2014-07-22

Odcinek 24. Loving eyes can never see

















kiedy mężczyzna kocha kobietę
poświęci dla niej wszystko
próbując znaleźć to, czego oczekuje
kiedy mężczyzna kocha kobietę




          Normalnie łeb chce urwać, a ci wymyślili, coby skakać. Tory praktycznie roztopione, w powietrzu loteria, warunki fatalne, deszczem siąpi od rana jakby się miało wściec, a ci się uparli jak krowa na kwaśne mleko i nic nie pogadasz o niczym. W nosie mają, że się już niebezpiecznie robi dla życia i zdrowia skoczków, więc chyba dopiero jak do jakiegoś nieszczęścia, nie daj Panie Boże, dojdzie, to się debile opamiętają. No i wykrakałem! Cisza na skoczni jak makiem zasiał, bo Wank zamiast na nartach, to na tyłku jedzie! Ale oczywiście Kubackiego, to nikt nigdy nie słucha, bo po co. Wszyscy jak zwykle mądrzejsi. 
          Wstaje po chwili ten niemiecki łamaga i kuśtykając powoli złazi z rozbiegu. Już zaraz dyrygenci tego całego melanżu puścili mu na cały regulator piosenkę na pocieszenie, a ludzie trąbami trąbią elegancko w rytm:

TU-RU-RU-RU-RU TUUU-DUM TUUU-DUM
TU-RU-RU-RU-RU TUUU-DUM TUUU-DUM
TU-RU-RU-RU-RUUUUUUUUU
RU-RU-RUUUUUUUUU
RU-RU-RUUUUUUU-RUUUU-RU

          Pamiętasz? To nasza melodia! U Stefka na weselu razem tańczyliśmy, a Ty miałaś taką estetyczną sukienkę! Ale było pięknie…. I stoję tak, kołysząc się do rytmu z uśmiechem i nucąc sobie pod nosem, a tu już Niunio Biegunio wylazł na skocznię i będzie skakał. Nic się oczywiście matoły nie martwią, że tuż przed nim zawodnik miał wypadek nieszczęśliwy, tylko dziecko bez niczego puszczają w dół i niech się Niunio sam martwi, a co. Ubezpieczenie mu wykupili. Kiwam głową, bo trzeba przyznać, że całkiem ładnie dzieciak skacze. Nie to, co taki Titus… Łajza ostatnia się do mnie od wczoraj nie odzywa i w ogóle do nikogo, bo wielce przeżywa, że panna nie przyszła. Jeszcze mi kiedyś matoł podziękuje, że tak mu powiedziałem.
          Odwracam wzrok od tego przykładu nieszczęścia i chodzącej reklamy anydepresantów, co stoi w rogu zaraz obok drugiego talentu największego, czyli Stefcia, bo już wylądował synuś Tepesa ulubiony i zaraz po nim jakiś kurdupel z Norwegii, więc przyszła pora na matoła. Klakier się szykuje, więc szumno się robi i durne trąby idą w ruch, a panny zamężne i nie to prawie mdleją wszystkie z wrażania na miejscu. Kątem oka zerkam na kujonkę, no i się nie mylę wcale. Gapi się Baśka na ekran jak ciele w malowany obraz, a smętna taka, że jakbym ja miał takich fanów jak pierwsza gwiazda Facebooka pod skocznią, to bym się zapisał do zakładu pogrzebowego, a nie do pierwszej kadry. Leeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeć wszyscy wrzeszczą, a potem klaszczą żwawo, bo w sumie całkiem dobrze mu poszło. Oczywiście zaraz mu matoły dziesięć punktów odjęły, żeby przypadkiem nie był zbyt wysoko w tabeli, bo jeszcze by spadł i facjatę w bajorze ubrudził. Ledwo laluś zlazł ze skoczni, a już prezentują Pietera. Chwilę go u góry trzymają, a jak już cały dobry wiatr przechodzi to myk i każą mu jechać. Będzie, będzie zabawa. Będzie się działo… Leci muzyka z głośników, ale to nic a nic nie pomaga. Krótko! Macha ręką Wiewiór, ale ze światem nikt nie wygra, a ja nawet słowa nie mogę powiedzieć, bo już następny talent w powietrzu i geniusz to prawie na łeb spada. Tak to jest jak się nie umie latać. Zmiotło prawie Kranjca, niewiele zabrakło, aby się przekręcił, a komputer pokazuje, że wiatru nie było wcale! Ciszo, pusto, głucho. Doskonale. Ziobro się specjalnie nie popisał, ale to już chyba każdy jest przyzwyczajony, więc zupełnie nie rozumiem skąd te wszystkie zachwyty nad nim, jak skakać nie umie. Mimo to chodzi geniusz wyszczerzony, jakby mu przyznali pokojową Nagrodę Nobla. Ciekawe czemu nie był taki błyskotliwy jak trzeba było wymyślać imię dla dziecka. 


kiedy mężczyzna kocha kobietę
nie potrafi myśleć o niczym innym
sprzedałby świat
dla odrobiny dobra dla niej


