2015-05-24

Odcinek 31. It's a day I can't stand
















taki samotny dzień
 nie powinien istnieć
 to dzień, za którym nigdy nie zatęsknię
 taki samotny dzień
taki samotny dzień



          Wcale, a wcale nie podoba mi się ta duża skocznia, ale co zrobić, jak to właśnie na niej drugi konkurs olimpijski zarządzili? Niby taki wolny świat mamy, demokracja lepsza lub gorsza, ale nas sportowców najbardziej zainteresowanych, to nikt nigdy nie zapyta o opinię, ani o radę, tylko miejsce zawodów zawsze przemądrzałe grubasy zza biurka wybierają, a potem są efekty. Oglądam kolejny raz ten mój skok przez trenera nakręcony i wzdycham do siebie, bo znowu wszystko nie tak. Przecież doskonale wiem, co mam robić, niby takie proste i oczywiste zupełnie, a kolejny raz całkiem niedobrze wyszło.
          - To żem zmaścił! – Drzwi do szatni się otwierają i włazi Pieter wściekły. – Tylko brawa bić!
          Nic się nie odzywam, bo niby co mam mu powiedzieć? Skrobot idiota takich niuansów nie wyczuwa, więc zaraz się pcha do pocieszenia ze swoimi złotymi myślami. 
          - To dopiero pierwszy skok. Jeszcze się poprawisz – gada błyskotliwie.
          Normalny geniusz! Aż dziw, że go zatrudnili do smarowania nart, a nie do opieki psychologicznej nad zawodnikami. Tak się biedak marnuje. 
          - Jak człowiek dojechać se nie umie dobrze, to se nie poskacze – wzdycha Pieter i szybkim ruchem ściąga kurtkę, a ja czuję, że nic tu po mnie, bo się zaraz zaczną głębsze rozkminy życiowe.
          - Bo jesteś zbyt nerwowy! – kontynuuje Skrobot. – Spróbuj podejść spokojniej i będzie dobrze.
          Ja nie wiem, czy on siebie słyszy i czy myśli o tym, co jadaczką kłapie, ale dochodzę do wniosku, że już nas tutaj stanowczo za dużo. Trzech to tłum prawdziwy. Zbieram się prędko i sobie idę. Muszę przemyśleć parę spraw przed następnym skokiem i znaleźć sposób na tę beznadziejną skocznię, jak Kamil. A dyskusja matołów na pewno mi nie pomoże.
          Mijam jedną szatnię i drugą, a przy bramie stoi Klakier i świeci facjatą do kilku polskich dziennikarzy. Chyba zapomniał, że to nie on został Mistrzem Olimpijskim. Jak go kiedyś wywalą z kadry, to może się załapie na rzecznika prasowego Związku albo swojego ojca wygryzie z telewizyjnego studia i się będzie w kółko mądrzył o tym samym. Już dzisiaj szczerze współczuję wszystkim niewinnym ludziom przed telewizorami, bo ja na ich miejscu, to już bym wolał Baśki słuchać jak czyta referat z historii wychowania albo psychologii.
          Rozglądam się jeszcze za tablicą z wynikami, bo już sama końcówka skacze i ciekawy jestem, co tym razem pokaże pan Kamil-Miałem-Nie-Skakać-A-Wygrałem-Stoch. Na razie prowadzi ten sztywniak o trudnym nazwisku z Austrii. Hay…bo…eck? No. Zaraz za nim Wellinger sklasyfikowany, więc towarzystwo się zebrało doborowe jak widzę. Jeszcze tylko brakuje mamusi. Wielbiciel Wieprzy stoi obok nich i coś nawija po niemiecku wyszczerzony, choć nie mam pojęcia, z czego się tak cieszy, jak jest tłem dla innych. Ale może lubi? Już mam się zbierać, bo są granice ludzkiej dobrej woli i cierpliwości, gdy się robi hałas nieznośny wśród widowni i dziennikarzy, bo prezentuje się właśnie szanowny pan Freund. Następny udany! No dobra, niech się brzydal trochę pocieszy. Ostatnio też cały czas na treningach suszył zęby na prawo i lewo, a potem się wyśmienicie popisał w czasie konkursu. Cóż, jak widać nie każdy się uczy na błędach – własnych czy cudzych. 
          W sumie większość ludzi, to się w ogóle niczego nigdy nie uczy.


