Heinz i jego Zakopane


Z dedykacją dla Zoe...



Z pamiętnika Heinza Kuttina, 16 stycznia 2015

1.
Jak ludzie żyją w tej całej Polsce, to ja nie wiem. Przyjechaliśmy do Zakopanego wczoraj wieczorem, a od rana znowu wieje tak, jakby się miało wściec. Świetnie! Mówią wszyscy złowrogo, że to halny i tylko patrzą się ze strachem w niebo, a organizatorzy nam oczywiście nic nie powiedzą konkretnego i każą czekać. Tyle czasu tu pracowałem, a dalej nie rozumiem jak to jest z tą pogodą.

- Lukas? Czym się różni halny od wiatru? – ocknąłem się z własnych rozmyślań, by odezwać się do stojącego nieopodal mnie Kruczka. Jak już się nam tak nudzi w tym gnieździe trenerskim, to się chociaż wykorzystam sytuację i dowiem czegoś ciekawego. 

- Niczym. Halny to wiatr – odpowiedział trener Polaków po niemiecku, marszcząc przy tym brwi. Nie raz główkuję skąd on tak dobrze zna mój rodzimy język. Ja tam się polskiego za nic wyuczyć nie umiem, mimo szczerych chęci i wielkiej inteligencji.

- To czemu się nazywa halny, a nie wiatr, skoro to wiatr? – zapytałem raz jeszcze, bo niby czemu miałem tak szybko odpuszczać. I tak nic nie było do roboty.

- Widzisz Heinz... Halny to taki... silny... zły wiatr – wyjaśnił Kruczek po chwili zamyślenia, a potem oderwał ode mnie wzrok i z niepokojem spojrzał na skocznię.

Jak moją żonę kocham, tak muszę powiedzieć, że nigdy, przenigdy nie zrozumiem Polaków. Za nic w świecie.


2.
Najwyraźniej halny wcale nie zamierzał odpuszczać. Targał tymi chorągiewkami i flagami na skoczni we wszystkie strony, że aż strach. I na nic się zdało wgapianie się w mały ekran i wszelkie możliwe zaklinania w różnych językach, w tym nawet po polsku. Kilku szkoleniowców już machnęło ręką i zeszło na dół do skoczków, więc trenerskie gniazdo pustoszało z minuty na minutę. Ja postanowiłem jeszcze zostać, bo przecież mi płacą za pilnowanie bezpieczeństwa moich dzieciaczków, a nie siedzenie w szatni. A treningu, ani kwalifikacji jeszcze nie odwołali, więc ciągle jestem w pracy. Mam tylko nadzieję, że nic beze mnie te barany nie zbroją. Ale dzieciom trzeba ufać, nie?

Kibiców mi było żal. Bo przyszli  gromadnie na Wielką Krokiew, a tu taki wygwizdów się zrobił i wcale a wcale się nie zanosi na poprawę. Niby Walter twierdzi, że może się jeszcze uspokoi i da się przeprowadzić chociaż jedną serię treningową, ale ja tam nie wiem. Nawet Kruczek już sobie poszedł do siebie. Może nie ma nadziei na poprawę pogody? A może po prostu chciał zobaczyć mecz piłki ręcznej na telebimie, który puścili kibicom na pocieszenie. U nas na górze nie widać. Też bym chętnie sobie poszedł, szczególnie że powoli czułem w pęcherzu herbatkę, którą mnie uraczył Manuel na rozgrzanie, ale wiedziałem, że nie mogę, bo co będzie, jak beze mnie puszczą serię? Ostatnio mi się śniło, że któregoś z moich chłopców posadzili na belce startowej, a tu mnie nie było z chorągiewką! O nie! Za nic w świecie do tego nie dopuszczę.


3.
I po co się dałem namówić na tę herbatkę, co mi przyniósł Fettner? Wcale mi od niej nie cieplej, a coraz mocniej czuję potrzebę pójścia tam, gdzie król chodzi na piechotę. Niestety za każdym razem, gdy już postanowiłem zejść, na górze rozbiegu robił się ruch, więc sam się przekonywałem, by zostać jeszcze trochę. Jakby chociaż przyszedł tu do mnie któryś asystent! Zastąpić na chwilę! Ale nie! Pewnie siedzą w domku i zajadają majtkowe ciasteczka, a o trenerze, co marznie na górze to nikt nie pomyśli. No może jeden Fettner. Choć ten to się najpewniej po prostu podlizuje, żebym go częściej brał na zawody. 

