2014-02-23

Odcinek 19. I'm the only one and I walk alone
















idę tą pustą ulicą
na Bulwarze Straconych Marzeń
gdzie miasto śpi
a ja jestem jedyny i idę sam




          Oczywiście takiego pecha to może mieć tylko jedna osoba na calutkim świecie, czyli ja, Dawid Kubacki. Wstałem sobie o bladym świecie wyjątkowo, żeby się elegancko przygotować na świętowanie uroczyste przyjścia Nowego Roku z Tobą. Bo przecież tyle roboty! Znaleźć odpowiednie ubranie, kupić szampana i fajerwerki, uczesać włosy i w ogóle się na spotkanie z Tobą przygotować psychicznie... Więc od rana krzątam się po swoim przecudnym pokoju i odczuwam dziwne napięcie emocjonalne, szykując porządną koszulę i marynarkę. A wtedy dzwoni trener Klimowski! 
          - Dawid, za trzy godziny wyjeżdżamy do Planicy!
          I na nic moje wszystkie sugestie, rady i prośby, aby wyjazd przełożyć na jutro! Wszystko za moimi plecami zostało ustalone, zaklepane i gadania żadnego nie ma, Kubacki się pakuje i na skocznię słoweńską trenować jedzie i to już, natychmiast! Na nic moje tłumaczenia, że w Sylwestra to korki będą na drogach i w ogóle, że pomysł beznadziejny, skoro zaraz mam jechać do Austrii na Turniej Czterech Skoczni. Taki to los. Tyle dni w domu na tyłku siedziałem bezczynnie i z Baśką kujonką się użerałem, a teraz raz jeden jak mam plany właściwe to wyjazd zarządzili i koniec.
          Więc co mam zrobić? Biorę telefon do ręki i ze smutną miną dzwonię do Ciebie i wyjaśniam, że niestety, ale obowiązki mnie wzywają i że z przykrością wielką muszę odwołać nasze spotkanie. Wiem, że pęka Ci serce, no ale co ja zrobię?
          - No nic, Dejvi, trudno – mówisz. – Będziemy świętować z Basią same.
          A ja prawie mdleję na miejscu na amen. Jaka znowu Baśka? Czy ona zawsze i wszędzie musi się wepchać jak kij w mrowisko?! Nie ma swoich znajomych innych tylko do Ciebie się musi przymilić i wielką koleżankę zgrywać? Koniec świata po prostu! Wzdycham jeszcze na koniec, życzę Ci wszystkiego dobrego i szampańskiej zabawy wyjątkowo, a potem zabieram się do pakowania, cały czas rozmyślając o bezczelnym wproszeniu się Baśki kujonki do Ciebie na imprezę. Bo to naprawdę ludzkie przejęcie przechodzi to jej całe zachowanie. Więc nie dość, że nici ze wspólnego z Tobą świętowania, to jeszcze mam nowe zmartwienie na karku, bo aż strach się zastanowić, co Wy tam we dwie przez całą noc na temat mojej osoby uradzicie! Kręcę głową, ale sobie przypominam, że muszę jeszcze o jednej rzeczy się przekonać, bo kto wie, czy takiej kujonce to tak na słowo można ufać ze wszystkim, więc potrzebuję się wywiedzieć u źródła.
          - Cześć Titus! Wszystkiego najlepszego z okazji ostatniego dnia w roku! Sto lat życia! Pięciu kolejnych Pucharów imienia Apoloniusza! Takiego sympatycznego współlokatora jak ja, wielu fanek, które się znają na skokach narciarskich i w ogóle – mówię miłym głosem, a później dodaję przebiegle: – I szczęścia w związku!
          Hu, hu. Titus zaczyna się jąkać! I dam sobie paznokieć u małego palca obciąć, że teraz stoi czerwony cały od ucha do ucha i przeskakuje nerwowo z nogi na nogę. Trzy razy wzdycha, więc ja wspaniałomyślnie nie naciskam, tylko milczę i czekam, aż mi się zwierzy w końcu ze swojej życiowej udręki.
          - Skąd... wiesz? – duka po chwili, więc ja niby przypadkiem wspominam, że durna Baśka wszystko wygadała zupełnie i jestem już całkowicie przez nią wtajemniczony. Oczywiście dla jego, titusowego, dobra wszystko i że możne na mnie polegać jak Zabłocki na mydle cały czas. Ten znowu wzdycha, a ja przewracam oczami, bo co ja mam z takim Titusem przez całe życie?
          - Basia uważa, że powinien jej powiedzieć całą prawdę – dodaje po chwili na jednym wydechu ostatni zdrajca i kolaborant, więc się już zupełnie pewne okazuje, że on rzeczywiście zakochany jest w kimś innym, a nie w tej pierwszej kujonce. Ja to już zupełnie nic nie rozumiem, dlaczego więc za Baśką ciągle łazi, czemu Baśka, Baśka i Baśka zawsze i wszędzie, no i dlaczego do Baśki wzdycha i maślane oczy robi, jak nie w Baśce zakochany tylko w kim innym. – I co ty byś, Mustaf, zrobił na moim miejscu?
          Świetnie! Sobie znalazł matoł doradcę sercowego idealnego. Cały on. Tym trudniej mi rad udzielać, że nie słuchałem, co gadał zupełnie i teraz absolutnie nawet pojęcia nie mam o jakie miejsce mu chodzi, a tym bardziej co ja bym zrobił, gdybym tam był. No, ale mózg mam przecież nie od parady, ani nie od wietrzenia w chmurach, więc zaraz na poczekaniu znajduję rozwiązanie doskonałe.
          - Posłuchałbym, co gada taka Baśka, a potem bym zrobił całkowicie na odwrót niż ona radzi – mówię pewnym głosem i w zasadzie to całkiem zgodnie z prawdą, więc się uśmiecham pod nosem sam z siebie dumny jak najbardziej.
          A potem matoła rozłącza, bo znowu mu się kasa kończy, więc jego strata, że więcej moich mądrości już nie usłyszy. Odkładam telefon na stolik, przypadkiem zerkam na godzinę i jest już tak późno, że rzucam wszystko i galop lecę się pakować, bo przecież przez tych wszystkich matołów to zupełnie nie zdążę!



czytaj między wierszami
mówiącymi o tym, co jest spieprzone
a wszystko będzie w porządku



