2015-08-30

Odcinek 32. I will never be with you
















gdzieś musi być anioł z uśmiechem na twarzy
który wymyślił, że powinienem być z tobą
 lecz nadszedł czas, aby zmierzyć się z prawdą
nigdy nie będę z tobą




          Żyć człowiekowi nie dadzą, bo przecież odkurzanie to najważniejsza rzecz na świecie. Ledwo co się w nocy oczy zmruży, a już o świcie przychodzą, żeby łeb zawracać i budzić! Na nic tłumaczenia, że przecież pokój mamy czysty, piękny, elegancki, sprzątać nie trzeba, bo wszystko jest jak należy. Za sprzątanie paniom płacą, więc trzeba wypucować każdy centymetr i już.
          Wzdycham głośno, pokazując całą swoją dezaprobatę dla takiego braku szacunku dla sportowca zawodowego, ale gadania nie ma, muszę wstawać z wyrka i w trymiga spadać, bo pani już z mopem przylazła i będzie czyścić na glanc. Nie nauczyli jej, że nadgorliwość to gorsza od wszystkich plag egipskich? Trudno. Pójdę sobie na śniadanie. Już się nauczyłem doskonale, że nie warto się kopać z wielbłądem. 
          Mijam pana Gienka, Saszę czy tam Witalija, co to dalej beton zamiata z takim zapałem, jakby na naszą stołówkę planowała się pofatygować angielska królowa albo kto. Uśmiecham się do niego uprzejmie, bo przecież grzecznie jest ciężką pracę człowieka docenić, a ten szczerzy do mnie swoje złote zęby, co błyszczą lepiej niż medal Kamila. Ja to normalnie mam wszędzie fanów! 
          O, słyszę, że koledzy szanowni już są. Oczywiście z drugiego końca wioski olimpijskiej matołów słychać, bo zero kultury jakiejkolwiek i nie przyjdzie żadnemu do głowy, że komuś mogą przeszkadzać. Japę najgłośniej drze ten, co ma największe niedobory we łbie pomyślunku: 
          - U nas w pokoju to wszyscy najlepsi! Zobaczycie, że jeszcze w dziesiątce wyląduję! – wymądrza się Jasiek i żywo o czymś z Pieterem dyskutuje, a Mistrz Olimpijski wcale nie lepszy, bo co chwilę im przerywa i głośno się śmieje. Tak wygląda przygotowanie do zawodów made by Kamil Stoch. Teraz wielce zadowolony, a jak przyjdzie co do czego, to znowu zejdzie z nerwów. A Klakiera nie ma, bo pewnie czeka na specjalne zaproszenie, jaśnie pan. 
          Biorę tacę ze śniadaniem i siadam obok mojego współlokatora niewydarzonego z daleka od półinteligentów. Kombinator właśnie wrócił z treningu i wcina obiad całkiem sam przy stoliku, to mu dotrzymam towarzystwa. A co. Chyba nie ma tu żadnych znajomych ani fanów, ale co się dziwić, jak ostatnio był trzydziesty dziewiąty?
          - Co tam? Jak było na skoczni? – pytam z uprzejmości. Niech wie, że się interesują i śledzę jego plan dnia i wyniki.
          - Wiało trochę – gada cicho i kręci nosem, bo jest wyraźnie niezadowolony. – I zupełnie mi nie szło.
          - Nie martw się – pocieszam go roztropnie, bo mi się normalnie żal chłopaka robi. – I tak nikt nie ogląda kombinacji norweskiej.
          Nic więcej nie mówię, bo przyłazi Klakier. Jak zwykle spóźniony, bo od jedzenia ważniejsze jest świecenie facjatą i wdzięczenie się do dziennikarzy idiotów, nieważne czy dzień wolny, czy dzień kwalifikacji do ważnych zawodów. Rozgląda się chwilę, szukając miejsca, a wtedy mu macha kolega kombinator i zaprasza do stolika mojego prywatnego! A co ja jestem? Darmowa poradnia dla osób pozbawionych przyjaciół? 
          - W sklepie byłem – gada matoł, choć nikt się go nie pyta. – Takie ładne wolontariuszki tam pracują, że wychodzić szkoda!
          No ja nie mam pytań! Baśka w Polsce siedzi sama i ryczy z tęsknoty i zmartwienia, a ten się już za innymi babami ugania i jeszcze dumny i zadowolony z siebie. Burak! Oczami wywracam, ale się nic nie odzywam, dopiero gdy dalej ten palant niewychowany urodą obcych panien się zachwyca, decyduję się przerwać mu durne wywody i mówię z wyrzutem:
          - A od Baśki telefonu odebrać to nie łaska. 
          Gapi się na mnie kretyn pytająco i nie wiem czy idiotę udaje, czy taki się urodził. 
          - Kazała cię pozdrowić, ale widzę, że tobie wszystko jedno. – Wbijam w niego oburzony wzrok. – Masz ją gdzieś!
          - Wiesz co, Mustaf? Ty się idź leczyć na nogi, bo na głowę już za późno! – Klakier kręci głową, wzrusza ramionami, a potem zupełnie bezczelnie bierze mój własny dżem i zaczyna jeść. A niech się udławi! Ja to z oburzenia tracę cały apetyt. Przecież to matoł tragicznie nieuleczalny i pomyśleć, że na kogoś takiego głupia Baśka traci czas i nerwy. Świetnie! Po prostu wyśmienicie. Nic, tylko bić brawo.
          A kombinator chyba się ze mną zgadza, bo siedzi z gębą otwartą i nie zwraca uwagi, że obiad mu stygnie. Ale odezwać się i stanąć w obronie kobiety, to już niełaska. Pewnie! Nie no, nie wytrzymam z Klakierem ani sekundy dłużej! Za mało miejsca przy tym stole dla nas dwóch. Odsuwam krzesło i idę, bo czy ja mam czas, by uczyć życia matołów?


