2014-12-28

Odcinek 28. I'm here without you baby















jestem tutaj bez ciebie, kochanie
lecz wciąż tkwisz w moim samotnym umyśle
i myślę o tobie, kochanie
i śnię o tobie przez cały czas





          No i siedzimy jak matoły na lotnisku w Soczi i czekamy aż nam łaskawie oddadzą bagaże w tej Rosji. Kruczek wykorzystuje sytuację, każe się wszystkim odkleić od telefonów i po raz setny przypomina, co można ubierać, a co nie, co można pisać, a co nie i podkreśla, że absolutnie nie wolno nikomu zgubić paszportu. Klakier wazeliniarz oczywiście ma całą listę super ważnych pytań pilnych, więc trener tłumaczy co i jak, a my musimy słuchać, udając grzecznych i wielce zainteresowanych. Żyła jest cały przejęty i jakby podczas myślenia zachodziły reakcje chemiczne to na bank z uszu leciałaby mu para wodna albo kurz. Kamil niechętnie kiwa głową z potwierdzeniem, że wie wszystko, rozumie i pamięta, a najchętniej by znowu zniknął w necie. Obok siedzi Jasiek zadowolony od ucha do ucha, jakby go mianowali nagle na Dyrektora Pucharu Świata. Niedługo to sobie matoł na czole napisze: „Mój kolega to Kamil Stoch” albo „Siedzę obok Mistrza Świata”. Jakoś się w ogóle nie przejmuje i nie martwi marnymi skokami z Willingen ani niczym. A ja patrzę na to wszystko, co się wyprawia i wzdycham. Udała mi się kadra wyjątkowa, po prostu wyśmienita. 
          Po chwili Kruczek kończy przydługą przemowę, więc każdy jeden z powrotem wyjmuje iphone’a, laptop czy tablet i już znika w wirtualnym świecie. Więcej by w mózgownicy zostało, jakby im Kruczek wysłał maila. Albo napisał ogłoszenie na grupie na Facebooku czy – jeszcze lepiej – Whatsappie. Zerkam na mój ciemny ekran, próbuję jeszcze raz uruchomić telefon, ale zrezygnowany chowam go do kieszeni, bo jak na złość padła bateria, ładowarka sobie leży w walizce i tyle z tego mam, bo żaden geniusz nie wziął ze sobą, żeby pożyczyć. Matoły się sobą zajęły, więc w końcu mam święty spokój. Nikt mi dupy nie truje i z nikim się nie muszę użerać. Siadam z boku i całym sobą napawam się ciszą i wspaniałą samotnością. Trenerzy kupili sobie kawę, a teraz siedzą z laptopami na kolanach, od czasu do czasu wymieniając jakieś uwagi. Nuda. Skrobota za to wcale nie widać, ciekawe co robi. Żyła okupuje ławkę przy oknie, oczywiście na spółkę z Klakierem. Normalnie jeszcze dwie osoby by się zmieściły, ale nie, bo ci dwaj zajmują całe miejsce. Kultury jakiejkolwiek brak, prezentują poziom normalnie zerowy. Obaj z nosami w telefonach i jakby czołg jechał zamiast samolotu po płycie lotniska, to się założę, że nic by nie zauważyli. Kamil wgapia się w ekran wyszczerzony, więc pewnie z Tobą rozmawia. Ziobro rozłożony po drugiej stronie i też zupełnie odcięty od rzeczywistości. Pewnie gra w jakąś durną grę na komórce. No i takie mamy czasy.
          Rozglądam się po lotnisku i widzę, że nie tylko my czekamy. Tam dalej widać jakieś gęby znajome, a po chwili stwierdzam, że nie kto inny to, a Szwajcarzy. Kwitną na tym lotnisku jak i my. Nic dziwnego, bośmy przecież z Zurychu lecieli, a Zurych jest w Szwajcarii. Ten długi drzemie przytulony do plecaka jak niemowlak, a ten zębaty szczerzy się sam do siebie bez powodu. Mało mu cztery złote medale? Myśli pewnie, że zdobędzie następne! Oj, kolego, niedoczekanie!


myślę o tobie kochanie
i śnię o tobie przez cały czas
jestem tu bez ciebie kochanie 
lecz wciąż jesteś ze mną w moich snach



          Piętnaście minut tak siedzę i dochodzę do wniosku, że muszę się ruszyć, bo tu zaraz z nudy umrę na amen albo żywcem do ławki przyrosnę. Wzdycham cicho i po krótkim zastanowieniu idę do lidera klasyfikacji generalnej. Przecież nie będę z byle idiotami gadał, nie? Aż tak mi się nie nudzi. Pan Kamil-Jadę-By-Walczyć-Stoch niestety skończył już z Tobą rozmawiać, a teraz opiera się o ścianę, nogi wyciąga i wgapia się w mały ekran na kolanach. Siadam na podłodze obok niego i zerkam mu dyskretnie przez ramię.
             - Co czytasz? – pytam, bo wypada jakoś zagaić rozmowę.
          - „Pieśń lodu i ognia” – mówi zadowolony. Co mu już całkiem odbiło? Pieśni czyta? On tymczasem odrywa się od tekstu i na mnie zerka, a widząc moją zdziwioną minę, uściśla: – No „Grę o tron” i kolejne tomy Martina.
          - Aaaaaaaa. – kiwam głową poważnie. Niech sobie nie myśli, że taki głupi jestem. – To znam. Serial oglądałem.
             - I co? Podoba ci się? 
          - No. Najbardziej lubiłem Robba Starka, ale siostra przeczytała i wypaplała, co będzie dalej, więc straciłem motywację. No wiesz… o tych „krwawych godach” i… – mówię, ale mi przerywa w pół zdania, a taki wielce kulturalny Kamil Stoch.
          - Ani słowa więcej!!!
          - Przecież nic nie mówię! – oburzam się. Pięknie. Chciałem sobie porozmawiać z kimś inteligentnym na poziomie, ale widać, że się przeliczyłem, ot co.
          - Mogę ci pożyczyć pierwsze części – deklaruje Kamil z uśmiechem, a więc jednak się na mnie nie złości, tylko śmieje. – Ale dopiero jak nam bagaż oddadzą, bo w podręcznym się nie zmieściły.
          - Nie daj się, Mustaf, wrobić, bo będziesz za nadbagaż płacił – wtrąca się Ziobro i głupio się szczerzy do mnie. A ten co? W domu nie nauczyli, że jak dorośli rozmawiają o kulturze to matoły nie powinny się wtrącać? Pcha się do wielkiego świata, a słoma z portek wychodzi. 
          W końcu pojawia się komunikat po rosyjsku, a potem w jakimś języku, co podobno miał być angielskim, ale matoły tak mówią niewyraźnie, że normalny człowiek nic nie zrozumie. Dobrze, że Kruczek jest w miarę kumaty i tłumaczy nam i Szwajcarom, że trzeba iść, bo bagaże wyjechały, więc wszyscy klamoty zbierają i lecą galop, jakby im te torby miały uciec. Kręcę głową i już mam leźć za nimi, gdy widzę, że na ławce coś leży. Podnoszę i widzę, że to czyjś paszport. Otwieram, czytam. I co? Ziobro Jan! Pięknie! Ręce mi do ziemi opadają i stukają o posadzkę. Trzy razu Łukasz mówił i upominał, a ten co? A mózgu przypadkiem nie zapomniał? I tak to ja z matołami mam, że zawsze muszę za wszystkich myśleć. By sobie polecieli beze mnie na Igrzyska, już to widzę. Zaraz na drugi dzień by dzwonili: „Dawid, wróć!” i w trymiga bym się musiał pakować i zbierać do Rosji.



słyszałem, że życie jest przereklamowane
ale mam nadzieję, że polepszy się jeśli będziemy ciągle iść



          Normalnie pogoda się udała wyśmienita, idealna zupełnie na zimowe zmagania olimpijskie. Nawet kurtki nie trzeba ubierać ani nic, bo tak ciepło, jak na wiosnę. Miejsce wybrali doskonałe, po prostu w cudownym klimacie. Choć tyle dobrze, że nie zrobili skoczni w Afryce. Do busa nas zapakowali i jedziemy z bagażami do wioski olimpijskiej. O ile ona gotowa stoi, bo w Rosji to nigdy nic nie wiadomo. Klakier wyczytał, że jacyś dziennikarze już zawczasu przyjechali, żeby się nie spóźnić, a tu niespodzianka – hotelu nie ma! Jeszcze nie wybudowali! Wierzę, że nasze miejsce Polo sprawdził, a najwyżej będziemy mieszkać w namiocie, więc miejmy nadzieję, że w nocy jest równie ciepło jak za dnia. Chociaż zawsze jeszcze możemy rozpalić ognisko. 
          Kolejny raz sprawdzają przepustki i akredytacje, a potem dźwigamy torby i włazimy do budynku, który stoi wyszykowany i nawet całkiem fajnie wygląda. Na balkonie flagę wielką polską biało-czerwoną przyczepili, więc nawet w środku nocy poznasz bez problemu. Klakier od razu robi sobie zdjęcie, a potem pierwsze co, to idzie się pytać o hasło do wi-fi, bo przecież musi wrzucić do sieci. A ja mam inny problem, bo ciekawe z kim będę mieszkał?
          Ziobro się na amen przykleił do Kamila i łazi za nim krok w krok jak dziecko. Aż dziw, że sobie plakatu z Polski nie przywiózł, coby sobie nad łóżkiem powiesić podobiznę swojego ukochanego przyjaciela i idola. Swoją drogą Mistrz Świata też udany. Sobie znalazł kompana wyjątkowego, idealnego wręcz na czas najważniejszych zawodów w całym czteroleciu. Stefcio to przynajmniej jakiś poziom prezentował kulturalny przyzwoity, a nie to, co ten burak wyszczerzony, co to ani pogadać inteligentnie, ani nic z nim nie da rady. Tylko pogratulować! Może pan Magister lubi, kiedy ktoś się gapi na niego jak ciele w malowane schody albo sroka w tęczę? Cofam się w pół kroku, bo nie będę się nikomu narzucał i przepychał z idiotami. Tuż obok już Żyła z Klakierem zakwaterowani. Ten pokój to szerokim łukiem omijam, bo dzielić życia z takimi nie mam ochoty. Nawet jakby mi dopłacali. Już bym wolał mieszkać z trenerem albo na balkonie. 
          Wchodzę do przydzielonego mi pomieszczenia, rzucam torby w kąt i od razu rozkładam się na wyrku, żeby sprawdzić czy wygodne. Stwierdzam z zadowoleniem, że jest w sam raz zupełnie i jestem szczęśliwy wyjątkowo, bo niecodziennie mi dają pokój osobny specjalnie dla mnie. Będę sobie świecił lampę jak długo będę chciał i w ogóle będę sobie mógł robić, co zechcę! Nie wiem po co mnie jednemu dwa łóżka, no ale przeżyję. Ale chwila! Zaraz się zrywam i lecę do toalety, bo jak dwa łóżka, to może i dwa kible zamontowali, takie, jak widzieliśmy w necie? Oddycham z ulgą już po chwili, bo afera niepotrzebna, zupełnie normalny kibel elegancki stoi. Nic nie można nikomu zarzucić. Jest prawie idealnie. Wyglądam przez okno, patrzę na wyszykowaną pięknie wioskę olimpijską i uśmiecham się szeroko. Ładnie tu! Z pewnością by Ci się podobało. Ale cóż, gdy jesteś tak daleko... Chcę Ci wysłać serdeczne pozdrowienia z tego Soczi, ale potrzebuję podpięcia do sieci, dlatego muszę poświęcić cudowną ciszę i spokój osobisty, żeby odwiedzić Klakiera, pierwszą gwiazdę Internetu, który wi-fi to chyba uszami wyczuwa na odległość, a facjatą zawsze załatwi hasło.
          Uchylam drzwi i łeb wsadzam, czy mądrala na pewno jest, a gdy widzę, że siedzi na łóżku, to już na nic nie czekam, tylko wchodzę i zamykam za sobą drzwi. Burdel w pokoju, jakby pół roku tutaj mieszkali, a nie dwie godziny. Standard. 
          - Basiu, ale spokojnie… Poczekaj jeszcze trochę – mówi matoł do ekranu słodkim głosem, a ja głośno wzdycham, bo uwierzyć zupełnie nie mogę. Tyle, co żeśmy do Soczi przyjechali, a ta już nudzi, żeby wracał? Mózg się przegrzał pierwszej kujonce od tej ciągłej nauki? Ale już mnie zobaczył głupi Klakier, gębę od kamery odkleił i teraz na mnie się patrzy wściekły. – Czego chcesz?!
          A co ja? Odwiedzić już kolegów z reprezentacji nie mogę? Zabronione?
          - Do Piotrka przyszedłem – wymyślam na poczekaniu i mówię to wyniosłym tonem, a później zrzucam ubrania z drugiego łóżka na podłogę, by zrobić sobie miejsce i siadam naprzeciwko, wbijając w pierwszą gwiazdę mediów harde spojrzenie.
          - Nie ma go! Poszedł oglądać kible na piętrze! – warczy Klakier, posyła Baśce internetowy uśmiech, a potem gapi się na mnie wymownie. A niech się nawet przekręci! Ja nie mam zamiaru się stąd nigdzie ruszać. Nie tylko on tu rządzi. A mnie wygodnie i wolno mi tu siedzieć. 
          - Poczekam – stwierdzam. Opieram się o ścianę, zakładam splecione ramiona na kark i wyciągam skrzyżowane nogi przed siebie. A co.
          - No i widzisz, jaki z niego kretyn… – wzdycha Klakier do Baśki na ekranie, a później kręci głową.





