2014-06-25

Odcinek 22. What would it all matter if you loved me?

















gdybym był tak mądry jak Arystoteles
i rozumiał pierścienie wokół księżyca
czy to by było ważne gdybyś mnie kochała?


Sting, Until

       
          Mnie to powinni przyznać jakąś nagrodę specjalną: Order Uśmiechu, Złotego Wiktora, Paszport Polsatu albo co, bo to, co ja się tutaj namęczę i naużeram ze wszystkimi, to dla przeciętnego człowieka jest zupełnie nie do pomyślenia i nie do zniesienia. Taki zwyczajny kibic to zupełnie nawet nie ma świadomości przez co wszystko ja tutaj przechodzę! Bo oczywiście znowu mnie zameldowali z dzieckiem najbardziej utalentowanym w tym kraju, a więc z Klemensem, licząc pewnie w środku umysłu, że się smarkacz ode mnie pomyślunku trochę nauczy. Ale co zrobić, jak materiał wyjątkowo oporny? Więc stoję jak debil przed wejściem i czekam, aż geniusz znajdzie czapkę od sponsora, bo klucz mamy od pokoju jeden, a przecież swoich własnych rzeczy prywatnych nie oddam matołowi na poniewierkę.
          - Masz?! – wrzeszczę, bo liczę, że presja czasu podziała choć trochę mobilizująco.
          - Niee... – wzdycha nadzieja polskiego narciarstwa, a ja oczami przewracam, bo absolutnie nie rozumiem, dlaczego znowu mam to utrapienie na głowie.
          - Możeś u panny zostawił? – podpowiadam. – Albo gdzie?
          Kręci głową, a mnie zaraz chyba piorun trzaśnie na miejscu, bo nie mógł wcześniej sobie naszykować wszystkiego jak należy, tylko zawsze na ostatnią chwilę, a ja się przez niego spóźnię zaraz na skocznię albo zapocę na amen w kurtce, czapce i w szaliku. No i taki się niby na Olimpiadę wybiera.
          Świetnie, już trąbią przed oknem na nas, że nas nie ma, a ten leży w najlepsze na podłodze i pod łóżkiem szuka, bo jasne, czapka ma nogi i się specjalnie przed Klemensem pod łóżkiem schowała. Ja nie wiem, gdzie tych głąbów rozumu uczą! Wzdycham głośno trzy razy i wymownie klucz sobie w dłoni podrzucam, aż tu zaraz skądś przyłażą Niunio i jego smarkaty kolega Wolny. Co to? Zebranie wszystkim małolatów niewydarzonych przed moim pokojem ustalono?
          - Czego? – pytam szybko, a ci się patrzą wielce zaskoczeni.
          - Wszyscy na was czekają – odzywa się Niunio. – Co wy wyprawiacie? Klemens?
          - Czapki szuka, matoł – mówię, choć przecież nie mam się obowiązku tłumaczyć przed smarkaczami.
          - A co ty masz, Mustaf, na głowie? – pyta Wolny, a ja czuję, że wszyscy trzej się zaczynają wgapiać we mnie jak krowy w wiadro mleka na pastwisku. Klemens zaraz wstaje, do mnie podchodzi wściekły i drap, zrywa mi nakrycie głowy zupełnie bez pytania i bez pozwolenia. Ciekawe, gdzie to takiej kultury uczą i dobrego wychowania w stosunku do starszych i mądrzejszych!
          - Idiota! – rzuca w moją stronę, zbiera wszystkie klamoty z podłogi do torby i wychodzi, a ja aż zielenieję ze złości. Bo moja to wina, że w nerwach i pośpiechu czapki pomyliłem? Co ja, mam w kontrakcie zapisane, że przed wyjściem muszę się z każdej strony oglądać i myśleć za wszystkich matołów rozkapryszonych czy wszystko mają na miejscu? Mógł baran wcześniej zauważyć, a nie ślęczeć i klęczeć, podłogę zrywać i przeszukiwać mysie dziury. Czapkę mu znalazłem, a ten dobrego słowa nie powie, tylko wielce obrażony. Pewnie!
          Trąbią przed wejściem jak debile, więc zbieram się, by pokój zamknąć, ale wpierw włażę do środka, bo przecież teraz ja mam deficyt nakrycia głowy. Całe szczęście, że czapek mam bez liku, bo o mnie sponsor porządny dba, a nie to, co taki Klemens, co dostał jeden komplet na cały rok i jak zgubi to mu łeb po prostu urwie z mrozu i zimna. Zaraz sobie wybieram czapeczkę elegancką, zakładam na uszy i szybkim krokiem wyłażę na korytarz. Przekręcam kluczyk w zamku, zarzucam torbę na ramię i biorę pod pachę narty, a potem wędruję na parking. Wychodzą na zewnątrz, a tu busa kadrowego nie ma! Małolaty rzędem stoją i dyskutują zawzięcie, a miejsce parkingowe puste, chyba że nasz samochód to się stał nagle niewidzialny. Rozglądam się z każdej strony, bo sobie żarty robią ze mnie piękne, wyśmienite. Ciekawe który kabareciarz wymyślił. Pewnie Titus, zdrajca, judasz i pierwszy kolaborant. Już ja go znam!
          - Bez nas pojechali – ogłasza Niunio i wzrusza bezradnie ramionami. Zaraz się z Wolnym biorą i dzielą rzeczami Klemensa, a potem we trzech ruszają do przodu. Świetnie po prostu! Idealnie! Wyśmienicie!
          - Hej! Matoły! A ja?! – drę się, ale nijak na mnie nawet nie spojrzą, tylko sobie poszły beze mnie małolaty przebrzydłe. Pięknie. Wyszykowały mnie smarkacze wyjątkowo.



