2014-12-28

Odcinek 28. I'm here without you baby















jestem tutaj bez ciebie, kochanie
lecz wciąż tkwisz w moim samotnym umyśle
i myślę o tobie, kochanie
i śnię o tobie przez cały czas





          No i siedzimy jak matoły na lotnisku w Soczi i czekamy aż nam łaskawie oddadzą bagaże w tej Rosji. Kruczek wykorzystuje sytuację, każe się wszystkim odkleić od telefonów i po raz setny przypomina, co można ubierać, a co nie, co można pisać, a co nie i podkreśla, że absolutnie nie wolno nikomu zgubić paszportu. Klakier wazeliniarz oczywiście ma całą listę super ważnych pytań pilnych, więc trener tłumaczy co i jak, a my musimy słuchać, udając grzecznych i wielce zainteresowanych. Żyła jest cały przejęty i jakby podczas myślenia zachodziły reakcje chemiczne to na bank z uszu leciałaby mu para wodna albo kurz. Kamil niechętnie kiwa głową z potwierdzeniem, że wie wszystko, rozumie i pamięta, a najchętniej by znowu zniknął w necie. Obok siedzi Jasiek zadowolony od ucha do ucha, jakby go mianowali nagle na Dyrektora Pucharu Świata. Niedługo to sobie matoł na czole napisze: „Mój kolega to Kamil Stoch” albo „Siedzę obok Mistrza Świata”. Jakoś się w ogóle nie przejmuje i nie martwi marnymi skokami z Willingen ani niczym. A ja patrzę na to wszystko, co się wyprawia i wzdycham. Udała mi się kadra wyjątkowa, po prostu wyśmienita. 
          Po chwili Kruczek kończy przydługą przemowę, więc każdy jeden z powrotem wyjmuje iphone’a, laptop czy tablet i już znika w wirtualnym świecie. Więcej by w mózgownicy zostało, jakby im Kruczek wysłał maila. Albo napisał ogłoszenie na grupie na Facebooku czy – jeszcze lepiej – Whatsappie. Zerkam na mój ciemny ekran, próbuję jeszcze raz uruchomić telefon, ale zrezygnowany chowam go do kieszeni, bo jak na złość padła bateria, ładowarka sobie leży w walizce i tyle z tego mam, bo żaden geniusz nie wziął ze sobą, żeby pożyczyć. Matoły się sobą zajęły, więc w końcu mam święty spokój. Nikt mi dupy nie truje i z nikim się nie muszę użerać. Siadam z boku i całym sobą napawam się ciszą i wspaniałą samotnością. Trenerzy kupili sobie kawę, a teraz siedzą z laptopami na kolanach, od czasu do czasu wymieniając jakieś uwagi. Nuda. Skrobota za to wcale nie widać, ciekawe co robi. Żyła okupuje ławkę przy oknie, oczywiście na spółkę z Klakierem. Normalnie jeszcze dwie osoby by się zmieściły, ale nie, bo ci dwaj zajmują całe miejsce. Kultury jakiejkolwiek brak, prezentują poziom normalnie zerowy. Obaj z nosami w telefonach i jakby czołg jechał zamiast samolotu po płycie lotniska, to się założę, że nic by nie zauważyli. Kamil wgapia się w ekran wyszczerzony, więc pewnie z Tobą rozmawia. Ziobro rozłożony po drugiej stronie i też zupełnie odcięty od rzeczywistości. Pewnie gra w jakąś durną grę na komórce. No i takie mamy czasy.
          Rozglądam się po lotnisku i widzę, że nie tylko my czekamy. Tam dalej widać jakieś gęby znajome, a po chwili stwierdzam, że nie kto inny to, a Szwajcarzy. Kwitną na tym lotnisku jak i my. Nic dziwnego, bośmy przecież z Zurychu lecieli, a Zurych jest w Szwajcarii. Ten długi drzemie przytulony do plecaka jak niemowlak, a ten zębaty szczerzy się sam do siebie bez powodu. Mało mu cztery złote medale? Myśli pewnie, że zdobędzie następne! Oj, kolego, niedoczekanie!


myślę o tobie kochanie
i śnię o tobie przez cały czas
jestem tu bez ciebie kochanie 
lecz wciąż jesteś ze mną w moich snach



