2014-01-25

Odcinek 16. You don't have to be alone
















moja pieśń jest miłością 
miłością do niekochanych, 
okazaną i wciąż rosnącą 
nie musisz być sama



          Idę sobie z Titusem na parking, bo już trening na Wielkiej Krokwi skończony i obaj milczymy. Ja już do tego matoła nie mam siły, bo ostatnio to nic nie mówi tylko się głupio uśmiecha pod nosem i non stop do Baśki wysyła smsy. Ja nie wiem, czy on jest w gimnazjum i tylko go przypadkiem ze mną na studia zapisali? No, ale co mam zrobić, przecież na siłę nie nauczysz nikogo życia i rozumu. Wzdycham głośno, a ten się gapi nieprzytomnie w telefon i mało by w ogrodzenie nie wlazł, niewiele zabrakło. Kurde, Titus, przecież się bramę otwiera, a nie! Stwierdzam, że z nim to serio gorzej niż myślałem i cała nadzieja w tym, że tę przebrzydłą kujonkę też tak wzięło, bo jak nie, to marny mój żywot w przyszłości najbliższej, bo Ty już do mnie ciągle wydzwaniasz i tak niby zupełnym przypadkiem o przemądrzałą Baśkę zagadujesz. I ja zamiast się skupić na moich skokach i szykowaniu formy na olimpiadę, to się muszę pilnować z każdej strony, żeby z Baśką przed ołtarzem nie wylądować.
          - Titus, zlituj się człowieku! Gdzież ty leziesz, przecież tu jest moje auto! – wołam za nim i kiwam głową zrezygnowany, bo oczywiście zawsze mnie przypadnie zaszczyt matołów pilnowania. Jak nie małolatów jakiś, to tego znowu zwycięzcę Pucharu Prezesa. Gapi się na mnie jak głupi, ale widząc moją minę bez słowa do samochodu wsiada, żeby więcej problemów nie sprawiać i mojej cierpliwości nie nadużywać zanadto. I już mam silnik odpalać, gdy mój telefon zaczyna serenady wygrywać, a to oznaczać można tylko jedno - znowu się komuś nudzi i zaraz mi jakieś zajęcie wynajdą. Trzaskam drzwiami i kieruję się do bagażnika, bo nim komórkę znajdę, to jak zwykle muszę wszystko wywalić na zewnątrz i tylko rozmyślam komuż się to znowu dzwonić do mnie zachciało. Pewnie wymyślili, że resztę matołów nam odwieźć, bo im szkoda benzyny i na mnie wszystkim pasożytować się zachciało. Jest! 
          Odbieram niechętnie, bo jakiś numer nieznany, a zaraz mi serce przyspiesza, bo albo mam omamy jakieś słuchowe, albo Twój głos przecudny po drugiej stronie słyszę. Trzy sekundy mijają i już mam pewność, że wcale mi się na mózg nie rzuciło i że naprawdę Ty dzwonisz. Dzwonisz i ryczysz. W sumie nic dziwnego, bo jakbym miał takiego męża jak Ty, to też bym ryczał. No ale cóż, sama sobie winna jesteś skoro go sobie wybrałaś, chociaż on wcale nie był na świecie jedyny. Szlochasz dalej, a ja nie wiem zupełnie o co Ci chodzi tym razem, ale wytrwale słucham i słucham, bo serce mi się kraje od razu na samą myśl, że Tobie smutno i źle.
          - Deeeeejvi, przyjedź i raaaaaatuj!
          - Ale spokojnie, kochana – mówię najbardziej czule jak tylko potrafię i z całych sił się staram, aby mój głos brzmiał pewnie i aby Ci dodał tyle otuchy, ile w tej strasznej chwili potrzebujesz. 
          Bo przecież ja zaraz Titusa z auta wywalę i na ratunek ruszę tylko muszę wiedzieć co się stało i gdzie. Więc pytam. A Ty przez łzy powoli tłumaczysz, że na jakiś zadupiu utknęłaś na amen, że ciemno, zimno i nawet bateria się wyładowała i dopiero teraz dzwonisz, jak Ci telefon pożyczył jakiś pan. A Kamila, że nie ma, że nie odbiera, że tylko mu napisałaś co i jak, bo pojechał na spotkanie ze sponsorem, czy coś i Ty tam sama, biedna, jedna stoisz, marzniesz i zamartwiasz się w niebogłosy! Już nie będę nawet krył oburzenia zachowaniem kolegi Stocha, bo niby wielki Mistrz Świata, a sponsor ważniejszy niż żona! Jasne! Nic, tylko bić brawo dla naszej reprezentacji lidera! Wyszło szydło z worka, jak przyszło co do czego, się okazało, że można na nim polegać jak na niedźwiedziu po prostu. Jednak racja, że najlepszych przyjaciół to się w prawdziwej niedoli poznaje i wtedy dopiero można się przekonać, ile kto wart. I widzisz? Całe szczęście, że Ty masz mnie, bo inaczej co byś tam sama poradziła!
          Przyjeżdżamy w końcu z Titusem na miejsce, bo już wziąłem ze sobą tego zdrajcę i konfidenta ostatniego, a Ty tam biedna stoisz zapłakana, więc zaraz biegnę do Ciebie i tulę Cię mocno w ramionach i pocieszam cicho, że już wszystko będzie dobrze, bo już jestem zwarty i gotowy, aby Cię ratować. Nic się już nie bój! Trzęsiesz się cała z nerwów i zimna, więc zaraz szalik ściągam i Cię nim otulam i oddaję Ci moje rękawiczki, bo Twoje już całkiem przemoczone. I pytam co się stało.
          - Nie wiem... Nie jedzie... – szlochasz wtulona w moje ramiona, a ja tylko Cię mocniej obejmuję i prowadzę Cię taką roztrzęsioną do mojego samochodu, bo przemarzłaś cała, a jeszcze brakuje, byś była chora. Titus raz jeden mózgownicy użył, wsiadł za kierownicę i zaparkował na poboczu, bo ja biegnąc do Ciebie auto na samym środku drogi zostawiłem otwarte. A teraz poszedł i Twój samochód z każdej strony ogląda, szukając usterki. Jednak ma trochę pomyślunku w tej durnej łepetynie i nie całkiem na marne te wszystkie moje starania były, żeby go na ludzi wyprowadzić.
          Nie wiem ile czasu mija, bo dla mnie czas się zatrzymał. Kołyszę Cię delikatnie, a Ty się powoli uspokajasz, ocierasz łzy i przestajesz łkać. Przecież ja Ci pomogę i Cię nie zostawię tu samej jak on. I wystarczy jedno Twoje słowo, a będę przy Tobie już do końca świata, wiesz? Titus coś tam grzebie pod maską, zabrał wszystkie narzędzie jakie w bagażniku miałem i już robi za mechanika, udając, że się zna. Po chwili i ja wstaję, bo sobie przypominam, że mam koc. Zawsze Ci będzie cieplej. Wracam szybko i znów siadam obok Ciebie, obejmując Cię ramieniem i całe swoje wsparcie i otuchę tym gestem Tobie przekazuję. A po chwili z piskiem opon przyjeżdża on. Hamuje gwałtownie jak pierwszy wariat na poboczu i leci zaraz do nas, a wygląda jakby ten wywiad, spotkanie czy coś w połowie przerwał, bo nawet kurtki nie ubrał tylko z wywieszonym jęzorem już zaraz jest. Przypomniał sobie w końcu o Tobie, wielki Mistrz.
          - Dzięki, Dawid – rzuca do mnie i już wpadasz w jego ramiona i na jego ustach składasz słodki pocałunek, a moje serce po raz kolejny przeszywa ostry ból. Bo zupełnie nie rozumiem, dlaczego Ty go tak kochasz... Patrzę się na was i jakaś dziwna siła nie pozwala mi odwrócił wzroku, choć w środku siebie czuję taki lodowaty chłód. Więc patrzę i katuję się tym widokiem.
          - Naprawiłem!
          Nagle Titus pojawia się obok i z zadowoleniem przeskakuje z nogi na nogę wyszczerzony od ucha do ucha. I Ty też się śmiejesz już i czochrasz jego ośnieżoną czuprynę, a potem na jego i na moich policzku składasz po wielkim całusie. I naprawdę nie widzisz, że mnie w tej chwili serducho pęka równiutko na pół? 