zobaczyłem anioła
i tego jestem pewien
jesteś piękna, jesteś piękna
jesteś piękna, to prawda


          Puk, puk, puk. Co? Gdzie? Nie no, jasne. Po co dać mi święty spokój? Ciekawe kogo znowu diabli niosą, że się dobija do drzwi jak nienormalny? Paniom od sprzątania podwyżkę dali, żeby odkurzały w środku nocy? Nie no, mnie już nic nie zdziwi, bo przecież jesteśmy w Rosji. Kolega kombinator jak raz go potrzeba, to oczywiście znowu nieobecny, bo on chyba wstaje rano o świcie jak kury i trenuje non stop jak Titus. Szkoda tylko, że jak i u Titusa zupełnie nie widać efektów. Ziewam głośno, ale ratunku nie ma, zleźć z łóżka i otworzyć muszę, bo mi przecież spać przez pięć minut nie pozwolą. Lampę zapalam i zerkam na zegarek. Szósta trzydzieści rano! W dniu konkursu! Komu odbiło całkiem? 
          Puk, puk, puk… No przecież idę! Cóż to za nadgorliwiec znowu? Koniec świata! Przekręcam zamek i z całej siły szarpię za klamkę, gotowy na kłótnię zawziętą i obronę własnej osoby jak Częstochowy. 
          O kurde. 
          Zwidy normalnie mam i halucynacje, czy co? Gorzej ze mną? Zamykam prędko drzwi i gapię się w nie jak szalony, bo nie wiem zupełnie, co mam myśleć. 
          A wtedy słyszę Twój głos.
          - Dejvi! 
          Czyli co? Nie śnię na jawie? To naprawdę Ty? Prędzej bym się spodziewał Klakiera na podium niż tego, że Ty we własnej osobie pojawisz się na korytarzu i będziesz mnie mamić migdałami jak gdyby nigdy nic. No bo jak to tak? Skąd tu Ty?
          - No Deeeeejvi!
          Na ten dźwięk, udaje mi się ocknąć z tego dziwnego transu i gdy tylko wraca mi rozum, otwieram szybko, bo już sobie wyobrażam jak tupiesz nogami ze złości. O, cała Ty. Uśmiecham się pięknie i niby od niechcenia przeczesuję ręką czuprynę. Tak, wiem, rychło w czas, skoro już mnie widzisz. Przewracasz oczami, ale przecież nijak nie ukryjesz, że się cieszysz. Bez pytania włazisz z walizą do mojego pokoju, stawiasz ją pod ścianą, a po chwili zastanowienia przesuwasz w prawo. Ja stoję i patrzę oniemiały. 
          - No daj się uściskać, Dejvi!
          Rzucasz mi się na szyję, ja już cały jestem zbałamucony migdałami i nie myślę o niczym. No bo co Ty? Wprowadzasz się do mnie? Na zawsze? Ja Cię przecież przyjmę z otwartymi ramionami, ale co powie Twój wspaniały mąż? No i w ogóle, jak to tak? Co ja mam z Tobą zrobić?