Rozejrzałem się po naszym gnieździe, ale już niewielu moich kolegów zostało. Ja, Werner, Goran i ten Japończyk, co ma kapelusz jak na letnią wycieczkę. Nie ufam nikomu, kto nie mówi po niemiecku, więc dyskretnie zbliżyłem się do Schustera. Stanąłem przy nim, niby, że patrząc na podgląd na wiatr, a tak naprawdę to nogami przebierałem i cały czas myślałem tylko o jednym.

- Werner, ja zaraz tu wrócę. Myślisz, że zaczną beze mnie? - zagadnąłem jakby nigdy nic.

- Myślę, że bardziej prawdopodobne, że nie zaczną wcale.

- No to idę.

Ale nie szedłem. Biegłem! Myk, myk, myk po schodkach, a ta śnieżka jeszcze nigdy nie wydawała mi się aż taka długa. Co? Tyle staliśmy, że zdążyli remont zrobić? No gdzie ten nasz domek? Wieczność cała chyba minęła, a ja w połowie drogi byłem zaledwie i właśnie wtedy pomyślałem, że już nie wytrzymam! Ale chyba za bardzo w życiu nie grzeszyłem, bo zaraz dostrzegłem wybawienie! Toi-toie! Niby dla kibiców, ale świat się nie zawali jak jeden odwiedzę... Wymknąłem się ze ścieżki i skręciłem w tamtą stronę, a wtedy podszedł ktoś do mnie.

- Gutten morgen! Dzień dobry! Good morning! - usłyszałem, a nim się zorientowałem co się dzieje to były już przede mną dwa zeszyty i flamaster. Mówili coś do mnie w tym strasznym języku, nie przejmując się, że nic nie rozumiem. Dobrze, że głupi nie jestem i się pokapowałem o co chodzi. Raz dwa się podpisałem zamaszyście słowem „Heinz” z wielkim zawijasem, a tu co? Ktoś chce sobie zrobić ze mną zdjęcie! 

- Jeszcze ja! Jeszcze ja!

Już nie tylko jakieś młode dziewczątka były przy mnie, ale zrobił się tłumek – starsi, młodsi, dzieci i nawet takie grubasy z wąsami stały w kolejce i każdy chce autograf! Co ja? Taki sławny w tej Polsce jestem?! A swego czasu mnie wywalili na zieloną trawkę! Przebierałem już nogami, ale co im powiem? Skąd mam wiedzieć jak jest „sikać” po polsku? Dwudziesty podpis, dwudziesty pierwszy, a ja czułem, że zaraz pęcherz mi pęknie! A ludzi nie ubywa nic a nic, a wręcz przeciwnie! Więcej i więcej! Czy cały sektor C już stoi do mnie w kolejce? Świetnie…


Z pamiętnika Heinza Kuttina, 17 stycznia 2015

1.
Zawsze wierzyłem, że moje dzieciaczki potrafią pięknie skakać, ale że aż tak? Szczerze wzruszyłem się stojąc przed podium i wpatrując się w ich wdzięczne twarzyczki. Szkoda, że nie udało się wygrać, ale nie ma co narzekać. Jeszcze znajdziemy sposób na tych Niemców, moja w tym głowa. Gregor powiedział pięknie po polsku: „Dziękuję”, aż wszyscy go chyba normalnie pokochali na miejscu. Pokiwałem z aprobatą i dumą, ciesząc się jednocześnie, że rozumiem co to znaczy. W każdym razie nagrody dostali, zdjęcia zrobili, więc można było wracać do szatni. Przyjąłem gratulacje od moich kolegów po fachu i ruszyłem w ślad za moimi podopiecznymi. Jeszcze się zatrzymałem, żeby wywiadów udzielić, więc chłopcy mi na chwilę zniknęli z oczu. Idę sobie dalej uśmiechnięty, patrzę i widzę tłum wielki obok Krafta i Didla! Stoją te moje sieroty i autografy rozdają jeden za drugim, jak mała ręczna fabryka! Zuchy! Przystanąłem chwilę patrząc na tę cudowną scenkę, a wtedy mnie tknęło dobre serce, bo dostrzegłem, że z tymi nartami to im być musi strasznie niewygodnie! Takie to małe, chude, biedne, a narty takie wielkie i ciężkie! 