lecz wszystkie mile, które nas dzielą
znikają teraz, gdy śnię o twojej twarzy
myślę o tobie kochanie
i śnię o tobie przez cały czas



--
No i ładnie nas Oberstdorf przywitał! Kamil przyjechał, a wietrzysko złe co? 
Jak myślicie, kto wygra Turniej?
A.


2014-12-14

Odcinek 27. I don't know nothing about love





jestem topniejącą kulą śniegową
topniejącą na wiosnę 
niosę ze sobą całą tę miłość
topnieję pod błękitnym niebem 
bronię się przed światłem słonecznym
lśnię miłością



         - Trener mówił, że nie zmieniacie kierunku wybicia w twoim przypadku, tylko że co innego jest teraz korygowane. Nie kombinujecie z kierunkiem. Jak to wygląda? – pyta matoł i gapi się na mnie, jakbym miał zaraz powiedzieć, że Łukasz łże w żywe oczy, a ten tu przede mną ma największą rację. Znalazł się następny! Zaraz mnie szlag chyba trafi prosto w mój łeb kudłaty. Jeden geniusz od drugiego mądrzejszy. Aż dziw, że go przez aklamację nie wybrali na głównego trenera reprezentacji albo zastępcę prezesa.
         - A się upraliście tego kierunku, no! – mówię trochę mało grzecznie, mimo że staram się nie wyjść całkiem z siebie, bo znowu będzie na mnie, że Kubacki to cham ostatni i troglodyta. – Trzeba po prostu daleko skakać, a już w jakim kierunku to będzie, to już nie ma znaczenia!
          Uśmiecham się do niego sympatycznie. Niech ma.
          - Byle do przodu, tak? – gada dalej zadowolony wielce z własnej łepetyny.
          No kurde nic nie dociera…
          - W moim przypadku to niekoniecznie! 
          Ile razy można matołom tłumaczyć? Jak taki znawca, to niech się zgłosi do Pola, to się jakaś fucha znajdzie na bank. Szkolić małolatów po klubach nie ma komu, ale wymądrzać się i Łukasza poprawiać to wszyscy pierwsi i nie trzeba się prosić, ani zachęcać nikogo. Potem znowu opowiadam o tej naszej podróży samolotowej i jak głupiemu tłumaczę wszystko co i jak. Dotarliśmy przecież na czas, więc zupełnie nie rozumiem po co ta cała sensacja. 
          - To nie jest problem, że lądujecie i zaraz jest trening i kwalifikacje?
          Aż dziw, że mu jeszcze nie przyznali Nagrody Nobla! No naprawdę. Pomyślunku we łbie ani za grosz.
          - No, nie od razu. Mieliśmy z piętnaście minut przerwy – mówię mu z poważną miną, a ten dopiero dziesięć sekund później zaczyna rechotać. Przez litość nie będę komentował. Robię jeszcze minę miłą, żeby nikt mi złego wychowania nie mógł zarzucić, a ten geniusz się w końcu żegna ze mną wylewnie, powodzenia mi życzy w następnych skokach i we wszystkich moich postępach. No i w końcu sobie idę.
          Ileż ja się cierpliwości przy takich głąbach nauczę! Niedługo będę mógł otworzyć szkółkę niedzielną. Już się doczekać nie mogę tych Igrzysk, bo z tego co trener mówił, to tam trochę będzie spokoju od wszystkich durnych panów redaktorów. Dostaliśmy niedawno na maila całą listę różnych wytycznych, łącznie z takimi co można pisać na Facebooku, a co nie. W każdym razie tam o dziennikarzach też podobno długi kawałek napisali. Nie wiem, bo nie czytałem i pewnie nie ja jeden. Klakier kujon nam streści w samolocie po drodze, no a poza tym, ja się przejmować nie muszę, bo od marketingu i promocji to przecież mam Ciebie. A Ty zawsze wszystko wiesz i wszystkiego pilnujesz.
          Najważniejsze, że nie będę tam musiał chodzić w majtkowej czapce.


czy mam jakiś problem?
cóż, może jestem zakochany, zakochany
myślę o tym zawsze
myślę o tym ciągle 
nie mogę przestać o tym myśleć



          Wreszcie się zapowiada normalny konkurs. Pogoda fajna, skocznia fajna i tłum kibiców. Słońce świeci jak w środku lata. Stoję sobie przy tablicy dla zwycięzców kwalifikacji i podziwiam moich przeciwników. Albo inaczej. Patrzę na nich, bo podziwiać to nie ma czego. Nikt tak ładnie, jak ja, nie skacze! Niech się w nos ugryzie tatuś Klemensa i wszyscy inni z różnych portali społecznościowych, co mnie krytykują nieustannie we wszystkim i się pytają ciągle dlaczego ja będę nasz kraj reprezentował w Soczi, a nie kto inny. Jakby ktoś ma trochę pomyślunku, to doskonale wie. Niby czemu to nie zdolny Klimuś wygrał tytuł Mistrza Dzieci? 
          Za to ja dziś tutaj tak pięknie skaczę! 148,5 metra! Z piętnastej belki! Jak na patelni widać wyraźnie, że wczorajszy konkurs komediowy to było jedno wielkie nieporozumienie. Nic tłumaczyć nie trzeba. Spece wszyscy z FISu tak machali tymi belkami w górę i w dół, jakby pierwszy raz w życiu zawody sportowe organizowali. Nawet Łukasz, co łeb ma jak sklep i zawsze wszystko wie, przyznał się przed kamerami, że się już nie łapał we wszystkich sędziowskich decyzjach. Nic tylko bić brawa. Tyle dobrego, że Twój Kamil wygrał, a nie żaden brzydal ze Słowenii czy z Niemiec, bo bym chyba padł trupem na miejscu i tyle by było z zabawy.
          Dzisiaj przynajmniej wszystko wraca do porządku. Norwegów tylko nie ma, bo podobno się boją spóźnić na samolot do Soczi, więc w zamian przysłali swoich krajowych buloklepów, a sami to nie wiem… Może już pojechali na lotnisko i z walizkami siedzą w poczekalni jak kury na grzędzie na wiosnę? Ale co ja będę rozmyślał, niech nawet sobie na piechotę idą do tej Rosji. Nie mój problem. Ja skocznię obserwuję, bo już Rysiek skacze, a za nim trzech naszych muszkieterów. Klakier pierwszy. Wybija się z progu i leci zadowolony jak Baśka na wykład z filozofii. Dwa i pół metra mniej niż ja. Za nim Pietrek, jego druh i kompan najwierniejszy. Znowu coś kręci, wierci i po swojemu składa, zupełnie nie tak jak Łukasz mu kazał. Kończy swój popis daleko, daleko… nawet do Stefka gubi trzynaście metrów. Później skacze jakiś Słoweniec, co ląduje osiem i pół metra bliżej niż ja, a zaraz po nim na belkę siada głupi Jasiek. Pięć i pół metra słabiej ode mnie. I tak się kończy matołów parada, bo reszta w konkursie skacze na krzywą gębę.
          Zbieram się, bo nie będę tu przecież kwitnąć w nieskończoność. Jeszcze mi tylko kochani koledzy gratulują, potem mi zdjęcie robią z jakimś grubasem, gdy pierwsza dziesiątka klasyfikacji już na ziemię dociera. Nie bez satysfakcji zauważam, że żaden nie skoczył dalej ode mnie, a ponoć w takiej wszyscy wielkiej olimpijskiej formie. Niby tylko kwalifikacje, punktów ani medali nie dają, no ale co by nie mówić, to zawsze lepiej mieć te tysiąc euro, niż nie mieć.


chodź, chodź
podejdź trochę bliżej
chodź, chodź
chcę usłyszeć twój szept 
zakochałem się niechcący