          Piętnaście minut tak siedzę i dochodzę do wniosku, że muszę się ruszyć, bo tu zaraz z nudy umrę na amen albo żywcem do ławki przyrosnę. Wzdycham cicho i po krótkim zastanowieniu idę do lidera klasyfikacji generalnej. Przecież nie będę z byle idiotami gadał, nie? Aż tak mi się nie nudzi. Pan Kamil-Jadę-By-Walczyć-Stoch niestety skończył już z Tobą rozmawiać, a teraz opiera się o ścianę, nogi wyciąga i wgapia się w mały ekran na kolanach. Siadam na podłodze obok niego i zerkam mu dyskretnie przez ramię.
             - Co czytasz? – pytam, bo wypada jakoś zagaić rozmowę.
          - „Pieśń lodu i ognia” – mówi zadowolony. Co mu już całkiem odbiło? Pieśni czyta? On tymczasem odrywa się od tekstu i na mnie zerka, a widząc moją zdziwioną minę, uściśla: – No „Grę o tron” i kolejne tomy Martina.
          - Aaaaaaaa. – kiwam głową poważnie. Niech sobie nie myśli, że taki głupi jestem. – To znam. Serial oglądałem.
             - I co? Podoba ci się? 
          - No. Najbardziej lubiłem Robba Starka, ale siostra przeczytała i wypaplała, co będzie dalej, więc straciłem motywację. No wiesz… o tych „krwawych godach” i… – mówię, ale mi przerywa w pół zdania, a taki wielce kulturalny Kamil Stoch.
          - Ani słowa więcej!!!
          - Przecież nic nie mówię! – oburzam się. Pięknie. Chciałem sobie porozmawiać z kimś inteligentnym na poziomie, ale widać, że się przeliczyłem, ot co.
          - Mogę ci pożyczyć pierwsze części – deklaruje Kamil z uśmiechem, a więc jednak się na mnie nie złości, tylko śmieje. – Ale dopiero jak nam bagaż oddadzą, bo w podręcznym się nie zmieściły.
          - Nie daj się, Mustaf, wrobić, bo będziesz za nadbagaż płacił – wtrąca się Ziobro i głupio się szczerzy do mnie. A ten co? W domu nie nauczyli, że jak dorośli rozmawiają o kulturze to matoły nie powinny się wtrącać? Pcha się do wielkiego świata, a słoma z portek wychodzi. 
          W końcu pojawia się komunikat po rosyjsku, a potem w jakimś języku, co podobno miał być angielskim, ale matoły tak mówią niewyraźnie, że normalny człowiek nic nie zrozumie. Dobrze, że Kruczek jest w miarę kumaty i tłumaczy nam i Szwajcarom, że trzeba iść, bo bagaże wyjechały, więc wszyscy klamoty zbierają i lecą galop, jakby im te torby miały uciec. Kręcę głową i już mam leźć za nimi, gdy widzę, że na ławce coś leży. Podnoszę i widzę, że to czyjś paszport. Otwieram, czytam. I co? Ziobro Jan! Pięknie! Ręce mi do ziemi opadają i stukają o posadzkę. Trzy razu Łukasz mówił i upominał, a ten co? A mózgu przypadkiem nie zapomniał? I tak to ja z matołami mam, że zawsze muszę za wszystkich myśleć. By sobie polecieli beze mnie na Igrzyska, już to widzę. Zaraz na drugi dzień by dzwonili: „Dawid, wróć!” i w trymiga bym się musiał pakować i zbierać do Rosji.



słyszałem, że życie jest przereklamowane
ale mam nadzieję, że polepszy się jeśli będziemy ciągle iść