          Treningi poszły znakomicie, więc całkowicie usatysfakcjonowany ze swojej dyspozycji jadę sobie na zawody do Innsbrucka. Nie mogę pojąć zupełnie jak to jest, że niby taki nasz związek przychylny nam i w ogóle, a się muszę biedny tarabanić jakimś bzdetnym autobusem sam zupełnie jak palec i oczywiście nikt się nie przejmuje, że bym się mógł zgubić gdzieś po drodze, zapodziać i ciekawe kto by skakał. Dużo to się nie natrenowałem w tej Planicy, bo tylko jeden trening mi pozwoliły buraki tam zrobić, bo już się boją i gaciami trzęsą, że im wszystkie punkty w Pucharze Świata zabiorę od razu, a słoweńskim matołom nie zostanie nic. Jako jedyni skocznię ze śniegiem mają i już myślą, że im wszystko wolno i każdy jeden im się będzie kłaniał w pas. Na ich miejscu to bym się prędzej zapadł pod ziemię, a nie wymądrzał, bo taką beznadziejną skocznią jak postawili, to się zupełnie nie ma co szczycić i chwalić na każdym przystanku. Pierwszy skok normalnie to tak się przelękłem, że myślałem, że zawału dostanę jak mnie wywindowało do góry, bo wyglądało na to, że tę durną skocznię przeskoczę tam i z powrotem i wyląduję przy wejściu z drugiej strony. Na szczęście moje umiejętności, wyjątkowa inteligencja i doświadczenie życiowe przez tyle lat zbierane mnie nie zawiodły i sobie poradziłem. No, ale to już historia. Teraz przede mną nowe starty i mam robotę do wykonania, bo beze mnie matoły zupełnie nie potrafią skakać i już dzwonili do mnie: "Dawid, wracaj!", bo skakać nie ma komu. Mają szczęście, że nie jestem złośliwy, bo im bym coś powiedział. 
          Kolejny przystanek, autobus się zatrzymuje i następne matoły wsiadają, a bym się mógł założyć, że nikt więcej się nie zmieści. Stoi nade mną jakaś dziwna babka i wzdycha coś po niemiecku wskazując na moje walizki leżące na fotelu obok, ale co ja jej poradzę? Przecież wszystkie bagaże potrzebuję i muszę ze mną jechać, a poza tym to przecież zapłaciłem uczciwie jak należy pieniędzmi trenera. Obok jakiś gruby facet z wąsem od razu japę drze z pretensjami, że okno otwarte i mu wieje. A moja wina, że mu łeb wystaje tak wysoko? Wzruszam ramionami i ubieram słuchawki na uszy, włączając muzykę na cały regulator, żeby się burakami więcej nie przejmować. Wyjmuję moje sprzęty elektroniczne, podłączam się pod sieć, bo tak sobie myślę, że coś może poczytam sobie, żeby nie wyjść na idiotę jak już przyjadę.
          I prawie mi oczy na wierzch wychodzą jak widzę, co buraki piszą. W Polsce to normalnie żałoba i już trąbią, że Polacy bez formy, że Soczi przegrane, że skakać nie umieją, że Kamil w kryzysie i kropka. Chwilę mnie nie było, a od razu kompromitacja? To się nie dziwię, że zaraz alarm i Kubackiego ściągać, żeby honoru kraju ojczystego bronił. I aż klikam z ciekawości na listę wyników, żeby zobaczyć co nawywijali ci moi koledzy uzdolnieni. Nikogo w trzydziestce nie było, czy co? Przed świętami wszędzie tylko Kamil i Kamil, łazili za nim matoły wszędzie, robili zdjęcia jak ostatnie buraki nawet jak szedł do toalety, o każdej porze dnia i nocy chcieli nagrywać wywiady, że Kamil to, że Kamil tamto. Już nagłówki wszędzie były, że Kamil to się czai po medale olimpijskie i tylko pytanie kto będzie mu na podium towarzyszył: czy Pietrek, czy Kot czy Ziobro? I naprawdę wyglądało na to, że do Soczi to nawet po co będzie jechał, my mu medale przywieziemy, co się będzie fatygował sam. Na wszystkich okładkach już jego gęba przyklejona i wszystkie strony internetowe niskiej i średniej jakości jego wypowiedzi cytowały, bo każdy choć jedno zdanie chciał napisać o Stochu, nieważne czy mądre, czy bzdetne. Tym sposobem kanały telewizyjne zalewały komentarze speców, znawców i innych wielkich inteligentów, co z nich każdy się zna najlepiej i rozumy zeżarł wszystkie na śniadanie. Więc swoją drogą to się chyba nawet cieszę, że mnie od początku nie było. I bardzo dobrze, że im Kamilcio nosa utarł i nic nie wygrywa. Ale aż taka narodowa tragedia sportowa się stała? Klikam, klikam i serio mnie zaraz piorun trzaśnie. No tak. Mogłem się domyślić, że debila ze mnie robią! Szału nie ma, dupy nie urywa, ale widziałem gorsze wyniki, a ci już stan klęski żywiołowej ogłosili i sztab kryzysowy z Polem na czele prężnie w studiu TVP działa. Wzdycham zniesmaczony i kręcę głową, ciesząc się, że mnie nie ma z boku przy takich gryzipórkach, bo bym się chyba nie powstrzymał przed jakimś komentarzem nieprzyjemnym i zaraz by było na wszystkich czołówkach, że Kubacki to sfrustrowany gbur i ostatni burak. Patrzę jeszcze raz na listę rezultatów i klasyfikację Turnieju trochę od niechcenia i się zastanawiam jaki mi numer dadzą startowy jak przyjadę, żeby mi przyniósł szczęście. Tylko kurde się zastanawiam... kim jest ten cały... Diethart?      



mój cień jest jedynym idącym obok mnie
moje płytkie serce jedyną rzeczą, która bije
jestem jedyny i idę sam



          Cyrk. Komedia totalna, a nie zawody. Pewnie się tak samo uśmiałaś, jak my patrząc na to, co się tutaj wyprawiało. Wystarczy spojrzeć na tablicę wyników i żadnych więcej komentarzy nie trzeba, bo od kiedy to niby Finowie zawody Pucharu Świata wygrywają? Oczywiście wszyscy wyszczerzeni, bo pan Wcale-Nie-Jestem-Faworytem w końcu sobie przypomniał, że się Turniej Czterech Skoczni zaczął i dzisiaj mu się udało załapać na podium. Ja to jednak mam na niego wpływ zbawienny i całkowicie wyjątkowy. Pozdrowiłem go od Ciebie, więc mam nadzieję, że mi za złe nie masz, a on się ucieszył i przybił mi piątkę. Mnie to powinni dopłacać za budowie ducha zespołu i atmosfery bojowej do walki. 
          Ledwo się konkurs skończył, a my już z jęzorami na wierzchu się pakujemy i na sygnale będziemy jechać do Bischofshofen. I całe szczęście, że Pieter wraca, bo ja na wstępie zaznaczam, że nie wytrzymam z Klakierem w pokoju ani jednej minuty dłużej. Wiewiórowi to powinni przyznać jakąś nagrodę specjalną pocieszenia, bo się muszę przyznać, że on to chyba ma cierpliwość wyjątkową do matoła od samego Pana Boga daną, bo jakim cudem on z nim z własnej woli mieszka zawsze to ja naprawdę nie wiem. Więc ja mówię uczciwie i zupełnie otwarcie, że z każdym mogę pokój dzielić, ale absolutnie nigdy więcej nie będę się użerał z takim przebrzydłym Kocurem! A pierwsza mądrala oczywiście z pretensjami do mnie cały czas i zaraz na drugi dzień polazł wazeliniarz do trenera na skargę, że ja mu życie utrudniam wyjątkowo i przeze mnie ma gorsze wyniki sportowe! Oczywiście!


schodzę z linii
która dzieli mnie gdzieś w moim umyśle
na pograniczu
krawędzi i tego, gdzie idę sam



