na powietrze. Ewkę zaraz ktoś łapie, a że niespecjalnie pragnę prowadzić teraz rozmowy z działaczami i Prezesem, to wykorzystuję chwilę i odchodzę. Chowam pod ubraniem akredytację i przeciskam się między barierkami, wychodząc na sektor kibiców. Tutaj zawsze jest najciekawiej. 
          Widzę jak Maciek uśmiechnięty rozdaje autografy, a z każdą minutą tłumek przy nim rośnie. Czasami podziwiam jego cierpliwość, bo on chyba najdłużej ze wszystkich zawsze zostaje. Obok Norwegowie pakują się do samochodu, ale idzie im powoli, bo co chwila ktoś chce zrobić sobie z nimi zdjęcie. Kamil rozmawia z dziennikarzami. No proszę, czyli nie wszyscy poszli na konferencję. Małą plastikową skocznię, postawioną w rogu dla dzieciaków, zaczęli okupować jacyś dorośli panowie w znacząco dobrym nastroju. Ciągle zostało jeszcze tylu ludzi! Niestety muszę zmienić miejsce, bo okazuje się, że zaraz za mną stoi auto Słoweńców, więc gdy tylko pojawiają się na horyzoncie zawodnicy z tego kraju, zmywam się, bo wiem, że zaraz się zbiegną kibice. Przechodzę sobie bokiem i staję przy busie Polaków. Nasi z pewnością jeszcze długo nie będą gotowi do drogi. Rozglądam się, ale w tym tłumie już nikogo znajomego nie widzę. 
          - Mówiłam, że się do niego nie dopchamy! – słyszę nagle za swoimi plecami. Zerkam ukradkiem, a tam na krawężniku siedzą sobie trzy dziewczyny owinięte w biało-czerwone szaliki. 
          - Dobrze, że wzięłyśmy zimą autografy – dodaje druga, a trzecia jej przytakuje. – Teraz byśmy nie dały rady! 
          - No! Zimą nikt w Dawida nie wierzył, a teraz to cała kolejka rzędem stoi do zdjęcia! 
   Nie że planuję podsłuchiwać czy coś, ale taka informacja sprawia, że zatrzymuję się z zainteresowaniem. 
          - Jasne! Wszyscy teraz pierwsi lecą z gratulacjami. Każdy jeden chce mieć autograf! 
          - A to pewnie ci sami, co go wyzwali jeszcze niedawno od worków ziemniaków. 
          - Mówiłam, że przyjdzie czas, że każdy będzie mu się w pas kłaniać. 
          - Mówiłaś! – potwierdzają zgodnie jej koleżanki. 
          - I że wszyscy z daleka będą zdejmować czapkę! 
          - I że się nie dopchamy, jak Dejvi zacznie błyszczeć! – Na te słowa wszystkie trzy wzdychają, a ja muszę przyznać, że mi się ich trochę żal robi. Szkoda, że nie zabrałam ze sobą Dawidowych kartek. Chociaż pewnie i tak bym się nie odważyła podejść. 
          O nie! Jankowi i Klemensowi zachciało się pakować! Widzę jak idą ze sprzętem w moim kierunku, więc nie mam wiele czasu, trzeba się stąd ewakuować. No i nie mylę się, bo zaraz za nimi pędzą ci, którzy już mają autograf od Kota i Kamila. Ruszam w stronę skoczni, licząc na to, że może Ewkę albo Marcyśkę spotkam. Z nimi zawsze jakoś raźniej. 