twoje twarde serce 

jest jakby z kamienia 
i jest tak trudno cię zrozumieć...



          Dzisiaj jest piątek trzynastego, ale w sumie nie można powiedzieć, że jest pechowy, a wręcz przeciwnie! Bo od dzisiaj to ja jestem z Tobą związany zupełnie jawnie i oficjalnie! Z tego szczęścia to już nie umiem pohamować uśmiechu na twarzy od samego rana. Mieć najfajniejszego, najładniejszego i najmądrzejszego menadżera ze wszystkich skoczków na świecie, to jest coś, nie? Więc siedzę sobie i sobie oglądam te zdjęcia nasze i sam się do siebie śmieję, bo tak pięknie mnie na uwieczniłaś na zawsze, że ach, ach! I nawet jakoś przeżyję, że w tym naszym teamie to nie jesteśmy tylko Ty i ja, ale i inni. No, ale trzeba Cię zrozumieć. Nie mogłaś zostawić męża na lodzie, a tylko się mną zajmować, bo masz za dobre serce i z otwartymi ramionami do każdego. Kamiś bez Stefcia najwierniejszego kolegi, to by nie zniósł ani minuty czasu, więc tym sposobem trzeci ewenement musiał być. Tylko za nic wymyślić nie mogę po kiego grzyba nam Ziobro potrzebny? No, ale skoro tak wymyśliłaś, znaczy że to najlepszy układ na świecie jest i nie będę dyskutował. A swoją drogą to chciałabym teraz minę szefa głupiego Wagrafu zobaczyć jak mu oczy na sam wierzch wyjdą! Ha, ha! Bo on to pierwszy do mnie był z pretensjami zawsze i o wszystko, nic mu się nie podobało, a teraz zzielenieje chyba z zazdrości jak się dowie, że Dawid Kubacki to sobie sto razy lepszy zespół znalazł, a nie będzie dla matołów skakał z lalusiami, małolatami i buloklepaczami. U nas wszyscy najlepsi się zebrali i od razu widać efekty, bo nasz Stefcio na Pucharze Kontynentalnym w Rena to prawie wygrał, a nie to co takie talenty jak młodszy braciszek Titusowy, co rywalizuje z Holendrami o szóstą dziesiątkę! 
          Mnie się dzisiaj średnio skakało, ale najważniejsze ze zakwalifikowany i jutro będzie okazja, żeby w końcu pokazać na co mnie stać. Nareszcie się zanosi na normalne warunki, więc nic mi już nie będzie przeszkadzać. Nic, tylko skakać dla Ciebie cały czas!