          - Musisz mi pomóc, Dejvi – mówisz do mnie tymczasem, konspiracyjnie zniżasz głos i ukradkiem wyglądasz na schody. Nie jest mi dane się nic więcej dowiedzieć, bo zza drzwi słychać rumor jakiś wyjątkowy i straszny hałas, a Ty wyraźnie oddychasz z ulgą. Po chwili przyłażą dwa ruskie Gienki wąsate, taszcząc posłusznie jakieś wielkie czarne pudło. Aż tyle masz ze sobą rzeczy?! Mnie to oczy ze zdziwienia na wierzch wychodzą prawie, bo na cóż Ci to wszystko? Cóżeś Ty znowu wymyśliła? Za to Ty prawie klaszczesz z radości. 
          - Tam niech panowie postawią. O tam! – dyrygujesz nimi sprawnie i nim sobie zdaję sprawę co się dzieje, już za moją szafą schowana skrzynia, a Gienki obok szczerzą złote zęby. – Kamil to padnie z wrażenia!
          Uff, czyli Ty jednak do niego.
          Pięć minut nawet nie mija, a ja wtajemniczony w Twoje wielkie plany, już idę z misją specjalną do pokoju Mistrza Świata i Mistrza Olimpijskiego oraz Jana Ziobry. Tylko ciekawe, co ja mam geniuszom powiedzieć, żeby z własnej woli o siódmej rano sobie gdzieś poszli? I jeszcze pokój otwarty zostawili? Coś wymyślisz, Dejvi! No tak. Zawsze ja. Wszystko na mojej własnej głowie leży i co mam na to poradzić? Może ogłoszę, że Skrobot se znalazł jakąś desperatkę i na parkingu się z nią całuje? Krzywię się zaraz na tę myśl, bo już mi żal takiej panny, a poza tym nikt w to w życiu nie uwierzy. A może powiem, że Klakier lunatykuje i żeby lecieli zobaczyć? Albo że aresztowali Alexa Pointnera za znęcanie się nad Gregorem!
          Puk, puk, puk. Dobijam się jak głupi i jeszcze, gdy drzwi skrzypią, to ja wciąż wcale nie mam we łbie żadnego pomysłu. 
          - Yyyy? A czego ty? – pyta się na mój widok inteligentnie Pierwszy Lotnik Złoty, a kolega Ziobro oczywiście tyle co otworzył oczy. Ten jakby mógł, to by do wieczora spał!
          - Przyjechał sanepid. Stołówkę zamkną za dziesięć minut – mówię z wielce zatroskaną miną. – Będziecie chodzić o suchym pysku!
          Bingo! Lecą matoły jakby się palił kościół! Ja to jednak jestem genialny. 
          Rozglądam się dyskretnie dla pewności i zaraz macham do szczerbatych Gienków, że skrzynię czarną, wielką mogą wnosić.


uśmiechnęłaś się do mnie, gdy byliśmy w metrze
byłaś z innym mężczyzną
lecz nie poddam się i nie prześpię tej nocy
bo mam plan


