2014-08-14

Odcinek 25. Nothing else matters















zaufanie, którego szukam odnajduję w tobie 
każdy dzień jest dla nas czymś nowym
i nic innego się nie liczy...
nic innego się nie liczy...




          Oczywiście matoły spokoju nam chwili nie dadzą ani troszkę, bo kręcą się wszyscy wokół, jakby się mieli na miejscu wściec. Porozmawiać poważnie nie można wcale ze sobą, czy co? Zmówili się chyba wszyscy wyjątkowo, żeby mi życie uprzykrzać i absolutnie uniemożliwiać wyznanie prawdy i załatwienie pewnych spraw niebanalnych. Wzdycham wściekły, gdy po raz dziesiąty mija nas durny Skrobot z nartami i posyłam Ci bezradne spojrzenie, więc Ty łapiesz mnie pod ramię i ogłaszasz, że musimy się przejść tam i z powrotem, a ja dodaję tylko szybko, że fajnie, bo bym chciał Ci coś ważnego powiedzieć. 
          Uśmiechasz się delikatnie, śmiesznie mrużysz nos, wsuwasz dłonie w kieszenie i radośnie idziesz przed siebie. Cóż, pewnie się nawet nie domyślasz niczego, bo w końcu przecież niby skąd? Mijasz mnie prędko, więc dreptam dwa kroki za Tobą w milczeniu i próbuję się w duchu przełamać i w garść wziąć jak należy. Raz, dwa, trzy, zaczynam.
          - Ewa… – odzywam się w końcu, pilnując się, żeby nie brzmieć zbyt oschle lub desperacko. Zaraz się zatrzymuję i poważnie zawieszam w przestrzeni głos. Ty odwracasz się w moją stronę i odruchowo poprawiasz czapkę, która śmiesznie spada Ci na oczy. Znowu chwilę milczymy, a Ty marszczysz brwi i uśmiechem starasz się dodać mi trochę otuchy i śmiałości. A wtedy myślę, że co tam! Raz kozie śmierć i diabłu ogarek! Co mam mówić, mówię! – Bo wiesz… Ja wcale Baśki nie kocham. Nic, a nic. Nie ma mowy.
          Wgapiam się w ubłocone czubki butów i wzdycham z ciężkim sercem, bojąc się spojrzeć Ci w oczy. Ty dalej milczysz, więc po chwili zerkam na Ciebie z niepokojem, bo już nie wiem czy jesteś tu jeszcze, czy nie. Patrzę i stwierdzam, że nie wierzysz mi wcale w nic. Pięknie!
          - Ale mówiłeś… – zaczynasz cicho i lustrujesz mnie przejętym wzrokiem na wylot. 
          - Bo żartowałem! – przerywam szybko, uśmiecham się nerwowo i staram się jakoś wszystko delikatnie zamienić w dowcip, bo boję się, że Ty ze mnie jak z otwartej Klakierowej książki największe sekrety i tajemnice zaraz wyczytasz. – No nie myślałem, że uwierzysz… No bo Ewka… Jak Baśka?! No jakbym się mógł zakochać w takiej… w takiej kujonce? 
          - Dawid… – próbujesz coś mówić spokojnie, a może mnie przekonać, kto tam wie.
          - Przecież ona jest wstrętna, głupia i przemądrzała! Ewka! Jak Ty w ogóle mogłaś pomyśleć przez chwilę, że ja się w takiej Baśce kocham? Przecież ja jej nie znoszę!
          Trudno. Mam w nosie, że wyglądam jak ostatni frustrat, głupi desperat i niedoszły samobójca. Ale ja już przecież więcej nie zniosę i absolutnie dłużej już z Baśką kujonką nie wytrzymam za nic. I już mam to powiedzieć głośno, wyraźnie i donośnie, gdy za plecami nagle słyszę czyjś szloch, ale nim się obracam w tamtym kierunku, to jakaś postać, niczym zjawa w zamkowej wieży, znika. Zerkam na Ciebie zdziwiony, ale i Ciebie już nie ma przy mnie, bo biegniesz gdzieś tam z całych sił i krzyczysz:
          - Basia! Basia, poczekaj!
          A ja zostaję sam. 

tak blisko, nie ważne jak daleko
nie można dać więcej z siebie
zawsze ufajmy w to kim jesteśmy
i nic innego się nie liczy...