nie zamierzam tego odwołać 
nie zamierzam powiedzieć, że nie to miałem na myśli
jesteś celem, do którego zmierzam



          Ląduję trochę przed 130 metrem i nie da się ukryć, że jestem odrobinę zły. Znowu coś nie zagrało, leciałem wysoko, ale kurde na dole zabrakło noszenia i znów trochę odstaję od najlepszych. Po swojej próbie jestem trzeci, wyżej od nowego dziecka kadrowego Klemensa, więc jakby patrzeć ogólnie to nie jest całkiem źle. Macham Ci jeszcze do kamery z uśmiecham, a potem powolutku sobie idę, żeby się wyszykować elegancko na drugi skok. W szatni spotykam największy talent i czołowego Wagrafu reprezentanta, znaczy się Titusa. Uśmiecha się do mnie krzywo, ale tylko mu rzucam spojrzenie zniesmaczone, bo tyle było trenowania i błędów poprawiania a dalej tak miernie skacze, że wstyd. Mogli Stefcia zabrać, a Titusa na konkursy buloklepów wysłać, bo by tam zdrajca i konfident taki bardziej pasował, a nie nam wizerunek drużyny tutaj psuć.
          Drugą serię rozpoczyna ten wysoki Szwajcar, kolega Ammanna, a za nim złote dziecko Klimuś. Wszyscy non stop trują, że nauka to klucz do sukcesu, ale naszego Niunia tym razem wykształcenie pokarało, bo się Maciusiak uparł jak koń i go parę dni temu zapakowali do busa i wywieźli na zawody dla niedorobionych studentów, którym się na zajęciach nudzi. Klimek się jeden mądry na żadną uczelnię nie zapisał i dzięki temu tu jest z nami i skacze w poważnych zawodach normalnych, a nie walczy o jakieś beznadziejne medale z matołami. Bo komu one potrzebne do szczęścia? Po mnie najlepiej widać, bo medalu z Uniwersjady nie mam, a żyję i nawet mam się całkiem nieźle. No, ale co poradzisz? Tylko Niunia Biegunia szkoda i sobie muszę zapamiętać, coby mu smsa wysłać wieczorem na pocieszenie. 
          Więc już pojechał Klemens, za nim jeszcze jeden talent i w końcu na belce siadam ja. I już Łukasz chorągiewkę wyciąga, szybko daje znak i jadę. Wiatru prawie nie czuć, a ja lecę, lecę, lecę i lecę. To mi wyszedł skok! Unoszę dłoń w geście zadowolenia, bo nic, tylko się uczyć ode mnie powinny takie talenty jak Titus! Kiwam głową do kamery, a potem puszczam Ci oko, żebyś wiedziała, że nosa do utalentowanych zawodników to Ty masz i lepiej wybrać ze wszystkich nie mogłaś. I teraz widać, że szkoda tej pierwszej próby nieudanej, bo bym sobie dziś wygrał, jak nic, a tak to się będę musiał zadowolić tylko sporym awansem na liście. No, ale nie będę marudził jak Klakier, tylko się trzeba cieszyć, bo dobre i to, a na wygram sobie kiedy indziej.
          Przebieram się elegancko i lecę na dół na końcówkę. Staję obok Gębali, a akurat szanowny Pan Magister Stoch szykuje się u góry. Przy tablicy lidera stoi Gregor i suszy zęby jak idiota, bo myśli, że się nasz Kamilek wiaterku przestraszny i ten sobie dalej będzie pierwszy. Oj, niedoczekanie, panie Schlierenzauer! Prędzej mi Walter przyzna medal za szczególne zasługi dla ludzkości z własnej woli, niż ci kiedyś oddamy punkty do klasyfikacji za darmo bez walki walkowerem. A swoją drogą to mu nie do twarzy w żółtym zupełnie i mu pasuje ta koszulka lidera jak pięść do końcówki zadartego nosa! Ale się pewnie cieszy, bo ma pod kolor zębów. Polscy kibice machają flagami, bo nawet tutaj  ich pod skocznią pełno, no i czekamy w napięciu wszyscy jaką odległość wykręci Kamil Stoch. Przeżywam trochę, bo długo go na tej belce trzymali, no ale jedzie w końcu w dół. No, oby skoczył tak jak ja! Aż podskakuję w miejscu i japa mi się śmieje, bo trzeba przyznać, że pokazaliśmy Gregorowi co to znaczy pięknie startować i niech sobie nie myśli! Niech ma nadzieję, że mu Alex nagrał, bo od naszego Kamila to się powinien uczyć, choć i tak nie wiem, czy mu pomoże. Piątkę przybijam naszemu kadrowemu Mistrzowi Świata, on zaraz zajmuje miejsce dla prowadzącego, a my z chłopakami stoimy obok i  radośnie czekamy, co będzie dalej. Bo teraz Klakier. No ale ten, to by sobą nie był, jakby wszystko po kolei zrobił jak trzeba. Krzywo wychodzi z progu i mało na łbie nie ląduje, więc zaraz kręci głową wkurzony i daleko, daleko, aż za Wiewiórem go zapisują w tabelce. Potem inne matoły skaczą, ale nikt dalej od Twojego mężusia, tylko jeden Thomas. I zaraz Kamisia ściskamy, bo drugie miejsce zajmuje, a co najważniejsze znów Eve-nement jest sto razy lepszy niż ta drużyna kujonów i dzieciaków, finansowana przez twórców pieczątek biurowych!