          Całe szczęście, że już dziś konkurs ostatni, bo wcale, a wcale mi się ten głupi Turniej nie podoba. Po pierwsze to zupełne oszukaństwo, bo niby z jakiej parafii zawody są zawsze na tych samych skoczniach? A może mi się obiekt nie podoba? Tylko oczywiście mnie o zdanie nigdy nie zapytają, tak wymyślili i tak ma być, ja się mam jak zwykle do ich pomysłów dostosować. 
          - Puka się, a nie jak do stodoły! – drę się, bo gacie w szatni ubieram, a ktoś lezie jak burak i drzwi na oścież otwiera. Nietrudno się domyślić kto taki niewychowany i komu w głupim łbie miejsca na pomyślunek brakuje. Klakier rzuca mi groźne spojrzenie, ale się nic nie odzywa, bo przecież jest dalej wielce na mnie obrażony i zazdrość mu z oczu aż uszami wyziera. A moja wina, że skakać zupełnie nie umie w Bischofshofen i za każdym razem jestem wyżej od niego? Wszystkim się żali wokoło, że skocznia dla niego nieprzyjemna i zupełnie nieprzystosowana do jego życzeń, ale jak to mówią, jak się talentu do baletu nie ma to i spódnica w tańcu wielce przeszkadza! Kiwam głową, a ten stoi talent przy drzwiach i się patrzy na mnie, jakby mnie pierwszy raz na oczy na żywo widział.
          - Kubacki, może być ruszył w końcu dupę? Przecież się konkurs zaczyna!
          Pewnie! Jeszcze mnie będzie mądrala pouczał! Wzruszam ramionami i specjalnie nie spieszę się ani trochę bardziej, demonstracyjnie ignorując zupełnie wszelkie jego zaczepki niekulturalne. Klakier wypuszcza głośno powietrze, potem ogłasza, że niech sobie robię, co chcę, a on idzie. I bardzo dobrze, nikt mi nie będzie zakłócał środowiska i harmonii w przygotowaniu przedstartowym! Mija parę minutek i przyłazi nasze złote dziecko Klemens, co dzisiaj chodzi wyjątkowo zestresowane, bo by chciało się w pierwszej dziesiątce utrzymać. Uśmiecham się więc do niego pokrzepiająco, on bierze sprzęt i wychodzi. Po chwili wraca i w otwartych drzwiach staje, wbijając we mnie zazwyczaj rozbiegany wzrok.
          - Dawid, a ciebie nie powinno być już na starcie zaraz? – pyta. – Skaczesz chyba w piątej parze, nie?
          O cholera! Zrywam się z miejsca szybko, łapię po drodze to, co trzeba i lecę prędko na górę, bo wszyscy już dawno poszli, a mnie tam nie ma! Na śmierć zapomniałem, że tutaj mają ten durny system KO! Przepycham się między jakimiś matołami, żeby dostać się na górę na czas, bo oczywiście nikt nie pomyśli i mi miejsca nie zrobi, żeby mi życie chociaż w najmniejszym stopniu ułatwić. Lecę przez poczekalnię jak szalony od razu na skocznię, a potem po schodkach na dół, bo jasna cholera, ale chyba za późno! Czech ten, co ja z nim niby w jednej parze skaczę, właśnie pojechał! Przeklinam po nosem i kroku przyspieszam, bo widzę, że Klakier stoi, więc mu zaraz powiem, co myślę, że mi ani jednym słowem nic nie powiedział. Taki z niego kolega. 
          - Właśnie przez ciebie się spóźniłem na start! – wołam, a ten oczami przewraca i patrzy się na mnie pełny oburzenia. – Matura beze mnie pojechał!
          A ten się patrzy na mnie jak na kretyna, co się z choinki świątecznej urwał i spadł. 
          - To był JANDA, baranie – syczy przez zęby, a spojrzenie jego mówi, że lepiej, abym zaraz zwiał. Zerkam na mój numerek, potem na plastron Klakiera i znowu na mój, więc wychodzi na to, że jeszcze mam czas. Życzę więc kadrowemu lalusiowi szczęścia i powodzenia, a sam dyskretnie wypatruję Czecha. Bo moja wina, że oni wszyscy całkowicie tacy sami? Staję sobie z boczku obok tego matoła wyszczerzonego, a że jeszcze parę minutek mam, to zaczynam się rozgrzewać. Jak się Łukasz dowie, to mi łeb urwie na amen, bo z tego wszystkiego, to będę startował zupełnie bez przygotowania!
          No i się skończyło moje skakanie, bo ten cały Matura wylądował dalej. I bardzo dobrze! Nie będę się drugi raz musiał mordować zupełnie bez sensu! Siedzę sobie więc ze Skrobotem i jakimiś dwoma matołami na ławeczce przed naszą szatnią. Gapię się na ekran, żeby widzieć, co pokażą moi koledzy tak wszechstronnie utalentowani. Ziobro skacze 128 metrów, Wiewiór tyle samo, a najgorzej z matołów Klakier w różowym kostiumie. Klemensa to zupełnie nie ma, bo tak się o tę dziesiątkę martwił, że się aż z tego wszystkiego to do niej nie pofatygował.
          Oczami przewracam jak widzę co ci operatorzy austriaccy wyprawiają, bo co to są skoki narciarskie czy jakaś Familiada? Jak tylko jakiegoś buraka na belce widzą to zaraz wyszczerzonego tatusia łeb na cały ekran, obok mamusia, co prawie mdleje, ciotka, wujek, szwagier siostry i stryjeczna kuzynka. Dalej matoły o parę dobrych metrów bliżej ode mnie skaczą, ale w pierwszej serii im się chlapło i teraz mają. Znowu się we mnie gotuje, bo teraz krewnych i znajomych Gregorka promują, a potem jego gębę nam każą podziwiać, jakby było co. Wzdycham. Jak ja się cieszę, że moja rodzina to nie ma takich durnych pomysłów, bo chyba bym na miejscu umarł ze wstydu, gdybym ich nie zdążył w hotelowym pokoju zamknąć na cztery spusty. Jednym słowem obciach wielki jak Letalnica, co to dopiero będzie przebudowana. Kiwam głową z podziwem, bo mój partner z pary Matura to w przeciwieństwie do innych matołów, to się zupełnie przyzwoicie się zaprezentował, więc mi nieco ulżyło, że przegrałem nie byle z kim. I znowu gwiazda przemądrzała, żywa legenda Austriacka pojawia się na telebimie, a pod skocznią czeka familia wyszczerzona, jakby miała powód. Gregorek to nawet piętnastego miejsca nie utrzymał. Nic, tylko gratulować.
          Potem jeszcze paru baranów no i zaczyna się pierwsza dziesiątka. Co chwilę kamerą obejmują tego prosiakofila z krzywym zgryzem, ale co się dziwić. Jaki kraj, taki bohater. Ale sama przyznasz, że miłość dorosłego faceta do różowych świń nie jest czymś normalnym i akceptowalnym we współczesnym społeczeństwie. Ja wszystko rozumiem, że ludzie mają różne pragnienia. Jeden chce zostać strażakiem, drugi wygrać Rajd Dakar, trzeci w końcu stanąć na podium, ale żeby marzyć, żeby dostać w prezencie żywego wieprza? I ciekawe jak go będą wozić tym ekskluzywnym austriackim tramwajem na kółkach i kto będzie świni pilnował, jak miłośnik wieprzowiny pójdzie skakać? No ale nie moje pierogi,  nie mój problem. Patrzę się z powrotem, bo już Kamil wlazł na belkę, więc wypada mi mu teraz kibicować. Popisać się specjalnie nie popisał, ale i tak się możemy cieszyć, bo wygrał z nabzdyczonym Schlierenzauerem. Dobre i to. Potem Ammann kolejny raz jak chorowita kulawa żaba ląduje, a sędziowie znowu nagłej zaćmy dostają na oba oczy i noty ma lepsze nawet od pana Magistra-Super-Stylisty-Kamila. I już wszystkie flagi w górze, znów kolejny rodziciel pęka z dumy, bo się szykuje na belce Morgenstern. Tatuś jego jest szefem Fan Clubu i sama przyznaj, że to niezła siara. Morgi skacze daleko, tatuś ryczy ze szczęścia, ludzie matoły się cieszą, a za nim Prevc i niespełniony świniopas. No i pięknie! Widzę, że nowe porządki tutaj się wyprawiają i nawet szkoda to wszystko komentować. Rodzinka na ekranie i ta debilna pluszakowa świnka. I już się szum robi i afera wielka, bo Austria ma nowego idola.
          Kręcę głową, bo już czuję wyraźnie, że robi się przedstawienie i wiem, że już więcej nic tu po nas. Jestem jak widz jakiś, co znalazł się przypadkiem na pokazie w cyrku albo jak jedyny normalny w bramach wariatkowa. Odbiło wszystkim, bo chyba nie ma innego wytłumaczenia. I dobrze mówi nasz trener w wywiadzie, jak go pytają jacyś geniusze, że czemu to znowu wygrał Austriak. Bo niby czemu Turniej Czterech Skoczni jest zawsze u nich? Raz by mogli w Polsce zorganizować! Raz w Wiśle, dwa w Szczyrku (i nawet bym specjalnie nie protestował, że na takiej durnej skoczni by skakać było trzeba) i potem w Zakopanem na Średniej i na Wielkiej Krokwi.  I byłoby genialnie i zawody cudowne, ale to są marzenia całkowicie odciętej głowy, bo przecież zupełnie jasne, że by nikt z matołów nie przyjechał z nami na naszej własnej ziemi rywalizować. Więc zerkam jeszcze na podium, ale szybko ręką macham i idę się do powrotu szykować, a niech sobie matoły stoją i biją brawo do rana. Po drodze mijam tego ich wielkiego trenera. Pewnie leci Miłośnika Trzody Chlewnej na autobusie domalować. 


idę wyludnioną drogą
jedyną, jaką kiedykolwiek znałem
nie wiem, gdzie prowadzi
ale dla mnie to dom i idę sam




--
I znowu musimy czekać cztery lata...

2014-02-13

Odcinek 18. All I want for Christmas is you

















nie chcę wiele na święta
jest tylko jedna rzecz której potrzebuję
chcę cię po prostu dla siebie
bardziej niż możesz sobie wyobrazić