          No i świetnie. Jak zwykle wszystko na mnie. A co? Moja wina, że nikt kujonce nigdy nie powiedział, że nieładnie i zupełnie nieelegancko jest podsłuchiwać starszych? Teraz wielce na cały świat obrażona! I bardzo dobrze! Wreszcie mam trochę od niej prawdziwego spokoju świętego i mogę sobie normalnie oddychać, nie bojąc się już, że z każdej strony mnie będą z Baśką swatać. A że prawda w oczy kole i jej się nie podoba to już nie moja sprawa. Ramionami wzruszam, bo nie mam zamiaru za nikim latać i się prosić o wybaczenie, jak nic nie zawiniłem. Wracam sobie spokojnie w stronę parkingu, udzielam jeszcze kilku wywiadów po drodze redaktorom niestrudzonym, a potem klamoty swoje zbieram i do bagażnika pakuję, gdy słyszę, że ktoś się w moim kierunku wydziera niemiłosiernie, jakby go ze skóry łupili i gotowali na parze:
          - Kubacki!!! Dla ciebie mam specjalnie zaproszenie wysłać tradycyjną pocztą czy będziesz łaskaw wsadzić swój tyłek do busa? – Jak się ten Grzesiek tak będzie pieklił, to na starość wyłysieje. Słowo daję. – Długo jeszcze mamy czekać?!
          - No przecież idę! – wołam, bo o co idiotom się znowu rozchodzi, to ja zupełnie nie pojmuję.
          - Właź natychmiast!
          Bardzo ciekawe jak ja mam karierę sportową rozwijać w takim stresie nieustającym i ogólnym życiowym pośpiechu. Wszyscy się wielce wyników domagają z każdej strony, a o nic nie zadbają i nie pomyślą wcale, że mi potrzeba komfortu społecznego i mentalnej harmonii. Mnie już po prostu z tego wszystkiego to rozbolała głowa, ale oczywiście nikt się tym nawet nie zainteresuje, bo już każdy we własny nos albo telefon zapatrzony. Tylko zaraz, zaraz… Co tutaj niby robi Baśka?! Od kiedy to takie kujonki jeżdżą z nami kadrowym busem na koszt podatników i sponsorów? To już jest żywcem przesada! Zaraz zwariuję.
          Nikt mojego oburzonego spojrzenia nie zauważa i w ogóle mnie ignorują cymbały przebrzydłe, więc w ciszy siadam na ostatnim wolnym miejscu i już nic się nie odzywam wcale do żadnego głąba, bo przecież szkoda wszelkiego zachodu i rzucania pereł przed matołów na zmarnienie. Baśka kujonka siedzi z Klakierem na fotelu obok i ryczy mu w ramię jak wariatka. Nie dość, że sobie nijak po drodze do hotelu nie odpocznę, to jeszcze muszę znosić jej fochy i szlochy bezustannie. Świetnie. Ciekawe za jakie grzechy. Za to Klakier głupi to w swoim żywiole się znajduje jak ryba w wodzie do góry brzuchem! Zasmarkaną Baśkę obejmuje i coś jej tam do ucha szepcze czule, jak pierwszy lizus i wazeliniarz, a od czasu do czasu raczy mnie znad jej kudłów chłodnym spojrzeniem. Nawet sobie nie wyobrażasz, jak ja ich wszystkich nie lubię!


nigdy nie dbałem o to, co inni mówią
nigdy nie dbałem o to, w co się bawią
nigdy nie dbałem o to, co inni robią
nigdy nie dbałem o to, co wiedzą
wystarczy to, co ja wiem...