          Pół godziny nie minęło, a już wymyślili, że skaczemy konkurs. Wiatr trochę ustał, więc belkę nieco podnieśli i od nowa na górę idziemy startować. Biorę narty wyszykowane przez Skrobota, starając się raz dwa zniknąć z jego pola widzenia, coby matołowi się nie zachciało nagle psuć mi nastroju wyśmienitego i coś gadać. Zgodnie ze wskazaniami naszego genialnego Grzegorza, zastępcy i prawej ręki trenera, przysłaniam nowe wiązania i idę w stronę szatni. Wątpię, że te wszystkie cuda na kiju i zabezpieczenia coś pomogą. Raczej zwrócą uwagę innych matołów, żeśmy coś z upięciami pokombinowali, ale przecież nie ja tu jestem od myślenia. W sumie na tydzień przez Igrzyskami i tak już nic nie zrobią, a tylko będzie im żal.
          Znowu swoje muszę wyczekać i w końcu ja. Powietrza już fajnego nie ma, ale jak się potrafi skakać to ani wiatr, ani skocznia nie przeszkadza. A ja już wszystko wiem. Wiem, jak się odbić, jak się pięknie ułożyć w powietrzu i jak frunąć, żeby szybko nie spadać. Teraz to wszystko muszę zapamiętać i wcielić w życie cały plan. Trzymaj za mnie kciuki, bo już jest i próg i wszystko, bo już lecę! I jedna sekunda mija i druga, a ja jestem przez ten króciutki czas w niebie. Mógłbym rzec, że się czuję, jakbym frunął prosto w Twoje ramiona! Nawet podświadomie skręcam w prawo, bo mój umysł jak zwykle zapomina, że Ty jesteś w Polsce przed telewizorem, a nie stoisz tam i nie czekasz. Ląduję i wiem, że było dobrze. Unoszę rękę i czuję taką fajną satysfakcję i samozadowolenie. Widziałaś? Telemark ładny i obejmuję prowadzenie. Bo kto, jak nie ja?
          Skaczą następni, ale nikt lepiej od Kubackiego. Cóż, powoli się przyzwyczajam. Czekam, czekam, czekam i czekam. Zaczęło wiać pod narty, ale matołom nawet to nie pomoże i dalej jestem pierwszy. Co ja? Znowu wygram? Słońce świeci i pogoda fajna, ale powoli już marznę, bo ileż można stać w miejscu? A jeszcze się muszę ciągle uśmiechać. Publiczność coś jęczy, zerkam więc na skocznię, a to skacze ten długi Wank, co wygląda jakby go babcia w dzieciństwie drożdżami karmiła. Leci jak głupi, ląduje jak mrówkojad i patrzy się na mnie myśląc, że mnie wyścignie. Guzik prawda! Jakby mi wiało tyle pod narty co jemu, to bym lądował w Lublinie. Odjęli mu połowę punktów i już jest za mną. Taki los. Dalej muszę tu kwitnąć. A wiesz? Jak wygram, to specjalnie Tobie zadedykuję zwycięstwo. Wszystko mam zaplanowane, co powiem i niech się matoły dziwują. Masz jutro urodziny? Masz! Wolno mi przecież publicznie składać życzenia żonom kumpli z kadry, nie? Kto mi zabroni? 
          Pozwolili mi iść, więc wracam do swojej ekipy. Każdy jeden mnie w ramię klepie i skoku gratuluje, nawet Klakier. Mądrala skoczyła parę metrów dalej ode mnie, ale mu punktów odjęli sporo (nie wiem czy za wiatr czy za głupotę?), więc jest niżej w tabeli. Czekamy razem na koniec. Gębala coś tam gada, a ja obserwuję jak leci Wellinger małolat. Mamusia pewnie zadowolona, bo się na wyjazd do Rosji załapał, ale skacze jak żaba i dopiero czternasty, więc jeszcze w tyle za Klakierem. Po nim startuje Severin. Wielce zadowolony, bo daleko poleciał. Ten to chyba stał w kolejce po szczęście, jak rozum i urodę rozdawali. Prowadzi. Ammann skacze tak, jakby chciał, a nie mógł, więc ledwo do drugiej serii się dostaje. Wzdycha głośno i wielce zdziwiony, bo za nim Noriaki skacze zupełnie ładnie i nie narzeka ani na wiatr, ani na nic. Czyli jednak się da. 
          - Szósty jesteś – mówi Gębala, a ja kiwam głową, przyjmuję do wiadomości i o nic nie pytam, bo już leci pan Nie-Myślę-O-Złocie-Stoch. No już chyba szczęka wszystkim Niemcom do ziemi opadała, bo im pokazał, co znaczy skakać! Najdalej ze wszystkich! Ha ha!
          - Siódmy! – poprawiam go, ale mi nie żal, uśmiecham się szeroko i przybijam piątkę Stefkowi. Już chcę iść się szykować na drugą serię, jak mi Hula przypomina, że przecież jeszcze jeden. Fakt. Z głośników mówią, że przed nami Peter Prevc. Ten co chciał się nachapać i aż do Japonii poleciał startować, żeby tylko móc wygryźć Kamila z pozycji lidera. Ale mama mu chyba nie powiedziała, że nie każdemu do twarzy w żółtym. 
          - Ósmy… – wtrąca jeszcze Żyła, gdy Prevc z krzywym zgryzem wygrywa pierwszą serię. A ja się tylko wkurzam i odchodzę na rozgrzewkę.


ile jeszcze zajmie wyleczenie tego?
tylko wyleczenie bo nie mogę tego zlekceważyć 
jeśli to miłość, miłość
co sprawia że chcę się obrócić i stawić sobie czoło 
ale ja nic nie wiem o miłości


          Już na progu czuję, że nie będzie tak pięknie, jakbym chciał ja i połowa kibiców. Mści się moja niecierpliwość i trochę zbyt gorąca głowa, bo wybicie zaczynam mniej więcej o ćwierć sekundy zbyt wcześnie. Za wczas wychodzę w powietrze i zastawia mnie zaraz za progiem, złe wietrzysko robi swoje i mnie przytrzymuje w górze tak, jakby mnie ta szkarada od Titusa w pazury czerwone łapała. Z tego wszystkiego tracę z połowę prędkości i nie jest dobrze. Wiem, że już nie uda mi się pięknie odlecieć, metry jak wściekłe nie chcą uciekać i nic zupełnie nie poradzę! Mimo najszczerszych chęci nie wygram dla Ciebie. Nie dzisiaj. Robię jeszcze wszystko, żeby wyciągnąć jak najwięcej, znowu mnie znosi na bok i ląduję dokładnie na 130 metrze, więc nie ma tragedii, no ale jestem dopiero piętnasty, a za mną jeszcze siedmiu skacze.
          Miłośnik Prosiaków krótko. Samuraj Kasai w sam raz. Za nim Freund, a potem on, Twój wspaniały mąż. Stoimy razem ze sztabem i chłopakami. Stefan w skocznię zapatrzony, bo w końcu przyjaciel ulubiony na starcie. Kamil leeeeci i ląduje, pokazują, że nasz trener zadowolony. Kurde! Musimy mu kupić jakąś mniej obciachową czapkę! Ale nie mam czasu teraz myśleć o ubiorze trenera, bo lecę na dół koledze Mistrzowi gratulować! Ależ huknął! 145 metrów! Peter choćby z portek wyskoczył, to tyle nie uleci. Mowy nie ma! Ja już ręce zakładam, dla mnie konkurs się skończył. I co? W nos się ugryzł ten… uzurpator jeden! Dopiero trzeci jest! Kamil wygrał i wraca na tron. Znowu jest liderem. Z uśmiechem patrzę jak ściąga żółtą koszulkę ten słoweński chudzielec i pokornie Stochowi oddaje, a zaraz potem robi się zamieszanie, podium ustawiają, grubasy wręczają nagrody, a w końcu leci polski hymn. 
          Wymieniam spojrzenia ze Stefanem i mam pewność, że on myśli to co ja, ale jak ja nie chce nic na głos powiedzieć. Puszcza mi oko i pcha się do Kamila, coby go wyściskać, a ja postanawiam się zmyć do szatni zanim mnie dorwą jacyś stuknięci dziennikarze. 
          Już drzwi mam otwierać, jak słyszę podniesiony głos trenera. O dziwo, to wcale nie Sobczyk drze ryja na całego, a Łukasz. A to ci dopiero. Mnie się nieraz zdawało, że on nie ma w pełni sprawnego układu nerwowego, że zawsze taki spokojny. Tak sobie myślę, że chyba tylko raz w życiu żeśmy go całkiem wyprowadzili z równowagi i doprowadzili do stanu ostatecznego, a tu co?
          - Piotrek! A co ja mówiłem?! Po co kombinujesz? – słyszę wyraźnie jego stanowczy głos, więc nie mam odwagi w środku awantury pakować się do środka. Stanę se z boku i poczekam na rozwój wypadków.
          - Ale ja żem chciał dobrze – tłumaczy się Żyła, ale od razu wiadomo, że niewiele ma na swoje usprawiedliwienie. Pewnie tak samo go Łukasz zaskoczył jak mnie. – Mówili, że tak będzie lepiej.
          - Kto?!
          - No… wszyscy… – ciągnie Żyła. – Nawet mi Kuba mówił w domu, że w szkole wszyscy powtarzają, że Pieter zdziwia, a mógłby lepiej skakać. To se pomyślałem, że co mi szkodzi spróbować…
          - Piooooootrek – wzdycha Kruczek bezradnie. Już chyba nie jest wściekły… Jakby opadły mu ręce. Nie wiem, ale to chyba jeszcze gorzej. Nie słyszę jednak więcej ani pół słowa, bo zauważam, że ktoś mi się bacznie przygląda. Patrzę, a to Klakier gapi się na mnie z uniesionymi brwiami i głupim uśmiechem na pół gęby, jak to przystało na pierwszą gwiazdę mediów społecznościowych i kamer. Dobrze chociaż, że jest w pełni ubrany i nie w pierzu.
          - A co tu podsłuchujesz? – pyta zaczepnie i wbija we mnie swoje ciemne ślepia. Oburzam się, bo tego już przecież za wiele.
          - Że niby ja?! – drę się. – Czy ja twoja Baśka jestem?!
          Klakier kręci łbem i oczami przewraca.
          - Ale z ciebie matoł, Mustaf… – mówi i sobie idzie. 
          Znalazł się pierwszy mądrala wyjątkowy. Mnie od matołów wyzywa, a sam się ciągle do nieletnich fanek szczerzy i na Facebooku bryluje, nie przejmując się zupełnie, że w Krakowie siedzi i wzdycha do niego głupia Baśka. I kto tu jest matołem?

jestem zakochany, jestem zakochany
jestem zakochany, jestem zakochany
jestem zakochany, jestem zakochany
ale zupełnie niechcący




___

Ciągle jeszcze nie weszłam dobrze w sezon. Czasem tak jest, że nie wychodzi, chociaż bardzo chcemy. Jest trudno, ciężko i brakuje sił. Ale nie może być łatwo, gdy idzie się na szczyt, nie?
Bądźmy z nimi na dobre i złe. Jak to mówią? Prawdziwych kibiców poznaje się w biedzie? ;)


Odcinek dedykuję prawdziwemu Dawidowi za ten dzisiejszy pokaz akrobatyczny.
Tylko Dejvi, nie rób tego nam więcej! Nie mamy takich nerwów jak Ty!

Pozdrawiam wszystkich!