moja pieśń jest miłością, tą niepoznaną 
a ja płonę z miłości do ciebie
nie musisz być sama 
nie musisz być skazana na siebie



          No i dupa. Może nie będę lepiej komentował tego mojego skoku dzisiejszego, bo bym się musiał wyrazić nieodpowiednio, a chociaż jesteśmy w Niemczech, to przecież poziom jakiś trzeba trzymać i kultura musi być odpowiednia, a nie jak ostatnia hołota. Skok dobry, nie można mieć zastrzeżeń specjalnych, a ja tak daleko i do drugiej serii się nawet nie załapię. I w zasadzie już mogę do domu wracać, bo co? Już mi podziękowali geniusze za występ i koniec, zabawa się skończyła. Chwytam narty, zarzucam na ramię i powolnym krokiem zmierzam do szatni. Nawet nie patrzę na wyniki innych matołów, bo już mi jest wszystko jedno. Przechodzę sobie bokiem, na skróty, potem po schodkach do góry i już mam drzwi do szatni otwierać, jak czuję, że coś mnie prosto w czapę uderza. Śnieżka! Odwracam się na pięcie, bo sobie genialną zabawę znaleźli Austriacy niedorobieni po prostu! Wyśmienitą! Patrzę na każdego po kolei, a wszyscy mi palcem na Gregora wskazują. Super. Tylko pogratulować mu takich kolegów konfidentów, co by na targu sprzedali za trzy złote. A pierwsza gwiazda skoków wyszczerzona mnie przeprasza i zaznacza, że przez przypadek we mnie trafił. Jasne! Nie dość, że ma krzywe zęby to jeszcze zeza! Ktoś to go chyba musi nauczyć jak celować, więc chwytam garść śniegu, raz dwa formuję zgrabną kuleczkę i trzydzieści sekund nie mija, a już Schlierenzauer śnieg musi z gęby ścierać. Język mu jeszcze pokazuję i znikam w szatni. Niech się matoły sami bawią dalej. Ubieram na uszy słuchawki i zamierzam iść spać, bo dziś zupełnie wszystko wychodzi nie tak, jak powinno. Kładę się więc jak długi na ławeczce, nie przejmując się tym, że inni nie będą mieć gdzie siedzieć, bo co? Mogli sobie przyjść wcześniej i zająć, nikt nie broni. Pod głowę daję polar Pietera, włączam muzykę, zamykam oczy i znikam w swoim własnym świecie, gdzie wszystko jest inaczej i nie trzeba się z idiotami użerać.
          Budzi mnie głośny chichot. Zrywam się na równe nogi, tylko o dziwno nie ma podłogi pod moimi stopami, więc nie na nogach, a na tyłku na śniegu ląduję! A buraki wszystkie w śmiech! Podnoszę się do pozycji pionowej, kość ogonową rozcieram i wściekłe spojrzenie przesuwam na moich kolegów idiotów, którzy stoją rzędem wyszczerzeni i dumni z durnego żartu. Pieter i Ziobro z dwóch końców ławkę trzymają, a Titus zdrajca i pierwszy konfident domyka drzwi wielce zadowolony.
          - Pogięło was?! – się drę, a oni sobie z tego nic nie robią, tylko w śmiech.
          No świetny żart genialny, wprost fantastyczny! Aż dziw, że cała skocznia im braw nie bije i że żadnej nagrody specjalnej nie dostali. Przenoszę wzrok na trenera, szukając wsparcia moralnego, a ten nic! Sam ledwo tłumi śmiech! Pewnie! I ja mam żyć na co dzień z takimi debilami.
          - Za skakanie byście się wzięli, a nie! – ogłaszam, a potem raz dwa się odwracam i do szatni z powrotem idę. Na schodach stoi Pan-Super-Inteligentny-Stoch, więc trącam go tylko łokciem, żeby mi zrobił trochę miejsca, wchodzę do środka i specjalnie głośno trzaskam drzwiami. A wtedy mi coś świta w umyśle, więc wychodzę i dla pewności robię kilka kroków w tył, coby się Panu Magistrowi przyjrzeć. Bo stoi cały wyszczerzony, a w łapach trzyma wielką kartkę Men of the Day i jakąś durną statuetkę.
          - Co ty żeś? Wygrał? – pytam zaskoczony.
          - No!!!!

na peronie będę stał i powiem
że jestem nikim będąc sam
i że kocham cię
nie musisz być skazana na siebie
nie musisz być skazana na siebie


--
Pamiętajmy, że ze Złośliwcem jesteśmy dopiero z w Titisee-Neustadt i jeszcze nie wiemy, że Dejvi do Soczi jedzie!!!