jeśli schwytałbym świat cały w klepsydrze
i osiodłałbym księżyc tak byśmy mogli na m jeździć
czy to wszystko byłoby ważne gdybyś mnie kochała?




          Truchtam sobie spokojnie, a tu jakiś debil mi trąbi do ucha! Tuuuuuuuu-duuuuuuuum! No przecież po prostu trzeba nie mieć mózgu! Ja potrzebuję spokoju psychicznego, żeby się odpowiednio przygotować do skoków, skupić się na każdym detalu i na każdym nawet niewielkim elemencie, ale jak widać nie wszyscy to rozumieją. Chwili świętego spokoju oczekiwać to za dużo, bo u niektórych to zero kultury osobistej i wyczucia sytuacji. Zatrzymuję się i szukam wzrokiem idioty, żeby powiedzieć co o tym myślę, ale dopiero go zauważam, gdy zerkam w dół.
          - Skooooooooooooczek! – zaczyna się burak drzeć.
          I piszczy tak, jakby go ze skóry obdzierali żywcem nad jakim ogniskiem, przepycha się między innymi smarkaczami i prawie się wiesza na barierce, wyciągając w moją stronę zeszyt w kratkę. Nie nauczyli rodzice jak się zachowywać w społeczeństwie wśród ludzi inteligentnych? Wzdycham i chcę iść, bo co ja jestem? Wychowawca nadprogramowy i animator kultury wśród bachorów niedorobionych? Ale odejść nie mogę, bo burak prawie spazmów dostaje, więc przewracam oczami i od niechcenia sięgam po pustą kartkę. Czasem to sobie myślę, że ja to mam za miękkie serce i dlatego tak mnie wszyscy naokoło wykorzystują zawsze i wszędzie. Wyciągam długopis i ledwo co zaczynam pisać, a kretyn znowu dmucha w to paskudztwo i znowu łeb mi chce pęknąć na pół! Tuuuuuuuuuuuuuu-duuuuuuuuuuuuuum! Nie, żebym coś miał do kibiców. Przecież ja to zawsze z duszą na dłoni do nich biegnę i kocham ich wszystkich moim wrażliwym sercem. I jak lecę to aż w powietrzu ich wsparcie czuję i pasjonuję się ich śpiewem. I te trąby wszelkie, i flagi, i czapki, i wszystko to są piękne, ale TAM! Na skoczni! Razem! A nie tu jak ja sobie idę spokojnie i się przed startem koncentruję, a ten jak dureń do ucha mi ciągle: tuuuuuuuuuuuu-duuuuuuuuuuuuuuuum! Podpisałem się szybko i ruszyłem biegiem, a za plecami słyszę:
          - Teee, a który to był?