          No i znowu przerwa! Pewnie, co się będę przejmować, że ludzie tu marzną i nas zaraz przewieje na całego przed olimpiadą. Zasuwam kurtkę pod szyję, kaptur zakładam i krzyżuję na piersiach ręce, czekając na ciąg dalszy przedstawienia. Ale się zimnica zrobiła! Ciekawe czy jeszcze długo.
          Skaczą Niemcy z Severinem na czele, a potem pierwszy Przyjaciel Trzody Chlewnej. Aż dziw, że mu piosenki o trzech świnkach nie zagrali. Ledwo Szablozębny Świniolub siada na belce, a znowu się wietrzysko zrywa obmierzłe i guzik z pętelką mamy, a nie skoki, bo chyba z dziesięć w skali Beauforta pod Krokwią. Od razu widać, że natura woła o pomstę do nieba jak takiego na ziemi widzi. Ciągle pada! Asfalt ulic jest dziś śliski jak brzuch ryby, mokre niebo się opuszcza coraz niżej… No, znaleźli się dowcipnisie. Na scenie sobie stoją pod dachem i nawet nie pomyślą, że tu zawodnikom ze światowej czołówki na łeb się leje deszcz, a sprawiedliwości ani za grosz w konkursie. No i chyba z piąty raz próbuje skoczyć Miłośnik Świniny, aż w końcu, gdy go puścili łaskawie, to machnął ledwie 113 metrów i go nie będzie w drugiej serii, czyli w finale. A trener Austriaków nadgorliwy to z porażką podopiecznych się nijak nie potrafi pogodzić, więc zaraz lezie do Waltera złożyć zażalenie albo go pobić. W sumie nie wiadomo. Później małolat Wellinger swoich sił próbuje, ale cudów nie ma! Andiego smarkatego na nartach wodnych skakać nie nauczyli! Małolat prawie płacze, a Pointner wpada w szał jak wściekła krowa chora na ptasią grypę, więc się już nawet o naszego trenera zaczynam stresować, bo przecież nie wiadomo czego się spodziewać po człowieku niepoczytalnym psychicznie i złym. A jak nam naszego Łukasza ze skoczni zrzuci z zazdrości? No, ale widać Kruczek o swoją skórę zadbać potrafi, bo zaraz złazi z gniazda trenerskiego i idzie obczajać sytuację w lodowych torach, bo przecież nie od parady ma taki wielki łeb. A mnie już kurtka przemaka na wylot i mam mokre skarpetki! Mamy zawody po prostu wymarzone, nie ma co.
          Już się zebrała trenerów narada i będą rozmyślać, co zrobić, bo co kilka łbów to nie jeden. Nie wiem co uradzili, ale Gienki wąsate miotły wzięły i będą wodę zamiatać i kijem zmieniać bieg Wisły. A przecież to jest skandal! W takich warunkach nie da się skakać i powinni zawody w trymiga odwołać, a nie! Poszlibyśmy sobie do domu, ciepła herbatka, suche skarpetki i spać, a wszystkie z FISu mądrale same niech sobie startują, jak im tak zależy. Stoimy wszyscy i obserwujemy i nawet nam Szczęsny przytakuje, że tak nie może być. Przecież to wszystko bez sensu całkowicie! Komedia kultowa, a nie sportowe zawody międzynarodowe! Nic ze sportem to nie ma wspólnego i ja się zastanawiam, że ciekawe komu miło oglądać, bo na pewno nie mnie.
         

kiedy mężczyzna kocha kobietę 
potrafiłby zrezygnować z wygód
mógłby spać na deszczu


          No to wymyślili! Świniolub i Małolat będą skakać jeszcze raz! Ja rozumiem, że o dzieci należy się troszczyć i niepokoić, a także wyrównywać szanse osobom z mniejszymi zdolnościami i inteligencją, ale to jest tak zwyczajnie nie fair! A tu całe jury się zgodziło i tyle gadania! Ich wyniki anulowali i ciekawe, co to zmieni i co to pomoże. A niby dlaczego ja drugi raz skoczyć sobie nie mogę? Też chcę! Ręce mi opadły i szczękę muszę z ziemi zbierać z oburzenia i to szybko, bo już mnie przed kamery wołają, bo chcą poznać moją opinię, co do tego wszystkiego.
          - Thomas Diethart i Andreas Wellinger będą mogli skoczyć jeszcze raz po Kamilu. To na farsę trochę zakrawa – ogłasza Sebastian genialnie, a ja to chyba pierwszy w życiu raz się z nim zgadzam.
          - No bardzo ciekawa decyzja – mówię ironicznie, bezradnie ręce rozkładając. – Ja też sobie chcę jeszcze raz iść i jeszcze raz skoczyć, bo też się nie zakwalifikowałem! No to jest… To co się tutaj dziś dzieje, no to jest katastrofa, moim zdaniem!
          - Twoim zdaniem te zawody powinny być dokończone czy jury powinno je natychmiastowo odwołać?
          - Myślę, że tutaj nikt nie miał sprawiedliwych warunków, bo tutaj cały czas mieszało strasznie. Więc no tak naprawdę, to każdy by mógł protestować, bo chce jeszcze raz skoczyć, bo mu się nie udało. No podejrzewam kilku zawodników, tych który mieli fajne warunki, skoczyli dalekie skoki i będą zadowoleni z tego, no ale… No nie wiem, no ja tego nie rozumiem po prostu!
          Szczęsny coś tam jeszcze o kibiców pyta, że niby dla nich to wszystko, ale sam przyznaje, że ze sportem, to wiele wspólnego nie ma. Jeszcze jak na złość Titus ciamajda mi się pod nogami pałęta i drepta sobie tam, i z powrotem, bo widać już mu szkoda, że go dawno nie było w telewizorze.
          - No ma mało wspólnego ze sportem, to jest tylko loteria i ciężko, żeby tutaj coś się działo – wzdycham, kręcąc głową, a wtedy ktoś zza pleców Szczęsnego podaje mi ciastko.
          - Żebyś nie gwiazdorzył – rzuca Titus dowcipniś w moją stronę, gdy już wywiad kończę, bo zdrajca, konfident i pierwsza ofiara losu myśli, że ma poczucia humoru więcej niż rozumu. A potem panna mu się przypomina, bo znowu wzdycha nad złem świata i nieszczęśliwą miłością, aż mi odbiera calusieńki apetyt.
          - A ty żebyś o babach tyle nie myślał, to byś lepiej skakał – odgryzam się natychmiast, bo gorszy nie będę przecież od głupiego. – A nie jak ostatnia łajza.
          - Ciekawe, że dzisiaj skoczyłem trzy metry dalej od ciebie – wtrąca matoł bezczelnie, krzywo się przy tym uśmiechając. Pewnie! I tak to masz, człowieku, za dobre serce i cale poświęcenie nagrodę wyjątkową. Zero wdzięczności i szacunku nijakiego nie ma! Ach, trzeba było zostawić go sam na sam z tamtym stukającym czupiradłem, to by przyjaciela dobrego chociaż w minimalnym stopniu docenił, ale mi się zachciało przejmować idiotą, to mam. Mnie pokarało na całego. 