          Po raz kolejny stwierdzam, że ja to się nie nadaję na kibica sportu. Wcale mnie nie bawi sterczenie z matołami na zimnie pod skocznią. Na dodatek próbną serię przerwali z powodu wiatru i nie zdążył skoczyć nikt, kogo znam. Zupełnie nie rozumiem skąd ci wszyscy ludzie mają tyle energii i dobrej woli, żeby przychodzić i dopingować niektórych gagatków. Bo tych, co naprawdę zasługują na wsparcie, to można by długo szukać z latarką. A tu proszę! Ja nie startuję, a cała skocznia kibiców.
          Poza tym ledwo się pierwsza seria zaczęła, a mnie już się nudzi. Bo ilu można oglądać buloklepów? Jeden, drugi, trzeci… Oczami przewracam, gdy kolejny geniusz, któremu się olimpijskie złoto marzy, daje świetny popis kunsztu. Zerkam na Ciebie i już chcę skomentować zgryźliwie, ale Ty w skocznię wpatrzona jak w święty obraz i nijak nie zwracasz na mnie uwagi. Wzdycham, gdy Pieter ląduje na 118 metrze i wszystko wskazuje na to, że właśnie kończy swoją olimpijską przygodę. Ten to udany! Dwa tygodnie temu skakał dalej nawet niż Kamil, a teraz się martwi, żeby się załapać do trzydziestki. Rozmyślać nie mam czasu, ani sposobności, bo leci Klakier. 126 metrów, więc wstydu nie ma. Tepes bliżej, a potem Ziobro. Gdyby skakał tak daleko jak gada, to pewnie byłby lepszy wynik, ale cóż. Cudów nie ma. Ja to i tak najbardziej się cieszę, że już blisko końca. Paru skoki wychodzą, paru bulę klepie, w tym Wellinger, ulubieniec mamusin. No i wreszcie nasz Kamil. Jest! Wstrzymujesz oddech tak, że się zaczynam martwić, czy mi tu nie padniesz trupem z nerwów, a po kilku sekundach – gdy ląduje pięknie nasz Mistrz Olimpijski i Świata – zaczynasz płakać. Hej, ale co Ty? Przecież świetnie skoczył!


kiedy mijaliśmy się
 mogłaś ujrzeć w mojej twarzy, że byłem
 cholernie odurzony


          Ja się pytam, ile czasu można liczyć punkty?! Sto trzydzieści dwa i pół metra. Noty wysokie – osiemnaście i pół, dziewiętnaście, osiemnaści i pół, osiemnaście i pół, dziewiętnaście punktów. Odejmują mu 1,8 pkt. Metr bliżej, a miał 2,8 pkt przewagi nad Noriakim. Kurde, północ się zbliża, a ci dalej nie ogłosili oficjalnie, że nasz Kamil wygrał! Cymbały, nie komputery! Piosenka się kończy, a ci nic! Ile można czekać? Prędzej Włodek z zeszytem swoim wyliczy, niż oni przemnożą, odejmą, dodadzą. Zwariować można po prostu! Tak to jest jak się do roboty bierze głąbów.
          Kamil tam czeka na dole w towarzystwie ulubionego kolegi Jana i reszty matołów, a ja tu patrzę jak Ty odchodzisz od zmysłów. I nie wiem, co mam zrobić. Oczy zasłoniłaś zmarzniętymi rękami, bo chyba nie masz siły wpatrywać się w tablicę wyników. Więc stoisz tak i drżysz – nawet nie wiem czy z zimna, czy z nerwów. I nic do mnie nie mówisz. 
          A ci liczą i liczą w nieskończoność. Jak Kamil padnie na zawał, to komu dadzą złoto? No bo złoto, a nie srebro, nie? Na ekranie widać zbliżenia wszystkich zainteresowanych, a po chwili pod skocznią słychać głośny ryk. Znowu to wygrał skubany! Wygrał to! Wygrał to! Widzisz?!