jeśli schowałbym świat w butelce
i wszystko by zamarło pod księżycem
bez twojej miłości 



          Trzeba przyznać, że całkiem fajnie się skacze. Niech Jasiek burak żałuje i Kamil też, że ich nie ma. Swoją drogą, co to za zwyczaje, żeby brać urlop w środku sezonu? Już myślą, że skakać potrafią idealnie i zupełnie wyśmienicie? Żeby się nie przeliczyli na własnej mądrości i samouwielbieniu, ale ja płakać po nich nie będę, chyba że przez nich przegramy jutro z jakimiś burakami! Dobrze, że choć ja jestem i kibiców nie zawiodę nigdy, bo przyszli tutaj ładnie, wiernie i lojalnie wspierać nas w zmaganiach sportowych, a ci się wypięli na całego i sobie leżą w wyrku do góry brzuchem. Ale tak to z takimi gwiazdami. Aż dziw, że Ty masz jeszcze świętą cierpliwość do tego swojego męża. Albo to dziecko Ziobry. Biedne się dopiero urodziło, a już ma tatusia matoła.
          No ale ja tu sobie rozmyślam na całego, a przecież trzeba skakać! Pojechały już wszystkie talenty jeden po drugim, więc teraz ja. Moja kolej. Siadam na belce, żegnam się elegancko, a później głęboko oddycham, żeby całą wspaniałą energię z powietrza wchłonąć i w dobrej wierze wykorzystać. Patrzę na Łukasza, a ten trzyma tę chorągiewkę na ręce wyprostowanej i wgapia się w ekran z pomiarami wiatru. Swoją drogą to musi być ten nasz trener porządnie wyćwiczony fizycznie i umysłowo, że ani ręka, ani łeb go nie boli. Macha mocno, więc koniec filozofowania, bo jadę. Jadę i jadę, a w końcu się odbijam z dynamiką odpowiednią, w dobrym kierunku, swobodnie, z każdej strony elegancko, dokładnie jak Kruczek mówił! Ale mi wyszedł skok! Jaka szkoda, że Cię nie ma i nie widziałaś mnie na własne oczy, ale możesz podziękować mężowi geniuszowi, który Ci się nie pozwala sportem cieszyć i wiarą kibiców serca radować.
          Zarzucam narty na ramię, uśmiecham się do dziennikarzy i fotoreporterów, kłaniam się w pas publiczności, a potem nucąc pod nosem zmierzam w stronę miasteczka skoczków. Ja to mam szczęście! W idealnym momencie mi wszystko zagrało i już wszystko pięknie wiem. Teraz to każdy kolejny skok już z górki, bo w głowie mam rozwiązanie i receptę na dobre i na złe. Tuuuuuuuuuu-duuuuuuuuuuum. Nawet te durne trąby mnie nie wkurzają. Jakaś dziewczynka w majtkowym płaszczu rozdaje wafelki, więc biorę garść ze śmiechem, bo będę miał co po drodze jeść. Uśmiecham się szeroko do Gienków przy bramie, przeciskam się między barierkami i idę sobie radośnie, czasami machając do kibiców, tak licznie zgromadzonych, a wtedy na mojej drodze spotykam największe nieszczęście tego świata, bo oto stoi Baśka kujonka we własnej osobie. A żeby sobie stała! Leci do mnie i wiesza mi się na szyi jak pierwsza koleżanka, drąc się, że tak mi strasznie gratuluje, bo ona jak tylko widziała, że lecę, to już podziwiała, że tak pięknie.
          - Ach, Daaaaaaaaaaaawid!
          No i się skończyła pomyślność moja i harmonia wewnętrzna! Trzeba mieć wyjątkowe szczęście po prostu, bo tego się nie da inaczej zrozumieć, że chwili spokoju psychicznego mieć nie można, bo zaraz przyłazi taka kujonka i mi na prostej drodze zakłóca życie dniami i nocami. Przed głupim Klakierem jeszcze dwudziestu matołów skacze, a ta już stoi na czatach zwarta i gotowa, żeby jej jakieś smarkate fanki Kocura nie porwały. Tylko czemuś to zawsze ja mam przez idiotów cierpieć. Świetnie, po prostu idealnie.