Aria




2014-11-11

Odcinek 26. Will you send me an angel?


















usłysz głos z głębi siebie 
to wołanie twego serca 
zamknij oczy a odnajdziesz 
wyjście z ciemności



          Umieram. Każdy jeden mięsień ciała mnie boli, w gardle mnie drapie, jest mi zimno i gorąco równocześnie i zupełnie nie mogę oddychać. Leżę i nie mogę się ruszać, więc gapię się w sufit bezmyślnie albo zamykam oczy i sam siebie przekonuję, żeby zasnąć i nabrać sił. Ale nic z tego. Serce mnie boli, gardzioł mnie boli, płuca mnie bolą, brzuch mnie boli, głowa mnie boli i na dodatek łamie mnie w kościach. 
          Cierpię, a oczywiście nikt o mnie się nie martwi wcale i nikt się nie przejmuje, że mnie nie ma na treningu i że niewiele brakuje, a zejdę z tego żywota zupełnie i się będą mogli w najlepsze cieszyć wszyscy krewni i znajomi Klemensa. Nikogo nie interesuje mój los, więc sobie leżę sam jeden pod kołdrą i po prostu czekam na najgorsze. Pewnie nawet nikt nie zauważył, że zaniemogłem nagle na tej wczorajszej imprezie. Zamykam oczy i wzdycham, co łatwe nie jest, skoro mnie tak męczy katar i infekcja dróg oddechowych. Pociągam nosem raz i drugi, pomstując na to, że nikomu nawet na myśl nie wpadnie, żeby mnie przyjść odwiedzić i zapytać jak się mam. Jasne. Pewnie się jeszcze cieszą buraki i piątki przybijają jeden drugiemu, że miejsca będzie więcej w samolocie, gdy ja będę sobie samotnie kwiatki od dołu wąchał. O ile będę miał jeszcze zmysł powonienia na tamtym świecie, bo na razie się nie zanosi, gdyż wciąż siąkam i siąkam. 
          Teraz widać jacy z nich koledzy! Jak trzeba było skakać i honoru bronić drużyny w sobotę to każdy jeden mi rękę podawał i po plecach klepał, ale teraz się okazuje, że to prawda, co mówią, że prawdziwych kolegów to się poznaje w biedzie i nieszczęściu. Nikt nie przyjdzie, nikt nie zadzwoni wcale, nikt nie zapyta. Pies ze złamaną nogą nawet nie zajrzy do mnie i gdyby nie Ty jedna, to ja bym umarł tutaj w samotności jak nic i nikt by nawet o tym nie wiedział. Tak mi źle, a tu zero zrozumienia, zero szacunku i zero wsparcia jakiegokolwiek. Tak to ja z nimi mam. Baśka też nie lepsza. Nawet jednego smsa nie prześle! Pewnie! Ty jedna o mnie dbasz i o mnie myślisz. Jesteś moim aniołem i chociaż dalej nie rozumiem, co wczoraj w Ciebie wstąpiło z tym ryczeniem, to z ręką na sercu muszę powiedzieć, że już Ci zupełnie wszystko wybaczyłem.
          - Soku chcesz? – słyszę z kuchni. Ale nim zbieram się, by otworzyć usta, to Ty już sama mówisz, że pewnie, że chcę, bo sok malinowy na przeziębienie najlepszy. No przecież nie będę się kłócił. 
          Przykrywam się kocem po sam nos, bo od wczoraj cały dygoczę, ale niewiele to pomaga. Dalej mi zimno. Znowu wzdycham bezradnie, a wtedy słyszę Twoje kroki i po chwili Cię widzę jak wchodzisz. Stawiasz na stoliku parujący kubek, uchylasz okno, chwilę się jeszcze krzątasz po pokoju, a potem podchodzisz, nachylasz się nade mną i kładziesz chłodną dłoń na moim czole.
          - Pięknie! Witamy w Bombaju – stwierdzasz zatroskanym tonem, kręcisz głową, a potem mierzwisz mi włosy. – Dejvi, Dejvi. Gdzieś ty się tak wyszykował?
          Nawet gdybym chciał Ci odpowiedzieć, to nie mogę, bo całkiem straciłem głos i żaden dźwięk z moich ust nie chce się wydobyć. Robię więc smutną minę żałosną i rozkładam ręce w geście bezradności jak Titus po lądowaniu na setnym metrze. Przełykam ślinę i zaciskam zęby, bo czuję się, jakbym żywcem łykał pokruszone szkło. Taki biedny ja…
          - Kamil zaraz wróci to odwiezie cię do domu. Nic się nie martw.
          Dopiero teraz orientuję się, że Ty w dalszym ciągu do mnie mówisz, a ja leżę w Ciebie zapatrzony tak, że nic nie słyszałem. Tymczasem Ty już okno zamknęłaś, już usiadłaś przy stoliku i szykujesz mi właśnie jakieś lekarstwo na ratunek. Nie wiem, co to za pomysł, żeby chorego gdzieś wozić na takim zimnie. U Ciebie mi tak dobrze, że jakbym mógł wybierać, to właśnie tutaj bym chciał umrzeć. A co.




mędrzec rzekł, tylko unieś dłoń
a dosięgniesz zaklęcia
znajdziesz drzwi do ziemi obiecanej 
tylko uwierz w siebie 


          Mówiłem, że jeszcze nie wyzdrowiałem, ale nie. Kazali mi przyjść na trening. Jak dalej będę chory na Olimpiadzie w Soczi, to proszę nie do mnie wnosić pretensje. Opatulam się więc szalikiem z każdej strony, wysiadam z samochodu i idę. Oczywiście nie mogli wybrać innej skoczni, bliżej mojego domu albo fajniejszej, żeby choć raz pójść mi na rękę, o nie. Jak zwykle będziemy trenować na tej w Szczyrku ze wszystkich najdurniejszej. Ech. Przynajmniej chociaż odzyskałem głos. 
          Pod główną bramą czatują jacyś niewyżyci dziennikarze, dlatego sprytnie zachodzę ośrodek od tyłu i nim się głąby orientują kim jestem to ja już znikam po drugiej stronie ogrodzenia. Wszystko jest super hiper top-secret. Kruczek kategorycznie zabronił wszystkim redaktorkom przyłazić, a nawet Klakier dostał zakaz robienia zdjęć i wrzucania ich na fejsa. Będzie musiała poczekać kariera medialna, bo będziemy testować nasz super genialny turbo-sprzęt. Mnie tam to na rękę zupełnie, bo już mnie nudzą ci durni dziennikarze tym nieustannym wypytywaniem o Klemensa. Co ja jestem? Matka Teresa Pocieszycielka? Moja wina, że sztab trenerski mój talent bardziej docenia? Widocznie mają powody. Przecież nie od parady nasz Łukasz jest najważniejszym szefem, a właśnie dlatego że się najlepiej ze wszystkich zna. Ale nie, bo każdy jeden mądrzejszy! A że krzywo skaczę, a że za wysoko, za bardzo do góry, za bardzo w bok i w ogóle całkiem źle, zupełnie do kitu. A kto ze wszystkich najlepiej w sobotę skakał to już nie raczą przypomnieć, bo po co.
          Wchodzę do szatni i przebieram się w kombinezon raz dwa, żeby czasu nie marnować. Potem wyciągam z torby mój specjalny olimpijski kask i przyglądam mu się przez chwilę z zadowoleniem. Nikt mi nigdy nie zrobił fajniejszego prezentu, wiesz? Aż się uśmiecham, jak sobie przypominam, że Ty specjalnie dla mnie zrobiłaś projekt, wybrałaś kolory i w ogóle wszystko. Piękny!
          - Te Mustaf! – odzywa się Jasiek. Ten matoł to zawsze pierwszy do wszystkiego jak na zawołanie. Szczególnie jak nie potrzeba. – Jeszcze se portki spraw góralskie do kompletu. Poproś Marcyśkę, to ci wyhaftuje.
          - Sam sobie na czole wyhaftuj! – odgryzam się natychmiast. – Orle gniazdo!
          - Ale przecież ty nie jesteś góralem – wtrąca durny Skrobot. – Czemu masz na kasku parzenicę?
          No i weź gadaj z burakami o sztuce.
          - A Klakiera nie ma? – szybko zmieniam temat.
          - Yyyy… Klakiera?
          - Macieja… – poprawiam się, machając dłonią. – Mylą mi się te koty.
          - Maniek się spóźni – ogłasza Pieter, wiążąc sznurówkę. – Przeciągnęła mu się ta sesja zdjęciowa. 
          Cały Klakier. Nic tylko bić brawa. Rozumu to taki chyba w ogóle nie ma, skoro się godzi na takie durnoty. Głupota medialna go za fraki złapała i mózg mu wyżera komórka po komórce za pomocą fleszy. Nic dziwnego, że chyba nawet Baśka kujonka go olała i woli w Krakowie nad książkami ślęczeć niż się z takim cudakiem męczyć. A ten, jak dureń ostatni, facjatą do każdej kamery na skinienie palca świeci i wkrótce to będzie stałym ekspertem telewizji śniadaniowej albo jurorem w „Tańcu z gwiazdami”. A jak głupia Baśka zmądrzeje, to go całkiem kopnie w tyłek i wtedy chyba mu już tylko casting w RMFie zostanie albo w innym brukowcu, bo drugą taką durną znaleźć to prawdziwa sztuka.
          Zapinam kurtkę, biorę nasze super specjalne rękawiczki, chwytam narty, sprawdzając po raz kolejny te nasze nowe, tajne zapięcia do wiązań i idę powoli na górę. Nie śpieszy mi się, bo wymyślili, że będziemy dzisiaj skakać z najniższej belki, co mi się nijak nie podoba, bo co za przyjemność ledwo przeskakiwać bulę? No, ale co kto lubi, o gustach się nie dyskutuje. 
          Zatrzymuję się obok Sobczyka, bo właśnie Kamil leci i ląduje. 
          - O cholera – szepcze drugi trener z uznaniem i natychmiast coś tam sobie notuje, a ja gapię się dalej jak Mistrz Świata, ale nie Polski, schyla się spokojnie i odpina narty.
          Chyba mu, kurde, nie powiedzieli, że z startował z najniższej belki.