- Didl! Dawaj te narty szybko! - powiedziałem, a ten przerwał na chwilę robienie zdjęć i podał mi sprzęt.

- Eeeee – jęknął elokwentnie, ale uśmiechnął się krzywo, więc stwierdziłem, że dziękuje. 

Muszę w wolnej chwili popracować nad jego wypowiedziami, bo czasami nie brzmi zbyt inteligentnie. No dobra. Nie czasem, a zwykle. Zostawiłem miłośnika różowych prosiaków i poszedłem wypatrywać największego smarkacza w moim towarzystwie. Ciekawe gdzie to jest?! Przed chwilą był obok, a już nie ma! Zarzuciłem narty Thomasa na ramię i obszedłem parking wkoło, aż wreszcie patrzę – jest! Przepychałem się dobrą chwilę, tłumacząc panom ochroniarzom, że przecież ja dziecko moje ratować muszę, a poza tym jestem trenerem! Nie wiem czy zrozumieli, bo chyba nie znają ani niemieckiego, ani angielskiego. A czy to moja wina? W końcu się do Stefanka dorwałem, narty mu wziąłem i tylko głową pokiwałem nad tymi wszystkimi pannami. A ten Krafick nasz to niezły gagatek, skoro taki mały, a tak je potrafi wszystkie omamić...

2.
Wziąłem więc drugą parę nart na ramię i ruszyłem do góry w stronę naszej szatni. Jakie to szczęście, że porządny obiad zjadłem i mam tyle siły! Dla samego tego jedzenia to ja bym chętnie kiedyś wrócił do tej Polski... Język to mają trudny, no ale taki kotlet schabowy... Rozmarzyłem się, a dużo nie trzeba! Mało żem się na tej ścieżce jak długi nie wyłożył, bo taki śliski lód. Soli nie mają w tym Zakopanem ani piasku czy co? Na szczęście refleks mój mnie nie zawiódł, więc raz dwa złapałem równowagę, ścisnąłem narty i maszerowałem dalej. Minąłem Łukasza Kruczka, który dalej stał przed domkiem Polaków i udzielał wywiadów. Chciałem mu skinąć grzecznie, ale z całej mojej kultury to niewiele brakło, a bym tego wielkiego redaktorka z mikrofonem w łeb walnął. Jak mu jest? Nieszczęśliwy? Pechowy? No nieważne. Trener Polaków, a mój były astystent uśmiechnął się do mnie serdecznie, ale słowa mu wymówić nie dali, bo już kolejne pytanie. Takie z durnymi życie.

Wszedłem sobie po schodkach, uważając czy przypadkiem nie są śliskie, ale nie. Odetchnąłem z ulgą na myśl, że jestem na miejscu. Puk, puk, puk... Uderzyłem nartami w przeszkolne drzwi i czekam. Puk, puk... Cisza. Minuta mija jedna i druga, a tu ani widu, ani słychu, a przez okno wyraźnie widzę, że zadowolone towarzystwo w środku siedzi. A Michi to nawet żre zupę! Ale dobrze, na zdrowie! Puk, puk, puk! Walę mocniej w szybę, bo myślę, że może nie słyszą. Cisza. Westchnąłem głośno, bo żaden czterech liter nie ruszy? O! Idzie! Gregor ostatni sprawiedliwy zlitował się nad starym trenerem! Otworzył mi drzwi i już go nie ma! Nikt do pomocy się nie zgłaszał, więc wszedłem ostrożnie, żeby nie zabić nikogo i obie pary nart o ścianę oparłem, tak jak stać powinny, jedne obok drugich. Rozglądam się i aż wzdycham widząc ten burdel! Co my tu? Rok zakwaterowani?! Wiatr kartki ze stołu z moimi wskazówkami technicznymi podwiał i rozwaliły się na ziemię. Zbierać nie ma komu! Drzwi za mną nikt nie zamknął tylko siedzą dalej i w nosie mają, że zaraz ich zawieje! Narty mało nie spadły, więc je trochę poprawiłem, a potem wróciłem wejście zamknąć, bo przecież się osły pochorują i kto będzie skakał w zawodach? Zmierzyłem ich jeszcze wzrokiem pełnym troski, pokiwałem głową i schyliłem się, by zbierać z podłogi notatki.