w twoich ramionach wszystko jest oczywiste
nie bałbym się ani jednej rzeczy
tylko tego że ten taniec się skończy



          Zbieram wszystkie klamoty, pakuję do bagażnika, a potem siadam sobie wielce zadowolony, bo zamknąłem już wstrętne jadaczki wszystkim niedowiarkom, co mózgu nie umieją używać. Mam nadzieję, że sobie nagrali i nie będę durnoty dłużej wciskać ludziom w telewizorze, że niby się Łukasz waha czy Kubackiego zabrać, czy wywalić.
          - Dawid, idźże po Kota, bo ileż można czekać! – warczy Sobczyk i nic sobie nie robi z mojego oburzonego wzroku. Bo jak zwykle znowu mnie za niewinność pokarało i muszę robić za darmowego wychowawcę idiotów dla społeczeństwa. Na mnie jakoś nikt nie czekał, chociaż zupełnie nie ze swojej winy przyjść nie mogłem na zbiórkę na czas, ale na Klakierka-Mruczusia to trzeba chuchać i dmuchać, bo biedny choreńki i jeszcze, by go zawiało czy co. A ten się pewnie wdzięczy gdzieś swoją facjatą do panienek nieletnich i z nimi sobie robi zdjęcia na Facebooka idealne. Ciekawe, co na to Baśka kujonka.
          Ale z durniem nie podyskutujesz. Jak sobie coś do łba Grzegorz wbije, to nijak go nie przekonasz do niczego. Kazali mi szukać wiatru w polu i dziury w całym, więc idę. Schodzę zaraz przed bramkę wejściową, pytam się Gienków, co na straży stoją, ale nikt pierwszego wazeliniarza i lalusia nigdzie nie widział. Świetnie. Normalnie w tym Soczi, to trzeba będzie wszystkich uwiązać na skakance, bo ja psychicznie z takimi matołami nie zdzierżę ani minuty. No kamień w wodę, nigdzie głąba nie ma! A taki niby był chory, umierający i na nic nie miał sił. Już mam zamiar zawracać, bo planuję, że sztab przekonam, cobyśmy bez niego jechali, bo co my się niby takim mamy przejmować, najwyżej się zgubi po drodze albo go zamkną za napastowanie nieletnich, ale widzę, że przy pierwszej bramce pod mostem, to się szykuje jakaś awantura. Podchodzę z ciekawości i z boku się przysłuchuję, a Gienek wąsaty się drze na jakieś trzy panny, że niby karę im wlepi, bo wlazły nielegalnie i zupełnie bez pozwolenia na teren niedozwolony dla fanów i kibiców.
          - Ale myśmy nie wiedziały, że nie wolno – tłumaczy jedna, a druga przełyka ślinę, blada cała i wyraźnie przestraszona. – Zaraz sobie pójdziemy.
          - Nigdzie panie nie pójdą! Trzeba mieć pozwolenie! – drze się burak zupełnie nieelegancko, aż mnie się robi panien żal. Bo co one winne, że się zgubiły? A ten zamiast im pomóc, to pierwszy wrzeszczy dżentelmen od siedmiu boleści i gbur.
          - A co pan taki nerwowy? – się wtrącam do rozmowy grzecznie. – Zmarszczki panu wyjdą, jak pan będzie wszystko przeżywał. Przecież panie są kulturalne i nikomu nie przeszkadzają.
          Gapi się na mnie burak z gębą otwartą, bo chyba mózg mu się zaciął jak zdarta płyta. Oczy unoszę ku górze, bo ja zupełnie nie rozumiem za co tym Gienkom tutaj płacą. Klakiera pilnować nie ma komu, a moich kibiców przeganiać to zaraz pierwsi lecą zupełnie bez powodu.
          - Nie wolno tutaj wchodzić! – się znowu ten drze, bo chyba mu się przypomniało po co ma język w jamie ustnej. Szkoda tylko, że do użytecznych społecznie rzeczy używać go nie nawykł.
          - A ja te panie znam! – ogłaszam radośnie, bo co? Zaraz się przedstawię im i już będzie burakowi na złość. Prawie nie skłamałem wcale, a matoł wąsaty niech ma za swoje, ot co.
          - A kim to panie są? – się zastanawia gamoń. Nie no! Normalnie pełen podziwu jestem nad jego sprawnym umysłem. – Proszę identyfikatory!