          Normalnie pogoda się udała wyśmienita, idealna zupełnie na zimowe zmagania olimpijskie. Nawet kurtki nie trzeba ubierać ani nic, bo tak ciepło, jak na wiosnę. Miejsce wybrali doskonałe, po prostu w cudownym klimacie. Choć tyle dobrze, że nie zrobili skoczni w Afryce. Do busa nas zapakowali i jedziemy z bagażami do wioski olimpijskiej. O ile ona gotowa stoi, bo w Rosji to nigdy nic nie wiadomo. Klakier wyczytał, że jacyś dziennikarze już zawczasu przyjechali, żeby się nie spóźnić, a tu niespodzianka – hotelu nie ma! Jeszcze nie wybudowali! Wierzę, że nasze miejsce Polo sprawdził, a najwyżej będziemy mieszkać w namiocie, więc miejmy nadzieję, że w nocy jest równie ciepło jak za dnia. Chociaż zawsze jeszcze możemy rozpalić ognisko. 
          Kolejny raz sprawdzają przepustki i akredytacje, a potem dźwigamy torby i włazimy do budynku, który stoi wyszykowany i nawet całkiem fajnie wygląda. Na balkonie flagę wielką polską biało-czerwoną przyczepili, więc nawet w środku nocy poznasz bez problemu. Klakier od razu robi sobie zdjęcie, a potem pierwsze co, to idzie się pytać o hasło do wi-fi, bo przecież musi wrzucić do sieci. A ja mam inny problem, bo ciekawe z kim będę mieszkał?
          Ziobro się na amen przykleił do Kamila i łazi za nim krok w krok jak dziecko. Aż dziw, że sobie plakatu z Polski nie przywiózł, coby sobie nad łóżkiem powiesić podobiznę swojego ukochanego przyjaciela i idola. Swoją drogą Mistrz Świata też udany. Sobie znalazł kompana wyjątkowego, idealnego wręcz na czas najważniejszych zawodów w całym czteroleciu. Stefcio to przynajmniej jakiś poziom prezentował kulturalny przyzwoity, a nie to, co ten burak wyszczerzony, co to ani pogadać inteligentnie, ani nic z nim nie da rady. Tylko pogratulować! Może pan Magister lubi, kiedy ktoś się gapi na niego jak ciele w malowane schody albo sroka w tęczę? Cofam się w pół kroku, bo nie będę się nikomu narzucał i przepychał z idiotami. Tuż obok już Żyła z Klakierem zakwaterowani. Ten pokój to szerokim łukiem omijam, bo dzielić życia z takimi nie mam ochoty. Nawet jakby mi dopłacali. Już bym wolał mieszkać z trenerem albo na balkonie. 
          Wchodzę do przydzielonego mi pomieszczenia, rzucam torby w kąt i od razu rozkładam się na wyrku, żeby sprawdzić czy wygodne. Stwierdzam z zadowoleniem, że jest w sam raz zupełnie i jestem szczęśliwy wyjątkowo, bo niecodziennie mi dają pokój osobny specjalnie dla mnie. Będę sobie świecił lampę jak długo będę chciał i w ogóle będę sobie mógł robić, co zechcę! Nie wiem po co mnie jednemu dwa łóżka, no ale przeżyję. Ale chwila! Zaraz się zrywam i lecę do toalety, bo jak dwa łóżka, to może i dwa kible zamontowali, takie, jak widzieliśmy w necie? Oddycham z ulgą już po chwili, bo afera niepotrzebna, zupełnie normalny kibel elegancki stoi. Nic nie można nikomu zarzucić. Jest prawie idealnie. Wyglądam przez okno, patrzę na wyszykowaną pięknie wioskę olimpijską i uśmiecham się szeroko. Ładnie tu! Z pewnością by Ci się podobało. Ale cóż, gdy jesteś tak daleko... Chcę Ci wysłać serdeczne pozdrowienia z tego Soczi, ale potrzebuję podpięcia do sieci, dlatego muszę poświęcić cudowną ciszę i spokój osobisty, żeby odwiedzić Klakiera, pierwszą gwiazdę Internetu, który wi-fi to chyba uszami wyczuwa na odległość, a facjatą zawsze załatwi hasło.
          Uchylam drzwi i łeb wsadzam, czy mądrala na pewno jest, a gdy widzę, że siedzi na łóżku, to już na nic nie czekam, tylko wchodzę i zamykam za sobą drzwi. Burdel w pokoju, jakby pół roku tutaj mieszkali, a nie dwie godziny. Standard. 
          - Basiu, ale spokojnie… Poczekaj jeszcze trochę – mówi matoł do ekranu słodkim głosem, a ja głośno wzdycham, bo uwierzyć zupełnie nie mogę. Tyle, co żeśmy do Soczi przyjechali, a ta już nudzi, żeby wracał? Mózg się przegrzał pierwszej kujonce od tej ciągłej nauki? Ale już mnie zobaczył głupi Klakier, gębę od kamery odkleił i teraz na mnie się patrzy wściekły. – Czego chcesz?!
          A co ja? Odwiedzić już kolegów z reprezentacji nie mogę? Zabronione?
          - Do Piotrka przyszedłem – wymyślam na poczekaniu i mówię to wyniosłym tonem, a później zrzucam ubrania z drugiego łóżka na podłogę, by zrobić sobie miejsce i siadam naprzeciwko, wbijając w pierwszą gwiazdę mediów harde spojrzenie.
          - Nie ma go! Poszedł oglądać kible na piętrze! – warczy Klakier, posyła Baśce internetowy uśmiech, a potem gapi się na mnie wymownie. A niech się nawet przekręci! Ja nie mam zamiaru się stąd nigdzie ruszać. Nie tylko on tu rządzi. A mnie wygodnie i wolno mi tu siedzieć. 
          - Poczekam – stwierdzam. Opieram się o ścianę, zakładam splecione ramiona na kark i wyciągam skrzyżowane nogi przed siebie. A co.
          - No i widzisz, jaki z niego kretyn… – wzdycha Klakier do Baśki na ekranie, a później kręci głową.