Z pamiętnika Heinza Kuttina, 18 stycznia 2015

1.
Machałem chorągiewką jak głupi, a ten siedział sobie w najlepsze na belce i nic. Jasne, była mgła i słaba widoczność, ale jakoś trzydziestu trzem zawodnikom przed nim to nie przeszkodziło skakać. Jeden za drugim jechali bez żadnych problemów, a ten się teraz gapił przed siebie z otwartą gębą i czekał nie wiadomo na co. Znaczy wiadomo. Na mnie. Ale skoro zasłania mnie mgła i mnie nie widać, to po co mnie wypatruje? Zielone światło przed nim jak byk! Belka pod dupą się świeci na zielono i jeszcze lampa za plecami! Nawet daltonista by się zorientował, że ma skakać!

- No jeeeeeeeedźże! – darłem się na całe gardło, ale jak go nie było widać, tak nie było. Tylko jednego Didla mogło coś takiego spotkać. Słowo daję, że urwę mu głowę, skoro jej wcale nie używa! Próbowałem jeszcze gwizdać, ale i to nie pomogło. Pewnie geniusz myślał, że to kibice trąbią dla zabawy. Brak słów! Siódma sekunda, ósma… A mnie wcale nie było do śmiechu! Trzymajcie mnie, bo przecież przy nich oszaleję! Dostanę zawału na miejscu i ciekawe kto tu przyjdzie mnie ratować!

- To że mnie nie widzisz, nie znaczy że mnie nie ma! – zawołałem, ale bardziej do siebie niż do niego, bo nie liczyłem, że mnie usłyszy. – No ruszaj! – ryknąłem żałośnie, ale już było za późno. Czerwone światło to nawet stąd zobaczyłem… Pięknie. Przegapił skok!!! Nie będzie go w konkursie. Może już sobie wracać do szatni na piechotę. To naprawdę trzeba być Didlem! Następnym razem to założę na głowę wielki neon i będę mu puszczać sygnały świetlne! A na wszelki wypadek jeszcze przyniosę strażacką syrenę!


2.
Wziąłem od Krafta narty i torbę, bo co się ma męczyć bidulek. Tym razem miałem tylko jedną parę do niesienia, bo Didl ze swoim sprzętem siedział już dawno na tyłku w szatni, a wszyscy inni są już duzi. 

- Tylko ubierz czapkę i zapnij się pod szyję! – upomniałem podopiecznego, a ten oczami przewrócił, ale posłusznie wykonał polecenie. Pokiwałem głową z aprobatą i po kilku minutach uznałem, że mogę wracać do swoich obowiązków. Poradzi sobie, a mnie w końcu jeszcze czekała gadka pedagogiczna z Didlem, bo wcześniej nie było czasu. Zajrzałem do niego w przerwie między seriami, a ten siedział w kącie i wyglądał jakby się miał rozpłakać.

- Trenerze, ja bardzo przepraszam. Nie chciałem – jęknął na mój widok, a mnie aż ścisnęło za serce. – Ja naprawdę nie widziałem czy mogę jechać…

I wzdychał tak sobie jak siedem nieszczęść, aż mi przeszła cała złość na niego, ale pocieszyć go nie zdążyłem, bo II seria się zaczynała i musiałem lecieć na górę. Jak na złość zaraz na początku skakał Fettner. O! O wilku mowa!