          - A od żony Kamila Stocha pan też legitymacji żąda? – pytam elokwentnie, bo co? Że niby nie prawda? Nigdy nie widziałem, żebyś machała jakimś identyfikatorem durnym przed wąsatego oczami, nie wiadomo po co. – Przecież to są byłe dziewczyny naszego Macieja.
          - Wszystkie? – dziwuje się czemuś Gienek i na mnie się gapi, zupełnie nie wiem po co. Bo co ja jestem? Przyzwoitka Klakierowa? Co mnie się do jego życia prywatnego wtrącać i komentować bez potrzeby? A że Klakier w życiu panny nie miał, to nie ma na czole napisane przecież i skąd durnemu niby wiedzieć.
          - A wszystkie! – mówię, bo co mu niby do tego wszystkiego, a do panien ukradkiem mrugam, coby się nie zdradziły z niczym. I już się śmieją dyskretnie, ale poważnie głowami kiwają, że tak, że dokładnie jest tak, jak oznajmiłem. I już możemy sobie iść, gdy wtedy Klakier idiota się pojawia przed nami, jak zwykle w idealnym wprost momencie! Aż dziw, że go jeszcze na prezydenta nie wybrali albo przewodniczącego klasy.
          - O! Pan Maciej! – śmieje się wąsaty Gienek, a ja ledwo łapię powietrze, jak debil do nas podchodzi. Mnie pokarało za dobre serce i zaraz Klakier ze mnie zrobi idiotę przed całym światem. Ciekawe czemu ma taką wyszczerzoną facjatę.
          - Zobacz Kocie, kogo spotkałem! – wołam już na wstępie, bo na całe dla siebie szczęście, nie tracę rezonu w głosie i inteligencji wybitnie wysokiej. Jedyna nadzieja, że debil ma trochę wyczucia kryzysowej sytuacji i przynajmniej podstawowe pokłady we łbie pomyślunku. – Poznajesz, no nie? – pytam ostrożnie i powoli, żeby dureń załapał choć trochę, a jednocześnie mrugam okiem tak, że normalnie to zaraz mi na ziemię wypadnie na amen. Zapada milczenie, serce mi bije, a ja już chyba całkiem tracę w ludzi wiarę przez ten ułamek sekundy. Panny też zerkają na niego z nadzieją i pewnie już ten mandat im fruwa po głowie, bo Gienek debil na pewno nie odpuści.
          - Jasne… poznaję – duka w końcu Klakier, a potem się szeroko śmieje porozumiewawczo i do mnie, i do panien. Zupełnie aż w szoku jestem, że on tak zgrabnie potrafi kłamać jak z nut, bo kto by pomyślał, że taki matoł muzykalny. Geniek odwraca się wielce zadowolony i idzie gdzieś zatruwać życie innym niewinnym, a my się z Klakierem szybko z pannami raz dwa zaznajamiamy, ale ja nawet zdania nie mogę jednego zakończyć, bo już jakiś debil znowu: tuuuuuuuuuuuuuuu-duuuuuuuuuuum. I już mam wrzeszczeć, że ktoś mi życie zakłóca nieustannie, jak się okazuje, że to nie trąba debila, a nasz własny bus. Stoi samochód dwa kroki za nami i trąbi jak łoś (znaczy nie tyle bus, co kierowca jego buc), a Sobczykowi aż para z uszy leci, bo taki na nas zły.
          - Liczę do trzech i jadę – grozi zastępca trenera, a chyba go nie uczyli, że szacunek i autorytet to trzeba sobie wypracować rozsądkiem i inteligencją, a nie się drzeć jak stare gacie na alarm bez powodu. – Raz...
          No i co zrobić? Musimy iść. Żegnamy się z Klakierem kulturalnie z pannami i włazimy do busa, bo zupełnie nam nie na rękę znów na piechotę leźć. A jeszcze nam Grzesio na dodatek wykorkuje z nerwów i zostanie nam tylko głupi Skrobot. Jeszcze coś tam głośno narzeka pod nosem, że przez nas to już zupełnie nie ma sił i zdrowia psychicznego na nic, bo on czeka pół dnia, a my za babami latamy. A już geniusz nic nie pamięta, że sam mi kazał iść? Nie dość, że go z roboty wyręczam i pomagam jak mogę, to jak zwykle zawsze do mnie o wszystko pretensje. A Klakier nie lepszy. Co taki matoł zadowolony wielce? Się z Baśką normalnie idealnie dobrali. I już głową kiwam z pobłażaniem nad jego durnotą, kiedy dzwoni mój telefon, a Titus na sąsiednim fotelu, to aż otwiera gębę na oścież.
          - Cześć! Tu Ala, to kiedy możemy się zobaczyć?