          Siedzą tam już ponad godzinę i zawzięcie dyskutują, zupełnie się nie interesując tym, że ja tu na szpilkach czekam między idiotami. Ciekawe, kto mi wypłaci odszkodowanie za straty psychiczne i materialne. Ziobro ględzi do słuchawki i nawija w kółko jak Polo przed mikrofonem do tej swojej panny w połogu i streszcza jej wszystkie problemy życiowe z wiatrem i mediami. Co te biedne kobiety mają z takimi matołami? Wzdycham bezradnie, szukając wzrokiem Ciebie, ale nadaremno. Widzę tylko jak Klemens zestresowany od stóp do głów łapie swoją blond księżniczkę i znika gdzieś za rogiem, bo myśli mądrala pierwszy, że nikt nic nie widzi, ani nie rozumie. Tatuś to już pewnie stoi przy bramie z góralską orkiestrą i wszystkimi zaprzyjaźnionymi tabloidami. Całe szczęście, że go tu Gienki nie wpuściły. 
          Przy stoliku obok ściany widać Mistrza Świata, który razem ze Stefciem, przyjacielem najwierniejszym, ceremonialnie sączy sobie herbatkę między zębami, demonstrując wszystkim zgromadzonym, że on się niczym przejmować nie potrzebuje. Stefan-Następnym-Razem-Się-Uda-Hula szczerzy się coś do niego zadowolony. On też martwić się nie musi, ani stresować, bo akurat swego jest pewny, jak Polo wypłaty. Wszak to, że będzie siedział w domku z Celką szczebiotką i dzidziusiem jest jasne, jak amen w pacierzu. Swoją drogą ciekawe z kim będzie mieszkał nasz Kamilcio w tym Soczi i czy za Stefciem za tyle czasu nie umrze z tęsknoty. Szkoda, że wcześniej nie pomyśleli, bo może by się dało koledze ulubionemu załatwić jakiś etat w administracji? Może Niemcy potrzebują niańki dla skoczków nieletnich i by się go udało wkręcić? No, ale już po robocie! Jeden Kubuś mądry, braciszek Klakierowy, zawczasu sprawy pilnował i się zapisał na wolontariusza, a że Stefcio myśleć nie umie, to trudno. Będzie nam przed telewizorem z dzidzią na kolanach kibicował. 
          Zerkam w drugą stronę, a tam Niunio Biegunio siedzi z resztą naszych kadrowych małolatów i coś tam nimi dyryguje. Chyba mu już przeszło zafrasowanie, bo w Wiśle to chodził jak struty, bo tak się tymi nominacjami olimpijskimi przejmował. A matoły chodziły za nim z mikrofonem i ciągle: „A czy Krzysiunio jedzie, a czy rozmyśla, a czy chciałby pojechać?”. Takich wścibskich dziennikarzy, którzy dzieci grzeczne nękają, to powinni w szafie zamykać, a nie w telewizorze przed całą Polską pokazywać i chwalić. A Wolny smarkaty i niezniszczalny Olek to nie wiem po co przyszli, chyba kolegę za rękę trzymać i mu kibicować. Albo kartki z autografami wycinać, bo się biednemu skończyły i już nic nie ma. Bo Klakier oczywiście przygotowany doskonale, pocztówki to chyba taczkami zwoził do pokoju, żeby przez pół nocy podpisywać, a teraz kwitnie przed wejściem i się wdzięczy jak nienormalny do tabunów małolat. Nic dziwnego, że głupia Baśka się spakowała i pod pretekstem kolokwium pierwszym lepszym autobusem pojechała do Krakowa. 
          O! Pieter wraca. Widać żona w roli ochroniarza się dobrze sprawiła, bo się wyrwał z macek prasowej durnoty w sam raz na czas. Chyba nie poszło źle, bo coś się tam chichra pod nosem do siebie, gdy kurtkę rozbiera, a potem siada i wiercąc się na krześle, się rozgląda za księżniczką z pokoju, ale cóż, Klakiera jeszcze nie ma. Przyssały się do niego nieletnie, a że ten żadnej odmówić nie umie, więc kończy się jak zwykle. Trzeba iść głupiego ratować. Tylko ciekawe kto, bo na pewno nie ja, więc zupełnie nie rozumiem czemu się wszyscy na mnie gapią. Kamil zerka na zegarek i wzdycha, bo siedzimy już ze dwie godziny, a mija zaledwie dwadzieścia minut. Cóż, pewnie by wolał do domu jechać i imprezę przygotować, skoro już wszystkich naspraszał. Ale nic, musimy czekać jak kura na grzędzie na zmiłowanie. Nie ma rady.