lecz wszystkie mile, które nas dzielą
znikają teraz, gdy śnię o twojej twarzy
myślę o tobie kochanie
i śnię o tobie przez cały czas



--
No i ładnie nas Oberstdorf przywitał! Kamil przyjechał, a wietrzysko złe co? 
Jak myślicie, kto wygra Turniej?
A.


2014-12-14

Odcinek 27. I don't know nothing about love





jestem topniejącą kulą śniegową
topniejącą na wiosnę 
niosę ze sobą całą tę miłość
topnieję pod błękitnym niebem 
bronię się przed światłem słonecznym
lśnię miłością



         - Trener mówił, że nie zmieniacie kierunku wybicia w twoim przypadku, tylko że co innego jest teraz korygowane. Nie kombinujecie z kierunkiem. Jak to wygląda? – pyta matoł i gapi się na mnie, jakbym miał zaraz powiedzieć, że Łukasz łże w żywe oczy, a ten tu przede mną ma największą rację. Znalazł się następny! Zaraz mnie szlag chyba trafi prosto w mój łeb kudłaty. Jeden geniusz od drugiego mądrzejszy. Aż dziw, że go przez aklamację nie wybrali na głównego trenera reprezentacji albo zastępcę prezesa.
         - A się upraliście tego kierunku, no! – mówię trochę mało grzecznie, mimo że staram się nie wyjść całkiem z siebie, bo znowu będzie na mnie, że Kubacki to cham ostatni i troglodyta. – Trzeba po prostu daleko skakać, a już w jakim kierunku to będzie, to już nie ma znaczenia!
          Uśmiecham się do niego sympatycznie. Niech ma.
          - Byle do przodu, tak? – gada dalej zadowolony wielce z własnej łepetyny.
          No kurde nic nie dociera…
          - W moim przypadku to niekoniecznie! 
          Ile razy można matołom tłumaczyć? Jak taki znawca, to niech się zgłosi do Pola, to się jakaś fucha znajdzie na bank. Szkolić małolatów po klubach nie ma komu, ale wymądrzać się i Łukasza poprawiać to wszyscy pierwsi i nie trzeba się prosić, ani zachęcać nikogo. Potem znowu opowiadam o tej naszej podróży samolotowej i jak głupiemu tłumaczę wszystko co i jak. Dotarliśmy przecież na czas, więc zupełnie nie rozumiem po co ta cała sensacja. 
          - To nie jest problem, że lądujecie i zaraz jest trening i kwalifikacje?
          Aż dziw, że mu jeszcze nie przyznali Nagrody Nobla! No naprawdę. Pomyślunku we łbie ani za grosz.
          - No, nie od razu. Mieliśmy z piętnaście minut przerwy – mówię mu z poważną miną, a ten dopiero dziesięć sekund później zaczyna rechotać. Przez litość nie będę komentował. Robię jeszcze minę miłą, żeby nikt mi złego wychowania nie mógł zarzucić, a ten geniusz się w końcu żegna ze mną wylewnie, powodzenia mi życzy w następnych skokach i we wszystkich moich postępach. No i w końcu sobie idę.
          Ileż ja się cierpliwości przy takich głąbach nauczę! Niedługo będę mógł otworzyć szkółkę niedzielną. Już się doczekać nie mogę tych Igrzysk, bo z tego co trener mówił, to tam trochę będzie spokoju od wszystkich durnych panów redaktorów. Dostaliśmy niedawno na maila całą listę różnych wytycznych, łącznie z takimi co można pisać na Facebooku, a co nie. W każdym razie tam o dziennikarzach też podobno długi kawałek napisali. Nie wiem, bo nie czytałem i pewnie nie ja jeden. Klakier kujon nam streści w samolocie po drodze, no a poza tym, ja się przejmować nie muszę, bo od marketingu i promocji to przecież mam Ciebie. A Ty zawsze wszystko wiesz i wszystkiego pilnujesz.
          Najważniejsze, że nie będę tam musiał chodzić w majtkowej czapce.