          Ale mi Święta. Śniegu nie ma, zimy nie ma, nic nie ma, tylko treningi są. Więc zamiast Ciebie to codziennie muszę oglądać facjatę takiego Klakiera. Dziś Wigilia, a my oczywiście nie możemy się spokojnie cieszyć, że Pan Jezus się w nocy urodzi w stajence, bo musimy w pocie czoła trenować, bo przecież co tam Boże Narodzenie, najważniejsze są Mistrzostwa Polski w drugi dzień Świąt. Ja rozumiem, że takiemu Prezesowi to się nudzi tyle dni pod rząd w domu, no ale nie mógł sobie inaczej jakoś czasu zorganizować tylko nas wszystkich jak na alarm zwoływać, cobyśmy cieszyli oko wszystkich grubasów i obżartuchów przed telewizorami? A ponadto przez pomysły Pola taki Titus jest zupełnie możliwości walki o tytuł pozbawiony! I gdzie tu sprawiedliwość? Nie ma jak wysyłać połowę reprezentacji zagranicę i w tym czasie organizować Mistrzostwa Polski. Bo co? Letni Mistrz zły? Już im się nie podoba?! Najlepiej by było tytuł zaocznie przyznać mi, a dać nam chwilę wytchnienia. Ale nie! Wymyślili geniusze i będziemy jechać nie wiadomo po co wszyscy pojutrze do Wisły! Aż mnie gotuje wewnętrznie na samą myśl. Ale cóż. Trzeba się uspokoić trochę, bo mi ciśnienie skoczy i co to będzie? Wchodzę sobie spokojnie do ośrodka, bo oczywiście skakać na skoczni w zimie u nas nie można! 
          - Kaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaamil! – drę się głośno, jak tylko matoła widzę, bo przecież ja mam dla Ciebie prezent! Odwraca się i unosi brwi zdumiony, ale zamiast pomóc to gapi się na mnie jak jakiś idiota!
          - Po co ci, Dejvi, na treningu... lampa? – pyta.
          No ja ledwo stoję, bo taka ciężka, a nic matoł nie pomoże ani trochę! Takich to mam kolegów, a Ty męża! Wzdycham trzy razy i dopiero teraz się budzi geniusz, do mnie podchodzi i drzwi przytrzymuje, żebym mógł wejść. Rzucam mu spojrzenie pełne politowania, a ten ponawia pytanie, więc muszę wyjaśnić jak chłop krowie na granicy, bo ten zupełnie niedomyślny.
          - No przecież to dla twojej żony prezent pod choinkę! – tłumaczę mu powoli, żeby do wszystkich jego szarych komórek po kolei dotarła informacja. – Dzisiaj jest Wigilia!
          I stoi przede mną wielki Mistrz Świata i szczerzy zęby od ucha do ucha. Raz na mnie się gapi, a raz na to, co ją ciągle trzymam przed nim w rękach. 
          - Kupiłeś mojej żonie... lampę?
          No i co w tym niby takiego zabawnego? Przecież lampa cudna! Wysoka taka prawie jak ja, absolutnie przepiękna i na dodatek całkowicie pożyteczna! Będziesz sobie przecież mogła postawić w salonie, w kuchni albo w łazience, w piwnicy czy gdziekolwiek tam sobie wymyślisz i będzie świecić światłem przez cały czas. Więc zupełnie nie rozumiem, czemu się burak śmieje i tak się dziwi wielce. Pewnie sam nic nie kupił i mu teraz głupio, bo Święta za pasem, a ten nie ma nic.
          - To weźmiesz i przekażesz Ewie czy mam tu dalej jak debil stać? – pytam go jednak całkiem uprzejmie, bo mamy czas świąteczny, więc każdemu trzeba okazać trochę życzliwości. 
          Śmieje się dalej, ale kiwa głową, więc rozumiem, że ustalone. Idziemy ćwiczyć. Matoły wszystkie już rzędem stoją, więc jak przychodzimy, to szybciutko robimy rozgrzeweczkę, a później zawieszamy siatkę przez sam środek sali i po kolei wybieramy składy.
          - Znowu w siatkówkę... – jęczy pierwszy ten, co powinien świecić przykładem i zapałem do treningów dla kolegów młodszych, skoro pan magister dyplomowany i z Val di Fiemme mistrz.
          - Oczywiście! – przytakuje zaraz Kruczek. – Przecież to wasza ulubiona gra!
          Ho, ho, ho, dziś się żarty trenera trzymają wyjątkowo. Moja drużyna wygrywa oba sety, więc przybijam piątkę z wyszczerzonym Klakierem, co się cieszy, jakby mu co najmniej złoty medal w Soczi przyznali awansem na zaś. Ale cóż. Jak się nie ma człowiek innych powodów do radości to się musi jarać siatkówką... W każdym razie na koniec to jeszcze gęsiego skaczemy z miejsca przez płotki, później symulujemy odbicia, a na koniec siadamy sobie pod ścianą, bo będą ogłaszać, kto ma na Turniej Czterech Skoczni jechać. A raczej kto nie.
          - Wiecie, że niestety mamy tylko sześć miejsc – zaczyna Łukasz, a potem robi pauzę i na każdego się wgapia po kolei, jakby nas liczył jeszcze raz, czy się przypadkiem nie pomylił w rachunkach. Ale nie, nie da się ukryć, że nas siedmiu. A my oczywiście, że wiemy, że tyko sześć, bo dla talentów na miarę Titusa skoczyć dwa razy przyzwoicie w zawodach drugiej ligi to za dużo i żadne matoły siódmego miejsca nie wywalczyły. – Po długich rozmyślaniach zdecydowaliśmy, że do Niemiec nie pojedzie Dawid. 
          Zapada cisza, wszystkie buraki się na mnie patrzą, a ja trącam w bok Klakiera, bom się chyba przesłyszał. Mądrala zaraz mi streszcza całe trenera przemówienie, że niby ja będę formę szlifował, a oni beze mnie skakać będą w Oberstdorfie i w Ga-Pa, a potem, że jednego odeślą i przyjadę ja. Pytam się jeszcze raz trenera, czy aby na pewno mnie w bambuko nie robi gadatliwa gwiazda Facebooka, bo przecież to nieprawdopodobne i całkiem niemożliwe! Ze mnie rezygnują?! To przecież jawna kpina i oszukaństwo takie, że aż strach! Ja się dopiero rozkręcam, walczę ze wszystkimi przeciwnościami na raz, a jak w końcu jest szansa na porządny sukces, to mnie wycofują! Jak mam wygrać Turniej Czterech Skoczni skacząc tylko na skoczniach dwóch?! Aż tak genialny nie jestem, żeby aż takie fory dawać! Szkoda, że jeszcze Kamila nie wywalili z kadry, żeby się tylko więcej małolatów zmieściło! Skandal. 



nie będę prosić o wiele w te święta
nie będę prosić nawet o śnieg
będę tylko czekać
pod jemiołą


          Siedzimy całą rodzinką przy stole. Wiadomo, atmosfera nieco podniosła, bo w końcu raz jeden w całym roku jest kolacja wigilijna. Łamiemy się opłatkiem, składamy piękne życzenia, ale co ja mam począć, skoro Ciebie nie ma? Taką ogromną pustkę czuję w sobie i tylko zerkam co chwilka na ten pusty talerz, marząc, że siedzisz tam Ty. Taka idealna, taka wyjątkowa, taka śliczna, taka uśmiechnięta. Ale Ciebie nie ma, bo jesteś z nim. Więc co są warte te wszystkie życzenia, skoro ja nie potrzebuję nic? Przecież liczysz się tylko Ty, a Ciebie nie ma. Wszystko inne to tylko dodatek. Mogą być święta bez śniegu. Może być zima bez wiatru. Mogę skakać na olimpiadzie bez ładnego kasku. Ty jesteś największym marzeniem, pragnieniem i snem. Jesteś życzeniem, które się nigdy nie spełni. A jesteś życzeniem jedynym.
          Zjedliśmy wszystko, co było na stole, wyśpiewaliśmy po kolei kolędy, więc wreszcie idziemy do innego pokoju po prezenty. A ja chciałbym dostać tylko jeden prezent, ale wiem, że nie otrzymam go nigdy, a nawet nie mogę o nim śnić, bo tym prezentem jesteś Ty. I mogę stać tu, jak głupi, przy choince i czekać na jakiś mały świąteczny cud, mogę marzyć, że jesteś przy mnie i że chociaż jeden uśmiech mi podarujesz w to Boże Narodzenie, ale wystarczy, że otworzę oczy, a cały czar znika i jest góra podarków, ale Ciebie nie ma, więc to tak, jakby nie było zupełnie nic. Rozpakowuję pierwszą paczkę, by rodzince nie robić przykrości. Wyjmuję dwa krawaty i nowy budzik. Jak nic, tym Mikołajem był tata, więc niby przypadkiem posyłam mu delikatny uśmiech dziękczynny, a on już siedzi cały z siebie dumny. Dostaję jeszcze dwa różne kalendarze, ale żaden taki, jakbym chciał mieć, płyn do kąpieli o zapachu wanilii (pięknie, będę pachniał jak lody śmietankowe, ale będą mieli chłopaki polew!), dalej wełniane skarpety i nowe pantofelki, przymierzam, ale niestety za małe, więc babcia patrzy smutna i kręci głową, że tak Dawidek nam wyrósł. I jeszcze paczkę migdałów. Ale to akurat sam sobie kupiłem na pocieszenie, a co. No i ostatni prezencik jeszcze, rozdzieram papier i mimo szczerych chęci to nie udaje mi się powstrzymać, więc cicho jęczę rozczarowany:
          - Obruuuuuuuus?
          Bo jakiś limit durnych prezentów to chyba jest i jakaś granica rzeczy kompletnie nieprzydatnych! A wtedy mamunia moja aż blednie i natychmiast kieruje wzrok na babcię, a za nią robią to wszyscy inni, ale już jest za późno całkiem, bo babcia zdziwiona trzyma przed sobą męskie majtasy i się zastanawia w jakim celu ktoś jej taki podarunek dał. Mamcia patrzy zawstydzona, chwilę się waha, no ale w końcu wstaje i dyskretnie torby zamienia, ale cała rodzina aż się trzęsie ze śmiechu. Majty mam cudne, eleganckie, kolorowe, ale trochę za luźne. Cóż. Już bym, kurczę, chyba wolał ten obrus.


bo tylko chcę cię tutaj tej nocy
byś przytuliła mnie mocno
co więcej mogę zrobić
kochanie, wszystko czego chcę na święta to ty