oto jestem
czy ześlesz mi anioła
oto jestem 
w krainie porannej gwiazdy



          - Stefek nam pecha przynosi – ogłasza głośno Żyła i prawie w tej samej chwili frunie w jego stronę butelka z wodą. A mówi się, że taki Hula spokojny. Pieter się oczywiście uchyla na czas, więc w czerep dostaje Klakier. Może i dobrze, bo mu ze łba bzdury się wybije. W każdym razie odkleja się matoł od swojego turbo-telefonu i robi groźną minę, a przynajmniej próbuje, bo to w końcu Klakier. Wszystkie geniusze ze śmiechu się krztuszą, bo ubaw po pachy, nie ma co. Aż dziw, że ich jeszcze do kabaretu nie wzięli wszystkich po kolei. 
          - Pogięło was?! – drze się tymczasem Klakier retorycznie, ale nikt specjalnie nie zwraca na kocie humory uwagi, bo żeśmy się już zdążyli przyzwyczaić. Tylko Jasiek szczerzy głupio zęby, jak zwykle.
          - No co? A jak inaczej wytłumaczyć? – kontynuuje swój wywód Żyła jak gdyby nigdy nic. – W Kuusamo raz: Stefan prowadzi, konkurs odwołali. Dwa to Zakopane. Stefcio dobrze skoczył, to co? Niespodzianka! Wszyscy od nowa startujemy! W Japonii też się ostatnio nikomu nie poszczęściło wcale. A zaraz nam anulują samolot i będziemy se chyba tutaj skakać z ławki na ławkę, a nie na skoczni…
          Wstaję z podłogi, bo już nie wytrzymam dłużej z takimi cymbałami. Ja to mam szczęście wyjątkowe zawsze, wprost wyśmienite. Ciekawe jak zdążymy na konkurs? Trenerzy sobie sami samochodami pojechali do Niemiec, mnie samego z debilami zostawili i świetnie. Nic tylko bić brawa. Może sobie teraz Skrobota wystawią do konkursu jak nas nie będzie? Wzdycham i podchodzę do tablicy elektronicznej, przy której stoi Kamil i gapi się w wyświetlany rozkład lotów jak Sobczyk w zepsutą krótkofalówkę. Pięknie! Utknęliśmy chyba na amen. 
          - I co teraz? –pyta się mnie Szanowny Pan Magister i gapi się na mnie, jakbym to ja był mistrzem świata i wiceliderem klasyfikacji generalnej. I tak to ja mam. Całe życie z idiotami. 
          - Trzeba zadzwonić do trenera – mówię, bo ktoś w końcu powinien przejąć dowodzenie i zacząć używać szarych komórek w celu słusznym, a nie na ozdobę. 
          Odchodzę na bok, żeby mi matoły rozmowy nie zakłócały, bo przecież nie ma wcale na durnotę czasu. Już za parę godzin treningi oficjalne i kwalifikacje do zawodów, a my dalej rzędem siedzimy na krakowskim lotnisku i nic o niczym nie wiemy. Próbuję raz dzwonić, drugi, siódmy i dziesiąty, ale nasz trener kochany telefon ma zajęty i odebrać nie raczy. Świetny moment sobie znalazł na pogaduszki. Idealny. Wracam do towarzystwa, a ci dyskutują w najlepsze o niczym. Jeden przed drugim wzrusza ramionami i macha rękami, bo przecież każdy myśli, że jest najmądrzejszy. Kamil wzdycha raz po raz i co dziesięć sekund sprawdza czy napis na tablicy się nie zmienił. Pogoda dobra, warunki świetne, wszystkie inne samoloty startują i lądują, a nasz nie. I nikt nas nie raczy poinformować czemu. 
          Patrzę się na nich chwilę, a potem wzdycham i idę się do informacji wywiedzieć co się dzieje. Jak zwykle zawsze ja za wszystkich matołów muszę myśleć równocześnie. A czy mi płacą za opiekę całodobową nad grupą niebyt ogarniętych skoczków? Oczywiście, jak na złość, sznurek ludzi się ciągnie do okienka, bo tacy to chyba nic do roboty na lotnisku nie mają tylko stać rzędem z durnymi kłopotami w kolejce. No, ale co ja zrobię? Czekam. Czekam. Skaczę z nogi na nogę. Czekam. Znowu do Łukasza dzwonię, ale nic. Czekam. Zaraz mnie chyba piorun strzeli, bo ja tu mam ważne problemy sportowe, a nikt się tu wcale tym ani trochę nie przejmuje w tym Krakowie. A potem się szczerzyć do telewizora to pierwsi. No kurczę! Przecież ja tu korzenie zapuszczę! Z matołów żaden do pomocy nie przyjdzie i takie to ja mam życie. Wszystko zawsze muszę robić sam.
          No w końcu jestem. Tłumaczę spokojnie pani w okienku krótko i zwięźle, w jakim to się położeniu znajdujemy beznadziejnym i uprzejmie ją proszę o jakieś wyjaśnienia, dlaczego wszyscy podróżni już dawno polecieli, a my nie. 
          - Samolot z powodu awarii nie dotarł z Wiednia do Krakowa – mówi pani do mnie. – Bardzo mi przykro. 
          Świetnie. Po chwili się jeszcze dowiaduję, że następnego samolotu nie ma i raczej nie będzie, bo operator nie jest w stanie przygotować kolejnego tak już na gwałt. Na dodatek zepsuta maszyna blokuje pas startowy, a wyszykowali tylko jeden. Operator się nie przygotował, przeprasza serdecznie i ubolewa, bo strasznie mu teraz żal. Jasne. Sam w domu sobie siedzi, to mu dostać się do Niemiec wydaje się zbędne, a my się martwmy sami.
          Wracam, a matołów nie ma. Bagaże sobie leżą same, a tych nie widać nigdzie, bo co się będą przejmować? Ciekawe gdzie poleźli. Rozglądam się wokoło i w końcu dostrzegam Klakiera. Stoi jak durny i do aparatu się szczerzy, robiąc sobie zdjęcia z jakimiś małolatami. Pewnie! Taki to nie ma problemów żadnych! 
          - Gdzie reszta?! – pytam ostro, bo nie mam czasu jeszcze idiotów pilnować przecież. Te panny nieletnie chyba też i ze mną zrobić zdjęcie chciały, ale widocznie zmieniły zdanie, bo widząc moją minę szybko sobie poszły. – Samolotu nie ma, ale widzę, że nikt się tutaj nie martwi. 
          - Kamil coś z Kruczkiem i Prezesem ustala. Piotrek dzwoni do żony. Jasiek poleciał się awanturować, więc Stefan pognał za nim, żeby go uspokoić. A ja zostałem pilnować bagaży.
          No właśnie widzę. Wzdycham cicho, zęby zaciskam, krzyżuję ręce na piersiach i siadam obok swojej walizki obrażony. Bo czemu niby ja mam o wszystkim myśleć? Płacą mi dodatkowo? Jak zamkną matołów za zakłócanie porządku to wcale nie będę reagował. Sami się proszą!
          Po chwili wraca Pan Magister, a za nim Pieter wielce czymś wzburzony.
          - Moglibyśmy polecieć prywatnym samolotem! – ogłasza Żyła. – Może nawet na kwali byśmy zdążyli! Tylko nie ma komu zapłacić za taką podróż!
          - Że co? – pyta Klakier głupio.
          - Związek nie ma wolnych środków – wyjaśnia Kamil i wzrusza ramionami bezradnie. – Wygląda na to, że dziś nic nie zwojujemy.
          - Chyba że ściepę zrobimy! – śmieje się Pieter. – Albo na kredyt polecimy i się umówimy, że jak któryś wygra, to oddamy co do grosza.
          Ciekawe czemu się tak gapi na Kamila.
          - Ja to załatwię – mówię po chwili, a wszyscy geniusze w śmiech. 
          - Słyszeliście?! Mustaf zamierza w Willingen wygrać! – rechocze Żyła i zaraz zaczyna od nowa całą historię relacjonować, bo akurat wrócili Ziobro i Hula. 
          A ja matołów ignoruję, trzy kroki odchodzę na bok i dzwonię do sponsora. No co? Majtkowy kolor wcale nie jest taki zły.




mędrzec rzekł, idź tą drogą 
by cię wiódł światła blask
wiatr ci będzie wiać w twarz



--
Już niedługo skoczna karuzela się zacznie!
Pozdrawiam wszystkich, którzy jeszcze są, mimo że nas ze Złośliwcem tyle czasu nie było!
Dziękuję tym, którzy dzielnie kibicowali w pisaniu :)
Aria



2014-08-14

Odcinek 25. Nothing else matters















zaufanie, którego szukam odnajduję w tobie 
każdy dzień jest dla nas czymś nowym
i nic innego się nie liczy...
nic innego się nie liczy...




          Oczywiście matoły spokoju nam chwili nie dadzą ani troszkę, bo kręcą się wszyscy wokół, jakby się mieli na miejscu wściec. Porozmawiać poważnie nie można wcale ze sobą, czy co? Zmówili się chyba wszyscy wyjątkowo, żeby mi życie uprzykrzać i absolutnie uniemożliwiać wyznanie prawdy i załatwienie pewnych spraw niebanalnych. Wzdycham wściekły, gdy po raz dziesiąty mija nas durny Skrobot z nartami i posyłam Ci bezradne spojrzenie, więc Ty łapiesz mnie pod ramię i ogłaszasz, że musimy się przejść tam i z powrotem, a ja dodaję tylko szybko, że fajnie, bo bym chciał Ci coś ważnego powiedzieć. 
          Uśmiechasz się delikatnie, śmiesznie mrużysz nos, wsuwasz dłonie w kieszenie i radośnie idziesz przed siebie. Cóż, pewnie się nawet nie domyślasz niczego, bo w końcu przecież niby skąd? Mijasz mnie prędko, więc dreptam dwa kroki za Tobą w milczeniu i próbuję się w duchu przełamać i w garść wziąć jak należy. Raz, dwa, trzy, zaczynam.
          - Ewa… – odzywam się w końcu, pilnując się, żeby nie brzmieć zbyt oschle lub desperacko. Zaraz się zatrzymuję i poważnie zawieszam w przestrzeni głos. Ty odwracasz się w moją stronę i odruchowo poprawiasz czapkę, która śmiesznie spada Ci na oczy. Znowu chwilę milczymy, a Ty marszczysz brwi i uśmiechem starasz się dodać mi trochę otuchy i śmiałości. A wtedy myślę, że co tam! Raz kozie śmierć i diabłu ogarek! Co mam mówić, mówię! – Bo wiesz… Ja wcale Baśki nie kocham. Nic, a nic. Nie ma mowy.
          Wgapiam się w ubłocone czubki butów i wzdycham z ciężkim sercem, bojąc się spojrzeć Ci w oczy. Ty dalej milczysz, więc po chwili zerkam na Ciebie z niepokojem, bo już nie wiem czy jesteś tu jeszcze, czy nie. Patrzę i stwierdzam, że nie wierzysz mi wcale w nic. Pięknie!
          - Ale mówiłeś… – zaczynasz cicho i lustrujesz mnie przejętym wzrokiem na wylot. 
          - Bo żartowałem! – przerywam szybko, uśmiecham się nerwowo i staram się jakoś wszystko delikatnie zamienić w dowcip, bo boję się, że Ty ze mnie jak z otwartej Klakierowej książki największe sekrety i tajemnice zaraz wyczytasz. – No nie myślałem, że uwierzysz… No bo Ewka… Jak Baśka?! No jakbym się mógł zakochać w takiej… w takiej kujonce? 
          - Dawid… – próbujesz coś mówić spokojnie, a może mnie przekonać, kto tam wie.
          - Przecież ona jest wstrętna, głupia i przemądrzała! Ewka! Jak Ty w ogóle mogłaś pomyśleć przez chwilę, że ja się w takiej Baśce kocham? Przecież ja jej nie znoszę!
          Trudno. Mam w nosie, że wyglądam jak ostatni frustrat, głupi desperat i niedoszły samobójca. Ale ja już przecież więcej nie zniosę i absolutnie dłużej już z Baśką kujonką nie wytrzymam za nic. I już mam to powiedzieć głośno, wyraźnie i donośnie, gdy za plecami nagle słyszę czyjś szloch, ale nim się obracam w tamtym kierunku, to jakaś postać, niczym zjawa w zamkowej wieży, znika. Zerkam na Ciebie zdziwiony, ale i Ciebie już nie ma przy mnie, bo biegniesz gdzieś tam z całych sił i krzyczysz:
          - Basia! Basia, poczekaj!
          A ja zostaję sam. 

tak blisko, nie ważne jak daleko
nie można dać więcej z siebie
zawsze ufajmy w to kim jesteśmy
i nic innego się nie liczy...