czy mam jakiś problem?
cóż, może jestem zakochany, zakochany
myślę o tym zawsze
myślę o tym ciągle 
nie mogę przestać o tym myśleć



          Wreszcie się zapowiada normalny konkurs. Pogoda fajna, skocznia fajna i tłum kibiców. Słońce świeci jak w środku lata. Stoję sobie przy tablicy dla zwycięzców kwalifikacji i podziwiam moich przeciwników. Albo inaczej. Patrzę na nich, bo podziwiać to nie ma czego. Nikt tak ładnie, jak ja, nie skacze! Niech się w nos ugryzie tatuś Klemensa i wszyscy inni z różnych portali społecznościowych, co mnie krytykują nieustannie we wszystkim i się pytają ciągle dlaczego ja będę nasz kraj reprezentował w Soczi, a nie kto inny. Jakby ktoś ma trochę pomyślunku, to doskonale wie. Niby czemu to nie zdolny Klimuś wygrał tytuł Mistrza Dzieci? 
          Za to ja dziś tutaj tak pięknie skaczę! 148,5 metra! Z piętnastej belki! Jak na patelni widać wyraźnie, że wczorajszy konkurs komediowy to było jedno wielkie nieporozumienie. Nic tłumaczyć nie trzeba. Spece wszyscy z FISu tak machali tymi belkami w górę i w dół, jakby pierwszy raz w życiu zawody sportowe organizowali. Nawet Łukasz, co łeb ma jak sklep i zawsze wszystko wie, przyznał się przed kamerami, że się już nie łapał we wszystkich sędziowskich decyzjach. Nic tylko bić brawa. Tyle dobrego, że Twój Kamil wygrał, a nie żaden brzydal ze Słowenii czy z Niemiec, bo bym chyba padł trupem na miejscu i tyle by było z zabawy.
          Dzisiaj przynajmniej wszystko wraca do porządku. Norwegów tylko nie ma, bo podobno się boją spóźnić na samolot do Soczi, więc w zamian przysłali swoich krajowych buloklepów, a sami to nie wiem… Może już pojechali na lotnisko i z walizkami siedzą w poczekalni jak kury na grzędzie na wiosnę? Ale co ja będę rozmyślał, niech nawet sobie na piechotę idą do tej Rosji. Nie mój problem. Ja skocznię obserwuję, bo już Rysiek skacze, a za nim trzech naszych muszkieterów. Klakier pierwszy. Wybija się z progu i leci zadowolony jak Baśka na wykład z filozofii. Dwa i pół metra mniej niż ja. Za nim Pietrek, jego druh i kompan najwierniejszy. Znowu coś kręci, wierci i po swojemu składa, zupełnie nie tak jak Łukasz mu kazał. Kończy swój popis daleko, daleko… nawet do Stefka gubi trzynaście metrów. Później skacze jakiś Słoweniec, co ląduje osiem i pół metra bliżej niż ja, a zaraz po nim na belkę siada głupi Jasiek. Pięć i pół metra słabiej ode mnie. I tak się kończy matołów parada, bo reszta w konkursie skacze na krzywą gębę.
          Zbieram się, bo nie będę tu przecież kwitnąć w nieskończoność. Jeszcze mi tylko kochani koledzy gratulują, potem mi zdjęcie robią z jakimś grubasem, gdy pierwsza dziesiątka klasyfikacji już na ziemię dociera. Nie bez satysfakcji zauważam, że żaden nie skoczył dalej ode mnie, a ponoć w takiej wszyscy wielkiej olimpijskiej formie. Niby tylko kwalifikacje, punktów ani medali nie dają, no ale co by nie mówić, to zawsze lepiej mieć te tysiąc euro, niż nie mieć.