          Stoję przy schodach i się rozglądam za dziewczynami, a wtedy słyszę: 
          - Baśka! Ty chyba zwariowałaś? Gdzie masz czapkę i szalik? 
          Acha, znalazł się Dawid. 
          - Jest sierpień! 
          - A czy ja patrzę w kalendarz? Jak jest zimno, to trzeba się ciepło ubierać – ogłasza, a później zdejmuje swoją czapkę i troskliwie mi ją zakłada. – Jeszcze się przeziębisz. 
          Chwyta mnie za ramiona i przez chwilę wpatruje się w moje oczy. Sięga dłonią, by odgarnąć moje włosy z czoła, a później jego twarz rozjaśnia się w uśmiechu. Wiele bym dała, żeby wiedzieć, co on teraz sobie myśli. Znam go nieźle, ale ciągle mnie zaskakuje. 
          - Szybko się wywinąłeś – zmieniam temat, bo jakoś tak się czuję nieswojo, gdy Dawid mnie obejmuje tuż przed nosem kamer. Jeszcze brakuje, żeby nas ktoś namierzył. 
          - Pogoniłem matołów, bo co? Czy ja mam czas tam kwitnąć pół nocy? 
          Uśmiecham się, a on chyba domyśla się w czym rzecz, bo chwyta mnie za rękę i spokojnie prowadzi w stronę szatni, tłumacząc wszystkim po drodze, że bardzo mu przykro, ale się trochę śpieszy. 
          - Kocur przekazał kwiatki? – pyta, odwracając się w moją stronę po drodze. 
          - Tak! – potwierdzam radośnie. – Piękne! 
          - Ma szczęście! 
          Dawid przybija jeszcze trochę piątek z kibicami, przyjmuje jeszcze trochę gratulacji. Dopiero teraz zaczyna do mnie docierać wyraźnie jaka jestem dumna z tego, co dzisiaj zrobił. I już jesteśmy prawie przy domku, przeznaczonym dla polskiej kadry, gdy słyszymy głośne wołanie: 
          - Daaaawid! 
          Odwracamy się i wtedy rozpoznaję te trzy dziewczyny w szalikach, które rozmawiały przy busie. Zerkam na Dawida, a on spogląda na mnie, a po chwili ściska mocniej moją dłoń i kiedy już mam mówić, żeby podszedł do nich, on po prostu zaczyna ciągnąć mnie w ich kierunku. 
          - Gratulujemy! – mówią jedna przez drugą, gdy zatrzymujemy się obok nich. 
          - Dziękuję bardzo! – odpowiada z uśmiechem Dawid. Zachowuje się, jakby je znał i lubił. 
          - Pamiętasz nas jeszcze? – pyta jedna nieśmiało. 
          - No jakże bym mógł zapomnieć takie trzy kulturalne panny! – Dawid, wciąż roześmiany, udaje oburzonego. 
          - Już nie panny! Jedna mężatka! – tłumaczy z promiennym uśmiechem druga i na potwierdzenie tych słów unosi dłoń z obrączką. 
          - Ooo, to życzę wszystkiego dobrego na nowej drodze życia! 
          - Nawzajem! – wołają panny chórem. 
          Dawid ponownie ściska moją dłoń, a ja już sama nie wiem, czy one bardziej o karierze sportowej, czy o mnie mówią. 
          Ale w sumie, jakie to ma znaczenie?