AF 

2014-01-11

Odcinek 15. Have fun you happy people















czy kiedykolwiek czułaś
że cały świat uciekł i zostawił się w tyle
czy kiedykolwiek czułaś
że jesteś już blisko by stracić rozum




          No, dziś to popis sprawiedliwości wysoki, jak poziom wody w Wiśle po przymrozkach. Może mi ktoś wyjaśni, co się idiotom w moim kombinezonie nie podoba? Ostatnio skakałem, to był dobry, a dziś nagle zły? Zmalałem przez tydzień? Dobrze, że mnie poinformowali, bo nie byłem normalnie świadomy. A może mi ubywa centymetrów w nocy jak śpię, a ja ciągle w dowodzie mam stary wynik wpisany? Jasne. Oszukaństwo takie, że aż para z uszu leci. Już się im nie podoba, że Dawid Kubacki by wygrać mógł, więc najlepiej zdyskwalifikować zawczasu. Pewnie! Skakałem sobie przyzwoicie na treningu, ale tak, żeby się nie zmęczyć i siły zachować na konkurs, a więc specjalnie nie błyszczałem, by kart nie odkrywać, tylko najlepsze zachować na koniec, jak dobry gospodarz wino najsmaczniejsze na weselu dla gości najwytrwalszych. Na treningu więc sobie 90 metrów skoczyłem, w kwalifikacjach pół metra bliżej, bo tak wydumałem, że będzie w sam raz. Więc idę zupełnie zadowolony z siebie i występu, a tu się drze na mnie jakiś grubas i do kontroli mnie kieruje. Już z daleka czuję, że coś kombinują barany wszystkie przebrzydłe, co się na mnie uwzięły! Już mój nos z daleka wietrzy podstęp! Włażę do budki i są tam, stoją pierwsi geniusze z metrem, że będą mnie mierzyć wzdłuż i wszerz. Najpierw tu, później tam, rękaw dobry, nogawka dobra, w kroku wszystko na miejscu, w nadgarstku się zgadza, więc już grubas niezadowolony, już czoło marszczy i już mu mózgownica aż się kopci od intensywnego myślenia. Na stołek mi wejść kazali i jeszcze raz mierzą od pięt do ostatniego włosa na czubku łba. I już wzdycham, bom głodny, a tam Gębala jedzonko szykuje pewnie, a tu mnie trzymają jak w areszcie normalnie na skazanie i mi buraki zeżrą wszystko na bank nim przyjdę. Świetnie.
          - Obwód na karku się nie zgadza – charczy mi nagle grubas nad uchem i coś w swoim durnym notesiku zapisuje. Pieczątkę przybił i gapi się na mnie jak na idiotę. – Bardzo mi przykro. Dyskwalifikacja. Następny!
          - No chyba pan sobie żartuje! – od razy się upominam, bo co jak co, ale przecież się nie dam na dudka wystrychnąć i w butelkę nabić po same uszy za niewinność!
          - Ja sobie proszę pana nie żartuję. Kombinezon nieprzepisowy. Następny!
          I już mnie geniusze wygoniły, dyskusji nie ma, bo już zarządzili, że w zawodach nie wystartuję. Takie jaja. Sobie znaleźli sposób idealny walki z rywalami, nie ma co. A jeszcze do mnie Skrobot debil z pretensjami, że niby moja wina, bo nie dopilnowałem sprzętu. Nie będę przypominał komu tu płacą za nart smarowanie i wszystkiego zapinanie na ostatni guzik pod samą szyję, bo chyba nie mnie? Ale ten to woli zębami się szczerzyć do dziennikarzy i z Jaśkiem dyskutować o pierdołach pod szatnią, a nie robić, co potrzeba. I oczywiście zero zrozumienia jakiegokolwiek w drużynie i współczucia. Nikt się wcale nie przejmuje, że mnie tu barany zupełnie oficjalnie w bambuko robią w biały dzień normalnie, bo przecież w Norwegii nocy polarnej nie ma. Nikt się za mną nie wstawi, oni jednemu na myśl nie przyjdzie iść mnie bronić. Ale co się dziwić? Wszystko jasne. Ja się już przyzwyczaiłem, że w kłopotach to niczyjego ratunku się nigdy nie doczekam i prędzej mi palma na ramieniu wyrośnie, niż który z bezinteresowną pomocą się kiedy ruszy.
           No i tak idę powoli wzdychając nad moim marnym losem, bo muszę przyznać, że moja sytuacja to jest beznadziejna, a ja nic na to poradzić nie mogę. Gdybyś była moja, to wszystko byłoby inaczej, ale że nie jesteś, to jest jak jest. On jest najszczęśliwszym facetem pod słońcem, on jest mistrzem świata, on ma wszystko, co do szczęścia potrzebne byłoby mi. I jak to jest na tym świecie, że jeden jest takim cholernym szczęściarzem zupełnie za nic, a drugiemu zawsze pod górkę przez cały czas?
          
     
więc napijcie się wszyscy
zamawiajcie wszystko co widzicie
cieszcie się weseli ludzie
pijcie i śmiejcie się ze mnie