- Może trener i moje narty weźmie? – zawołał za mną Manuel. Zatrzymałem się zdziwiony i spojrzałem na jego łobuzerski uśmiech. Niedoczekanie! Mnie tak nie poczarujesz! Nie jestem siedemnastoletnią smarkulą! W głowie się mu przewraca od tych słodyczy zupełnie! 

- Chyba żartujesz!

- Ano żartuję – zaśmiał się krótko, kręcąc głową z politowaniem, a potem bez słowa wziął ode mnie torbę Stefana, zarzucił sobie na ramię i szedł ze mną krok w krok. Chyba mu się znudziło bałamucenie panien. – Chciałem tylko zwrócić uwagę, że małolaty weszły trenerowi na głowę.

- Wcale nie! – zaprotestowałem.

- Rozpuścił ich trener jak dziadowski bicz! – dodał twardo, jakby z przyganą. – Widzę i wiem, co mówię!

- Ja nikogo nie rozpuszczałem!

- A kto się zgodził, żeby Didl miał świnię? – zapytał podejrzliwie, przechylają głowę w bok. A skąd ten niby miał takie wiadomości? Pomyślałem chwilę… Wszystko jasne! Pierwsza papla kadry Kofler! Zawsze wszystko wie!

- Thomas lubi prosiaki – natychmiast się usprawiedliwiłem. – Pomyślałem, że będzie lepiej skakał. A poza tym żadne decyzje jeszcze nie zapadły…

Zupełnie nie rozumiem dlaczego mu się tłumaczyłem. 

- Skończy się tak, że to trener będzie ją karmił i wyprowadzał na spacer!

Za dużo sobie pozwalał ten cały Manuel! Już chciałem mu zagrozić, że jak zechcę, to go więcej nigdzie na zawody nie zabiorę, ale wtedy przylazł do nas Kofler.

- A nas ktoś zapyta o zdanie? – zagadnął Andreas. Czyli wszystko jasne! Całą drogę podsłuchiwał! Gdyby tyle energii wkładał w skoki, co w plotkowanie, to z pewnością nie byłby dzisiaj ostatni.

- Nie chcemy żadnych świń w kadrze! – wtórował mu Fettner. – Ani my, ani Schlierenzauer! 

Obaj gapili się na mnie, jakbym był niespełna rozumu. Tacy nagle mądrzy! Milczeliśmy chwilę zawzięcie, ale wtedy machnąłem na ich wybryki ręką, bo sobie o czymś przypomniałem. Przecież nie jednego Stefanka mam pod opieką!

- Kurtka! Przecież nam Michiego zawieje!


3.
Wsiadłem do autobusu ostatni, żeby mieć pewność, że wszystkie dzieciaczki są w środku. Byli. Powiedziałem kierowcy, że możemy jechać i poszedłem dołączyć do całego towarzystwa. Można się było domyślić, że wszyscy będą się znęcali nad Didlem. 

- Rok temu skoczył nadprogramowo dwa razy, to w tym roku nie musiał – śmiał się Kofler.

- Musi być równowaga w przyrodzie – wtrącił Gregor wyszczerzony od ucha do ucha. – Wellinger też nie skakał. Przypadek?

Thomas siedział w kącie z ustami wygiętymi w podkówkę i wyglądał jakby się miał zaraz rozpłakać. Aż mi się żal zrobiło smarkacza. Jak mogłem być na biedaka zły?

- Ja nie chciałem! Po prostu nie widziałem trenera! – próbował się bronić, ale głos mu drżał niebezpiecznie. Jak się popłacze, to mu nie dadzą żyć.

- Widziałeś zielone światło! – zauważył Hayboeck.

- No właśnie – przytaknął mu Kraft jak zwykle. Ci zawsze wszystko robią razem, tylko nie zawsze im to na dobre wychodzi. Szkoda, że dobrych manier się tak szybko od siebie nie uczą jak głupot.

- Ufam trenerowi, a nie jakiejś maszynie – oświadczył Didl z pełną mocą i głośno wypuścił powietrze. Znowu ścisnęło mnie za serce! Mój mały Dietharcik!

- Matoł jesteś i tyle – powiedział Fettner i wszyscy ryknęli śmiechem. Najpierw Kofler i Manuel, a potem młodzi. Najgłośniej ze wszystkich śmiał się Schlierenzauer. Pięknie.