          No i świetnie. Jak zwykle wszystko na mnie. A co? Moja wina, że nikt kujonce nigdy nie powiedział, że nieładnie i zupełnie nieelegancko jest podsłuchiwać starszych? Teraz wielce na cały świat obrażona! I bardzo dobrze! Wreszcie mam trochę od niej prawdziwego spokoju świętego i mogę sobie normalnie oddychać, nie bojąc się już, że z każdej strony mnie będą z Baśką swatać. A że prawda w oczy kole i jej się nie podoba to już nie moja sprawa. Ramionami wzruszam, bo nie mam zamiaru za nikim latać i się prosić o wybaczenie, jak nic nie zawiniłem. Wracam sobie spokojnie w stronę parkingu, udzielam jeszcze kilku wywiadów po drodze redaktorom niestrudzonym, a potem klamoty swoje zbieram i do bagażnika pakuję, gdy słyszę, że ktoś się w moim kierunku wydziera niemiłosiernie, jakby go ze skóry łupili i gotowali na parze:
          - Kubacki!!! Dla ciebie mam specjalnie zaproszenie wysłać tradycyjną pocztą czy będziesz łaskaw wsadzić swój tyłek do busa? – Jak się ten Grzesiek tak będzie pieklił, to na starość wyłysieje. Słowo daję. – Długo jeszcze mamy czekać?!
          - No przecież idę! – wołam, bo o co idiotom się znowu rozchodzi, to ja zupełnie nie pojmuję.
          - Właź natychmiast!
          Bardzo ciekawe jak ja mam karierę sportową rozwijać w takim stresie nieustającym i ogólnym życiowym pośpiechu. Wszyscy się wielce wyników domagają z każdej strony, a o nic nie zadbają i nie pomyślą wcale, że mi potrzeba komfortu społecznego i mentalnej harmonii. Mnie już po prostu z tego wszystkiego to rozbolała głowa, ale oczywiście nikt się tym nawet nie zainteresuje, bo już każdy we własny nos albo telefon zapatrzony. Tylko zaraz, zaraz… Co tutaj niby robi Baśka?! Od kiedy to takie kujonki jeżdżą z nami kadrowym busem na koszt podatników i sponsorów? To już jest żywcem przesada! Zaraz zwariuję.
          Nikt mojego oburzonego spojrzenia nie zauważa i w ogóle mnie ignorują cymbały przebrzydłe, więc w ciszy siadam na ostatnim wolnym miejscu i już nic się nie odzywam wcale do żadnego głąba, bo przecież szkoda wszelkiego zachodu i rzucania pereł przed matołów na zmarnienie. Baśka kujonka siedzi z Klakierem na fotelu obok i ryczy mu w ramię jak wariatka. Nie dość, że sobie nijak po drodze do hotelu nie odpocznę, to jeszcze muszę znosić jej fochy i szlochy bezustannie. Świetnie. Ciekawe za jakie grzechy. Za to Klakier głupi to w swoim żywiole się znajduje jak ryba w wodzie do góry brzuchem! Zasmarkaną Baśkę obejmuje i coś jej tam do ucha szepcze czule, jak pierwszy lizus i wazeliniarz, a od czasu do czasu raczy mnie znad jej kudłów chłodnym spojrzeniem. Nawet sobie nie wyobrażasz, jak ja ich wszystkich nie lubię!


nigdy nie dbałem o to, co inni mówią
nigdy nie dbałem o to, w co się bawią
nigdy nie dbałem o to, co inni robią
nigdy nie dbałem o to, co wiedzą
wystarczy to, co ja wiem...



          Siedzą tam już ponad godzinę i zawzięcie dyskutują, zupełnie się nie interesując tym, że ja tu na szpilkach czekam między idiotami. Ciekawe, kto mi wypłaci odszkodowanie za straty psychiczne i materialne. Ziobro ględzi do słuchawki i nawija w kółko jak Polo przed mikrofonem do tej swojej panny w połogu i streszcza jej wszystkie problemy życiowe z wiatrem i mediami. Co te biedne kobiety mają z takimi matołami? Wzdycham bezradnie, szukając wzrokiem Ciebie, ale nadaremno. Widzę tylko jak Klemens zestresowany od stóp do głów łapie swoją blond księżniczkę i znika gdzieś za rogiem, bo myśli mądrala pierwszy, że nikt nic nie widzi, ani nie rozumie. Tatuś to już pewnie stoi przy bramie z góralską orkiestrą i wszystkimi zaprzyjaźnionymi tabloidami. Całe szczęście, że go tu Gienki nie wpuściły. 
          Przy stoliku obok ściany widać Mistrza Świata, który razem ze Stefciem, przyjacielem najwierniejszym, ceremonialnie sączy sobie herbatkę między zębami, demonstrując wszystkim zgromadzonym, że on się niczym przejmować nie potrzebuje. Stefan-Następnym-Razem-Się-Uda-Hula szczerzy się coś do niego zadowolony. On też martwić się nie musi, ani stresować, bo akurat swego jest pewny, jak Polo wypłaty. Wszak to, że będzie siedział w domku z Celką szczebiotką i dzidziusiem jest jasne, jak amen w pacierzu. Swoją drogą ciekawe z kim będzie mieszkał nasz Kamilcio w tym Soczi i czy za Stefciem za tyle czasu nie umrze z tęsknoty. Szkoda, że wcześniej nie pomyśleli, bo może by się dało koledze ulubionemu załatwić jakiś etat w administracji? Może Niemcy potrzebują niańki dla skoczków nieletnich i by się go udało wkręcić? No, ale już po robocie! Jeden Kubuś mądry, braciszek Klakierowy, zawczasu sprawy pilnował i się zapisał na wolontariusza, a że Stefcio myśleć nie umie, to trudno. Będzie nam przed telewizorem z dzidzią na kolanach kibicował. 
          Zerkam w drugą stronę, a tam Niunio Biegunio siedzi z resztą naszych kadrowych małolatów i coś tam nimi dyryguje. Chyba mu już przeszło zafrasowanie, bo w Wiśle to chodził jak struty, bo tak się tymi nominacjami olimpijskimi przejmował. A matoły chodziły za nim z mikrofonem i ciągle: „A czy Krzysiunio jedzie, a czy rozmyśla, a czy chciałby pojechać?”. Takich wścibskich dziennikarzy, którzy dzieci grzeczne nękają, to powinni w szafie zamykać, a nie w telewizorze przed całą Polską pokazywać i chwalić. A Wolny smarkaty i niezniszczalny Olek to nie wiem po co przyszli, chyba kolegę za rękę trzymać i mu kibicować. Albo kartki z autografami wycinać, bo się biednemu skończyły i już nic nie ma. Bo Klakier oczywiście przygotowany doskonale, pocztówki to chyba taczkami zwoził do pokoju, żeby przez pół nocy podpisywać, a teraz kwitnie przed wejściem i się wdzięczy jak nienormalny do tabunów małolat. Nic dziwnego, że głupia Baśka się spakowała i pod pretekstem kolokwium pierwszym lepszym autobusem pojechała do Krakowa. 
          O! Pieter wraca. Widać żona w roli ochroniarza się dobrze sprawiła, bo się wyrwał z macek prasowej durnoty w sam raz na czas. Chyba nie poszło źle, bo coś się tam chichra pod nosem do siebie, gdy kurtkę rozbiera, a potem siada i wiercąc się na krześle, się rozgląda za księżniczką z pokoju, ale cóż, Klakiera jeszcze nie ma. Przyssały się do niego nieletnie, a że ten żadnej odmówić nie umie, więc kończy się jak zwykle. Trzeba iść głupiego ratować. Tylko ciekawe kto, bo na pewno nie ja, więc zupełnie nie rozumiem czemu się wszyscy na mnie gapią. Kamil zerka na zegarek i wzdycha, bo siedzimy już ze dwie godziny, a mija zaledwie dwadzieścia minut. Cóż, pewnie by wolał do domu jechać i imprezę przygotować, skoro już wszystkich naspraszał. Ale nic, musimy czekać jak kura na grzędzie na zmiłowanie. Nie ma rady.


życie jest nasze, żyjemy na swój własny sposób
tego wszystkiego nie mówię ot, tak sobie
i nic innego się nie liczy