          Ledwo się kwalifikacje skończyły na normalnej skoczni, a już nas czekają nowe atrakcje, bo będziemy startować w konkursie mieszanym po raz pierwszy w historii. Będziemy znaczy Polska będzie, bo mnie oczywiście nie wystawili. Jasne. Skoro lepszych mają to proszę bardzo! Zobaczymy, co beze mnie zwojują.
          Drużyna się szykuje jak malowana, bo do dwóch dziewczątek dokoptowali Klakiera lalusia i naszego Kamisia, mistrza nad mistrzami. A naprawdę myślałem, że Łukasz ma więcej pomyślunku w tej swojej trenerskiej szpakowatej. Przejadą się na Kocie, jak Zabłocki na mydle, to dopiero pójdą po olej do mózgownicy i zaraz do mnie z płaczem przylecą, żebym się zgodził startować, a ja wtedy powiem, żeby spadali na drzewo, jak co niektóre gwiazdy na bulę. Pięknie! Przemyśleli wszystko genialnie z każdej strony. Normalnie to wszystkie baby mdleją na sam Klakiera widok i nogi się pod nimi uginają, dech tracą i ani słowa z otworu gębowego wydusić nie potrafią, gdy tylko laluś koło nich przejdzie, a tym dwóm bidulom przy takim Klakierze, łamaczu nieletnich serc niewieścich, jeszcze skakać każą na skoczni! Pewnie! Zero wyczucia, zero zrozumienia! Poszedł do nich mądrala zaraz na początku, nie wiem po co, po ramieniu poklepał, chwaląc jakie to one świetne i odważne, uśmiech numer pięć walnął na wstępie i dziwić się, że smarkule na miękkich nogach już w serii próbnej problemy z lądowaniem mają, a co dopiero o odległości myśleć w konkursie? Takiego Klakiera to powinno się na czas zawodów w kiblu zamknąć na cztery spusty i dwie zakładki, żeby panienek nam nie bałamucił i nie rozpraszał ich uwagi niepotrzebnie, a nie jeszcze w pierwszym szeregu do drużyny wystawiać.
          Więc się kończy tak, jak się spodziewać można było. Z Kalkierem w składzie, to trudno walczyć o lokatę wyższą, niż miejsce czternaste. No może gdybym skakał ja... Ale co już będziemy płakać nad mlekiem, które wykipiało? W każdym razie siedzimy i czekamy w hotelu na powrót naszych, żeby smarkulom obu dodać trochę pogody ducha i wesprzeć moim mądrym słowem. My z Wiewiórem i Titusem to nawet im dyplom przygotowaliśmy, w Paincie zrobiony, ale niestety bez polskich znaków, bo w tej durnej Norwegii nie wiedzą, co to Ę albo Ł. I zabij ich, a ci nie wydrukują. Trudno. Mistrzowi świata i Klakierowi nie damy, bo sobie nie zasłużyli, nie będziemy za nic nagradzać. Więc stoimy rzędem przy drzwiach, bo już wchodzą panienki zasmarkane na amen, bo widać, że ryczały całą drogę. Świetnie! Taki Kamil jak sierota skakał, a nie płacze, a te co?
          - Ej! Łeb do góry! Następnym ja będę skakał i się uda lepiej – pocieszam, uśmiechając się pocieszająco najlepiej jak umiem, ale smarkule szybko mnie minęły, nawet nie spojrzały, wsparcia nie przyjęły i już ich nie ma. Kręcę głową i wzdycham, bo nawet dyplomów nie wzięły, ale gdy tylko zerkam w stronę drzwi, to wszystko jasne! Jakbym był taką panienką, to też bym przed głupim Klakierem jak mysz pod miotłę uciekał!
          A najbardziej to mnie denerwują wszyscy znawcy sportowi genialni, samozwańczy eksperci zimowi i inne pospolite dziennikarskie mendy, co najprawdopodobniej na postępowy zanik mózgu chorują. Najgorsze, że takich pierwszych w telewizji pokazują, a jak któryś ma choć trochę więcej pomyślunku i dobrej woli i wiedzy na temat narciarskich skoków to już go nigdzie nie zaproszą oczywiście, bo kto by ich chciał słuchać? No i takie cudowne talenty w mediach pracują, ludziom durnotę wmawiają, oczy mydlą i wciskają kit wyjątkowy, a potem nagle zdziwieni, że Polska w konkursie mieszanym nie wygrywa. Normalnie, jakby się wczoraj obudzili. Ręce opadają. 



oczy anioła

które wysłał stary diabeł
błyszczą nieznośną jasnością
muszę powiedzieć
że zmarnowałem swoją miłość