jeśli ona go krzywdzi on tego nie dostrzega
bo ona nie jest zdolna do zła
oczy, które kochają nigdy nie widzą 
kiedy mężczyzna kocha kobietę


          Prawie wszyscy sobie poszli i nikt nie patrzył, jak dekorowali zwycięzcę, a w sumie nic dziwnego, bo podziwiać nie ma czego. Kpina, a nie zawody. Na miejscu tego całego Bardala, to bym się zrzekł zwycięstwa, które w takich warunkach to prawie się nie liczy. Jutro nikt nie będzie pamiętał. Klakier chodzi za to rozradowany, jakby reklamował pastę do zębów i już sam nie wiem, czy bardziej z powodu smarkatych fanek, czy dzisiejszego wyniku. Wszystkim opowiada, że rosyjska ruletka była i się cieszy matoł, że ma przed olimpiadą doświadczenie odpowiednie. Nic, tylko gratulować i kłaniać się w pas. A to nie koniec atrakcji na dziś. Ekipa trenerska zaraz ma posiedzenie i będzie radzić kogo zabierzemy do Soczi, więc nam kazali się szybko spakować, bo już jedziemy.
          - Ala nie dzwoniła? – mówi głos za moimi plecami, więc odwracam się wściekły, bo komuś tu żywcem chodzi o to, żeby mnie przestraszyć i zestresować.
          - Nie! – warczę, ale po chwili mi się robi Titusa szkoda, więc uśmiecham się pocieszająco i kręcę głową. Jeszcze raz sobie gratuluję, że go przed wstrętnym babonem uratowałem, bo by go obcasami omotała jak wypasiona ośmiornica, a mnie by się stukanie szpilek śniło po nocach do końca życia. Matoł wzdycha i idzie. Znalazł się młody Werter cierpiący bezowocnie i tylko mu żółtej kamizelki potrzeba, choć jak spojrzeć na jego wyniki sportowe, to prędko mu nie grozi, oj nie.
          - A gdzie Maciek? – pyta się mnie po chwili Pietrek. Pewnie. Żonę ma, to nie pilnuje, tylko się ciągle martwi o tego matoła. A czy ja wyglądam jak darmowa informacja turystyczna?
          - A skąd mam wiedzieć? – odpowiadam mu pytaniem na pytanie, choć wiem, że to mało grzeczne. Wzrusza więc ramionami i idzie, co mało było rozsądne, bo już przy nim tłum rozentuzjazmowanych dziennikarzy od siedmiu boleści, kamerami wywijają, dyktafonów ze sto podpiętych, światłem mu w oczy świecą i nic się nie martwią, że Wiewiór to ledwo w tym ścisku oddycha. Kręcę głową oburzony i zdegustowany czwartej władzy zachowaniem, ale w sumie czego się można po takich spodziewać?
          - Mania tam! – piszczy coś za mną, więc odwracam się i patrzę w dół, a tam dziecko małe w Stefanowej czapce wystrojone. Śmieje się do mnie radośnie i palcem wskazuje w kierunku matoła. Faktycznie! Idzie głupi Klakier, a przy nim Baśka przyklejona, która słucha, bo coś jej tam prawi mądrala do ucha zawzięcie. Pewnie jej streszcza jakiś artykuł o swoim super aucie albo coś równie ciekawego. A dzidzia cwana wszystko wie i wszystko rozumie!
          - Buba! – woła to małe, więc zginam się w pół i borę na ręce szkraba niewyrośniętego, a ta cała wyszczerzona, bo tego jej widać brakowało do pełni szczęścia. Ona jedna jedyna zna się na rzeczy i potrafi odpowiednio mężczyznę wybrać i docenić to, co w człowieku najważniejsze, a nie lecieć jak inne na piękną gębę. Gapię się jeszcze jak odchodzą dwa kujony przebrzydłe w dal, a serce mi mocniej już bije, bo wyraźnie czuję Twoje migdałowe perfumy, które to chyba u jakiejś wiedźmy kupiłaś specjalnie, żeby mi czarować życie nieustannie. Nie, nie mylę się! Jesteś obok, a przy Tobie już stoi ukochana przyjaciółka szczebiotka, co dziecko mi zaraz zabiera i znika. Zostajemy sami, więc ślinę przełykam dyskretnie, bo tak mnie już mamią te migdały, że zaraz to zapomnę, że trzeba oddychać i padnę trupem. A Ty czemuś poważniejesz i zerkasz na mnie spod tych Twoich długich rzęs i badasz mnie ślicznym wzrokiem uważnie.
          - Dejvi, Dejvi – wzdychasz, przechylając śmiesznie głowę w bok. – Przecież ty musisz działać bardziej zdecydowanie – mówisz, a mnie się robi sucho w gardle. Zerkam na Ciebie nieśmiało, niepewnie i delikatnie unoszę brwi.
          - Wiem… – dukam po dłuższej chwili ciszy, ale wybacz, bo tyle wyciśniesz ze mnie. Omamiły mnie całkiem migdały i cóż. Żywcem nieruchomieję. 
          - Naprawdę cię nie wkurza, że ona tak ciągle się włóczy z Maciejem?
          No i masz! Świetnie! Normalnie szczęka mi zaraz pęknie na pół... Płakać mi się chce po prostu, bo Ty dalej tylko o Baśce i Baśce wciąż i wciąż. Czy Ty nie widzisz wcale i zupełnie nie zauważasz, że ja tu, stojąc obok Ciebie, z tęsknoty za Tobą usycham jak Klakier bez Internetu? Że ja bym wszystko, co mam, oddał i bym sprzedał pół darmo cały świat zupełnie dla Ciebie? Taka jesteś mądra, a nic nie rozumiesz… Patrzę na Ciebie całkowicie bezradnie i już wiem, że innego wyjścia nie ma. Muszę Ci powiedzieć prawdę.