życie jest nasze, żyjemy na swój własny sposób
tego wszystkiego nie mówię ot, tak sobie
i nic innego się nie liczy



          Cisza jak przed burzą, bo wszystkie matoły czekają na wyrok w zawieszeniu. Nawet Klakier już smarkate fanki pożegnał i swoje przemądrzałe cztery litery posadził na krześle obok Pietera trochę nieobecnego duchem. Nikt się nic nie odzywa i nawet taki Ziobro raz w życiu gębę w kubeł wsadził i słucha, więc znać, że się sprawa szykuje poważna i zasadnicza. Nic tylko zdjęcie zrobić jaką to mamy grzeczną reprezentację ułożoną. Trenerzy zastępcy rzędem przy ścianie siedzą, a między nimi się wepchał i Skrobot, czego zupełnie pojąć nie mogę, ani zrozumieć zupełnie, czemu taki idiota ma o losie skoczków współdecydować z innymi. Zachciało im się demokracji narciarskiej. Każdy jeden ma łeb spuszczony i wzdycha jak gimnazjalistka na widok Klakiera albo paznokcie sobie ogląda, jakby mu nagle nowe przykleili wyjątkowe, a wtedy włazi Łukasz. Połowa kadry to już chyba nie oddycha. 
          - Taki czas przyszedł, że musieliśmy zdecydować – mówi do nas, a później marszczy brwi i na każdego po kolei spogląda, jak pani przedszkolanka przed wejściem na stołówkę. – Ale wszyscy dobrze wiecie, że nie było łatwo wybrać. 
          Potem się Sobczyk wtrąca, bo jak widać się przejął swoim stanowiskiem w kadrze jak woźny niesieniem feretronu w Boże Ciało i chce coś wytłumaczyć, ale mało który go słucha, bo przecież każdy wie dobrze, że zespół wyrównany i najfajniej to by było w dziesięciu do Soczi polecieć. A jeszcze by płakał ten jedenasty.
          - Łatwo było wybrać pierwszą trójkę, która stanowi taki trzon, bo tak jak się wszyscy domyślają od początku pewni wyjazdu byli Kamil, Maciek i Jasiek, czyli ci, którzy w klasyfikacji generalnej znajdują się najwyżej. 
          Przez twarze wymienionych przechodzi lekki uśmiech i zdaje mi się, że nawet Twój mąż wdycha z ulgą skromnie, a tylko głupiemu Ziobrze śmieje się facjata na całe gardło. Ale co się dziwić. Taki to nigdy nie umiał się zachować poważnie i z należytą klasą. 
          - O pozostałe dwa miejsca walczyli Dawid, Klimek oraz Krzysiek Biegun i tutaj mieliśmy nie lada urwanie głowy. Każdy z obecnych tu członków sztabu miał inne zdanie i bardzo trudno nam było dojść do porozumienia. Po wielu naradach i konsultacjach… – kontynuuje trener, a w pokoju słuchać szmer, a po chwili znów grobowa cisza, tyle że teraz nie na głównego trenera, a na Pietera wszyscy się gapią z wielkimi oczami, bo Żyła zbladł jak kalafior, oczy mu prawie na wierzch wyszły z każdej strony i wygląda jak chodząca śmierć. Kruczek jednak gada dalej i nic się nie przejmuje, że zaraz to jednemu z zawodników trzeba będzie podłączyć kroplówkę albo defibrylator i dopiero jak go Klimowski łokciem szturcha to się w czasoprzestrzeni orientuje, azymut odpowiedni łapie i poprawia się: 
          - I Piotrek. Oczywiście, że Piotrek… 
          Klakier w śmiech. Taki to z niego kolega, że zamiast w nieszczęściu i stresie przyjaciół wspierać, to jeszcze by sprzedał Piotrka na targu jak nic, więc rzucam mu oburzone spojrzenie, bo kto to widział? Do mnie to ma o wszystko pretensje, a sam co? Szkoda nawet komentować. Klakier tymczasem rechotać przestaje i mierzy Żyle tętno, a ten powoli dochodzi do siebie, więc, gdy jest już pewne, że zgonu nie będzie, Kruczek prawi dalej, a ja kręcę głową z prawdziwą irytacją i zniesmaczeniem. 