chodź, chodź
podejdź trochę bliżej
chodź, chodź
chcę usłyszeć twój szept 
zakochałem się niechcący



          Pół godziny nie minęło, a już wymyślili, że skaczemy konkurs. Wiatr trochę ustał, więc belkę nieco podnieśli i od nowa na górę idziemy startować. Biorę narty wyszykowane przez Skrobota, starając się raz dwa zniknąć z jego pola widzenia, coby matołowi się nie zachciało nagle psuć mi nastroju wyśmienitego i coś gadać. Zgodnie ze wskazaniami naszego genialnego Grzegorza, zastępcy i prawej ręki trenera, przysłaniam nowe wiązania i idę w stronę szatni. Wątpię, że te wszystkie cuda na kiju i zabezpieczenia coś pomogą. Raczej zwrócą uwagę innych matołów, żeśmy coś z upięciami pokombinowali, ale przecież nie ja tu jestem od myślenia. W sumie na tydzień przez Igrzyskami i tak już nic nie zrobią, a tylko będzie im żal.
          Znowu swoje muszę wyczekać i w końcu ja. Powietrza już fajnego nie ma, ale jak się potrafi skakać to ani wiatr, ani skocznia nie przeszkadza. A ja już wszystko wiem. Wiem, jak się odbić, jak się pięknie ułożyć w powietrzu i jak frunąć, żeby szybko nie spadać. Teraz to wszystko muszę zapamiętać i wcielić w życie cały plan. Trzymaj za mnie kciuki, bo już jest i próg i wszystko, bo już lecę! I jedna sekunda mija i druga, a ja jestem przez ten króciutki czas w niebie. Mógłbym rzec, że się czuję, jakbym frunął prosto w Twoje ramiona! Nawet podświadomie skręcam w prawo, bo mój umysł jak zwykle zapomina, że Ty jesteś w Polsce przed telewizorem, a nie stoisz tam i nie czekasz. Ląduję i wiem, że było dobrze. Unoszę rękę i czuję taką fajną satysfakcję i samozadowolenie. Widziałaś? Telemark ładny i obejmuję prowadzenie. Bo kto, jak nie ja?
          Skaczą następni, ale nikt lepiej od Kubackiego. Cóż, powoli się przyzwyczajam. Czekam, czekam, czekam i czekam. Zaczęło wiać pod narty, ale matołom nawet to nie pomoże i dalej jestem pierwszy. Co ja? Znowu wygram? Słońce świeci i pogoda fajna, ale powoli już marznę, bo ileż można stać w miejscu? A jeszcze się muszę ciągle uśmiechać. Publiczność coś jęczy, zerkam więc na skocznię, a to skacze ten długi Wank, co wygląda jakby go babcia w dzieciństwie drożdżami karmiła. Leci jak głupi, ląduje jak mrówkojad i patrzy się na mnie myśląc, że mnie wyścignie. Guzik prawda! Jakby mi wiało tyle pod narty co jemu, to bym lądował w Lublinie. Odjęli mu połowę punktów i już jest za mną. Taki los. Dalej muszę tu kwitnąć. A wiesz? Jak wygram, to specjalnie Tobie zadedykuję zwycięstwo. Wszystko mam zaplanowane, co powiem i niech się matoły dziwują. Masz jutro urodziny? Masz! Wolno mi przecież publicznie składać życzenia żonom kumpli z kadry, nie? Kto mi zabroni? 
          Pozwolili mi iść, więc wracam do swojej ekipy. Każdy jeden mnie w ramię klepie i skoku gratuluje, nawet Klakier. Mądrala skoczyła parę metrów dalej ode mnie, ale mu punktów odjęli sporo (nie wiem czy za wiatr czy za głupotę?), więc jest niżej w tabeli. Czekamy razem na koniec. Gębala coś tam gada, a ja obserwuję jak leci Wellinger małolat. Mamusia pewnie zadowolona, bo się na wyjazd do Rosji załapał, ale skacze jak żaba i dopiero czternasty, więc jeszcze w tyle za Klakierem. Po nim startuje Severin. Wielce zadowolony, bo daleko poleciał. Ten to chyba stał w kolejce po szczęście, jak rozum i urodę rozdawali. Prowadzi. Ammann skacze tak, jakby chciał, a nie mógł, więc ledwo do drugiej serii się dostaje. Wzdycha głośno i wielce zdziwiony, bo za nim Noriaki skacze zupełnie ładnie i nie narzeka ani na wiatr, ani na nic. Czyli jednak się da. 
          - Szósty jesteś – mówi Gębala, a ja kiwam głową, przyjmuję do wiadomości i o nic nie pytam, bo już leci pan Nie-Myślę-O-Złocie-Stoch. No już chyba szczęka wszystkim Niemcom do ziemi opadała, bo im pokazał, co znaczy skakać! Najdalej ze wszystkich! Ha ha!
          - Siódmy! – poprawiam go, ale mi nie żal, uśmiecham się szeroko i przybijam piątkę Stefkowi. Już chcę iść się szykować na drugą serię, jak mi Hula przypomina, że przecież jeszcze jeden. Fakt. Z głośników mówią, że przed nami Peter Prevc. Ten co chciał się nachapać i aż do Japonii poleciał startować, żeby tylko móc wygryźć Kamila z pozycji lidera. Ale mama mu chyba nie powiedziała, że nie każdemu do twarzy w żółtym. 
          - Ósmy… – wtrąca jeszcze Żyła, gdy Prevc z krzywym zgryzem wygrywa pierwszą serię. A ja się tylko wkurzam i odchodzę na rozgrzewkę.