- Gregor – ostrzegawczo go upomniałem. W końcu powinien zachowywać się jak lider drużyny i bronić słabszych, no nie? Nie widział jaki grzeczny był Kamil? Mógłby się od niego uczyć!– Jaki przykład dajesz kolegom? Jesteś starszy i powinieneś być mądrzejszy! 

- Od Grega jestem tylko rok młodszy! – upomniał się zaraz Hayboeck.

- Ale o dziesięć lat głupszy – Schlieri posłał mu swój najlepszy uśmiech, puścił oko, a potem pokazał język. Zero kultury! No przecież ja z nimi zwariuję… Opadłem zupełnie bezradnie na fotel, nie zwracając uwagi na wszystkie śmiechy i docinki. Powoli czułem, że się załamuję i zamykam się w swoim własnym świecie.

- Trenerze…? – usłyszałem nad sobą nieśmiały głos Didla, gdy trochę się uspokoiło. – To jak będzie? 

- Co będzie? – jęknąłem bezradnie.

- No mogę mieć tę świnię?


---
Cześć! Wiedziałam, że pobyt w Zakopanem dobrze się nie skończy :) 
Dziękuję Zoe za formę (przepraszam, że pożyczyłam!) i za inspirację - przez Ciebie już nigdy nie spojrzę normalnie na Heinza. A poza tym on sam, jak nic, się o to prosi!
Specjalne podziękowania dla Megi, Kory, Madzi, Aii a przede wszystkim Ali, które dzielnie zbierały przygody Heinza w Zakopanem i czego nie dostrzegłam, to mi opowiedziały.
Tym razem nie napiszę, że wszystko jest fikcyjne :P

Aria



12 komentarzy:

  1. Ha ha ha świetne !!! Heinz i jego troskliwość o Stefana i Michiego - bezcenna :-)
    Zdecydowanie wygrał fragment o herbatce od Fettnera i związanym z tym ,,małym" problemem :-)
    Pozdrwia
    N.

    OdpowiedzUsuń
  2. Czy ja mam się do czego przyczepić? :D
    To jest ZAKOPANE! <3
    Heinz - pan Skarpetka to najwspanialszy z trenerów! :) Poza Kruczkiem rzecz jasna!
    Scena akcją "toi-toi" oraz troskliwość tachania nart swoich podopiecznych to najlepsze scenariusze!
    No i akcja machania do Didla- ślepoka! Ubawiła mnie końcówka neonowa!
    Może najlepiej niech zawiesi wszędzie neonowe bransoletki albo pożyczy od Polaków neonowe kurtki dla własnego bezpieczeństwa! :D