taki samotny dzień
i jest mój
 najbardziej najsamotniejszy dzień mojego życia
  


          Odpycham się mocno od belki, jadę w dół i w myślach sobie powtarzam, żeby się dobrze odbić z tego głupiego progu. Wychodzi jako tako, ale tuż po wyjściu w powietrze podciągam te narty trochę za bardzo i to mnie troszeczkę hamuje w locie. Ciągnę ile się da i ląduję tuż przed 120 metrem. Szału nie ma, dupy nie urywa, ale jest już o niebo lepiej. Niewiele brakuje, a wyjdzie mi całkiem fajny skok. Można by jeszcze zrobić ładniejszy telemark, ale co ja jestem Klakier, żeby zawsze szukać dziury w całym na siłę? Mieszczę się w czołówce, tylko jacyś Czesi przede mną gromadnie we trzech. Co oni się tak nagle zmówili? Nie wiem.
          Idę do szatni szybko, żeby mnie żaden matoł nie przydybał blisko skoczni, bo zupełnie nie chce mi się dzisiaj dla mediów udzielać. A poza tym z tego wszystkiego, zrobiłem się głodny. Zdejmuję kombinezon, przebieram się w paradne olimpijskie ciuchy, zakładam czapkę i już jestem gotowy. Narty zostawiam Skrobotowi i znikam nim geniusz otworzy paszczę. Sporo czasu zostało do końca drugiej serii treningowej, więc uśmiecham się sam do siebie. Zrobiłem swoje, teraz coś zjem i wreszcie sobie chwilę odpocznę. Tylko wpierw muszę znaleźć Kubusia, braciszka Klakierowego, coby mi skombinował jakieś normalne żarcie. 
          Całe szczęście, że go tutaj przydzielili do strefy zawodniczej, bo jak to mówią – swój człowiek w okolicach kuchni to prawdziwy skarb. Bo ile w końcu można szamać same ciastka? Jeszcze mi moich ulubionych, od sponsora darmowych, prywatnych, przywieźć nie pozwolili, bo niby kryptoreklama by była, a to zupełnie zabronione i nielegalne. Gdyby nie Kuba, to bym tu umarł z głodu całkiem i tyle by było z tej całej olimpiady, więc dobrze pilnować przydatnych znajomości. Obchodzę strefę rozgrzewki, zaglądam do szatni, ale nigdzie go nie widać, więc musi być w biurze – jak przystało na szefa. 
          - Jaaaaaaaaakub! – drę się z dołu, bo co się będę fatygował po schodach bez potrzeby i tracił siły? – Jaaaaaaaaakub!
          Gapią się na mnie jakieś ruskie Gienki, a co? Nie można już odwiedzić swojego kolegi ze szkoły? Zabronione w tej Rosji? Minuta mija i wreszcie wychyla się z okna nasz Kubuś-pracuś. 
          - Czego?!
          - Głodny jestem! – wołam od razu, bo co mu będę ściemniał. – Weźże załatw jakieś żarcie. Tylko żadnej cebuli!
          - A co ja jestem? Jadłodajnia? 
          Marudzi jeszcze chwilę, tak dla zasady, ale w końcu przynosi mi wielki pieróg z jakiś mięchem w środku, jeszcze ciepły, sto razy smaczniejszy od tych okropnych parówek na stołówce i innego tutejszego paskudztwa, którym próbują nas karmić przy skoczni. Na koniec mnie jeszcze częstuje herbatą i ciastkami, więc czego chcieć więcej? Siedzę sobie zupełnie zadowolony i tak rozmyślam, że może tego Klakiera w szpitalu zamienili, czy co? Bo to przecież niemożliwe, że ci dwaj są rodzonymi braćmi.
          Oczywiście to, co dobre, zaraz się kończy, więc nic nie poradzę. Już czas, więc zbieram się i zmierzam z powrotem do moich matołów. Naciskam klamkę naszej szatni, a ta na cztery spusty zamknięta i nikogo nie ma! Pędzę do przydzielonego nam samochodu, bo co oni? Zapomnieli o mnie? Samego na tym zadupiu zostawili? Pięknie po prostu, idealnie! A co tu taki tłum? Konferencja prasowa na parkingu? Wściekli się chyba wszyscy zwyczajnie! Przejść się nie da, bo pchają się cymbały i jeden gada przez drugiego, panika normalnie, jakby się paliło, więc ja się zaczynam trapić, o co chodzi. Bo powariowali, czy co? Nagle któryś moją gębę poznaje, bo lecą do mnie jak sępy do padliny i nawet nie mam czasu protestować. Już światła ustawiają, dźwiękowiec kabel podpina i mnie kręcą na kamerę.
          - Mógłby pan w kilku słowach powiedzieć, co z Kamilem Stochem? – pyta się jeden geniusz z zagranicznej stacji, nawet nie wiem jakiej, a reszta od razu, jak na rozkaz mnie otacza i każdy mi mikrofon pod nos podtyka, jakbym był jakimś prezydentem. A co ja mam im niby powiedzieć?
          - Yyyy… A co z Kamilem? – dziwię się, bo przecież nic nie wiem, co się tutaj dzieje.