ile jeszcze zajmie wyleczenie tego?
tylko wyleczenie bo nie mogę tego zlekceważyć 
jeśli to miłość, miłość
co sprawia że chcę się obrócić i stawić sobie czoło 
ale ja nic nie wiem o miłości


          Już na progu czuję, że nie będzie tak pięknie, jakbym chciał ja i połowa kibiców. Mści się moja niecierpliwość i trochę zbyt gorąca głowa, bo wybicie zaczynam mniej więcej o ćwierć sekundy zbyt wcześnie. Za wczas wychodzę w powietrze i zastawia mnie zaraz za progiem, złe wietrzysko robi swoje i mnie przytrzymuje w górze tak, jakby mnie ta szkarada od Titusa w pazury czerwone łapała. Z tego wszystkiego tracę z połowę prędkości i nie jest dobrze. Wiem, że już nie uda mi się pięknie odlecieć, metry jak wściekłe nie chcą uciekać i nic zupełnie nie poradzę! Mimo najszczerszych chęci nie wygram dla Ciebie. Nie dzisiaj. Robię jeszcze wszystko, żeby wyciągnąć jak najwięcej, znowu mnie znosi na bok i ląduję dokładnie na 130 metrze, więc nie ma tragedii, no ale jestem dopiero piętnasty, a za mną jeszcze siedmiu skacze.
          Miłośnik Prosiaków krótko. Samuraj Kasai w sam raz. Za nim Freund, a potem on, Twój wspaniały mąż. Stoimy razem ze sztabem i chłopakami. Stefan w skocznię zapatrzony, bo w końcu przyjaciel ulubiony na starcie. Kamil leeeeci i ląduje, pokazują, że nasz trener zadowolony. Kurde! Musimy mu kupić jakąś mniej obciachową czapkę! Ale nie mam czasu teraz myśleć o ubiorze trenera, bo lecę na dół koledze Mistrzowi gratulować! Ależ huknął! 145 metrów! Peter choćby z portek wyskoczył, to tyle nie uleci. Mowy nie ma! Ja już ręce zakładam, dla mnie konkurs się skończył. I co? W nos się ugryzł ten… uzurpator jeden! Dopiero trzeci jest! Kamil wygrał i wraca na tron. Znowu jest liderem. Z uśmiechem patrzę jak ściąga żółtą koszulkę ten słoweński chudzielec i pokornie Stochowi oddaje, a zaraz potem robi się zamieszanie, podium ustawiają, grubasy wręczają nagrody, a w końcu leci polski hymn. 
          Wymieniam spojrzenia ze Stefanem i mam pewność, że on myśli to co ja, ale jak ja nie chce nic na głos powiedzieć. Puszcza mi oko i pcha się do Kamila, coby go wyściskać, a ja postanawiam się zmyć do szatni zanim mnie dorwą jacyś stuknięci dziennikarze. 
          Już drzwi mam otwierać, jak słyszę podniesiony głos trenera. O dziwo, to wcale nie Sobczyk drze ryja na całego, a Łukasz. A to ci dopiero. Mnie się nieraz zdawało, że on nie ma w pełni sprawnego układu nerwowego, że zawsze taki spokojny. Tak sobie myślę, że chyba tylko raz w życiu żeśmy go całkiem wyprowadzili z równowagi i doprowadzili do stanu ostatecznego, a tu co?