          Warunki do treningów to mam idealne. Święty spokój, błoga cisza, pusta sala, żadnych idiotów. Tak sobie myślę, że jest zupełnie idealnie, a niedługo jeszcze przyjdziesz Ty i już będę się czuł jak w najwyższym raju na niebie. Trenuję sobie zupełnie sam i z ręką na sercu jestem najszczęśliwszy! Nikt mnie nie rozprasza, nikt nie zakłóca atmosfery i nie niszczy mojego skupienia. Dobrze mi powiedziałaś, żebym się nie przejmował tak na okrągło, że śniegu nie ma, że skocznia zamknięta, że halny wieje, że mrozu nie ma. Bo racja. Świata całego nie zmienię, więc co się będę martwił i włosy przecudnej urody z czupryny rwał? Przecież jak zawodnik utalentowany to mu zupełnie wystarczy trening mentalny. Przecież w tej Austrii i tak mają inną skocznię, to co mi by mi dało, że bym sobie parę razy na Krokwi poskakał? Nic! Więc nie będę narzekał i pluł sobie w brodę na decyzje trenerskie, tylko sobie po prostu w spokoju będę umysł ćwiczył i rozwijał potrzebne mięśnie, żeby w formie motorycznej i psychicznej być ze wszystkich najlepszej. A taka w takiej ciszy całkowitej zupełnej to sama przyjemność. Tylko siłowania i ja. Ach.
          - Cześć, Dawid!
          Nie, nie, nie, nie. Nie. Zamykam oczy, bo nadzieja zawsze umiera ostatnia, ale otwieram, a ona ciągle tu jest. Z samego Szczyrku przyjechała Baśka idiotka? Nie ma na uczelni żadnych zajęć, ani referatów żadnych nie musi przygotować, ani nic? Nie. Nie. Nie. Nie ma mnie! To się nacieszyłem spokojem osobistym, co mi pomagał tak wyjątkowo w samorozwoju fizycznym. Rzuca mi się na szyję wariatka, a potem w podskokach na ławeczce siada pod ścianą i się nawet nie zapyta czy nie mam nic przeciwko, żeby mnie oglądała! A właśnie, że mam! Trening kadry narodowej to jest chyba jakąś tajemnicą państwową objęty, co nie? Nie każdy burak może sobie z ulicy przyjść i się gapić jak kura w złote jajko!
          - Ewa mówiła, że tu będziesz i że trzeba ci dotrzymać towarzystwa – ogłasza Baśka i zęby suszy, bo taka z siebie zadowolona. I jak Ty mi to zrobić mogłaś? 
          Wykonuję ćwiczenia przez trenera zapisane dalej, bo się nie dam wyprowadzić z harmonii wewnętrznej całkiem, żeby potem przez głupią kujonkę z jakimiś matołami przegrać. Może za chwilę jej się znudzi i sobie pójdzie dzwonić do Titusa, konfidenta ostatniego i zdrajcy, a ja wtedy ucieknę gdzie pieprz, sól i ryż rośnie? Albo do Klakiera. Ostatnio to już Baśka samą siebie w kujoństwie przechodziła, bo wydzwaniała codziennie do naszego mądrali kadrowego i chyba mu te wykłady z AWF dyktowała. I po co Klakier ma na uczelnię chodzić skoro Baśka robi za kabel bezprzewodowy i na bieżąco go zaznajamia z materiałem? Dobrali się umysłowo całkowicie idealnie. Tylko nikt się nie przejmuje, że biedny Titus oferma cierpi. No właśnie!
          - Jak tam Krzysiek w Engelbergu? – zagajam kulturalnie. 
          - Ostatnio był dwudziesty. Więc całkiem ładnie – mówi wesoło. Ja to chyba śnię! To ma cele życiowe nasz Titus po prostu wyśmienite, wysokie idealnie. Ledwo, ledwo punkty łapie w Pucharze Kontynentalnym rywalizując z bachorami, a wielce zadowolony z siebie i aż pęka jak balon z dumy! Jeszcze raz zerkam ukradkiem na tę całą Baśkę, a ona taka wyszczerzona, że natychmiast do głowy mi wpada nowy plan! Jak to się teraz modnie mówi... znowelizowany! 
          - Baaaaaaaśka... – zaczynam z wyczuciem delikatnie. – A ty nie myślisz, że Titus to temu bulę klepie, że chodzi całkowicie po uszy zakochany?
          - Toś Amerykę odkrył Dawid, ha, ha – śmieje się jak głupia. 
          - Czyli.... ty wiesz?
          - Wszyscy wiedzą, Dawid, ha, ha!
          Staję natychmiast i z otwartymi ustami się w kujonkę wpatruję na całego, bo normalnie uwierzyć nie mogę na słowo! Taki z niego cudowny kolega, że się nie przyznał ani jednym zdaniem! A teraz na mnie, że zgrywam głupiego! Po chwili uspokajam swoje oburzenie i posyłam przyjazny uśmiech Baśce, bo przecież ja się tyle zamartwiam, a tu wszystko pięknie od dawna już jest.
         - No to wam przecież tak strasznie gratuluję! Długo jesteście razem? – pytam się z grzeczności i ledwo się powstrzymuję, żeby z tego szczęścia Baśki kujonki nie wyściskać. Jestem wolny! Uratowany! Swobodny!
         - My? – Baśka aż wstała z wrażenia i gapi się na mnie jak na malowane wrota. Oczy jej się zrobiły takie wielkie jak kasztany i aż zaniemówiła na amen. Dopiero po chwili, widząc mój zaskoczony wzrok, ona zaczyna się głośno śmiać. – Odbiło ci całkiem, Dawid? Że niby ja i Titus? No nie mogę! Ha, ha, ha!
          Aż wypuszczam głośno powietrze ze zdenerwowania, bo ja wszystko rozumiem i mam szeroki zakres tolerancji dla dziwactw wszelakich, ale jakieś granice to chyba są! Jaki Titus jest każdy widzi, ale przecież nie można tak z niego się śmiać, nabijać go w butelkę i na jego uczuciach jak w orkiestrze grać!!!
          - Baaaaaaaaaaaaśka – drę się głośno natychmiast, bo ktoś musi tutaj bronić tego ostatniego matoła do życia w społeczeństwie wcale nieprzystosowanego. – Przecież on cię kocha!
          - Nie no, zwariowałeś chyba Dawid – rechocze dalej kujonka i aż dziw, że jeszcze nie pękła ze śmiechu jak pusty dzban. – Jak we mnie?! Oczywiście, że nie we mnie jest zakochany! Aleś wymyślił, ha, ha, ha. 
          I teraz to już zaraz mnie trafi jasny szlag. To po cholerę udaje, że w Baśce, jak nie w Baśce zakochany? Ja od tylu miesięcy się o niego martwię i ze wszystkich sił mu pomóc usiłuję, a ten mnie oszukuje kolaborant przez ten caluśki czas! O, skończyło się, panie Titus! Teraz to się martw o swoje życie uczuciowe niespełnione sam! Łapię prędko ręcznik z ławki i opuszczam w pośpiechu salę zdenerwowany, zostawiając kujonkę tam na losu pastwę. Ona jeszcze coś woła za mną, ale co mi tam. Idę.
          I oczywiście się uwziął dzisiaj na mnie cały świat, bo w drzwiach muszę właśnie teraz na Ciebie wpaść! Paraliżuje mnie zawzięcie delikatny zapach migdałów, więc nieśmiało podnoszę na Ciebie swój wzrok. Nasze spojrzenia się łączą na kilka sekund i zatrzymuje się na chwilę nasz wspólny świat. Mógłbym utonąć w Twoich źrenicach i jeszcze byłbym szczęśliwy, bo jesteś wszystkim czego bym oczekiwał i chciał. No i jak na złość ten moment spotkania w czasoprzestrzeni przerywa Baśka kujonka, bo przyłazi do nas i choć jest za moimi plecami, to wiem, że stoi tam wyszczerzona, bo widzę jej odbicie wyraźnie w Twoich oczach. A Ty patrzysz na mnie jak szalona, a Twoje usta powoli układają się w uśmiech i robią Ci się takie urocze dołeczki ze szczęścia. Nie, nie, nie. To naprawdę nie jest tak, jak myślisz...


Mikołaj nie chce przynieść mi tej jedynej rzeczy
której potrzebuję
ja tylko chcę żeby przyniósł moje kochanie do mnie
wszystkim czego chcę na święta jesteś ty