Kochanie, proszę
nie traktuj mnie źle



--
Z dedykacją dla wszystkich, którzy jadą do Wisły! Trzymajcie kciuki i w moim imieniu! I nie trąbcie Dejviemu do ucha, żeby zachował harmonię psychiczną i wygrał ;)
A.


2014-07-06

Odcinek 23. Heut ist so ein schöner Tag

















leżę na trawie
i spoglądam w górę w niebo
czy chmury
nie wyglądają zabawnie?
dziś jest taki piękny dzień




          To wystrychnęli Kota na dudka koncertowo i nabili go w butelkę, jak się patrzy! Będziemy skakać bez Klakiera lalusia w drużynie. Pietrka też nie będzie, tylko ja, Kamil, Ziobro, no i Klemens złote dziecko. Taka to właśnie ekipa została zaplanowana przez trenerów do dzisiejszych występów na Wielkiej Krokwi. Klakiera to ubodło do samego wnętrza na wylot, więc zaraz do niego poszła Baśka, żeby go pocieszać. Się podjęła kujonka misji, żeby słońce motyką naprawiać, nie ma co. Jak na dłoni widać, że niektórzy wśród nas to mają problemy psychiczne z poczuciem własnej wartości i z przyjmowaniem do swojej wiadomości, że są od kogoś zwyczajnie gorsi. Ale z litości nie będę komentował i krytykował, bo nie jego wina, że się taki urodził. Na pocieszenie ma te wszystkie smarkate fanki, które pod naszym ośrodkiem wystają na chodniku o głodzie i na chłodzie. Co one? Całą noc na matoła czekały? W sumie bym się nie zdziwił, bo rozumu to nie ma ani za grosz. W każdym razie zaraz pierwszy wazeliniarz do nich polazł, żeby świecić wyszczerzoną facjatą i od razu mu się humorek poprawił na całego. Widać czego takiemu do szczęścia trzeba i jakie ma priorytety życiowe najważniejsze. Tylko pogratulować. 
          My za to na skocznię jedziemy. Włażę do kadrowego busa, schylając się przy wejściu, bo oczywiście drzwi do mojego wzrostu nieprzystosowane. Ale już się przyzwyczajam przez całe życie powoli, że mnie to nikt niczego ułatwiał nigdy nie będzie i sam sobie muszę o wszystko dbać i wszystkiego pilnować rękami i nogami. Chwilę dłuższą siedzę sam, bo spodziewać się po matołach, że będą na czas, to oczywiście za duże wymagania.
          - Gdzie Klimek? – włazi Sobczyk i zaraz mnie pyta, a nawet dzień dobry nie powie na początku. Taki to daje przykład kultury, burak.
          - Nie wiem – burczę z oburzeniem, bo co ja jestem? Opiekunka prywatna czy anioł stróż matoła? Skąd mam niby wiedzieć, gdzie jest, że go nie ma? Poza tym sam jeden siedzę, nikt inny się jeszcze nie pofatygował, ale konsekwencji wobec niektórych to żadnych nie wyciągną, tylko ścigają smarkatego Klemensa za wszystkie grzechy.
          Wzdycha więc Sobczyk głośno, wzrusza ramionami i wychodzi. Pewnie. Nic się u nas nie da zorganizować! Zero dobrej woli i wyczucia, co wypada, a co nie. Będzie popis na całego, jak pojedziemy na tę olimpiadę, wstyd jakiego nawet w Rosji nie widzieli. Będę sobie musiał kominiarkę zabrać ze sobą, żeby się ze wstydu nie spalić przy takim wszechobecnym kadrowym buractwie. 
          Zaraz przychodzi Zbyszek Klimowski. Łeb wkłada do środka, ogląda wnętrze pojazdu, ale z której strony by nie patrzeć, to widać, że siedzę tylko ja.
          - Gdzie Klimek? – gapi się na mnie zdziwiony i wyraźnie czeka na odpowiedź.