          Cisza jak przed burzą, bo wszystkie matoły czekają na wyrok w zawieszeniu. Nawet Klakier już smarkate fanki pożegnał i swoje przemądrzałe cztery litery posadził na krześle obok Pietera trochę nieobecnego duchem. Nikt się nic nie odzywa i nawet taki Ziobro raz w życiu gębę w kubeł wsadził i słucha, więc znać, że się sprawa szykuje poważna i zasadnicza. Nic tylko zdjęcie zrobić jaką to mamy grzeczną reprezentację ułożoną. Trenerzy zastępcy rzędem przy ścianie siedzą, a między nimi się wepchał i Skrobot, czego zupełnie pojąć nie mogę, ani zrozumieć zupełnie, czemu taki idiota ma o losie skoczków współdecydować z innymi. Zachciało im się demokracji narciarskiej. Każdy jeden ma łeb spuszczony i wzdycha jak gimnazjalistka na widok Klakiera albo paznokcie sobie ogląda, jakby mu nagle nowe przykleili wyjątkowe, a wtedy włazi Łukasz. Połowa kadry to już chyba nie oddycha. 
          - Taki czas przyszedł, że musieliśmy zdecydować – mówi do nas, a później marszczy brwi i na każdego po kolei spogląda, jak pani przedszkolanka przed wejściem na stołówkę. – Ale wszyscy dobrze wiecie, że nie było łatwo wybrać. 
          Potem się Sobczyk wtrąca, bo jak widać się przejął swoim stanowiskiem w kadrze jak woźny niesieniem feretronu w Boże Ciało i chce coś wytłumaczyć, ale mało który go słucha, bo przecież każdy wie dobrze, że zespół wyrównany i najfajniej to by było w dziesięciu do Soczi polecieć. A jeszcze by płakał ten jedenasty.
          - Łatwo było wybrać pierwszą trójkę, która stanowi taki trzon, bo tak jak się wszyscy domyślają od początku pewni wyjazdu byli Kamil, Maciek i Jasiek, czyli ci, którzy w klasyfikacji generalnej znajdują się najwyżej. 
          Przez twarze wymienionych przechodzi lekki uśmiech i zdaje mi się, że nawet Twój mąż wdycha z ulgą skromnie, a tylko głupiemu Ziobrze śmieje się facjata na całe gardło. Ale co się dziwić. Taki to nigdy nie umiał się zachować poważnie i z należytą klasą. 
          - O pozostałe dwa miejsca walczyli Dawid, Klimek oraz Krzysiek Biegun i tutaj mieliśmy nie lada urwanie głowy. Każdy z obecnych tu członków sztabu miał inne zdanie i bardzo trudno nam było dojść do porozumienia. Po wielu naradach i konsultacjach… – kontynuuje trener, a w pokoju słuchać szmer, a po chwili znów grobowa cisza, tyle że teraz nie na głównego trenera, a na Pietera wszyscy się gapią z wielkimi oczami, bo Żyła zbladł jak kalafior, oczy mu prawie na wierzch wyszły z każdej strony i wygląda jak chodząca śmierć. Kruczek jednak gada dalej i nic się nie przejmuje, że zaraz to jednemu z zawodników trzeba będzie podłączyć kroplówkę albo defibrylator i dopiero jak go Klimowski łokciem szturcha to się w czasoprzestrzeni orientuje, azymut odpowiedni łapie i poprawia się: 
          - I Piotrek. Oczywiście, że Piotrek… 
          Klakier w śmiech. Taki to z niego kolega, że zamiast w nieszczęściu i stresie przyjaciół wspierać, to jeszcze by sprzedał Piotrka na targu jak nic, więc rzucam mu oburzone spojrzenie, bo kto to widział? Do mnie to ma o wszystko pretensje, a sam co? Szkoda nawet komentować. Klakier tymczasem rechotać przestaje i mierzy Żyle tętno, a ten powoli dochodzi do siebie, więc, gdy jest już pewne, że zgonu nie będzie, Kruczek prawi dalej, a ja kręcę głową z prawdziwą irytacją i zniesmaczeniem. 
          - Żeby nie przeciągać… – zaczyna wreszcie trener, bierze głęboki oddech i a w tych czterech ścianach to chyba aż dudni napięcie, a serca niektórych to walą w takt jak pierwszej klasy skórzany bęben. – Skład uzupełniają… Piotrek i … i Dawid… 
          I wzdycha znów trener, a później coś tam jeszcze mówi, wyjaśnia i tłumaczy, a ja już nie wiem w jakimś świecie jestem i o co wszystkim chodzi. Za nim Sobczyk głos zabiera, no i oczywiście Matusiak, co myśli, że jest ze wszystkich najmądrzejszy, a wreszcie wszyscy gęby zamykają i się nas pytają czy ktoś chce coś powiedzieć. 
          - Klimek? 
          Wszystkie matoły w nasze Złote Dziecko się wpatrują, a ten się w sobie zamyka po samą szyję, zęby zaciska i spuszcza łeb i oczy w dół. Coś tam mówi do niego któryś geniusz, a ten wzrusza ramionami, a potem bez słowa wstaje i ot tak wychodzi sobie pierwszy na powietrze. Pewnie! Najprościej uciec! Z Baśką kujonką mogliby sobie idealnie przybić piątkę! Jeszcze trwają jakieś rozmowy i dyskusje, jeszcze coś Kruczek głąbom przy wyjściu wyjaśnia, bo cymbały się rozchodzą, skoro już pozamiatane, a ja już tylko wypatruję Ciebie. Łapię gdzieś tam z daleka Twoje spojrzenie, a i Ty mnie zauważasz, bo widzę wyraźnie, że zaczynasz się przeciskać w moją stronę przez tłum. Oczy masz zimne, usta zaciśnięte, a czoło jakby zmarszczone, więc wyraźnie jesteś o coś zła, czymś zdenerwowana i zmęczona pogodą, deszczem i wszystkim. Rozmyślam, jaki to idiota Cię znów z równowagi wyprowadził bez powodu i śmie Twój spokój zakłócać i zawracać Ci głowę. Powiedz tylko jedno słowo, nawet słóweczko najmniejsze, a się przecież głąbem zajmę, pysk mu obiję i Cię obronię przed wszystkim! Jesteś już blisko, już czuję perfumy migdałowe, więc posyłam Ci uśmiech promienny, żeby Cię pocieszyć i rozchmurzyć, ręce do Ciebie wyciągam, żeby się radością podzielić wyjątkową, że w końcu ogłosili, że jadę! A Ty co? Zupełnie Cię nie poznaję! Nic się zupełnie ze mną nie cieszysz, ani trochę, tylko rzucasz we mnie wydrukiem z jakimś wywiadem sprzed kilku godzin, mówiąc że nie masz już siły do mnie wcale, że Ty się jedna starasz ze wszystkich sił i dbasz zawzięcie o mój dobry wizerunek, a ja wszystko zawsze psuję, bo gadam głupio, co ślina na język przyniesie i że raz jeden w życiu to mógłbym chwilę pomyśleć i się zastanowić, co przed kamerą i w ogóle do ludzi mówię. I że to menadżerowanie to chyba rzucisz w cholerę, bo ze mną wytrzymać się nie da, taki jestem niereformowalny zupełnie. I że mi nawet anielskie włosy nie pomogą.
          A potem, jak jakaś Baśka kujonka, zaczynasz ryczeć. A mnie ręce opadają do samego błota pod nogami, bo już kompletnie nic a nic nie rozumiem. Najpierw Baśka mnie z równowagi wytrąca i denerwuje, a teraz Ty. A co ja niby znowu takiego zrobiłem?


nigdy nie dbałem o to, co inni robią
nigdy nie dbałem o to, co inni wiedzą
ale ja wiem
nic więcej się nie liczy



--
Oj, to Zakopane się nam rozrosło do kilku rozdziałów, ale nie mogło być inaczej. Całe szczęście, że tylko tam byłam osobiście, bo nigdy bym tego Złośliwca nie skończyła ;) No, ale już opuszczamy stolicę Tatr i będziemy się szykować do Igrzysk!
Dziękuję wszystkim za wszelkie opowieści i wspomnienia o Dejvim z Wisły i nie tylko :)
Pozdrawiam wszystkich Czytelników - tych starych i tych nowych.
Aria

2014-07-22

Odcinek 24. Loving eyes can never see

















kiedy mężczyzna kocha kobietę
poświęci dla niej wszystko
próbując znaleźć to, czego oczekuje
kiedy mężczyzna kocha kobietę




          Normalnie łeb chce urwać, a ci wymyślili, coby skakać. Tory praktycznie roztopione, w powietrzu loteria, warunki fatalne, deszczem siąpi od rana jakby się miało wściec, a ci się uparli jak krowa na kwaśne mleko i nic nie pogadasz o niczym. W nosie mają, że się już niebezpiecznie robi dla życia i zdrowia skoczków, więc chyba dopiero jak do jakiegoś nieszczęścia, nie daj Panie Boże, dojdzie, to się debile opamiętają. No i wykrakałem! Cisza na skoczni jak makiem zasiał, bo Wank zamiast na nartach, to na tyłku jedzie! Ale oczywiście Kubackiego, to nikt nigdy nie słucha, bo po co. Wszyscy jak zwykle mądrzejsi. 
          Wstaje po chwili ten niemiecki łamaga i kuśtykając powoli złazi z rozbiegu. Już zaraz dyrygenci tego całego melanżu puścili mu na cały regulator piosenkę na pocieszenie, a ludzie trąbami trąbią elegancko w rytm:

TU-RU-RU-RU-RU TUUU-DUM TUUU-DUM
TU-RU-RU-RU-RU TUUU-DUM TUUU-DUM
TU-RU-RU-RU-RUUUUUUUUU
RU-RU-RUUUUUUUUU
RU-RU-RUUUUUUU-RUUUU-RU

          Pamiętasz? To nasza melodia! U Stefka na weselu razem tańczyliśmy, a Ty miałaś taką estetyczną sukienkę! Ale było pięknie…. I stoję tak, kołysząc się do rytmu z uśmiechem i nucąc sobie pod nosem, a tu już Niunio Biegunio wylazł na skocznię i będzie skakał. Nic się oczywiście matoły nie martwią, że tuż przed nim zawodnik miał wypadek nieszczęśliwy, tylko dziecko bez niczego puszczają w dół i niech się Niunio sam martwi, a co. Ubezpieczenie mu wykupili. Kiwam głową, bo trzeba przyznać, że całkiem ładnie dzieciak skacze. Nie to, co taki Titus… Łajza ostatnia się do mnie od wczoraj nie odzywa i w ogóle do nikogo, bo wielce przeżywa, że panna nie przyszła. Jeszcze mi kiedyś matoł podziękuje, że tak mu powiedziałem.
          Odwracam wzrok od tego przykładu nieszczęścia i chodzącej reklamy anydepresantów, co stoi w rogu zaraz obok drugiego talentu największego, czyli Stefcia, bo już wylądował synuś Tepesa ulubiony i zaraz po nim jakiś kurdupel z Norwegii, więc przyszła pora na matoła. Klakier się szykuje, więc szumno się robi i durne trąby idą w ruch, a panny zamężne i nie to prawie mdleją wszystkie z wrażania na miejscu. Kątem oka zerkam na kujonkę, no i się nie mylę wcale. Gapi się Baśka na ekran jak ciele w malowany obraz, a smętna taka, że jakbym ja miał takich fanów jak pierwsza gwiazda Facebooka pod skocznią, to bym się zapisał do zakładu pogrzebowego, a nie do pierwszej kadry. Leeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeć wszyscy wrzeszczą, a potem klaszczą żwawo, bo w sumie całkiem dobrze mu poszło. Oczywiście zaraz mu matoły dziesięć punktów odjęły, żeby przypadkiem nie był zbyt wysoko w tabeli, bo jeszcze by spadł i facjatę w bajorze ubrudził. Ledwo laluś zlazł ze skoczni, a już prezentują Pietera. Chwilę go u góry trzymają, a jak już cały dobry wiatr przechodzi to myk i każą mu jechać. Będzie, będzie zabawa. Będzie się działo… Leci muzyka z głośników, ale to nic a nic nie pomaga. Krótko! Macha ręką Wiewiór, ale ze światem nikt nie wygra, a ja nawet słowa nie mogę powiedzieć, bo już następny talent w powietrzu i geniusz to prawie na łeb spada. Tak to jest jak się nie umie latać. Zmiotło prawie Kranjca, niewiele zabrakło, aby się przekręcił, a komputer pokazuje, że wiatru nie było wcale! Ciszo, pusto, głucho. Doskonale. Ziobro się specjalnie nie popisał, ale to już chyba każdy jest przyzwyczajony, więc zupełnie nie rozumiem skąd te wszystkie zachwyty nad nim, jak skakać nie umie. Mimo to chodzi geniusz wyszczerzony, jakby mu przyznali pokojową Nagrodę Nobla. Ciekawe czemu nie był taki błyskotliwy jak trzeba było wymyślać imię dla dziecka. 


kiedy mężczyzna kocha kobietę
nie potrafi myśleć o niczym innym
sprzedałby świat
dla odrobiny dobra dla niej


          No i znowu przerwa! Pewnie, co się będę przejmować, że ludzie tu marzną i nas zaraz przewieje na całego przed olimpiadą. Zasuwam kurtkę pod szyję, kaptur zakładam i krzyżuję na piersiach ręce, czekając na ciąg dalszy przedstawienia. Ale się zimnica zrobiła! Ciekawe czy jeszcze długo.
          Skaczą Niemcy z Severinem na czele, a potem pierwszy Przyjaciel Trzody Chlewnej. Aż dziw, że mu piosenki o trzech świnkach nie zagrali. Ledwo Szablozębny Świniolub siada na belce, a znowu się wietrzysko zrywa obmierzłe i guzik z pętelką mamy, a nie skoki, bo chyba z dziesięć w skali Beauforta pod Krokwią. Od razu widać, że natura woła o pomstę do nieba jak takiego na ziemi widzi. Ciągle pada! Asfalt ulic jest dziś śliski jak brzuch ryby, mokre niebo się opuszcza coraz niżej… No, znaleźli się dowcipnisie. Na scenie sobie stoją pod dachem i nawet nie pomyślą, że tu zawodnikom ze światowej czołówki na łeb się leje deszcz, a sprawiedliwości ani za grosz w konkursie. No i chyba z piąty raz próbuje skoczyć Miłośnik Świniny, aż w końcu, gdy go puścili łaskawie, to machnął ledwie 113 metrów i go nie będzie w drugiej serii, czyli w finale. A trener Austriaków nadgorliwy to z porażką podopiecznych się nijak nie potrafi pogodzić, więc zaraz lezie do Waltera złożyć zażalenie albo go pobić. W sumie nie wiadomo. Później małolat Wellinger swoich sił próbuje, ale cudów nie ma! Andiego smarkatego na nartach wodnych skakać nie nauczyli! Małolat prawie płacze, a Pointner wpada w szał jak wściekła krowa chora na ptasią grypę, więc się już nawet o naszego trenera zaczynam stresować, bo przecież nie wiadomo czego się spodziewać po człowieku niepoczytalnym psychicznie i złym. A jak nam naszego Łukasza ze skoczni zrzuci z zazdrości? No, ale widać Kruczek o swoją skórę zadbać potrafi, bo zaraz złazi z gniazda trenerskiego i idzie obczajać sytuację w lodowych torach, bo przecież nie od parady ma taki wielki łeb. A mnie już kurtka przemaka na wylot i mam mokre skarpetki! Mamy zawody po prostu wymarzone, nie ma co.
          Już się zebrała trenerów narada i będą rozmyślać, co zrobić, bo co kilka łbów to nie jeden. Nie wiem co uradzili, ale Gienki wąsate miotły wzięły i będą wodę zamiatać i kijem zmieniać bieg Wisły. A przecież to jest skandal! W takich warunkach nie da się skakać i powinni zawody w trymiga odwołać, a nie! Poszlibyśmy sobie do domu, ciepła herbatka, suche skarpetki i spać, a wszystkie z FISu mądrale same niech sobie startują, jak im tak zależy. Stoimy wszyscy i obserwujemy i nawet nam Szczęsny przytakuje, że tak nie może być. Przecież to wszystko bez sensu całkowicie! Komedia kultowa, a nie sportowe zawody międzynarodowe! Nic ze sportem to nie ma wspólnego i ja się zastanawiam, że ciekawe komu miło oglądać, bo na pewno nie mnie.
         

