2015-05-24

Odcinek 31. It's a day I can't stand
















taki samotny dzień
 nie powinien istnieć
 to dzień, za którym nigdy nie zatęsknię
 taki samotny dzień
taki samotny dzień



          Wcale, a wcale nie podoba mi się ta duża skocznia, ale co zrobić, jak to właśnie na niej drugi konkurs olimpijski zarządzili? Niby taki wolny świat mamy, demokracja lepsza lub gorsza, ale nas sportowców najbardziej zainteresowanych, to nikt nigdy nie zapyta o opinię, ani o radę, tylko miejsce zawodów zawsze przemądrzałe grubasy zza biurka wybierają, a potem są efekty. Oglądam kolejny raz ten mój skok przez trenera nakręcony i wzdycham do siebie, bo znowu wszystko nie tak. Przecież doskonale wiem, co mam robić, niby takie proste i oczywiste zupełnie, a kolejny raz całkiem niedobrze wyszło.
          - To żem zmaścił! – Drzwi do szatni się otwierają i włazi Pieter wściekły. – Tylko brawa bić!
          Nic się nie odzywam, bo niby co mam mu powiedzieć? Skrobot idiota takich niuansów nie wyczuwa, więc zaraz się pcha do pocieszenia ze swoimi złotymi myślami. 
          - To dopiero pierwszy skok. Jeszcze się poprawisz – gada błyskotliwie.
          Normalny geniusz! Aż dziw, że go zatrudnili do smarowania nart, a nie do opieki psychologicznej nad zawodnikami. Tak się biedak marnuje. 
          - Jak człowiek dojechać se nie umie dobrze, to se nie poskacze – wzdycha Pieter i szybkim ruchem ściąga kurtkę, a ja czuję, że nic tu po mnie, bo się zaraz zaczną głębsze rozkminy życiowe.
          - Bo jesteś zbyt nerwowy! – kontynuuje Skrobot. – Spróbuj podejść spokojniej i będzie dobrze.
          Ja nie wiem, czy on siebie słyszy i czy myśli o tym, co jadaczką kłapie, ale dochodzę do wniosku, że już nas tutaj stanowczo za dużo. Trzech to tłum prawdziwy. Zbieram się prędko i sobie idę. Muszę przemyśleć parę spraw przed następnym skokiem i znaleźć sposób na tę beznadziejną skocznię, jak Kamil. A dyskusja matołów na pewno mi nie pomoże.
          Mijam jedną szatnię i drugą, a przy bramie stoi Klakier i świeci facjatą do kilku polskich dziennikarzy. Chyba zapomniał, że to nie on został Mistrzem Olimpijskim. Jak go kiedyś wywalą z kadry, to może się załapie na rzecznika prasowego Związku albo swojego ojca wygryzie z telewizyjnego studia i się będzie w kółko mądrzył o tym samym. Już dzisiaj szczerze współczuję wszystkim niewinnym ludziom przed telewizorami, bo ja na ich miejscu, to już bym wolał Baśki słuchać jak czyta referat z historii wychowania albo psychologii.
          Rozglądam się jeszcze za tablicą z wynikami, bo już sama końcówka skacze i ciekawy jestem, co tym razem pokaże pan Kamil-Miałem-Nie-Skakać-A-Wygrałem-Stoch. Na razie prowadzi ten sztywniak o trudnym nazwisku z Austrii. Hay…bo…eck? No. Zaraz za nim Wellinger sklasyfikowany, więc towarzystwo się zebrało doborowe jak widzę. Jeszcze tylko brakuje mamusi. Wielbiciel Wieprzy stoi obok nich i coś nawija po niemiecku wyszczerzony, choć nie mam pojęcia, z czego się tak cieszy, jak jest tłem dla innych. Ale może lubi? Już mam się zbierać, bo są granice ludzkiej dobrej woli i cierpliwości, gdy się robi hałas nieznośny wśród widowni i dziennikarzy, bo prezentuje się właśnie szanowny pan Freund. Następny udany! No dobra, niech się brzydal trochę pocieszy. Ostatnio też cały czas na treningach suszył zęby na prawo i lewo, a potem się wyśmienicie popisał w czasie konkursu. Cóż, jak widać nie każdy się uczy na błędach – własnych czy cudzych. 
          W sumie większość ludzi, to się w ogóle niczego nigdy nie uczy.