          - Nie wiem! – drę się, bo zupełnie i całkowicie mnie już wyprowadzają z równowagi. Trzeba było dziecka nieogarniętego pilnować, a nie teraz chodzić i szukać tu i tam. Ja się małolatem na pewno nie będę przejmował. Może go strach obleciał i zwiał do tatusia? Wcale bym się nie zdziwił. A że Mistrza Świata nie ma i jego nowego kolegi Luzaka, to nikt nie raczy zauważyć. Ja wspominał nie będę, bo nie jestem konfident i kabel.
          No i dalej siedzę jak na tureckim kazaniu i czekam wściekły, bo normalnie nerwów do matołów nie mam! Mnie to żywcem kiedyś do nieba wezmą za to wszystko, co ja tu przeżywam. Sama zobaczysz! Jak kiedyś usłyszysz, że Kubacki zaginął bez śladu, to będziesz wiedziała, gdzie jestem. Będę se siedział koło świętego Piotra i grał z aniołami w karty, a jak mi się zachce, to będę sobie skakał. Ciekawe czy skocznię mają tam w niebie i czy fajna… No, ale ja sobie tak rozmyślam, a wreszcie przyłazi Skrobot, a za nim zaraz trener jeden, drugi i trzeci. Coś tam gadają jeden do drugiego, na mnie nawet uwagi nie zwracają, a potem drzwi zamykają i ruszamy.
          - Ej! – wołam. – Co ja będę sam w drużynie cztery razy po dwa razy skakał?
          Wymyślili sobie wyśmienicie jak widać. Pewnie! Ja sam będę całą robotę odwalał, a debile sobie będą leżeć brzuchami do góry za darmo. Rozumiem, że we mnie wszyscy nadzieje całej kadry pokładają i że wszyscy kibice na jednego Kubackiego liczą, no ale w sumie to takich sztuczek to nawet regulamin zabrania.
          - Kamil już wcześniej pojechał z Ewką, a Klimek, jak się właśnie wyjaśniło, włóczył się gdzieś z narzeczoną – tłumaczy spokojnie główny kadry szkoleniowiec. – Już jest na skoczni.
          Super! Widać wyraźnie, jak na patelni, pełne kadry zaangażowanie. A trener nasz oczywiście pozwala na samowolę i prywatę! 
          - A Jasiek? – pytam podejrzliwie, bo ktoś powinien za wszystkich myśleć. Trzeba i czwartego przecież, no chyba że Titus będzie w zastępstwie skakał, ale nie radzę.
          - Jasiek pojechał z Kamilem.
          No jasne! Sobie znalazł przyjaciela idealnego ten Twój mąż. Niedługo się Ziobro do Was wprowadzi z całą rodzinką i tyle z tego będziesz miała. Wrzeszczące dziecko, karmiącą matkę i dwóch matołów na głowie. Wzdycham. Pusto w całym samochodzie, więc mogę się wyciągnąć wygodnie jak długi i w spokoju do startu przygotować, nie przejmując się wcale resztą świata. Niech sobie nawet zawsze matoły jeżdżą sami na konkursy zupełnie osobno. Wszystko mi jedno. Nie będę wcale tęsknił za nikim. Gapię się przez szybę, bo mijamy różnych kibiców, uśmiechniętych, wymalowanych i zaraz stwierdzam, że jeszcze ich więcej przyjechało niż wczoraj. Na szczęście nie wszyscy z tymi durnymi trąbami. Nagle patrzę, a tam w tłumie Ty! Twoje jasne włosy wiatr wywija na wszystkie strony, a Ty tak cudnie uśmiechnięta... I prawie już czuję słodkie migdały w pustym busie, gdy dochodzi do mnie, że przecież nie możesz tam stać, ani tam być. Przecież już dawno jesteś na skoczni. Z nim.


i latam, latam, latam jak lotnik
jestem tak silny, silny, silny jak tygrys,
i tak duży, duży, duży jak żyrafa
tak wysoki uoh-oh-oh!