          - Piotrek! A co ja mówiłem?! Po co kombinujesz? – słyszę wyraźnie jego stanowczy głos, więc nie mam odwagi w środku awantury pakować się do środka. Stanę se z boku i poczekam na rozwój wypadków.
          - Ale ja żem chciał dobrze – tłumaczy się Żyła, ale od razu wiadomo, że niewiele ma na swoje usprawiedliwienie. Pewnie tak samo go Łukasz zaskoczył jak mnie. – Mówili, że tak będzie lepiej.
          - Kto?!
          - No… wszyscy… – ciągnie Żyła. – Nawet mi Kuba mówił w domu, że w szkole wszyscy powtarzają, że Pieter zdziwia, a mógłby lepiej skakać. To se pomyślałem, że co mi szkodzi spróbować…
          - Piooooootrek – wzdycha Kruczek bezradnie. Już chyba nie jest wściekły… Jakby opadły mu ręce. Nie wiem, ale to chyba jeszcze gorzej. Nie słyszę jednak więcej ani pół słowa, bo zauważam, że ktoś mi się bacznie przygląda. Patrzę, a to Klakier gapi się na mnie z uniesionymi brwiami i głupim uśmiechem na pół gęby, jak to przystało na pierwszą gwiazdę mediów społecznościowych i kamer. Dobrze chociaż, że jest w pełni ubrany i nie w pierzu.
          - A co tu podsłuchujesz? – pyta zaczepnie i wbija we mnie swoje ciemne ślepia. Oburzam się, bo tego już przecież za wiele.
          - Że niby ja?! – drę się. – Czy ja twoja Baśka jestem?!
          Klakier kręci łbem i oczami przewraca.
          - Ale z ciebie matoł, Mustaf… – mówi i sobie idzie. 
          Znalazł się pierwszy mądrala wyjątkowy. Mnie od matołów wyzywa, a sam się ciągle do nieletnich fanek szczerzy i na Facebooku bryluje, nie przejmując się zupełnie, że w Krakowie siedzi i wzdycha do niego głupia Baśka. I kto tu jest matołem?

jestem zakochany, jestem zakochany
jestem zakochany, jestem zakochany
jestem zakochany, jestem zakochany
ale zupełnie niechcący




___

Ciągle jeszcze nie weszłam dobrze w sezon. Czasem tak jest, że nie wychodzi, chociaż bardzo chcemy. Jest trudno, ciężko i brakuje sił. Ale nie może być łatwo, gdy idzie się na szczyt, nie?
Bądźmy z nimi na dobre i złe. Jak to mówią? Prawdziwych kibiców poznaje się w biedzie? ;)


Odcinek dedykuję prawdziwemu Dawidowi za ten dzisiejszy pokaz akrobatyczny.
Tylko Dejvi, nie rób tego nam więcej! Nie mamy takich nerwów jak Ty!

Pozdrawiam wszystkich!

Aria