to, co dostajemy
jest tym, co robimy
uwierz, sny się spełniają
a zwycięzcy zgarniają wszystko





--
Kiedy we wrześniu 2013 roku zaczynałam Złośliwca nie sądziłem, że będę pisać tak długo. Na początku szło łatwo, a tekst niemal sam się tworzył, później pojawiły się trudności i przestoje, bo nijak nie potrafiłam ubrać w słowa swoich myśli, bo myślałam coraz więcej. No i musiałam poczekać na odpowiedni wynik, żeby pasował do epilogu. Dziękuję wszystkim, którzy w tych kryzysach wspierali mnie i pomagali, a najbardziej Korze i Megi, bo bez nich chyba nigdy bym tego nie skończyła.

Wiele osób pytało dlaczego akurat Złośliwiec, dlaczego Dejvi. Pierwszą inspiracją był wywiad nagrany chyba przez Przegląd Sportowy zaraz po Val di Fiemme, w którym Dawid opowiada o swoich modelach. Później parę zdjęć, jakiś artykuł w nowotarskiej gazecie i z tej mieszanki napisany został nasz Dejvi. Na kolejne inspiracje nie trzeba było długo czekać – kto czyta, a przede wszystkim słucha wywiadów z prawdziwym Dawidem, ten wie :) Mijały kolejne tygodnie i miesiące, a ja się bardzo mocno zżyłam z tym napisanym światem. Mam małą nadzieję, że Wy trochę też.

To nie jest tak, że nie miałam wątpliwości. Strasznie trudno jest pisać RPF. Trudno jest pisać bohatera, którego wszyscy znamy z prawdziwego świata. Tak, wszyscy wiemy, że ta historia jest tylko wymyślona, tylko napisana, ale przecież każdy z nas w jakimś tam stopniu łączył napisanego Złośliwca z prawdziwym Dawidem. 
Tylko, że gdyby Dawid miał swój własny świat, to w nim wszystko byłoby inaczej. Jeszcze inaczej.

Dziękuję wszystkim, którzy byli, czytali, komentowali i dyskutowali. Mam nadzieję, że nas (mnie i Dejviego) nie zapomnicie :) Kibicujcie mocno prawdziwemu Dawidowi, bo on na pewno da nam wiele radości w tym sezonie. Może się gdzieś i kiedyś spotkamy pod skocznią albo w kolejce do Dawida po zdjęcia i autografy?

I pamiętajcie, że każdy z nas ma w głowie swój własny świat. Świat, w którym wszystko jest inaczej. W którym jest to, czego nie ma i w którym nie ma tego, co przecież istnieje. Temu światu nie należy bezkrytycznie i całkowicie ufać, bo możemy coś ważnego gdzieś zgubić po drodze.

Aria

P.S. I dajcie znać czy się podobało? :)



22 komentarze:

  1. O rany. I to już? Koniec? Dziwnie będzie bez Złośliwca, oj dziwnie... Ale więcej napiszę, gdy już ochłonę i pogodzę się z tym, że kolejne cudowne opowiadanie przeszło do historii. Teraz chciałam tylko dać znać, ze byłam, czytałam, przeżywałam wszystko i cóż... Dziękuję. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja siedzę i wpatruję się w ekran od pół godziny. Też nie mogę uwierzyć, że to koniec.