          No i dupa blada! Byliśmy na trzecim miejscu po pierwszej serii, a już jesteśmy czwarci. Pięknie! Klimuś to się tak przejął swoją ważną rolą drużynową, że zmaścił na całej linii. I na nic się zdały wszelkie szamańskie zabiegi tatusia pod skocznią. Siedzę sobie na schodku i tak sobie myślę, że będę się musiał ostro postarać, żeby wszystkie punkty za matołów nadrobić. Poza tym, to fajny widok stąd. Żałuj, że Cię nie ma, bo byś sobie napstrykała cudnych zdjęć, ile tylko byś chciała. A ja czekam i czekam, bo wiatr szaleje jak Pointner w gnieździe trenerskim i nie pozwala Czechowi skakać. Kurczę! Wstać muszę, bo Gienki sobie umyślały zmieniać belkę i na mnie gapią się krzywo, że niby nie współpracuję. Pewnie! Drzazgi mi wytykają, a w swoim oku to belki nie widzą! Dobra, pojechał matoł jeden i drugi, a całe szczęście, bo już mi się nudzi. W końcu ileż można czekać? 
          Ruszył już ten Słoweniec, co był przede mną na liście, więc prężę się dumnie, bo teraz ja będę uroczyście zapowiadany. Raz, dwa, myk i już siedzę na swoim miejscu wyszykowany jak Titus na egzamin, a na dole niesłychany gwar i wszystkie trąby trąbią: Tuuuuuuuuuuuuuuu-duuuuuuuuuuum, bum, bum, bum. I zaraz leeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeecę już, leeeeeeeeeeeeeeeecę juuuuuuuuuuż. No i co, proszę Państwa? Brawa i czapki z głów! Pięknie, pięknie, pięknie! Miodem na oczy jest taki skok i najwspanialszym prezentem dla Ciebie i wszystkich Polaków. Później się jeszcze gapię się na tablicę wyników i kręcę głową z niedowierzaniem. Dalej Słoweńcy są przed nami! Przecież to jakaś jawna kpina! Ciekawe, gdzie niby miałem wylądować, żebyśmy wygrali? Dopiero po chwili się uśmiecham, bo co jak co, ale ładnie dziś skakałem. Biorę więc narty i idę Cię znaleźć.
          Rozglądam się, ale niestety Cię nie widać. Pochodzę więc do naszej ekipy, przybijam piątkę z Gębalą wyszczerzonym, dumnym jak paw Fijasem i Klemensem, który wygląda jakby zżarł rzodkiewkę niedojrzałą na czczo. Temu co? Ale się nie dowiaduję, bo już mnie złapał za kołnierz jakiś redaktor i przed kamerę wepchał, bo będzie mi składał gratulacje przed całą Polską! Pochwalił mnie i moją formę wyśmienitą, a potem się pyta czy skaczę z podwójnym bagażem, bo raz, że konkurs drużynowy, a dwa, że walka o miejsce w kadrze olimpijskiej.
          - No ja jednak myślę, że ten mój system niemyślenia o walce o Igrzyska się sprawdza, bo wtedy mi ten bagaż odpada. Myślę po prostu, żeby sobie skakać i czerpać z tego radość. I to jest dla mnie najważniejsze – mówię mu mądrze, bo niech sobie matoł nie myśli. 
          W koło Macieju z tymi Igrzyskami, aż może się w głowie zakręcić. Potem się jeszcze pyta geniusz, czy się będziemy bić o podium. A co ja? Mało zrobiłem? Mam nadzieję, że chłopaki powalczą i cały mój wielki wysiłek nie pójdzie na zmarnienie w błoto. Wracam do moich uśmiechnięty, bo zaraz będzie leciał Ziobro. Kurczę blade, a temu co? Ręce mi do ziemi opadają, bo pierwszy Luzak kadrowy osiem metrów bliżej niż Jernej! Dobrze, że miłośnik Prosiaków skok zepsuł, bo jeszcze jest jakaś nadzieja dla nas... 
          Gada coś do mnie Ziobro i ciekawe czemu taki mądry nie był, jak był jego czas występu. Z pobłażaniem kręcę głową i patrzę na popisy zagranicznych talentów. Nam został jeszcze Mistrz Świata. Stoimy wszyscy rzędem i czekamy jak małolaty po autografy Klakiera przy ogrodzeniu, a już wylądował na zeskoku Gregor. I lecą wnet z głośników Kamilowe mózgotrzepy na cały regulator:

TURU TU TU TURU TU TU TURU TURU TU
TURU TU TU TURU TU TU TURU TURU TU

          Patrzymy się na telebim, na którym widać jego łeb. Mówi coś do mnie Gębala, ale ledwo słyszę, bo tak gwarno i głośno. Wszystkie trąby poszły w ruch, a kto nie trąbi ten trzyma kciuki albo macha flagą czy czym tam ma pod ręką, a więc czeka w napięciu i w emocjach cały tłum. A mąż Twój tam u góry siedzi jak na tronie jakiś król i spogląda dostojnie na całe królestwo. Warunki dobre, więc mu skakać nie pozwolili, tylko kazali mu z belki zleźć i czekać. 

TURU TU TU TURU TU TU TURU TURU TU
TURU TU TU TURU TU TU TURU TURU TU

          Gust muzyczny to ma Kamil wyśmienity, nie ma co. Czeka tam na górze sam i widzę, że jest przejęty jak nie on. Ja go już trochę znam i widzę, ale komu ja tłumaczę, przecież pewnie też tam się patrzysz i sama dobrze wiesz. Czekamy, czekamy i nawet nas w telewizorze pokazali, więc grzecznie machamy jak na koniec Familiady. Kolejny sekundy mijają i jest. Jedzie już! Leeeeeeć, ale nie! Na skoczni cisza! Nie ma wiatru, nie ma rekordu, nie ma dla nas podium! Buuuuu. Stoi Kamil rozczarowany, my go pocieszamy i nam strasznie żal. No, ale co ja zrobię? Najlepszy ze wszystkich byłam, ale co? Będę się bił z wielbłądem? Sam świat nie zmienię, konkursu zespołowego nie wygram sam w pojedynkę, choćbym nawet i pękł. A był taki piękny dzień.

i ciągle skaczę, skaczę, skaczę
i płynę, płynę, płynę w Twoją stronę
i biorę, biorę biorę Cię w ręce
ponieważ Cię lubię