kiedy mężczyzna kocha kobietę 
potrafiłby zrezygnować z wygód
mógłby spać na deszczu


          No to wymyślili! Świniolub i Małolat będą skakać jeszcze raz! Ja rozumiem, że o dzieci należy się troszczyć i niepokoić, a także wyrównywać szanse osobom z mniejszymi zdolnościami i inteligencją, ale to jest tak zwyczajnie nie fair! A tu całe jury się zgodziło i tyle gadania! Ich wyniki anulowali i ciekawe, co to zmieni i co to pomoże. A niby dlaczego ja drugi raz skoczyć sobie nie mogę? Też chcę! Ręce mi opadły i szczękę muszę z ziemi zbierać z oburzenia i to szybko, bo już mnie przed kamery wołają, bo chcą poznać moją opinię, co do tego wszystkiego.
          - Thomas Diethart i Andreas Wellinger będą mogli skoczyć jeszcze raz po Kamilu. To na farsę trochę zakrawa – ogłasza Sebastian genialnie, a ja to chyba pierwszy w życiu raz się z nim zgadzam.
          - No bardzo ciekawa decyzja – mówię ironicznie, bezradnie ręce rozkładając. – Ja też sobie chcę jeszcze raz iść i jeszcze raz skoczyć, bo też się nie zakwalifikowałem! No to jest… To co się tutaj dziś dzieje, no to jest katastrofa, moim zdaniem!
          - Twoim zdaniem te zawody powinny być dokończone czy jury powinno je natychmiastowo odwołać?
          - Myślę, że tutaj nikt nie miał sprawiedliwych warunków, bo tutaj cały czas mieszało strasznie. Więc no tak naprawdę, to każdy by mógł protestować, bo chce jeszcze raz skoczyć, bo mu się nie udało. No podejrzewam kilku zawodników, tych który mieli fajne warunki, skoczyli dalekie skoki i będą zadowoleni z tego, no ale… No nie wiem, no ja tego nie rozumiem po prostu!
          Szczęsny coś tam jeszcze o kibiców pyta, że niby dla nich to wszystko, ale sam przyznaje, że ze sportem, to wiele wspólnego nie ma. Jeszcze jak na złość Titus ciamajda mi się pod nogami pałęta i drepta sobie tam, i z powrotem, bo widać już mu szkoda, że go dawno nie było w telewizorze.
          - No ma mało wspólnego ze sportem, to jest tylko loteria i ciężko, żeby tutaj coś się działo – wzdycham, kręcąc głową, a wtedy ktoś zza pleców Szczęsnego podaje mi ciastko.
          - Żebyś nie gwiazdorzył – rzuca Titus dowcipniś w moją stronę, gdy już wywiad kończę, bo zdrajca, konfident i pierwsza ofiara losu myśli, że ma poczucia humoru więcej niż rozumu. A potem panna mu się przypomina, bo znowu wzdycha nad złem świata i nieszczęśliwą miłością, aż mi odbiera calusieńki apetyt.
          - A ty żebyś o babach tyle nie myślał, to byś lepiej skakał – odgryzam się natychmiast, bo gorszy nie będę przecież od głupiego. – A nie jak ostatnia łajza.
          - Ciekawe, że dzisiaj skoczyłem trzy metry dalej od ciebie – wtrąca matoł bezczelnie, krzywo się przy tym uśmiechając. Pewnie! I tak to masz, człowieku, za dobre serce i cale poświęcenie nagrodę wyjątkową. Zero wdzięczności i szacunku nijakiego nie ma! Ach, trzeba było zostawić go sam na sam z tamtym stukającym czupiradłem, to by przyjaciela dobrego chociaż w minimalnym stopniu docenił, ale mi się zachciało przejmować idiotą, to mam. Mnie pokarało na całego. 



jeśli ona go krzywdzi on tego nie dostrzega
bo ona nie jest zdolna do zła
oczy, które kochają nigdy nie widzą 
kiedy mężczyzna kocha kobietę


          Prawie wszyscy sobie poszli i nikt nie patrzył, jak dekorowali zwycięzcę, a w sumie nic dziwnego, bo podziwiać nie ma czego. Kpina, a nie zawody. Na miejscu tego całego Bardala, to bym się zrzekł zwycięstwa, które w takich warunkach to prawie się nie liczy. Jutro nikt nie będzie pamiętał. Klakier chodzi za to rozradowany, jakby reklamował pastę do zębów i już sam nie wiem, czy bardziej z powodu smarkatych fanek, czy dzisiejszego wyniku. Wszystkim opowiada, że rosyjska ruletka była i się cieszy matoł, że ma przed olimpiadą doświadczenie odpowiednie. Nic, tylko gratulować i kłaniać się w pas. A to nie koniec atrakcji na dziś. Ekipa trenerska zaraz ma posiedzenie i będzie radzić kogo zabierzemy do Soczi, więc nam kazali się szybko spakować, bo już jedziemy.
          - Ala nie dzwoniła? – mówi głos za moimi plecami, więc odwracam się wściekły, bo komuś tu żywcem chodzi o to, żeby mnie przestraszyć i zestresować.
          - Nie! – warczę, ale po chwili mi się robi Titusa szkoda, więc uśmiecham się pocieszająco i kręcę głową. Jeszcze raz sobie gratuluję, że go przed wstrętnym babonem uratowałem, bo by go obcasami omotała jak wypasiona ośmiornica, a mnie by się stukanie szpilek śniło po nocach do końca życia. Matoł wzdycha i idzie. Znalazł się młody Werter cierpiący bezowocnie i tylko mu żółtej kamizelki potrzeba, choć jak spojrzeć na jego wyniki sportowe, to prędko mu nie grozi, oj nie.
          - A gdzie Maciek? – pyta się mnie po chwili Pietrek. Pewnie. Żonę ma, to nie pilnuje, tylko się ciągle martwi o tego matoła. A czy ja wyglądam jak darmowa informacja turystyczna?
          - A skąd mam wiedzieć? – odpowiadam mu pytaniem na pytanie, choć wiem, że to mało grzeczne. Wzrusza więc ramionami i idzie, co mało było rozsądne, bo już przy nim tłum rozentuzjazmowanych dziennikarzy od siedmiu boleści, kamerami wywijają, dyktafonów ze sto podpiętych, światłem mu w oczy świecą i nic się nie martwią, że Wiewiór to ledwo w tym ścisku oddycha. Kręcę głową oburzony i zdegustowany czwartej władzy zachowaniem, ale w sumie czego się można po takich spodziewać?
          - Mania tam! – piszczy coś za mną, więc odwracam się i patrzę w dół, a tam dziecko małe w Stefanowej czapce wystrojone. Śmieje się do mnie radośnie i palcem wskazuje w kierunku matoła. Faktycznie! Idzie głupi Klakier, a przy nim Baśka przyklejona, która słucha, bo coś jej tam prawi mądrala do ucha zawzięcie. Pewnie jej streszcza jakiś artykuł o swoim super aucie albo coś równie ciekawego. A dzidzia cwana wszystko wie i wszystko rozumie!
          - Buba! – woła to małe, więc zginam się w pół i borę na ręce szkraba niewyrośniętego, a ta cała wyszczerzona, bo tego jej widać brakowało do pełni szczęścia. Ona jedna jedyna zna się na rzeczy i potrafi odpowiednio mężczyznę wybrać i docenić to, co w człowieku najważniejsze, a nie lecieć jak inne na piękną gębę. Gapię się jeszcze jak odchodzą dwa kujony przebrzydłe w dal, a serce mi mocniej już bije, bo wyraźnie czuję Twoje migdałowe perfumy, które to chyba u jakiejś wiedźmy kupiłaś specjalnie, żeby mi czarować życie nieustannie. Nie, nie mylę się! Jesteś obok, a przy Tobie już stoi ukochana przyjaciółka szczebiotka, co dziecko mi zaraz zabiera i znika. Zostajemy sami, więc ślinę przełykam dyskretnie, bo tak mnie już mamią te migdały, że zaraz to zapomnę, że trzeba oddychać i padnę trupem. A Ty czemuś poważniejesz i zerkasz na mnie spod tych Twoich długich rzęs i badasz mnie ślicznym wzrokiem uważnie.
          - Dejvi, Dejvi – wzdychasz, przechylając śmiesznie głowę w bok. – Przecież ty musisz działać bardziej zdecydowanie – mówisz, a mnie się robi sucho w gardle. Zerkam na Ciebie nieśmiało, niepewnie i delikatnie unoszę brwi.
          - Wiem… – dukam po dłuższej chwili ciszy, ale wybacz, bo tyle wyciśniesz ze mnie. Omamiły mnie całkiem migdały i cóż. Żywcem nieruchomieję. 
          - Naprawdę cię nie wkurza, że ona tak ciągle się włóczy z Maciejem?
          No i masz! Świetnie! Normalnie szczęka mi zaraz pęknie na pół... Płakać mi się chce po prostu, bo Ty dalej tylko o Baśce i Baśce wciąż i wciąż. Czy Ty nie widzisz wcale i zupełnie nie zauważasz, że ja tu, stojąc obok Ciebie, z tęsknoty za Tobą usycham jak Klakier bez Internetu? Że ja bym wszystko, co mam, oddał i bym sprzedał pół darmo cały świat zupełnie dla Ciebie? Taka jesteś mądra, a nic nie rozumiesz… Patrzę na Ciebie całkowicie bezradnie i już wiem, że innego wyjścia nie ma. Muszę Ci powiedzieć prawdę.


Kochanie, proszę
nie traktuj mnie źle



--
Z dedykacją dla wszystkich, którzy jadą do Wisły! Trzymajcie kciuki i w moim imieniu! I nie trąbcie Dejviemu do ucha, żeby zachował harmonię psychiczną i wygrał ;)
A.