      Usuń
    2. Minął tydzień, a ja wciąż nie wierzę. Naprawdę koniec? Ech. Może gdyby nasz Letni Rycerz nie był tym Letnim Rycerzem, ta historia jeszcze by się nie skończyła? No dobra, dobra, wiem, nie można ciągnąć czegoś w nieskończoność. Chociaż szkoda, bo takiego Złośliwca można byłoby czytać i czytać i zaręczam Ci, nigdy by się nie znudził. Kto jak kto, ale świat z jego perspektywy był jedyny w swoim rodzaju, niepowtarzalny i po prostu wspaniały. Kreacja Dejviego udała Ci się niesamowicie, za co biję Ci głośne brawa na stojąco. Patrzenie na świat jego oczami było czystą przyjemnością, do której będę niejednokrotnie wracać, gdy będę mieć słabszy dzień lub gorszy humor. Myślę też, że stworzyłaś taki prawdziwy kult Złośliwca i każdy patrzy na prawdziwego Dawida przez jego pryzmat. Choć jeśli ktoś się przypatrzy to rzeczywiste podobieństwa zauważy, więc tym bardziej brawo za tę prawdziwość i odwzorowanie oryginału. A jako fanka Dawida (i to sprzed lata 2015, kiedy to nastąpił Dejvi-Boom) mogę jedynie napisać, że ten Twój Złośliwiec był po prosto nieidealnie idealny i gdyby jakimś przypadkiem on przeczytał to opowiadanie, to sam by się uśmiechnął. Podobny jest, no! :)
      Co do samego epilogu, to w życiu nie wpadłabym na pomysł, że napiszesz go z perspektywy Baśki. Dlatego to było dla mnie dość duże zaskoczenie. Ale bardzo miłe zaskoczenie. :) Bo ta Basia nam tutaj się pojawiała od czasu do czasu, albo we własnej osobie, albo we wspomnieniach i w sumie nikt z nas jej tak prawdziwie nie poznał. A w epilogu ukazałaś nam jej postać w małym ułamku, pozwoliłaś jej opowiedzieć nam 'jak to naprawdę było' i cóż... Bardzo podoba mi się ten ruch. I w sumie w końcu zobaczyliśmy Złośliwca cudzymi oczami! Tak, to zdecydowanie było dobre. :)
      Nie umiem komentować epilogów. Świadomość, że to już ostatni raz coś tutaj po sobie zostawiam jest jak najbardziej dobijająca i zapewne o czymś zapomnę. Myślę jednak, że najważniejsze, to podziękować Ci. Podziękować za tę historię, za jej bohaterów, a w szczególności Złośliwca, którego już nigdy nie wyprę ze swojej głowy, za resztę polskiej bandy, za świat widziany złośliwymi oczami, za tutejszy humor, który po prostu uwielbiam, za każdy rozdział z osobna i każdą chwilę, którą spędziłam z tym opowiadaniem. Co prawda nie było mnie tu od początku, ale to nie przeszkodziło mi pokochać tej historii i "wpaść" w jej klimat po same uszy. Cieszę się, że miałam możliwość i zaszczyt czytać to opowiadanie. Ale przede wszystkim dziękuję Tobie, Ario, że spisałaś ją i przeniosłaś nas do magicznego świata Złośliwca. Wykonałaś kawał dobrej roboty, więc kłaniam się w pas i biję brawo przed Tobą. Stworzyłaś coś niesamowitego, co zapadnie w pamięć już na zawsze, czym wywołałaś dużo emocji, głównie tych pozytywnych i... Cóż... Jesteś wielka. :)
      Jeszcze raz dziękuję i żegnam się ze Złośliwcem dużym uśmiechem.
      Ściskam, życzę powodzenia i do napisania. :)

      Emma

      Usuń
    3. Ha, sugerujesz, że gdyby Dawid nie błyszczał w lecie, to dalej bym musiała czekać na zakończenie? :D Oj nie. Miałam z nim wewnętrzną umowę, że jak się nie weźmie do błyszczenia na czas, to zrobię epilog w Niżnym Tagile :P Wszystko ma swój początek i koniec. Takie życie - piszesz, więc dobrze wiesz.

      To "podobieństwo" wyszło trochę przypadkiem i nie było do końca planowane, bo Złośliwiec najpierw powstał w mojej głowie, a potem po prostu nagle się okazało, że niektóre cytaty prawdziwego Dawida pasują jak ulał! Jakby ktoś mojemu Złośliwcowi wyjął z ust. W pewnym momencie sama się tego przestraszyłam! A później po prostu zaczęłam się tym bawić. Mam nadzieję, że Złośliwiec tylko przysporzył Dawidowi kibiców i że ten "pryzmat" jest pozytywny :)

      Epilog musiał być oczami Baśki. Chociaż przyznaję, że cholernie trudno było wyjść z głowy Złośliwca i stanąć obok. Ale uwaga - dalej nie wiemy "jak to naprawdę było" - wiemy tylko jak widziała to Baśka :)
      Zabieg był celowy, bo wszyscy czasem zapominaliśmy, że świat widziany oczami Złośliwca był jego własnym światem. I że każdy ma swój własny świat, w którym jest wszystko inaczej.

      Usuń
  2. Wściekłam się, bo przez dobre 40 minut napisałam 5 dłuuugich komentarzy i ani jeden się nie zapisał! :((

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A tyle czasu na nie poświęciłam i kciuki mnie bolą, bo na telefonie dodaję. Ja nie wytrzymam kiedyś.

      Najważniejsze, że Dejvi jest z Baśką, o którą troszczy się bardzo.