          Titus to się matoł do końca życia nie wypłaci za nic. Czy Ty widzisz, jak ja się dla niego poświęcam? Zamiast świętować z własnymi kibicami dobre skoki, to kwitnę jak burak przy tylnej bramie. Założyłem sobie kaptur na łeb i ciemne okulary, żeby zejść ludziom z oczu zupełnie na tę chwilę, bo jak mnie ktoś pozna to się chyba przekręcę ze wstydu. A Titus cały czas pisze do mnie SMSy o inteligentnej treści: JUŻ!? A weź się sam ugryź w łokieć i pocałuj w nos, baranie jeden! O kurde! Titusowa neo-panna dzwoni!
          - Cześć, Wiktor! – woła radośnie na przywitanie. – To gdzie jesteś? 
          Się przedstawił jej wyjątkowo pięknie… Taki z niego Wiktor jak Romeo. Wzdycham pod nosem, bo chyba logiczne, że tam jestem, gdzieśmy się umawiali. A że jej nie ma, to już nie mój problem. Ale tak se z babami pogadasz. Już się nauczyłem wszystkiego. I jeszcze muszę iść jej szukać, bo się zgubiła. Świetnie. Tak to jest się zadawać z cymbałami na miarę Titusa. 
          - Co widzisz? – burczę do niej. – Zaraz cię znajdę… – dodaję już trochę grzeczniej. Żeby nie było.
          - Ludzi wszędzie pełno! A tędy, co mówiłeś, nie przejdę, bo stoją barierki i nie wolno!
          Jasne. Durnemu zawsze pod górkę. Ale czego się spodziewałem po Titusowej Julii? A Ty, moja Droga, nawet sobie sprawy nie zdajesz, ile ja przez niego wycierpię! Tylko powtarzasz ciągle i ciągle, żebym pomógł Krzysiowi, bo to mój kolega własny i jak można, żeby nie. I tak to ja mam właśnie.
          - Dobra! Już idę… – mówię i rozglądam się oczami dookoła głowy, szukając jakieś panny, która wygląda, jakby chciała na Titusa polecieć.
          - O, Kubacki przed chwilą obok mnie przeszedł – gada ta cała Ala do słuchawki, a mi oczy na wierzch wychodzą i zaraz się na pięcie obracam wokoło. 
          - Gdzie?! – pytam się, bo obok mnie nie ma nikogo.
          - No tu obok! Już poszedł… Oj, jaka szkoda… – wzdycha i serio mówię, że jakbym był Titusem, to bym się zaczął robić zazdrosny o siebie. – Wraca tu! Idzieeee! Aaaaaaaaaaaaaa! Kuuuubacki!!! 
          Gdy staję przy niej obok, to milknie na dwie sekundy, bo ją chyba z wrażenia zapowietrza, a mi przez myśl przechodzi, że co niby zrobię, jak zaraz kozła wywinie i zemdleje bez ostrzeżenia? Rozglądam się za lekarzem jakimś albo chociaż karetką z pierwszą pomocą, ale ludzi wszędzie tyle, że jak mi padnie tu na miejscu jak mucha, to chyba ja ją będę musiał ratować, bo kto? A tego nie było w umowie!
          - Czyli, że to ty?! – piszczy Ala, gdy odzyskuje oddech, więc wzrok na nią przenoszę spokojny, bo wszystko na to wskazuje, że nie straciła przytomności. A może szkoda, bo na amen mnie wmurowało. Cóż to za czupiradło?! Piorun jasny ją trzasnął i nie zabił? Nie mam pytań! Titus to się powinien zgłosić do obrad jury na konkursach piękności. Baśka kujonka przy takiej to szczyt kobiecości i wdzięku.
          - Ja. Ale nie jestem Wiktor! – zaznaczam na wstępie, żeby sobie durna nie myślała. I wyłączam telefon, bo co będę do słuchawki gadał jak stoi przede mną.
          - Widzę przecież! – cieszy się jak głupia do sera na mój widok i zęby suszy na wietrze. – Ale i tak mi miło cię wreszcie zobaczyć!
          No pięknie! Co teraz? Łapię pannę za łokieć i ciągnę ją w jakieś ustronne miejsce na uboczu, żeby nie robić scen w dziennym świetle. A ta papla coś do mnie nieustannie, ale nic nie słyszę, bo jej słowotok zagłusza mi łomot obcasów. Kto chodzi w szpilkach na skocznię?! No właśnie. Lezie dwa kroki za mną, a raczej stuka wściekle po asfalcie, a mnie się uczepiła pazurami czerwonymi i prędzej mi ramię urwie, niż ją zgubię. I nawija jęzorem w kółko, jak Klakier nad dżemem brzoskwiniowym. Ja się pytam skąd Titus wytrzasnął taką laskę?! Puk, puk, puk. Normalnie zaraz będę miał dziurę w mózgu!
          - … takim dobrym zawodnikiem, nigdy bym nie pomyślała, że takiego chłopaka będę mieć i że w końcu spotkałam, bo nawet nie wiesz, że ja tak się cieszę, bo przecież tyle już czasu czekałam – gada ciągle i ciągle panna, a ja nie mam żadnej możliwości, aby się do rozmowy włączyć, mimo usilnych starań. 
          Nie żebym jakoś pragnął specjalnie konwersacji z tym czupiradłem, ale czuję wyraźnie, że z każdym słowem się do mnie dowala bezceremonialnie i zaraz gotowa mi się chyba oświadczyć. A nic jej zupełnie nie przeszkadza, że ja to nie ja i że wcale nie ja ją zapoznałem. Wzdycham do siebie pod nosem, a potem natychmiast decyduję, że nic jej nie powiem o żadnym Titusie! Niech ma! Muszę matoła przecież ratować, bo ten wstrętny babon całą energię życia z niego wyssie jak odkurzacz. Przyklei się jak pijawka albo jakiś mroczny dementor i tyle z chłopa będzie, a on to przecież nie ja i sobie za nic w świecie nie poradzi. Więc nawija wstręciula, a ja obmyślam w głowie plan. Trzeba ją jakoś sprytnie wywieść w pole, zostawić z tymi paskudnymi obcasami w bajorze i chytrze zwiać. Titus to mi wisi trzy referaty i flaszkę. O, a najlepiej to się wrócimy pod skocznię! Gienkom wąsatym to chyba po to płacą właśnie, żeby ratowali biednych skoczków przed nachalnymi babami, no nie? A ta leci za mną jak Kamil po złoto w Val di Fiemme! Stuk, stuk, stuk! Nie, nie, nie, nie! Przecież oszaleję!