taki samotny dzień
i jest mój
 najbardziej najsamotniejszy dzień mojego życia
  


          Odpycham się mocno od belki, jadę w dół i w myślach sobie powtarzam, żeby się dobrze odbić z tego głupiego progu. Wychodzi jako tako, ale tuż po wyjściu w powietrze podciągam te narty trochę za bardzo i to mnie troszeczkę hamuje w locie. Ciągnę ile się da i ląduję tuż przed 120 metrem. Szału nie ma, dupy nie urywa, ale jest już o niebo lepiej. Niewiele brakuje, a wyjdzie mi całkiem fajny skok. Można by jeszcze zrobić ładniejszy telemark, ale co ja jestem Klakier, żeby zawsze szukać dziury w całym na siłę? Mieszczę się w czołówce, tylko jacyś Czesi przede mną gromadnie we trzech. Co oni się tak nagle zmówili? Nie wiem.
          Idę do szatni szybko, żeby mnie żaden matoł nie przydybał blisko skoczni, bo zupełnie nie chce mi się dzisiaj dla mediów udzielać. A poza tym z tego wszystkiego, zrobiłem się głodny. Zdejmuję kombinezon, przebieram się w paradne olimpijskie ciuchy, zakładam czapkę i już jestem gotowy. Narty zostawiam Skrobotowi i znikam nim geniusz otworzy paszczę. Sporo czasu zostało do końca drugiej serii treningowej, więc uśmiecham się sam do siebie. Zrobiłem swoje, teraz coś zjem i wreszcie sobie chwilę odpocznę. Tylko wpierw muszę znaleźć Kubusia, braciszka Klakierowego, coby mi skombinował jakieś normalne żarcie. 
          Całe szczęście, że go tutaj przydzielili do strefy zawodniczej, bo jak to mówią – swój człowiek w okolicach kuchni to prawdziwy skarb. Bo ile w końcu można szamać same ciastka? Jeszcze mi moich ulubionych, od sponsora darmowych, prywatnych, przywieźć nie pozwolili, bo niby kryptoreklama by była, a to zupełnie zabronione i nielegalne. Gdyby nie Kuba, to bym tu umarł z głodu całkiem i tyle by było z tej całej olimpiady, więc dobrze pilnować przydatnych znajomości. Obchodzę strefę rozgrzewki, zaglądam do szatni, ale nigdzie go nie widać, więc musi być w biurze – jak przystało na szefa. 
          - Jaaaaaaaaakub! – drę się z dołu, bo co się będę fatygował po schodach bez potrzeby i tracił siły? – Jaaaaaaaaakub!
          Gapią się na mnie jakieś ruskie Gienki, a co? Nie można już odwiedzić swojego kolegi ze szkoły? Zabronione w tej Rosji? Minuta mija i wreszcie wychyla się z okna nasz Kubuś-pracuś. 
          - Czego?!
          - Głodny jestem! – wołam od razu, bo co mu będę ściemniał. – Weźże załatw jakieś żarcie. Tylko żadnej cebuli!
          - A co ja jestem? Jadłodajnia? 
          Marudzi jeszcze chwilę, tak dla zasady, ale w końcu przynosi mi wielki pieróg z jakiś mięchem w środku, jeszcze ciepły, sto razy smaczniejszy od tych okropnych parówek na stołówce i innego tutejszego paskudztwa, którym próbują nas karmić przy skoczni. Na koniec mnie jeszcze częstuje herbatą i ciastkami, więc czego chcieć więcej? Siedzę sobie zupełnie zadowolony i tak rozmyślam, że może tego Klakiera w szpitalu zamienili, czy co? Bo to przecież niemożliwe, że ci dwaj są rodzonymi braćmi.
          Oczywiście to, co dobre, zaraz się kończy, więc nic nie poradzę. Już czas, więc zbieram się i zmierzam z powrotem do moich matołów. Naciskam klamkę naszej szatni, a ta na cztery spusty zamknięta i nikogo nie ma! Pędzę do przydzielonego nam samochodu, bo co oni? Zapomnieli o mnie? Samego na tym zadupiu zostawili? Pięknie po prostu, idealnie! A co tu taki tłum? Konferencja prasowa na parkingu? Wściekli się chyba wszyscy zwyczajnie! Przejść się nie da, bo pchają się cymbały i jeden gada przez drugiego, panika normalnie, jakby się paliło, więc ja się zaczynam trapić, o co chodzi. Bo powariowali, czy co? Nagle któryś moją gębę poznaje, bo lecą do mnie jak sępy do padliny i nawet nie mam czasu protestować. Już światła ustawiają, dźwiękowiec kabel podpina i mnie kręcą na kamerę.
          - Mógłby pan w kilku słowach powiedzieć, co z Kamilem Stochem? – pyta się jeden geniusz z zagranicznej stacji, nawet nie wiem jakiej, a reszta od razu, jak na rozkaz mnie otacza i każdy mi mikrofon pod nos podtyka, jakbym był jakimś prezydentem. A co ja mam im niby powiedzieć?
          - Yyyy… A co z Kamilem? – dziwię się, bo przecież nic nie wiem, co się tutaj dzieje.