cały zgiełk w pokoju milknie
czujesz że jesteś bliski odkrycia jakiejś tajemnicy
w świetle księżyca
lecz wszystko się rozpada




I jesteśmy! Kłaniam się w pas za cierpliwość i wyrozumiałość. Fajnie, że jesteście! Mam nadzieję, że już bez przerw razem dotrwamy aż do końca tej opowieści. Dziękuję wszystkim za wsparcie i mobilizację do powrotu. 
Krótko jeszcze wyjaśnię, bo Złośliwiec oczywiście takich szczegółów nie pilnuje - akcja się dzieje w Zakopanem w piątek przed zawodami. Ach, jak on wtedy pięknie skoczył w serii kwalifikacyjnej! 
Ściskam wszystkich! 
Aria Fresca

2014-06-07

I'm coming back just like I promised




Kochani, kochani!

Niedługo wracamy. Przed nami Zakopane, Soczi i wiele innych fajnych chwil. Mam nadzieję, że tęsknicie chociaż trochę za mną i za Złośliwcem. Dziękuję za wszystkie miłe komentarze, a szczególnie Korze za subiektywnie złośliwcową listę przebojów (kto jest ciekawy, niech zajrzy pod poprzedni post).
Niedługo mija rok od  mojego debiutu tu, więc myślę, że to będzie idealny dzień, by wrócić ze Złośliwcem. 
A jak wrócimy, to już zostaniemy.

A więc już ustalone - spotykamy się tutaj 25 czerwca.

Będziecie?