          Nawet taka Baśka kujonka ma plany na Sylwestra, bo ją zaprosiły jakieś głupie koleżanki. Do tej pory jestem w szoku, bo ja nie wiedziałem, że taka kujonka jakiś swoich znajomych ma, no ale świata nie przewidzisz. W każdym razie nikogo nie ma, wszyscy wyjechali i zostałem na lodzie sam. Bo przecież z jakimiś małolatami albo przeróżnymi pospolitymi buloklepami, co ich nigdzie nie wysłali spoufalał się nie będę, szczególnie, że mnie nie zaprosili nigdzie. Więc cóż, wychodzi na to, że świętował to sobie będę zupełnie sam jeden, co w sumie nie będzie takie złe, bo podobno jaki Sylwester taki cały rok. Więc chyba świetnie spędzić cały rok w tak inteligentnym towarzystwie? Przez chwilę mnie kusi, żeby Ciebie odwiedzić. Też sama, biedna, jedna jesteś, bo oczywiście Twój wspaniały mąż się wozi po zawodach, a o Tobie zupełnie nie myśli. I już trzymam w ręku telefon, już szukam tych pięciu znaków Tobie przypisanych w spisie, ale nim klikam zieloną słuchawkę to zaczynam mieć pewne skrupuły. Bo ładnie to tak za plecami kolegom żony bałamucić? Zupełnie nieelegancko! Ależ byś była zawiedziona moją osobą, że takie mam niecne i niegrzeczne plany wobec swoich skocznych towarzyszy! Wzdycham więc sam do siebie zrezygnowany, ale po chwili cała moja wrodzona inteligencja daje o sobie znać, bo wymyślam doskonały plan!
          Trzy sygnały i odbiera. Nie da się ukryć, że jest trochę zaskoczony, co niezbyt ładnie o nim świadczy, bo co w tym dziwnego, że kolega z reprezentacji się martwi i dzwoni?
          - Gratuluję! – zaczynam, bo to pierwsze, co mi do głowy przychodzi, a ta chwila milczenia na początku się nieco przedłuża. On już zdążył z pięć razy powiedzieć: "Halo" i jest nieco zniecierpliwiony. 
          - Yyyyyyyyyy... Dzięki. Ale... czego? – pyta zupełnie zdziwiony i z odpowiedniego tropu wybity na amen. No więc mnie pokarała ignorancja, bo cholera jasna, nie wiem! Ale się zdaje, że średnio trafiłem z gratulacjami.
          - Czyli że nie wygrałeś? – dopytuję się nieśmiało, a w zasadzie to stwierdzam, bo tak dedukuję z ogólnego kontekstu. A ten wybucha gromkim śmiechem. Normalnie jaja! Raz nie pojechałem na zawody, a beze mnie nawet wygrać matoły nie umieją!
          - Nie, Dejvi, nie wygrałem... – mówi, a ja wypuszczam powietrze z siebie, bo on w żywe oczy się przecież ze mnie naśmiewa. – Wygrał Ammann, taki z zębami do przodu, co kiedyś zgarnął cztery złota olimpijskie. Drugi był Bardal. Ten co ci gratulował kiedyś w lecie, a ty zapytałeś czy chce od ciebie autograf, czy co i się obraził. A trzeci Diethart. Tego nie znasz pewnie. 
          Bardzo śmieszne.
          - A kto z naszych najgorszy?
          Wzdycha, ale co? Moja wina, że mnie najbardziej ciekawi kogo w końcu zastąpię?
          - Maciek. Był 28.
          Ale będą jaja jak Dawid Kubacki Klakiera mądralę z sukcesem z konkursów wygryzie i będzie trzy razy takie miał osiągnięcia! Śmieję się chwilę sam do siebie, ale po chwili sobie przypominam, że ja przecież z jasnym celem dzwonię, a nie żeby sobie dla rozrywki pokonwersować z Mistrzem Świata.
          - A fajerwerki macie? – pytam chytrze i mimo uszy puszczam jak on tam przez pięć minut coś gada. Bo co mnie to niby interesuje? Jak w końcu milknie szanowny lider kadry, to niby tak zupełnie od niechcenie stwierdzam:
          - Fajnie macie... Zazdroszczę. Bo ja to zupełnie sam zostałem biedny. Nikt mnie nie zaprosił i będę witał Nowy Rok w całkowitej bezdennej samotności – tutaj robię dłuższą pauzę dla podkreślenia dramaturgi. – Ale już taki mój strasznie smutny los.
          I wzdycham teatralnie. Jeszcze z minutkę rozmawiamy, a później odkładam telefon i czekam na rozwój sytuacji. Ale się nie mylę ani trochę. Nawet kwadrans nie minął, a komórka na stole znowu dźwięczy i nawet nie muszę się zastanawiać kto to.
          - Dejvi! A może byś wpadł do mnie w Sylwestra? Razem przywitamy Nowy Rok!
          Ja to jestem taki mądry, że czasami to mi normalnie aż głupio!


nie przejmuję się o prezentami
pod choinką
nie potrzebuję skarpetek
powieszonych nad kominkiem
wszystkim czego chcę na święta jesteś ty

--
Soczi, Soczi, Soczi (: 
Nie martw się Dejvi! 

2014-02-04

Odcinek 17. Just as long as you stand by me


nie będę się bał
tak długo jak będziesz przy mnie
będziesz przy mnie




          Wyjątkowo denerwująca jest ta skocznia w Engelbergu. Niby taka piękna, wyszykowana równiutko, wystrojona z każdej strony, a rozbieg ma taki beznadziejny, że zupełnie nie da się skakać! I w ogóle kto wymyślił taką durną nazwę Gross-Titlis-Schanze? Geniusz to musiał być jakiś cudowny i pewnie do tej pory siedzi wyszczerzony i dumny ze swojego genialnego pomysłu. A ty się człowieku martw. Ledwo co się wypuścisz z belki, a już próg ucieka i zupełnie nie ma się kiedy wybić! Ale oczywiście mną się nikt nigdy nie przejmuje i mojego zdania pod uwagę nie bierze, więc tak wymyślili i tutaj będziemy startować jak zresztą co roku. Jedyna nadzieja w moim talencie wrodzonym i wewnętrznych umiejętnościach, bo zupełnie nie byłoby o czym rozmawiać. Wracam więc do hotelu średnio zadowolony, ale ze sporą nadzieją na dobry wynik jutro. Ale cóż. Zjem coś, wyśpię się porządnie i dalej będę się użerał ze wszystkim. 
          Wysiadam z busa i bez słowa lecę do pokoju. Któryś z matołów coś do mnie gada, ale co ja? Darmowa poradnia psychiczna jestem dla kolegów idiotów? Mam swoje sprawy! Włażę do pokoju, drzwi zamykam i od razu gleb na moje wyrko, w naiwności swojej licząc, że będę miał w życiu chociaż kilka minut spokoju. Ale nie. Puk, puk, puk. 
          - Daaaawid!
          Cholera jasna! Nie. Nie będę wstawał. Śpię. Biorę poduszkę i przykrywam nią łeb, żeby choć trochę odciąć się od całego hałasu i dać mojemu umysłowi wytchnienia. Ale nie byłoby sobą cymbały niedomyślne, jakby nie pukały dalej do drzwi jak wściekłe. Bum, bum, bum.
          - Daaaaaaaawid! Otwieraj! Dawid!
          Wzdycham głośno, bo po prostu nie dadzą człowiekowi żyć! Się uprały na mnie debile wszystkie i za cel sobie obrały mnie wybić z harmonii naturalnej i dobrego samopoczucia. Nic ich nie obchodzi, że ja potrzebuję dla zdrowia ciszy i spokoju, ale co ja się dziwię, jak przecież oni zupełnie nie mają wyczucia żadnego i ani trochę nie grzeszą wyrozumiałością dla świata. Mi się trafili koledze wyjątkowi, po prostu o nadmiarze dobrej woli w każdej sferze życia, tylko ciekawe za jakie i czyje przewinienia.  
          - Daaaawid!
          No nie pozwolą normalnie żyć! I znowu mądry głupiemu musi ustąpić, nie ma przecież innego dobrego wyjścia. Wstaję z wielką wściekłością i zmierzam do drzwi. Przekręcam klucz i z hukiem otwieram je na korytarz, żeby zobaczyć któremu kretynowi to się najbardziej nudzi i nie umie sobie sam znaleźć żadnego zajęcia. 
          - Czego? – pytam się zły, bo matoł stoi przede mną z miną jak głupek.
          - Dawid, cholera, wpuść mnie łaskawie, bo czekam pod drzwiami pół godziny! Przecież ja też tu mieszkam!
          - To co od razu nie gadasz? 
          Bo przecież co ja? Duch święty jestem czy śliczna wróżka dobrodziejka, żeby na zaś wiedzieć czego każdy matoł chce i się domyślać? Jak nic powinni mi dopłacać za wszystko, co ja tutaj robię, za użerania wszystkie i starty psychiczne, które się na mojej formie odbijają. To już przecież przechodzi ludzkie pojęcie! Nie dość, że głupi Ziobro się wtarabanił do pokoju Kamilowego i ja muszę z naczelnym małolatem Klimusiem mieszkać, bo oczywiście innego chętnego nie ma, to jeszcze myśleć za niego mi przyszło na każdym kroku i się zastanawiać czy przyszedł już, czy nie. Wyśmienicie! 

gdy noc nadejdzie
i świat pokryje mrok
a blask księżyca będzie jedynym światłem
jakie dostrzeżemy
nie będę się bał