          No i zaraz wszyscy skaczą, a my z Titusem siedzimy w hotelu na kanapie jak dwa buraki przed telewizorem. To znaczy ja bym nie ryzykował stwierdzać, gdzie ten matoł umysłem siedzi, bo gapi się w ten ekran z gębą wykrzywioną w czymś na kształt uśmiechu, a póki go nie walniesz łokciem, to na żadne pytanie nie odpowie. Zawody ogląda półgębkiem, a co chwila w laptopa patrzy i do ekranu zęby szczerzy co chwila. Aż mnie ciekawość zżera z kim i o czym on tam w internetach konwersuje, no ale przecież podglądał nie będę, swoją godność i kulturę osobistą mam na najwyższym poziomie.
          - A co tam u Baśki słychać? – zagajam, żeby sprawę delikatnie wyniuchać.
          - A co ty tak, Mustaf z tą Baśką ciągle? Tylko Baśka i Baśka... – gada i patrzy się na mnie zdziwiony. Ale przede mną się tu nic nie ukryje! Wszystko jak najbardziej oczywiste! Titus o Baśkę zazdrosny! No może w końcu coś mu się w mózgownicy ułoży jak trzeba i zrobi jakiś krok na przód. A przynajmniej pół. W każdym razie ja już jestem całkowicie i nieomylnie przekonany, że dzięki mojej osobie, stałemu wsparciu psychicznemu i tłoczeniu podstaw mądrości do tej głupiej Titusowej łepetyny, coś się w końcu w oczywistym kierunku ruszyło. I całe szczęście, bo już nadzieję na amen straciłem, gdy się rok akademicki zaczął. Baśka kujonka od razu w swoim żywiole, więc ostatnio to trzy razy w tygodniu do Klakiera wydzwaniała z informacjami wprost z krakowskiej uczelni. Się wyjątkowo szybko do konkurencji przekonała i ufaj takim paskudnym babom przewrotnym. No, ale Titus siedzi wyszczerzony i nawet go nie interesuje, który z naszych kolegów matołów najbardziej dziś wyklepał bulę i którego zgodnie z umową ma pierwszy zdrajca i konfident w jutrzejszym konkursie zastąpić. A nie da się ukryć, że beze mnie to sobie zupełnie barany nie radzą! W głowie się zupełnie nie mieści, choć na obszerność mojej mózgownicy nie narzekam, żeby jeden jedyny Klakier przyzwoicie w pierwszej serii skoczył! Szanowny pan Magister zaszczytne zajmuje miejsce dwudzieste szóste, a wiecznie szczęśliwego Wiewióra by wcale nie było, jakby mu Niuno z grzeczności miejsca w drugiej serii nie odstąpił. Co taki Ziobro zaprezentował albo Stefcio przyjaciel Kamilowy to już nie będę komentował, bo aż szkoda głoski w złożenie słowa fatygować.
          Drugą serię oglądamy w milczeniu, bo już nie będę z dobrego serca Titusa denerwował, bo się jeszcze chłopak przed zawodami zestresuje z zazdrości i będzie na mnie, jak zawsze. Pieter się spiął i skoczył 93 metry, Kamilcio o dwa dalej, więc jest ciut nadziei, że trochę awansują, ale i tak trochę obciach...
          - Mustaf? A myśmy nie mieli na trening, co będzie zaraz po konkursie, jechać? – nagle się talent tak długo szlifowany odzywa i gapi się na mnie wielkimi oczami. O cholera... 

próbuję myśleć
że miłości tu nie ma
wciąż nie jest tutaj przyjemnie
bo nie ma obok mnie twych anielskich oczu