taki samotny dzień
 nie powinien istnieć
 to dzień, za którym nigdy nie zatęsknię
 najbardziej najsamotniejszy dzień mojego życia



          Siadam przy pierwszym lepszym wolnym stoliku, co trudne nie jest, biorąc pod uwagę nocne pory naszych posiłków, i czekam aż łaskawie przyjdzie reszta matołów. Tak się zmęczyli drugim dniem treningów? Ja muszę przyznać, że jestem w miarę ucieszony. Skakałem dalej niż wczoraj i lepiej, więc wszystko idzie w dobrą stronę. Czuję, że rozgryzam powoli tę durną skocznię. 124 m, 123,5 m i 123 m – odległości bez szału, ale przynajmniej nic nie zawaliłem, więc mogę powiedzieć, że elegancko wykonałem robotę. Przed konkursem jeszcze parę skoków próbnych będzie, więc jeszcze małe drobnostki poprawię i jestem przekonany, że w końcu będzie pięknie. 
          Pierwszy przyłazi Kamil. Rozgląda się chwilkę Mistrz Świata i Mistrz Olimpijski z normalnej skoczni, a później siada tuż przy mnie. 
          - Jak ręka? – pytam uprzejmie, żeby nie było, że jakiś ze mnie burak czy buc. 
          - Nie jest źle.
          - Boli?
          - Przeżyję.
          Nie da się ukryć, że skubany jest ten Twój mąż. Ze sztywną ręką pozamiatał na treningu. Ale dłużej nam porozmawiać kulturalnie nie dadzą, bo lezie cała szarańcza i robi się normalnie ruch jak w ulu albo na wyprzedaży w hipermarkecie. Ostatni dołącza Kruczek. Nie siada z nami do kolacji, tylko chrząka chwilę, próbując podnieść swój autorytet, a w końcu Klakier wrzeszczy, żeby się zamknąć wreszcie i towarzystwo milknie. 
          - Postanowiliśmy dać każdemu szansę – mówi trener. – Jutro w kwalifikacjach skacze nie Dawid, a Piotrek…
          Słucham? Ja się normalnie chyba przesłyszałem? Od kiedy to kadra od szansy a nie od formy zależy? Mrugam chwilę, bo boję się, że śnię, ale nie. Tak uradzili wspaniale! Świetnie. Wiecie co? Odsuwam krzesło i idę, bo chyba mi się odechciało jeść.