    Za to jeden pstryczek do ciebie! :P
    Bardziej się przyczepić do Fettnera nie dało?! Przecież to kochany bad boy! ;)
    I również dziękuję ekipie za towarzystwo, a tobie za przeczytanie twoimi oczami wersji "Pamiętnika Heinza Kuttina"!
    Zoe możesz być z siebie dumna i już wiesz jak wyglądało Zakopane z Hainim! <3
    No i jeszcze on sam w sobie jest taki kochany, że ja chcę go ponownie zobaczyć. Ten lekki uśmiech i machnięcie dłonią :)
    No i pocieszny Krafcio z Didlem, chcę z powrotem ZaKOLOVE <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Ojej, ojej ojej!
    Przede wszystkim dziękuję za dedykację <3
    Przyznam szczerze, że prawie mi oczy z orbit wyskoczyły ze zdziwienia jak zobaczyłam fragment tego rozdziału w komentarzu przy Pamiętnikach Heinza!
    Przeczytałam wszystko siedząc w poczekalni u lekarza i jedno jest pewne: nigdy więcej się tam nie pokażę. Skierują mnie na jakąś obserwacje psychiatryczną, czy coś. Siedziałam i jak głupi do sera szczerzyłam się do telefonu <3
    Nie masz absolutnie za co przepraszać, pożyczaj ile chcesz jeśli tylko wychodzić będą z tego takie cudeńka <3
    Majstersztyk! To jest słowo idealnie opisujące mój zachwyt!
    I głupio mi teraz, bo czuję że powinnam Ci oddać Pamiętniki Heinza, tak bardzo Ci to wyszło ;)
    Baaaardzo się cieszę, że pojawiły się 'dzieciaczki'! Dla mnie to tak strasznie Heinzowe, że naprawdę mi się ciepło na sercu zrobiło jak to zobaczyłam :)
    Naprawdę, nie wiem co powiedzieć!
    Cieszy mnie niezmiernie, że Heinz podbił nie tylko moje serce i komuś spodobał się pomysł jego pamiętników :)
    A teraz do treści:
    1) Didl i jego świnie. Nigdy mnie to nie przestanie bawić, naprawdę.
    2) Sierota nie zauważyła zielonego światła, machania chorągiewką, nie słyszała krzyków, gwizdów, ani nic! Didl w całej swojej okazałości <3
    3) Herbatka od Fettnera! Genialne! Najpierw sobie wyobraziłam, jak na tajniaka podchodzi do Schustera i niby nic, ale bada grunt czy można skoczyć do toalety! A potem? Myk, myk, myk! Mistrz <3
    4) Japończyk w kapeluszu jak na letnią wycieczkę. Padłam i długo wstać nie mogłam. Swoją drogą, że temu człowiekowi nie jest zimno w uszy, w tej - za przeproszeniem - pizgawicy.
    5) Dziennikarz 'nieszczęśliwy'? 'pechowy'? Urghh, nie cierpię Szczęsnego.
    6) 'Halny to taki... silny... zły wiatr' <3
    Chylę czoła, naprawdę! Jestem przeszczęśliwa, że udało mi się zainspirować osobę piszącą tak jak Ty, moimi głupiutkimi wpisami Heinza!
    Ściskam baardzo mocno! (I mam nadzieję, że kiedyś przyjdzie nam się spotkać w Zakopanem lub Wiśle ;))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że się spodobało :) Najlepsze, że ta historia jest oparta na faktach, przynajmniej częściowo. Heinz naprawdę nosił narty za Kraftem i Didlem xD

      Usuń
  4. https://pbs.twimg.com/media/B8Cz58XCAAEKKov.jpg:large To dopiero dzieciaczki Heinza ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oficjalnie padłam ze śmiechu. Jacy grzeczni! Heinz to ma jednak talent pedagogiczny :)

      Usuń
  5. Każdy Halny, to wiatr, ale nie każdy wiatr to Halny i tym właśnie się różni:D
    I może jeszcze tym, że łeb chce urwać?:D

    OdpowiedzUsuń
  6. Padłam i umarłam... że śmiechu oczywiście! Dawno żadna opowiastka mnie tak nie rozśmieszyła :D Jak on się o nich troszczy, uroczę. Wyliczyłabym tutaj ulubione momenty, ale chyba limit słów nie pozwoliłby mi skopiować całego rozdziału :/ Jednym słowem to jest FANTASTYCZNE! (Jak zawsze komentarz z mojej strony 'bardzo' elokwentny xd)
    Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Najlepsze, najlepsze i jeszcze raz najlepsze :D Ze śmiechu nie mogłam normalnie wytrzymać :) No, w życiu by mi do głowy nie przyszedł Heinz w takim wydaniu :') Z wymienieniem najlepszych fragmentów to byłby problem, bo... wszystko tutaj było po prostu IDEALNE!!! Szkoda, że to takie krótkie, bo bym mogła godzinami czytać :D Na kolanach dziękuję za ten drobny moment kompletnego oderwania się od rzeczywistości <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj uwierz, że gdybyś widziała jego poczynania przez 3 dni to by Ci takie wydanie przyszło do głowy :)

      Usuń
  8. Awww ^^ Będę wierną czytelniczką obiecuję ;p Zapraszam do mnie http://senopotedze.blogspot.com/ Dopiero zaczynam ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. Przeczytałam właśnie jeszcze razi i - aaaaaaaaa - ja chcę jeszcze raz do Zakopanego! I to szybko! Może Heinz mi znowu pomacha. :)
    C.

    OdpowiedzUsuń