      I płaczę z wsciekłości teraz, bo wcześniej przez dziesięć minut płakałam po tym jak zakończyłam czytać ten wspaniały epilog.

      Pozdrawiam

      Gosiaczek

      Usuń
    2. I tak przy okazji to ja jeszcze dodam te pięć komentarzy.

      GosiaczeK

      Usuń
    3. Telefony mają to do siebie, że często zjadają komentarze! Takie złe. W każdym razie dziękuję za znak, że czytałaś, a na dłuższe refleksje poczekam spokojnie ;)

      Usuń
  3. Przeczytałam dziś rano jeszcze raz i autentycznie się wzruszyłam. I wciąż nie mogę uwierzyć, że się skończyło. Że nie będzie więcej czekania na kolejną część, nie będzie nowych cytatów do wykorzystania, nie będzie rozważań "co by było, gdyby...). No nic, pozostaje tylko przeczytać całość jeszcze raz, a potem wrócić i napisać naprawdę porządny komentarz.
    A na razie, to jeszcze raz chciałabym Ci bardzo, ale to bardzo podziękować za tę historię. Doskonale wiesz, dlaczego. :P
    C.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja dziękuję za pomoc wszelaką i wszelkie inspiracje :)

      Usuń
  4. Dziekuje, że to skonczylas. Tylko tyle mogę powiedzieć i zabieram się za czytanie od nowa 💕

    OdpowiedzUsuń
  5. Miałam skomentować poprzedni rozdział i chyba jeszcze poprzedni i ze wstydem nie wiem bo już nie ogarniam czy jeszcze nie poprzedni...
    A tak, to w sumie nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło, że mogę skomentować wszystko za jednym zamachem pod tym wyżej napisanym epilogiem.
    Jak pamiętam z poprzedniego, a pamiętam nad wyraz bardzo wyraźnie to odkrycie przez Dejviego, że coś czuje do kujonki Baśki było na swój sposób romantyczne i bardzo rozśmieszające mnie.
    Na miejscu Basi to nie wiem czy bym potrafiła zachować szczerą, śmiertelną powagę :D Scena ta najbardziej mi utkwiła w pamięci, choć nie należy zapominać o złotym sercu Dejviego co wszystkich kolegów wspiera, sobie już szczególnie, a w niego niewielu wierzy tylko głupie kawały i nerwy szargają.

    Dopiero teraz sobie uświadamiam jak bardzo się zżyłam ze Złośliwcem. Wszak stał się on takim moim ojcem chrzestnym dla Manii, który kłębiła mi się w głowie zanim odważyłam Ci wysłać fragment i stworzyć duet :D
    A teraz dociera do mnie, że braknie mi jego takiej pozytywnej złośliwości wobec całego świata, bo przecież wykreowany Dejvi wcale nie miał do nikogo pretensji, lubił tylko ponarzekać by ulżyć swojej samotności w swoich bardzo wysokich ambicjach nie dopuszczając innych do głosów i uczuć :D

    Cieszę się, że mogłam być z wykreowanym Dawidem Kubackim do samego końca :) Jeśli będzie mi się nudziło z czystą przyjemnością powrócę tutaj i przeczytam wszystko od nowa :)

    Pozdrawiam i życzę w życiu kolejnych kłębiących się pomysłów w głowie ;)
    M.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za komentarz i za obecność, za wszystkie komentarze i dyskusje w czasie całej historii.
      Najbardziej mi się podoba stwierdzenie, że Dejvi wspiera kolegów, a siebie szczególnie ;)))