taki samotny dzień
 nie powinien istnieć
 to dzień, za którym nigdy nie zatęsknię
 najbardziej najsamotniejszy dzień mojego życia



          Siadam przy pierwszym lepszym wolnym stoliku, co trudne nie jest, biorąc pod uwagę nocne pory naszych posiłków, i czekam aż łaskawie przyjdzie reszta matołów. Tak się zmęczyli drugim dniem treningów? Ja muszę przyznać, że jestem w miarę ucieszony. Skakałem dalej niż wczoraj i lepiej, więc wszystko idzie w dobrą stronę. Czuję, że rozgryzam powoli tę durną skocznię. 124 m, 123,5 m i 123 m – odległości bez szału, ale przynajmniej nic nie zawaliłem, więc mogę powiedzieć, że elegancko wykonałem robotę. Przed konkursem jeszcze parę skoków próbnych będzie, więc jeszcze małe drobnostki poprawię i jestem przekonany, że w końcu będzie pięknie. 
          Pierwszy przyłazi Kamil. Rozgląda się chwilkę Mistrz Świata i Mistrz Olimpijski z normalnej skoczni, a później siada tuż przy mnie. 
          - Jak ręka? – pytam uprzejmie, żeby nie było, że jakiś ze mnie burak czy buc. 
          - Nie jest źle.
          - Boli?
          - Przeżyję.
          Nie da się ukryć, że skubany jest ten Twój mąż. Ze sztywną ręką pozamiatał na treningu. Ale dłużej nam porozmawiać kulturalnie nie dadzą, bo lezie cała szarańcza i robi się normalnie ruch jak w ulu albo na wyprzedaży w hipermarkecie. Ostatni dołącza Kruczek. Nie siada z nami do kolacji, tylko chrząka chwilę, próbując podnieść swój autorytet, a w końcu Klakier wrzeszczy, żeby się zamknąć wreszcie i towarzystwo milknie. 
          - Postanowiliśmy dać każdemu szansę – mówi trener. – Jutro w kwalifikacjach skacze nie Dawid, a Piotrek…
          Słucham? Ja się normalnie chyba przesłyszałem? Od kiedy to kadra od szansy a nie od formy zależy? Mrugam chwilę, bo boję się, że śnię, ale nie. Tak uradzili wspaniale! Świetnie. Wiecie co? Odsuwam krzesło i idę, bo chyba mi się odechciało jeść.