taki samotny dzień
 i jest mój
 to dzień, w którym cieszę się, że przeżyłem



          Wzdycham raz jeszcze i zakopuję się po uszy w kołdrę, bo już nie mam siły na nic. Idę spać, bo ile mogę się użerać ze wszystkim? Taki zupełnie sam na tym końcu świata jestem, bo Ciebie nie ma i zupełnie nic nie mogę na to poradzić, a Ty jedna jedyna mnie czasami rozumiesz. Więc leżę sobie w zupełnej samotności i smutku, a pewnie nikt nawet nie zauważył, że mnie nie ma na kolacji. Bo jak Kubacki potrzebny drużynie, to wszyscy się uśmiechają, chwalą i rzędem stoją do zdjęcia, ale potem twierdzą, że niby mają lepszych i Dawid idzie w odstawkę. Na trybuny! I tak to się już przyzwyczaiłem, że w tej drużynie to nikt się mną nie przejmuje wcale, nikt we mnie nie wierzy, ani się nie martwi. Żaden pół słowa dobrego nie powie, bo po co. Zawsze ze wszystkim jestem sam. Nawet mój kombinator z pokoju gdzieś poszedł, więc gęby nie mam do kogo otworzyć. 
          Już widzę jak się cieszą te wszystkie matoły na portalu u Tadka. Pewnie pieją z zachwytu do monitora nad własną durnotą! Zadowoleni bardziej niż gdybym wygrał! Wiem przecież świetnie, że mogło i powinno być lepiej. Nie trzeba mi dodatkowo przypominać, że robiłem błąd za błędem, ale przecież sam Łukasz mówił, że idzie mi coraz lepiej. Jeszcze jeden skok, może dwa i założę się, że bym dał radę! Ale nie. Wybrali innych. Brawo! Tylko ciekawe, bo jakoś mi się wydawało, że nie skakałem najgorzej ze wszystkich. A jak mam się poprawić, jak mnie w zawodach nie będzie? Dobrze, że Kamila nie wycofali z konkursu, jak mu nie szło na normalnej skoczni, żeby dać innym matołom szansę. Taka sprawiedliwość u nas. 
          Zadzwonię sobie do Ciebie, a co. Najwyżej za telefon wybulę pół stypendium. Wstaję z wyrka i chwytam aparat. Mijają sekundy, słyszę Twoją ulubioną melodię i gdy już tracę nadzieję, że Cię usłyszę, to jednak w końcu odbierasz połączenie.
          - Tak? 
          - Eeee… – wzdycham, bo nagle zupełnie rozum tracę i popisowo zapominam wszystko, co chciałem Ci przekazać. – Ka… Kamil cały – dukam w końcu, bo przecież wypada już coś powiedzieć, skoro dzwonię z drugiego końca świata, nie?
          - Tak, wiem. Przepraszam, ale nie mogę teraz rozmawiać. Trochę się spieszę – mówisz pospiesznie i nim się nawet orientuję, to brzęczy mi do ucha głuche piiiiiiiiiiip, piiiiiiiiiiiiiip… Świetnie. Nie mogę liczyć nawet na Ciebie.
          Wiercę się, kręcę się na tym twardym łóżku, ale jak na złość nie mogę wcale zasnąć, bo jest jeszcze wcześnie, a my tutaj przywykliśmy skakać w nocy, spać do południa i teraz nie zmrużę oka za nic. Uwzięło się na mnie wszystko zwyczajnie, żebym przypadkiem chwili wytchnienia nie miał psychicznego, ani odpoczynku, bo już by mi za dobrze było. Nienawidzę takich dni. Zawsze i wszędzie sam. Przykrywał łeb kołdrą, a potem się obracam na drugi bok. Dalej nic. Tatuś Klemensa to pewnie dzisiaj pęka z radości, że mnie nie będzie w konkursie. Tyle czekania aż mi się noga powinie nie poszło na marne, będzie mógł z czystym sumieniem narzekać sobie na mnie dalej i perorować, jak to ja nie mam sukcesów wcale. Tylko ciekawe skąd niby mam mieć? Wygrał ktoś kiedyś kto nie startował wcale? No właśnie. I tak mi mija godzina albo dwie, a wreszcie słyszę znajomą melodię. Komu to się zachciało dzwonić w środku nocy? 
          - Dawid? – mówi ktoś do mnie, a ja już wiem, że się nie mylę. Ten kujoński głos to bym na końcu świata poznał z daleka. Baśka! Co ją tak nagle diabli nadali? Już jej przeszły wszystkie fochy na mnie? Na pewno ma jakiś interes.
          - No, ja. A co? – pytam szybko. Bo może numery pomyliła i chciała gadać z Klakierem? 
          - Dawid, bo ja chciałam… – zaczyna, ale głos zawiesza i wzdycha do słuchawki przeciągle. Cała Baśka. 
          - Co? Kot nie odbiera? – lituję się w końcu i za nią kończę. Niech już jej będzie. Niech zna moje dobre serce. – Może mu telefon padł, bo matoł cały dzień coś w nim klepie, a bateria wieczna nie jest. Co mam przekazać?
          Wzdycha znowu ponuro, więc widać, że trafiłem w samo sedno problemu sercowego. Ma się w końcu tę wrodzoną inteligencję.
          - Życz mu powodzenia w kwalifikacjach i w konkursie – recytuje kujonka. – I uściskaj go ode mnie.
          No pewnie, Baśka. Już lecę.