          Całe szczęście, że mam na tyle rozsądku życiowego i sprawności, że udało mi się tę durną skocznię ogarnąć w stopniu co najmniej przyzwoitym. Dziewiąte miejsce w serii próbnej jest tego dowodem najznamienitszym. Matołom z naszej drużyny też się skoczyć całkiem nieźle udało, choć najgorzej wypadł ten, którego to najbardziej spece chwalą. A tu cóż, ostatni ze wszystkich z polskiej kadr był pan Kamil Stoch. Ostrzegałem, że tak się dla niego skończy mieszkanie z matołami takimi jak Ziobro, ale oczywiście nie słuchał mnie, bo po co, jak wszystko lepiej sam wie. Ty to naprawdę święta jesteś, że z nim w jednym mieszkaniu wytrzymujesz! Ziobro też udany. Niewiele brakło, a wysłaliby go z Titusem, żeby skakał w pucharze dla skoczków niespełnionych i młodocianych. W sumie szkoda, bo może by coś tam więcej zwojował niż ten niedorobiony miłośnik Baśki kujonki wdzięków, co tydzień temu się pchał do Pucharu Świata, a dziś przegrywa z baranami walkę o miejsce czterdzieste piąte. No, ale nie było komu skakać, bo małolaty dalej się spełniają życiowo w konkursach dla kujonów, a głupio jakbym w Engelbergu musiał startować całkiem sam.
          Tym bardziej się dziwię, że ani jeden matoł w pierwszej serii nie skacze dalej niż Ziobro. No, ale mnie to już nic nie zaskoczy. Co ciekawe, wszystkie matoły się do drugiej serii załapały, a nawet jak na nich są dosyć wysoko. Od razu widać, że wystarczyło takiego Titusa wywalić, żeby nam nie psuł wizerunku i dobrego nastroju w kadrze, a skaczemy wszyscy jak świeżo malowani. Oj, jaka Ty musisz być teraz z nas dumna! Tylko ja, to jeszcze mam zapas i wszystkiego co najlepsze nie będę jeszcze ujawniał, bo zaraz by inne matoły bezczelnie ode mnie odgapiły, a przecież przed nami Igrzyska. Spokojnie więc, bez niepotrzebnej spiny, ląduję elegancko pół metra dalej niż w rundzie pierwszej i czekam na ostateczny wynik. Odpinam wiązania, przebieram buty, ubieram kurtkę i już stoję wyprostowany obok Gębali. Niech już mają. Poczekam na matołów pod skocznią.
          Już dał popis na całego Wellinger małolat, więc zaraz Klakier mądrala będzie swoim występem cieszył oczy publiczności. Oj, kolego z takimi skokami to świata nie zawojujesz, oj nie! I chociaż mu za darmochę 15 punktów dodali to i tak spada o siedem pozycji w dół. Kręci nosem, jakby mu to coś pomóc miało, no ale na takiego to nie ma rady, trzeba się nauczyć go tolerować, a nie wykluczać ze społeczeństwa, bo się w sobie zamknie jak nic. Burczy coś do mnie, ale staje obok, bo przecież przyjaciel ulubiony Piotruś, co zębów nie myje tylko wietrzy, jest w czołówce, to Klakieruś musi chuchać pod narty, no nie? Potem skacze Gregor, znaczy skacze to chyba za dużo powiedziane, lepiej odnotować, że z rozbiegu zjeżdża, a potem ląduje jeszcze bliżej niż polska gwiazda Facebooka. Dalej różne inne matoły raz lepiej, raz gorzej startują, w każdym razie tak liczę, że sporo awansuję.
          Ale już nic nie gadam, bo teraz mój smarkaty współlokator skacze. No i kopara mi opadła! 134 metry! Będą z dzieciaka ludzie! Patrzy się młody na tablicę wyników, bo wszystko pięknie, ale już nie raz kogoś cudownie wykolegowali i nigdy być pewnym nie można do końca. Chwila napięcia, ale jest! Wyświetla się jedynka. Uśmiechnął się szeroko i idzie w naszą stronę. Ja to jednak mam na ludzi zbawienny wprost wpływ i wielka szkoda, że jestem tylko sam jeden, bo ilu to ludziom mogę tak na raz pomóc? No właśnie... Przecież się nie rozdwoję na pół! No ale oczywiście, wielki nasz Mistrz Świata, kolega Stefanowy, samozwańczo mianowany liderem naszej kadry się nie pozwoli ani chwilę pocieszyć dzieciakowi z prowadzenia i zaraz musiał go zepchnąć na miejsce drugie! A taki to podobno koleżeński! Ja to się już dawno na nim poznałem, więc aż dziw, że Ty, moja Droga, jeszcze nie. No ale rozumiem, Twoje cudowne serce i cała wielka dobroć przyrodzona to nijak Ci nie pozwalają dostrzegać ludzkich wad i każdemu byś nieba przychyliła z bezgraniczną radością, więc on ciągle na tym korzysta. W każdym razie prowadzi. Za nim jadą jakieś dwa talenty, co nazwiska nie powtórzę, bo w sumie to chyba pierwszy raz w życiu ich widzę. Nie wiem? Z choinki się nagle urwali i do Engelbergu przyjechali? A może konkurs w teleturnieju na wyjazd na Puchar Świata wygrali i temu są? Kto wie? Ale o dziwo w pierwszej serii porządnie skoczyli i teraz znów nie tak źle. Interesujące. No, ale Wiewiór roześmiany już leci, więc śledzę na niebie jego skok, a potem lądowanie. No na gwiazdę łyżwiarstwa figurowego to by się nie nadał, bo zupełnie nie ten styl! I znowu skacze jakiś dwóch, ale ani jeden z nich od Kamila nie lepszy, więc czeka tylko Ziobro. Matoły wszystkie rzędem stoją i każdy się gapi w skocznię jak zaczarowany.
          - Jak by się nie skończyło, to dziś Polak tutaj wygra, hehe – odzywa się odkrywczo nasz pierwszy geniusz kadrowy Żyła. – Albo będzie na podium dwóch. Kurde szkoda, że mnie brakło, bo bym kurde pasował.
          - No chyba cię już zupełnie pogięło od wiatru północnego! – oburzam się na głupka słowa natychmiast. – Jakby trzech na podium, to przecież jasne absolutnie, że by to byli oni i ja!
          - Cicho, bo już Jasiek jedzie w dół! – dodaje Gębala, ale z nas nikt go nie słucha.
          - Kiedy przecież ja lepiej skaczę niż ty! Więc jakim cudem ty na podium byś niby był, co? – nie daje Żyła za wygraną i się będzie kłócił. No moja wina, że pomyślunku we łbie to ani za grosz? A teraz pierwszy w kolejce do chwalby, bo mało mu fanów na Facebooku tylko do zdjęcia z Kamilem by się zaraz pchał!
          - I tak każdy wie, że najwięcej talentu w całej kadrze to mam ja! – ucinam zbędną wymianę zdań i robię dwa długie kroki w przód, żeby widzieć, gdzie ten Jasiek będzie lądować.
          - Chyba do puszczania latawców – wtrąca się jeszcze Klakier, więc odwracam się na pięcie i mierzę go chłodnym wzrokiem od stóp do głów. Bo ten mądrala to by się lepiej nie odzywał! Wracam na miejsce, a widzę, że przez matoła start Ziobry przegapiłem! Jedzie już Jasiek na nartach, a Kamil zamiast spokojnie jak Pan Bóg przykazał elegancko z boku stać, to lezie tam do niego wyszczerzony i razem na rozbiegu czekają na celebracji zakończenie. Bo nagle tacy wielcy koledzy z nich! Szybko sobie Kamilcio nowego przyjaciela znalazł na pocieszenie i o Stefciu zapomniał zupełnie raz dwa.


gdy niebo na które spoglądamy
skłębi się i spadnie 
lub morze pochłonie góry
nie będę płakał

          Patrzę i oczom własnym, rodzonym nie wierzę, bo taki obciach, że aż strach! Zero najmniejszej kultury osobistej i wyczucia jakiegokolwiek, nie nauczyli chyba matoła jak się zachować w towarzystwie doborowym na światowym poziomie. Po prostu wstyd na całą Polskę i na cały świat! Przyjechał taki Ziobro i nam zaraz będzie psuł opinię wyśmienitą i znakomitą reputację tyle czasu wypracowywaną w pocie czoła, bo ten myśli że jest zabawny. No ubaw po pachy, aż dziw, że jeszcze ze śmiechu mi nie pękł kombinezon albo kask! Bo co my? Austrię reprezentujemy, żeby wieś robić i się zachowywać jak ostatnia hołota? A gorzej nawet! Bo tamte matoły to przynajmniej na podium grzecznych i ułożonych udają, a nie to co ten głupi Jasiek nasz! Kręcę głową oburzony, bo się można było spodziewać, że zaraz sensacja będzie murowana i już wszyscy tylko o tym gadać będą i będzie żarcia dla hien na miesiąc w zapasie. I nikt się zawodami nie będzie interesował, ani formą Kubackiego zwyżkującą, ani niczym innym, bo wszędzie tylko Ziobro i Ziobro ze swoim niekulturalnym napisem na nartach! Nie będę nawet przypominał, bo nie godzi się tak wśród dam, a dobrze widziałaś, bo kamera pierwsza w telewizorze pokazywała na cały ekran najlepszy dowód całkowitego braku wychowania i ogłady towarzyskiej. I z czego tu się śmiać? Sobie znalazł Kamilek kolegę idealnego, nie ma co. 
          Choć z nich dwóch to jutro będę Twojemu mężowi kibicował, bo za niego to przynajmniej nie trzeba oczami świecić przed podium, gdyż potrafi się przyzwoicie, jak gość z klasą odpowiednią, zachować. W końcu się musiał wyuczyć choć trochę przy takim cudzie chodzącym jak Ty. Bo dziś to trzeba być uczciwym społecznie i go pochwalić za start. Pokazał głupiemu Gregorkowi, gdzie pieprz rośnie i w końcu żółta koszulka w nasze ręce wraca! Tylko kurde, żeby znowu nie zapomnieli! Wszystkiego się spodziewać można, chwila nie uwagi, koszulkę spakują i tyle będziemy widzieli. Już raz nam Niunia próbowali na dudka wystrychnąć! Rozglądam się wokoło, ale gwiazdora pierwszego austriackiego nie ma. Pewnie! Co będzie przyłaził brawo naszym chłopakom bić? Udaje Greka i koszulki nie odda, cham! Nie no, tu trzeba interweniować, bo taka jawna niesprawiedliwość dziejowa się dzieje i o prowadzeniu w Pucharze Świata zapomnieli całkiem, nikt nie pilnuje, nikt się nie upomni, do domu pojadą, a my bez koszulki zostaniemy. Jasne! Zawsze wszystko na mojej głowie! Los całej drużyny od mądrości jednego Kubackiego zależy! Opuszczam ekipę mimochodem i prędko idę szukać wyszczerzonego uzurpatora, póki jeszcze nie wszystko stracone. Obchodzę zeskok tam i z powrotem, no i dopiero na samym końcu widzę zarozumiały nos pana Schlierenzauera! Tyle co wywiad skończył i już do szatni się pakuje, a raczej pcha się jak burak niekulturalnie do drzwi. Ale czego się po matole spodziewać i czego od niego wymagać, jak nie umie nic?
          - Te! Gregor!  – drę się głośno, coby mnie przez wrzawę kibiców usłyszał. Odwrócił się geniusz i patrzy się na mnie zdziwiony! Pewnie, strugaj dalej durnia!
          - Słucham?
          - Koszulkę lidera żółtą elegancką oddawaj!  – mówię twardo.  – Naszemu Kamilowi się należy teraz.