taki samotny dzień
 i jest mój
 to dzień, w którym cieszę się, że przeżyłem



          Wzdycham raz jeszcze i zakopuję się po uszy w kołdrę, bo już nie mam siły na nic. Idę spać, bo ile mogę się użerać ze wszystkim? Taki zupełnie sam na tym końcu świata jestem, bo Ciebie nie ma i zupełnie nic nie mogę na to poradzić, a Ty jedna jedyna mnie czasami rozumiesz. Więc leżę sobie w zupełnej samotności i smutku, a pewnie nikt nawet nie zauważył, że mnie nie ma na kolacji. Bo jak Kubacki potrzebny drużynie, to wszyscy się uśmiechają, chwalą i rzędem stoją do zdjęcia, ale potem twierdzą, że niby mają lepszych i Dawid idzie w odstawkę. Na trybuny! I tak to się już przyzwyczaiłem, że w tej drużynie to nikt się mną nie przejmuje wcale, nikt we mnie nie wierzy, ani się nie martwi. Żaden pół słowa dobrego nie powie, bo po co. Zawsze ze wszystkim jestem sam. Nawet mój kombinator z pokoju gdzieś poszedł, więc gęby nie mam do kogo otworzyć. 
          Już widzę jak się cieszą te wszystkie matoły na portalu u Tadka. Pewnie pieją z zachwytu do monitora nad własną durnotą! Zadowoleni bardziej niż gdybym wygrał! Wiem przecież świetnie, że mogło i powinno być lepiej. Nie trzeba mi dodatkowo przypominać, że robiłem błąd za błędem, ale przecież sam Łukasz mówił, że idzie mi coraz lepiej. Jeszcze jeden skok, może dwa i założę się, że bym dał radę! Ale nie. Wybrali innych. Brawo! Tylko ciekawe, bo jakoś mi się wydawało, że nie skakałem najgorzej ze wszystkich. A jak mam się poprawić, jak mnie w zawodach nie będzie? Dobrze, że Kamila nie wycofali z konkursu, jak mu nie szło na normalnej skoczni, żeby dać innym matołom szansę. Taka sprawiedliwość u nas. 
          Zadzwonię sobie do Ciebie, a co. Najwyżej za telefon wybulę pół stypendium. Wstaję z wyrka i chwytam aparat. Mijają sekundy, słyszę Twoją ulubioną melodię i gdy już tracę nadzieję, że Cię usłyszę, to jednak w końcu odbierasz połączenie.
          - Tak? 
          - Eeee… – wzdycham, bo nagle zupełnie rozum tracę i popisowo zapominam wszystko, co chciałem Ci przekazać. – Ka… Kamil cały – dukam w końcu, bo przecież wypada już coś powiedzieć, skoro dzwonię z drugiego końca świata, nie?
          - Tak, wiem. Przepraszam, ale nie mogę teraz rozmawiać. Trochę się spieszę – mówisz pospiesznie i nim się nawet orientuję, to brzęczy mi do ucha głuche piiiiiiiiiiip, piiiiiiiiiiiiiip… Świetnie. Nie mogę liczyć nawet na Ciebie.
          Wiercę się, kręcę się na tym twardym łóżku, ale jak na złość nie mogę wcale zasnąć, bo jest jeszcze wcześnie, a my tutaj przywykliśmy skakać w nocy, spać do południa i teraz nie zmrużę oka za nic. Uwzięło się na mnie wszystko zwyczajnie, żebym przypadkiem chwili wytchnienia nie miał psychicznego, ani odpoczynku, bo już by mi za dobrze było. Nienawidzę takich dni. Zawsze i wszędzie sam. Przykrywał łeb kołdrą, a potem się obracam na drugi bok. Dalej nic. Tatuś Klemensa to pewnie dzisiaj pęka z radości, że mnie nie będzie w konkursie. Tyle czekania aż mi się noga powinie nie poszło na marne, będzie mógł z czystym sumieniem narzekać sobie na mnie dalej i perorować, jak to ja nie mam sukcesów wcale. Tylko ciekawe skąd niby mam mieć? Wygrał ktoś kiedyś kto nie startował wcale? No właśnie. I tak mi mija godzina albo dwie, a wreszcie słyszę znajomą melodię. Komu to się zachciało dzwonić w środku nocy? 
          - Dawid? – mówi ktoś do mnie, a ja już wiem, że się nie mylę. Ten kujoński głos to bym na końcu świata poznał z daleka. Baśka! Co ją tak nagle diabli nadali? Już jej przeszły wszystkie fochy na mnie? Na pewno ma jakiś interes.
          - No, ja. A co? – pytam szybko. Bo może numery pomyliła i chciała gadać z Klakierem? 
          - Dawid, bo ja chciałam… – zaczyna, ale głos zawiesza i wzdycha do słuchawki przeciągle. Cała Baśka. 
          - Co? Kot nie odbiera? – lituję się w końcu i za nią kończę. Niech już jej będzie. Niech zna moje dobre serce. – Może mu telefon padł, bo matoł cały dzień coś w nim klepie, a bateria wieczna nie jest. Co mam przekazać?
          Wzdycha znowu ponuro, więc widać, że trafiłem w samo sedno problemu sercowego. Ma się w końcu tę wrodzoną inteligencję.
          - Życz mu powodzenia w kwalifikacjach i w konkursie – recytuje kujonka. – I uściskaj go ode mnie.
          No pewnie, Baśka. Już lecę.


taki samotny dzień
powinien być zakazany
 najbardziej najsamotniejszy dzień mojego życia
 najbardziej najsamotniejszy dzień mojego życia



--
Cześć i czołem! 

Naprawdę już maj?! Wyjątkowo nie-skoczny miesiąc. 
My ciągle jesteśmy w Soczi. Męczę się strasznie, żeby choć odrobinę odtworzyć tamtą atmosferę, bo dacie wiarę, że ciężko znaleźć jakiekolwiek materiały z Igrzysk, które z jakiś względów są super tajne? 
A tymczasem naszego Dejviego przenieśli do drugiej kadry! Ale to nic. Jeszcze im pokaże, kto najlepiej skakać umie i jeszcze będą go prosić, żeby wrócił. Ot co. 

Pozdrawiam ciepło i dziękuję wszystkim wytrwałym, którzy ciągle jeszcze tutaj zaglądają! 

Aria