taki samotny dzień
powinien być zakazany
 najbardziej najsamotniejszy dzień mojego życia
 najbardziej najsamotniejszy dzień mojego życia



--
Cześć i czołem! 

Naprawdę już maj?! Wyjątkowo nie-skoczny miesiąc. 
My ciągle jesteśmy w Soczi. Męczę się strasznie, żeby choć odrobinę odtworzyć tamtą atmosferę, bo dacie wiarę, że ciężko znaleźć jakiekolwiek materiały z Igrzysk, które z jakiś względów są super tajne? 
A tymczasem naszego Dejviego przenieśli do drugiej kadry! Ale to nic. Jeszcze im pokaże, kto najlepiej skakać umie i jeszcze będą go prosić, żeby wrócił. Ot co. 

Pozdrawiam ciepło i dziękuję wszystkim wytrwałym, którzy ciągle jeszcze tutaj zaglądają! 

Aria 

14 komentarzy:

  1. A zaglądają! Ci, co powinni inne rzeczy robić, to sobie zawsze dobra wymówkę od nich znajdą. A zatem znalazłam! Dejviego i świat własny jego.

    Dziwna sprawa z tym Soczi. Może się o Tumblrach dowiedzieli i dalszej gifomanii widzieć nie chcą? Szkoda w sumie. Jakby ktoś przygodnie chciał sobie odświeżyć tamten magiczny czas, to na więcej niż głowę własną liczyć nie może. A Dejvi samotny i smutny, bo go Kruczki na tor boczny odstawiły, to jasne. I że się Baśka pojawiła! Ja jej razem z Mustafem nie lubię. A ten to wie, jak się sprawy mają. Wiadomo, że słowa nie napomknie Klakierowi, no gdzieżby. To by było poniżej poziomu.