      Usuń
  6. Dziękuję Ci za tą świetną i powalającą na łopatki historię, którą miałam przyjemność śledzić :) Historia ta była inna niż pozostałe i naprawdę przypadła mi do.gustu choć na ogół o Dejvim nie czytam :D Pokazała, że warto zaglądać też na inne blogi a nie tylko te z naszymi ulubieńcami ;) A teraz przejdę może do samego zakończenia...
    W sumie spodziewałam się, że nasz kochany Dejvi da szansę Baśce :D Przecież on dobre serduszko ma ;) A ten dialog z kibickami znajomymi to mnie kompletnie powalił xD Jeszcze raz wielkie dzięki za ten blog :)
    Pozdrawiam i weny ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ho ho ho, to chyba Baśka dała szansę Dejviemu, a nie on jej :)
      Cieszę się, że byłaś, chociaż Dejvi nie należy do grona Twoich ulubieńców :))

      Usuń
  7. Jej, ale Ty to ładnie napisałaś :)
    Fajna klamra kończąca tę historię. No i perspektywa Basi - ciekawa rzecz z tym ich schodzeniem się. Chyba żadna z nas nie podejrzewała, że później to jeszcze trwało drugie tyle i wciąż było takie trudne. No i w ogóle to się wzruszyłam. Bardzo nawet. Bo się przecież przywiązałam do tego opowiadania, wyjątkowe było, trzeba przyznać.
    A teraz koniec. I już nic nie będzie.
    O matko.
    Smutno mi się zrobiło.
    Buziaki :**

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wyjąć głowę z chmur i stanąć twardo na ziemi nigdy nie jest łatwo. A co dopiero zabrać się do rzeczy ;)
      Dziękuję, że byłaś z nami :)

      Usuń
  8. Oj, Aria! Nie wiem, co napisać, naprawdę nie wiem. Jak to już koniec? Chyba w tym momencie najmocniej uświadomiłam sobie, jak bardzo polubiłam Twego pana Złośliwca i jak bardzo polubiłam cały wykreowany tutaj świat. Zupełnie inny, a jednocześnie jakiś taki bliski. :)
    bardzo podobało mi się to zakończenie z perspektywy Basi. Zasłużyła na to swoją świętą cierpliwością. Bo jak wiadomo wszystkie Złośliwce to trudne osobniki są. I potrzebują kogoś wyjątkowego w swoim życiu, kto by ich naprowadził na właściwą drogę. :)
    Pusto będzie bez pana Dawida w tym wydaniu, oj pusto. Ale cieszę się, że miałam okazję czytać coś tak wyjątkowego.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cierpliwość to ona miała świętą. Powinni ją zaprosić do komentowania skoków w Kuusamo ;) Ale naprowadzanie nic by nie dało, gdyby on sam się nie zebrał i nie ruszył właściwą drogą.
      Pusto będzie, pusto. Ach.

      Usuń
  9. Ojej, ojej, ojej!
    Pamiętam jak zaczynałam czytać Złośliwca jakoś na samym początku, byłam na bieżąco, a później gdzieś mi się zapodział, a ja sama jakoś przestałam mieć ochotę na czytanie fanfików. Później, gdy ochota już wróciła i chciałam dowiedzieć się, co dalej z Dejvim, blog był już zamknięty. I nawet nie wiesz, jak się cieszę, że jednak wrócił i mogłam skończyć czytanie! Uwielbiam Dawida w Twoim wykonaniu, to jego poczucie, że ciągle musi tych matołów pilnować i wstydzić się za nich. Ale wydaje mi się, że gdzieś po drodze nauczył się trochę pokory. Zakończenie przeczuwałam prawie od samego początku, ale to nic, bo to, co działo się po drodze, było świetne! Przede wszystkim cenię sobie dobry humor, a na Złośliwcu uśmiałam się niesamowicie (i tu pozdrawiam wszystkich ludzi, którzy widzieli mnie wybuchającą śmiechem, tudzież mającą łzy w oczach od tłumienia go). Coś czuję, że jeszcze niejeden raz wrócę do tej historii, bo chyba żadne z przeczytanych przeze mnie wcześniej opowiadań nie poprawiało mi humoru tak skutecznie. Dziękuję!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć! Cieszę się, że zajrzałaś ponownie. Minęło tyleee czasu. Pozdrawiam!

      Usuń