          - Żeby nie przeciągać… – zaczyna wreszcie trener, bierze głęboki oddech i a w tych czterech ścianach to chyba aż dudni napięcie, a serca niektórych to walą w takt jak pierwszej klasy skórzany bęben. – Skład uzupełniają… Piotrek i … i Dawid… 
          I wzdycha znów trener, a później coś tam jeszcze mówi, wyjaśnia i tłumaczy, a ja już nie wiem w jakimś świecie jestem i o co wszystkim chodzi. Za nim Sobczyk głos zabiera, no i oczywiście Matusiak, co myśli, że jest ze wszystkich najmądrzejszy, a wreszcie wszyscy gęby zamykają i się nas pytają czy ktoś chce coś powiedzieć. 
          - Klimek? 
          Wszystkie matoły w nasze Złote Dziecko się wpatrują, a ten się w sobie zamyka po samą szyję, zęby zaciska i spuszcza łeb i oczy w dół. Coś tam mówi do niego któryś geniusz, a ten wzrusza ramionami, a potem bez słowa wstaje i ot tak wychodzi sobie pierwszy na powietrze. Pewnie! Najprościej uciec! Z Baśką kujonką mogliby sobie idealnie przybić piątkę! Jeszcze trwają jakieś rozmowy i dyskusje, jeszcze coś Kruczek głąbom przy wyjściu wyjaśnia, bo cymbały się rozchodzą, skoro już pozamiatane, a ja już tylko wypatruję Ciebie. Łapię gdzieś tam z daleka Twoje spojrzenie, a i Ty mnie zauważasz, bo widzę wyraźnie, że zaczynasz się przeciskać w moją stronę przez tłum. Oczy masz zimne, usta zaciśnięte, a czoło jakby zmarszczone, więc wyraźnie jesteś o coś zła, czymś zdenerwowana i zmęczona pogodą, deszczem i wszystkim. Rozmyślam, jaki to idiota Cię znów z równowagi wyprowadził bez powodu i śmie Twój spokój zakłócać i zawracać Ci głowę. Powiedz tylko jedno słowo, nawet słóweczko najmniejsze, a się przecież głąbem zajmę, pysk mu obiję i Cię obronię przed wszystkim! Jesteś już blisko, już czuję perfumy migdałowe, więc posyłam Ci uśmiech promienny, żeby Cię pocieszyć i rozchmurzyć, ręce do Ciebie wyciągam, żeby się radością podzielić wyjątkową, że w końcu ogłosili, że jadę! A Ty co? Zupełnie Cię nie poznaję! Nic się zupełnie ze mną nie cieszysz, ani trochę, tylko rzucasz we mnie wydrukiem z jakimś wywiadem sprzed kilku godzin, mówiąc że nie masz już siły do mnie wcale, że Ty się jedna starasz ze wszystkich sił i dbasz zawzięcie o mój dobry wizerunek, a ja wszystko zawsze psuję, bo gadam głupio, co ślina na język przyniesie i że raz jeden w życiu to mógłbym chwilę pomyśleć i się zastanowić, co przed kamerą i w ogóle do ludzi mówię. I że to menadżerowanie to chyba rzucisz w cholerę, bo ze mną wytrzymać się nie da, taki jestem niereformowalny zupełnie. I że mi nawet anielskie włosy nie pomogą.
          A potem, jak jakaś Baśka kujonka, zaczynasz ryczeć. A mnie ręce opadają do samego błota pod nogami, bo już kompletnie nic a nic nie rozumiem. Najpierw Baśka mnie z równowagi wytrąca i denerwuje, a teraz Ty. A co ja niby znowu takiego zrobiłem?


nigdy nie dbałem o to, co inni robią
nigdy nie dbałem o to, co inni wiedzą
ale ja wiem
nic więcej się nie liczy



--
Oj, to Zakopane się nam rozrosło do kilku rozdziałów, ale nie mogło być inaczej. Całe szczęście, że tylko tam byłam osobiście, bo nigdy bym tego Złośliwca nie skończyła ;) No, ale już opuszczamy stolicę Tatr i będziemy się szykować do Igrzysk!
Dziękuję wszystkim za wszelkie opowieści i wspomnienia o Dejvim z Wisły i nie tylko :)
Pozdrawiam wszystkich Czytelników - tych starych i tych nowych.
Aria