          - Daaaaawid! – słyszę nagle damski głos za plecami, który jest lekiem na całe zło świata, bo NIE NALEŻY DO NIEJ! I ledwie się orientuję, z której strony mnie ktoś woła, a już czuję czyjeś ręce na mojej szyi, bo ktoś się do mnie po prostu przytula! – Gdzieś ty się podziewał? Czekam i czekam!
          Odsuwa się ode mnie i wtedy nagle tę pannę poznaję. Toż to jest była dziewczyna Klakiera udawana, jedna z tych, które wczoraj własnoręcznie przed grubym Gienkiem wyratowałem! 
          - Daaaaaaawid!
          - Daaaaaaaaaaaaaaawid!
          Już obok mnie stoją wszystkie trzy panny i jedna na drugą patrzy groźnie teatralnie, a tylko kątem oka zerkają czy Ala-Żywa-Reklama-Stukających-Szpilek widzi wszystko wyraźnie i jednoznacznie. Ta się prawie zapowietrza i przyjmuje kolor buraka albo pomidora dojrzałego, gdy się niby okazuje, że ja się z każdą panną osobno umówiłem równocześnie!
          - Jaki cham! Drań! Głupek! – wrzeszczy czupiradło na całe gardło, uderzając we mnie raz po raz różową torebką. Bach! Bach! Bach! Zasłaniam się ręką, przypominając sobie wszystkie wskazówki samoobrony koniecznej z przedszkola, bo przecież baby nie zdzielę prosto w twarz ręką, żeby się uspokoiła, bo zaraz będzie na mnie, że sławny skoczek się awanturuje pod skocznią. I kobiety bije na dodaek! Wszyscy ludzie się na mnie jak na debila patrzą, a oczywiście nikt, z Gienkiem wąsatym na czele, nie przyjdzie mi na ratunek, bo po co. Dopiero trzy panny z trudem największym Alę odciągają na chwilę, a ja korzystam z okazji najlepszej i się prędko chowam za drewnianą budą, w której jakiś grubas sprzedaje prażone kiełbasy. Wreszcie! Ja się pytam, gdzie ten Titus znalazł takie wstrętne babsko szalone? Opieram się o dechy i oddycham głęboko z ulgą. I dołączają do mnie trzy panny uśmiechnięte, stają sobie obok mnie rzędem i śmieją się radośnie.
          - Ale masz powodzenie! – mówi jedna, a wszystkie, jak na komendę, w śmiech.
          I co z tego, że im tłumaczę, że ja tu jestem zupełnie przypadkiem i całkowicie nie ze swojej winy? I że to wszystko zupełnie nie tak jest, jak widać, tylko zupełnie inaczej?
          - To co? Pójdziemy gdzieś na kawę czy będziemy tu siedzieć schowani? – pyta druga.
          Trzecia łeb wychyla zza budy jak pierwszy szpieg doskonały i zapewnia, że nie ma już w polu widzenia tej całej Ali. Naciągam kaptur na głowę i wyłażę na światło dzienne z moimi wybawicielkami. Panny wokół mnie idę rozgadane, roześmiane i od razu jak na zawołanie niesłychanie nastrój mi się poprawia. Niech się Titus w nos ugryzie ze swoimi romansami! Bo co? Nie może sobie jakiejś fajnej dziewczyny znaleźć tylko taką nienormalną czarownicę? No ale czego wymagać od matoła do życia nieprzystosowanego? 
          Maszeruję więc sobie zakopiańskimi uliczkami i żartuję z trzema pannami w najlepsze, szukając jakiejś kawiarni w miarę taniej. Obstąpiły mnie naokoło, o konkursie żywo dyskutują i przy okazji mnie chwalą, jak to elegancko skakałem i dodają, że szkoda, że nie stanęliśmy na podium. No cóż. Szkoda. No ale sam skały nie zjem… Śmieją się panny radośnie i już mam wskazywać, że tam dobrą kawę sprzedają, gdy na chwilę po prostu zamieram. Mrugam raz i drugi, ale ja nie śnię wcale na jawie, to Baśka najprawdziwsza na horyzoncie! No co za dzień! A ja nie mam nawet jak skręcić w boczną uliczkę! Wciągam powietrze, licząc naiwnie, że mnie nie zauważy i udaję, że jej nie widzę. Mija nas pierwsza kujonka, rzucając mi i pannom chłodne spojrzenie, czego zupełnie nie rozumiem, bo co jej do tego? Cóż ona chce ode mnie? Pewnie głupi Titus kabel jej o tej całej Ali powiedział i teraz oczywiście wszystko będzie na mnie. Jak ja nie cierpię takich Basiek!


dziś jest taki piękny dzień - la, la, la, la, la
dziś jest taki piękny dzień - la, la, la, la, la
dziś jest taki piękny dzień - la, la, la, la, la
dziś jest taki piękny dzień - la, la, la, la, la



--
*Tytuł odcinka: Dziś jest taki piękny dzień

Nie mogłam się powstrzymać i musiałam dodać tę piosenkę przewodnią, bo ona mi się wyjątkowo kojarzy z Zakopanem. Kto był, ten wie! Więc mam nadzieję, że wybaczycie, że po niemiecku :)
A kto poznaje Kamilową piosenkę? :)
Aria