          Dzisiaj dla Titusa dzień wyjątkowy, bo będzie w Pucharze Świata w tym sezonie debiutował. Aż dziw, że żadna orkiestra dęta wyszkolona nie przyjechała grać mu na przywitanie. Miejmy nadzieję, że zdjęcia mu jakieś pamiątkowe zrobili, bo tyle co debiutował, a już można machać na pożegnanie. Się popisał talentem swoim wyjątkowym, tylko niestety tak głęboko ukrytym, że sam go znaleźć nie może i przez to zupełnie nie używa. Więc go w konkursie nie zobaczymy. Nic, tylko bić brawo.
          A ja szykuję się właśnie do pierwszego skoku konkursowego, dziesięć razy kombinezon oglądając ze wszystkich stron, żeby się znowu jakieś grubasy z pretensjami nie obudziły, gdy błogą ciszę w szatni, którą dopiero kilka minut się mogę cieszyć, odkąd wszystkie matoły poszły, przerywa nieprzyjemny dźwięk telefonu. Pięknie! Ciekawe kogo pogięło, żeby dzwonić przed zawodami? Kręcę głową oburzony, bo muszę bajzel przekopywać i szukać tego cholerstwa, a oczywiście choćbyś się przekręcił, to porządku w naszej szatni nigdy nie będzie. Komórka piszczy jak durna, wybijając mnie zupełnie z koncentracji przedstartowej, a nigdzie jej znaleźć nie mogę jak na złość. I mogłem się spodziewać, że znajdę ją na samym końcu dopiero, pod stertą wszystkich klamotów w kącie, choć pojęcia nie mam skąd się tam wzięła. Podnoszę ją w końcu wzdychając, bo ktoś to normalnie upierdliwy wyjątkowo, zakłóca wszystkie komórki w moim mózgu, ale gdy tylko spoglądam na wyświetlacz to od razu gęba mi się śmieje, bo Ty dzwonisz! Anioł nie kobieta! Ty jedna o mnie pamiętasz, zawsze i wszędzie mogę liczyć na Twoje wsparcie i dobre słowo, więc się już konkursem nie martwię, bo z pewnością wszystko się świetnie dla mnie ułoży.
          - Cześć, Dejvi! – słyszę Twój głos radosny i od razu mi się tak lekko i błogo na sercu robi.
          - Cześć – dukam, bo Ty milkniesz, więc mądrze zauważam, że moja kolej na wypowiedź.
          - Słuchaj, bo nie mogę się do Kamila dodzwonić – mówisz, a moje serce pęka wzdłuż. Czy on od szczęścia nie powinien płacić podatku? A że matoł nie odbiera, to przecież logiczne, bo telefonu nie zabrał z  hotelu, bo po co i łazi gdzieś teraz po skoczni, nie wiadomo gdzie. No, ale ja sobie tak rozmyślam, a Ty ciągle coś mówisz do mnie i dopiero po chwili dochodzi do mojego umysłu co. Szybko więc potwierdzam, że tak, że przekażę, że wyściskam i wycałuję. I kopniaka na szczęście od Ciebie dam, tak, tak. I przekażę Stefkowi pozdrowienia od żony, tak. I wszystkim też, tak, tak. I ja też się będę trzymał i uszy do góry miał. Tak. Kończysz rozmowę, a ja zbieram klamoty wszystkie i idę na górę zamyślony. Mechanicznie robię rozgrzewkę, wychodzę na belkę i lecę na dół, lądując nawet całkiem nieźle, biorąc pod uwagę fakt, że wszystko robię jak w jakimś złym transie, zupełnie nieświadomie i bezrefleksyjnie całkiem. I cała pierwsza runda mija mi tak szybko, że nawet się nie orientuję, a już jest przerwa.
          Wpatruję się jak głupi w wyniki pierwszej serii, bo nawet nie wiem, na którym miejscu mnie zapisali. Trzy razy mrugam, bo na osiemnastym moje nazwisko widnieje, a chyba pomyłka jakaś, bo elegancko 129 metrów skoczyłem w końcu. Ale trener mówi, że się zgadza wszystko, więc kiwam głową oburzony, bo zawsze i wszędzie człowieka wyrolują, jak swojego nie pilnuje. W Soczi to będę musiał z 8 metrów dalej od drugiego skoczyć, bo inaczej się zmówią i na oczach świata ze mnie debila robić będą, klasyfikując w trzeciej dziesiątce, choć skok najdłuższy. Skrobot się pyta o Kamila, ale przecież takie gwiazdy, co zajmują po pierwszej serii miejsca wyśmienite trzydzieste, to już dawno musiały leźć na górę. Wychodzę więc z szatni pospiesznie, żeby mnie burak swoją osobą nie wybijał z rytmu startowego odpowiedniego i idę walczyć o swoje.
          Pierwszy Simon skacze, co mnie nieco zastanawia, bo na liście napisane, że miejsce zajął cudne 41. Dopiero mi Wiewiór wyjaśnia, że przedtem glebę zaliczył na śniegu, licząc że sędziowie się nie skapną, że na brzuchu, a nie na nartach z zeskoku zjeżdża. No i dalej skaczą wszystkie talenty po kolei. Pan Kamil-W-Czepku-Urodzony-Stoch bierze przykład z mojego skoku pierwszego i dokładnie tę samą długość skacze. I już stoi pewnie na dole wyszczerzony do kamery i całuski Tobie przesyła. Za Kamilkiem trzech gagatków, ale żaden go nie pokonuje, no i już przed telewidzami wyczekiwany popis Klakierowy. Nie widzę ile skacze, a się nawet zapytać nie mam kogo, bo nikogo kumatego obok nie ma, więc trudno, powiedzą mi matoły na dole. I już się wyłączam ze świata zewnętrznego i już nie myślę o Tobie i o tych całuskach, które on Ci tam śle i o tym, że tam do Ciebie macha, stojąc paradnie jako lider przy tablicy z reklamami, a Ty pewnie oglądasz zadowolona i śmiejesz się do niego do ekranu. Bo wiem, że za mnie też kciuki trzymasz na pewno, więc się na tym skupiam i już o niczym innym nie będę dumać, bo już jedzie w dół małolat Wellinger, a zaraz ja. Tyle było chwalby w lecie, że taki genialny smarkacz z niego, mamusia z dumy pękała, a teraz co? Ale tak to jest z takimi bachorami. Pojechał i go nie ma, więc wypuszczam powietrze głośno z płuc, robię ostatni skłon i włażę na belkę, siadam równiutko i jadę, bach!
          Jadę, jadę i cholera jasna już wiem, że coś nie tak! Uwzięło się na mnie wiatrzysko i chyba cały świat, bo staram się jak głupi, wszystko pięknie, a tylko 119 i pół metra! Po prostu wyśmienicie, idealnie, nic, tylko brawa bić za tak cudowny występ! Proszę bardzo, jeszcze mnie powinni zdyskwalifikować za krzywy kostium, brzydkie narty albo zbyt wysoki iloraz inteligencji! Taka to sprawiedliwość! Tyle się naskakałem, a ani jednego punktu mi nie przybędzie i ani grosika złamanego nie dostanę za start, nie mówiąc już o tym, że ja to w ogóle powinienem dostać jakieś odszkodowanie za te wszystkie nerwy, co ja tu zjem i wytracę tyle energii użerając się ze wszystkim na amen.


moje biedne serce 
nie ma żadnego fundamentu
bo nie ma obok mnie twych anielskich oczu



--
Pierwsza część rozdziału z dedykacją specjalną dla Alice K., która pragnęła usłyszeć o dyskwalifikacji ;)

W prawdziwym świecie pamiętamy o Thomasie! Zdrowia!
I niechże nasz Dejvi się weźmie w garść, bo go do Soczi nie zabiorą i co to będzie?!