nie będę płakał
nie, nie uronię łzy
tak długo jak będziesz przy mnie
jak będziesz przy mnie


          Nie będę się nawet wypowiadał i komentował, co oni nawyprawiali. Mój skok sama rewelacja! Prawie najdłuższy ze wszystkich, więc nie wiem jak to matoły niedouczone wydedukowały, że jestem dopiero jedenasty. Stoch tyle samo skoczył, a on drugi i prawie dziesięć punktów ma więcej. Taka sprawiedliwość. Niektórzy to muszę trzy razy dalej skakać, żeby ich docenili i należne nagrody przyznali. Można tylko bić brawo. Za to za mną Ziobrę zapisali. Od razu widać kto tu dobry zawodnik, a kto się pcha wszędzie jak burak i chce gwiazdorzyć na piękne oczy i krzywą gębę. Taki to całkiem najgorszy! Raz wygrał i już myśli, że cały świat mu się kłaniać w pas będzie i podziwiać jego mądrości.
          - Przesuń się! - upominam matoła, bo nie poradzisz, trzeba uczyć na każdym kroku dobrego wychowania.
          Klakier i Żyła już dawno skakać poszli, więc zaraz przez okno ich będzie można podziwiać. Wstaję, bo ile można siedzieć obok takiego talentu nowego? Ciągle coś durny do mnie gada i nawija non stop jak jakaś katarynka, a przecież przed startem się muszę skupić i przygotować psychicznie do walki o zwycięstwo, a nie się ciągle wkurzać i denerwować. Przechadzam się w tej poczekali od jednej ściany do drugiej i każdą część ciała powoli rozgrzewam. Swoją drogą strasznie obciachową choinkę postawili Szwajcarzy, wystrojoną jak na odpuście w Szczyrku, ale trzeba docenić dobrą wolę, że dbają o atmosferę radosnych Świąt oraz promowanie wzajemnej sympatii i życzliwości wśród zagranicznych sportowców. No nic, trzeba iść.
          Lezie za mną i Ziobro, ale na szczęście po mojej interwencji zamilkł i skupia się na własnej osobie, a nie na zakłócaniu życia prywatnego mi. Rozgrzewam się powoli, dokładnie, oddech spokojnie wyrównuję i czuję, że jestem gotowy do startu jak nikt. A skoro mam jeszcze trochę czasu, to sobie oglądam publiczność na dole, bo ciekawie stąd wygląda, więc żałuj, że Cię tu nie ma, bo na pewno by Ci się podobało. Uśmiecham się, bo już widzę jak Ty tu zachwycona, między matołami byś szukała najlepszego ujęcia i jakbyś nam przed nosem pstrykała zdjęcia cały czas. Kolejny stopień w dół. Tych ludzi to dużo przyszło, aż dziw, że nie mają roboty żadnej w domu i porządków świątecznych na głowie na dwa dni przed Wigilią? Ale nie mój problem przecież, najwyżej będą mieć w domu syf. Moja mamusia to już na pewno wszystko wysprzątała, więc jak wrócę przystroję choinkę i będzie wszystko cud, mleko i miód! O cholera! To sobie przypominam właśnie, że mi to się całkiem skleroza rzuciła na mózg i ja przecież nie mam żadnych prezentów, a Święta zaraz tuż, tuż! Ani dla mamy, ani dla taty, ani dla Ciebie, ani dla babci, ani dla nikogo niczego zupełnie, ani jednego! Świetnie, cudownie, idealnie! Mam nadzieję, że po konkursie będzie choć chwila czasu, żebym mógł gdzieś pójść... Aż mi się gorąco zrobiło, więc wzdycham dwa razy dla odprężenia, a nagle się drze na mnie jakiś buc. No nie mam pytań! Zamiast kultury trochę i wdzięku, żeby mnie zaprosić na belkę startową należycie, to się grubas drze i jęzorem macha w każdą stronę, z pretensjami do mnie o nie wiem o co. A przecież idę już, no! Zadowolony? Kręcę głową oburzony, ale już mi daje Kruczek sygnał, że pora na start. Odpycham się mocno, kucam i jadę w dół. No i jak to się stało, żem zapomniał? A dziś niedziela, zamknięte wszystko będzie wieczorem, no i będę miał straszny problem jak nic! Mannerami obdzielę na upartego rodzinkę, a nawet i lepiej, bo nie będę musiał tracić kasy w bród, no ale Tobie? Przecież muszę coś kupić najlepszego, wyjątkowego, tak wspaniałego, jak Ty! Wybijam się elegancko i lecę wysoko, jak ptak, ale oczywiście musi mi w plecy wiać na chama, żebym przypadkiem nie wygrał konkursu! Rozkładam bezradnie ręce, bo co mi z tego, że mi wynagrodzenia czternaście punktów dali jako rekompensatę i zadośćuczynienie, jak metrów za mało uleciałem i nici z podium dziś! Wzdycham głośno i wzruszam ramionami, bo z wiatrakami nie da się wygrać, ani walczyć i z koniem się bić. Ogłosili, że dziesięciu lepszych ode mnie, w tym Ziobro burak i Wiewiór. Tylko Klakiera wyprzedzam, ale dobre i to. Nie będzie mądrala i pierwszy wazeliniarz zadzierał nosa, no i nie zapowietrzy się z dumy przez moją osobę.
          Staję sobie z kraja, odpinam sprzęt i już jestem gotowy i zwarty, żeby zobaczyć, co wykombinuje pan Kamil-Lubię-Żółty-Kolor-Stoch. A teraz to jaja! Wellinger skoczył nie tak wiele więcej niż ja, a już małolat nagle nawet przed Ziobrą i już się szczerzy zębami do mamusi, bo na pewno siedzi na taborecie i ogląda każdy start! Ale nie mam czasu już się dłużej złościć, bo oto na starcie nie kto inny, a Twój mąż. Leci ładnie, co mu się chwali, stylowo znakomicie i nawet ja nie widzę uchybień żadnych czy błędów. Cieszy się wielce, bo pierwszy jest już i tylko Gregor zazdrośnik został na górze. Miejmy tylko nadzieję, że się nie będzie bał skakać czy coś. Idę przybić Kamilowi piątkę, a tymczasem pan Schlierenzaur prawie z progu spadł! I nie będzie chwalipięty nawet na podium! To się pięknie ułożył dla nas konkurs i się nie będę martwił na zaś, przeżyję nawet, że nie udało mi się wszystkiego najlepszego pokazać, ale przecież wiele konkursów jeszcze będzie. Przed nami Turniej Czterech Skoczni, a potem zaraz do Soczi, jeszcze będzie okazja, by pokazać wszystkim, cały swój geniusz i wszystkie najlepsze umiejętności. Na razie niech się cieszą buraki i myślą, że są lepsi, a ja nie będę płakać.
          Idziemy na dekorację i tylko mam nadzieję, że się nauczyły w nocy cymbały nasz przecudny hymn grać. Bo wczoraj to sobie żarty robili nam na nosie i mają szczęście, że mnie w pobliżu nie było, bo bym chyba się nie powstrzymał, żeby im nie powiedzieć, co myślę o takim skandalu.
          - Dziś ładnie grają – chwali Żyła, gdy słyszymy pierwszy takt. – Powinni puścić za karę i drugi raz.
          - Trzeba będzie cały czas wygrywać, a nauczymy takich nieuków naszego Mazurka na pamięć – mówię do niego uśmiechnięty.  – Wszystkich zwrotek po kolei!
          - To kto następny? Ty czy ja?

więc kochanie, kochanie
bądź przy mnie,
o, o bądź przy mnie,
o bądź,
bądź przy mnie, bądź przy mnie

--
Hmm, to kto jest za? :D