jesteś piękna, jesteś piękna
 jesteś piękna, to prawda


          Tyle już minęło czasu od zakończenia konkursu, a my dalej kwitniemy pod skocznią jak pelargonie na parapecie u ciotki Krystyny. Końca nie widać!
          - Dejvi! – O, widzę, że w końcu sobie przypomniałaś, że stałem obok całe zawody. – Poszedłbyś po kawę, co? Zmarzłam strasznie, a pewnie jeszcze pół nocy zejdzie nim Kamil będzie wolny! 
          Posyłam Ci uśmiech, ale Ty chociaż patrzysz w moim kierunku, to wcale tego nie dostrzegasz. Jesteś nieobecna, zajęta zupełnie czymś lub kimś innym, jak przez cały konkurs. Wzdycham cicho, zęby zaciskam i idę, przeciskając się między matołami do brzydkiej budy zaraz za barierkami. Bo przecież nie umiem i nie chcę Ci odmówić. Dobrze, że akredytacja robi swoje i wypcham się bez kolejki. Tłumaczę wyraźnie pani, żeby mi nalała dwa kubki po brzegi i żeby cukru nie sypała, bo przecież Ty nie słodzisz. Babuszka oczami przewraca, jakbym jej oznajmił, że żywię się trawą z pieprzem, ale w końcu nalewa mi pachnącego napoju, więc wracam, mijając sprytnie tłumy panów redaktorów, wgapionych w Kamila jak kury w świeżo zniesione jajko. Godzina minęła albo dwie, a ci dalej ślęczą, czekając na zbawienie. Biedny on.
          Jestem. Podaję Ci kubek, Ty upijasz łyk, a potem marszczysz nos. 
          - U, gorzka. Ja to dzisiaj chyba potrzebuję glukozy przez ten stres... 
          Zostawiam Ci więc i mój drugi kubek, a potem bez słowa skargi lecę z powrotem po ten cholerny cukier. Łańcuszek ludzi dwa razy dłuższy, drą się na mnie matoły i nie patrzą, że jestem skoczkiem narciarskim i reprezentantem Polski, a przecież nie będę stał z nimi w kolejce jak debil. Co oni? Nie mogą pić w domu kawy czy herbaty? Muszą koniecznie na skoczni? Wzruszam ramionami, zgrywając głupiego i wpycham się przed ladę, udając, że ja nic, ja tylko czytam cennik, a potem raz dwa - łapię parę saszetek w garść i w nogi. Niech mnie próbują dogonić, jak tacy mądrzy, a przecież cukier i tak darmowy.
          Wracam do Ciebie prędko z jęzorem wywieszonym, a tu co? Znalazł się Pan Magister Podwójnie Ozłocony! Proszę bardzo! Stoi przy Tobie i pije moją własną kawę prywatną, ani mu na myśl nie przyjdzie, że może ona wcale nie była dla niego! Zero kultury! Obserwuję Was chwilę w milczeniu, bo z oburzenia straciłem głos. Zatkało mnie normalnie. Ty taka rozpromieniona opowiadasz mu coś, a ten w najlepsze żłopie moją kawę! Gapię się przez chwilę i próbuję się uspokoić, bo w końcu dochodzę do wniosku, że nie ma o co kruszyć cepa. Niech ma. Mistrzowi nie będę żałował. Dwa złote medale, to przecież nie byle co, na kawę sobie zasłużył.
          - Gorzkie cholerstwo – odzywa się wtedy on. – Skoczyłbyś, Mustaf, po cukier!



 zobaczyłem twoją twarz w tłumie
 i nie wiem, co zrobić
 gdyż nigdy nie będę z tobą



--
Aleśmy się doczekali czasów, nie? Dejvi w zasadzie nie schodzi z podium, wszystkie matoły nad nim pieją z zachwytów, a na dodatek koleguje się z... Klakierem. Koniec świata!
Przyznać się, kto stał w Wiśle w kolejce po autograf i zdjęcie? :))
Oby tak było przez całą zimę!
W upalne niedzielne popołudnie wracam ze wspomnieniami z Soczi.
Ściskam wszystkich tych, którzy jeszcze pamiętają o Złośliwcu!

Aria





2015-08-23

Wracamy!!!



Puk, puk.

Drodzy!

Kto sto lat temu pisał, że przyjdzie czas, że Dejviemu w pas się wszyscy będą kłaniać? 
I że każdy jeden będzie chciał mieć z nim zdjęcie? 
Tylu inspiracji nie da się zignorować i zniknąć bez pożegnania.

A więc wracamy.

Niewiele już zostało do końca tej historii i mam wielką nadzieję, że będziecie z nami.
Za parę dni pojawi się rozdział.