    Haaa, wszyscy wiemy, co Ewa planuje. A się Dejvi zdziwi, no! Pozytywnie, oczywiście. Znowu pewnie go serduszko poboli, ale sam jej widok wszelkie troski leczy, prawda? Ja już mu na przyszłość mówię: głowa do góry, Dejvs! I co to w ogóle za traktowanie - Kubackiego o Stocha pytać? Przecież on nie rzecznik prasowy, nie? Dziwne ludzie się plączą po tym Soczi.

    A jak ruskie, to nie Gienki, tylko może - ja wiem, Dimki? Albo Jurije, o.

    No, że im wszystkim Dejvi z drugiego rzędu pokaże, to każden jeden dobrze wie. Oj, będą się Kruczki kłaniać przed nim w pas! I prosić o wybaczenie też będą. Bo kto im o limita walczył będzie, no kto? One same się nie wywalczą. No. A przecież wiadomo, że żadne Klakiery ani Titusy, ani Niunie Biegunie, ani nawet Stękały i Kantyki nie dadzą rady z takim brzemieniem. Ot, co!

    A maj to miesiąc paskudny jest i koniec, o.

    Pozdrawiam, całuję i ściskam!
    Charlie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki, że jesteś, bo pustki takie, jakby wszyscy pojechali na zlot fanek Klakiera.

      A co do limitów to racja. Same się nie wywalczą. Zaraz będą dzwonić: "Dejvi, wróć!, bo nie ma komu skakać".
      Tzn. ludzie będą dzwonić, nie limity.

      Pozdrawiam również :)

      Usuń
  2. Maj się kończy, masakra przecież dopiero co był weekend majowy?! oO
    Serio ta doba leci jak poszalała...

    W takim razie wielkie napięcie czuć w tym rozdziale. Dejvi jakiś taki humorzasty ale wiem i rozumiem jego rozterki.
    Wszak Ewa nie ma dla niego czasu (wiadomo musi być niespodziewajka) Baśka mu głowę zawraca Klakierem, chociaż nie dam sobie ręki pokroić, że ona w tej sprawie aby na pewno.
    Kruczki, Maciusiaki i inne trenerstwa jeszcze będą się nisko kłaniać w pas i koledzy, którzy dwuznacznymi aluzjami podsycają niby konflikt w kadrze również.

    Dejvi powróci szybciej niż to będzie konieczne! ;)
    Pozdrawiam cieplutko!

    Ps. Zgadajmy się wreszcie na spotkanie, co? :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No taki biedny Dejvi. Dzięki, że się zjawiłaś i nie zapomniałaś o biedaku.

      Usuń
  3. No właśnie, co tu tak pusto? Aż się wierzyć nie chce, że biedny Dejvi naprawdę został porzucony przez wszystkich czytelników i nikt go już nie kocha. A przecież on tak dzielnie walczy z tym całym okrutnym światem. Chlip.
    Nic, w takim razie przynajmniej ja postaram się trochę podnieść na duchu – jego i przy okazji pewnie Autorkę. :)
    Super odcinek. Powiem szczerze, że podczas prawie całej lektury miałam tzw. uczucia ambiwalentne, a mówiąc bardziej wprost i po madziowemu, czułam się jak ta żaba z dowcipu, co to nie mogła się zdecydować, czy jest bardziej piękna, czy bardziej mądra, a ozedrzeć się nie mogła. :P
    A ja, z jednej strony, chciałam uściskać tego biednego Dejva i powiedzieć mu, żeby uszy jednak do góry trzymał, a z drugiej – miałam nieodpartą chęć trzepnąć go w tę blond rozczochraną, żeby mu wreszcie wszystkie klepki na właściwe miejsca wskoczyły!

    Ale po kolei. :)
    Soczi, Soczi, Soczi. Przyznam się – po raz kolejny zresztą – że ogromnie czekałam na rozdziały poświęcone igrzyskom i cieszę się, że już tam, razem ze Złośliwcem dotarliśmy. Tym bardziej, że jemu chyba się tam całkiem podoba, o czym nas informuje między wierszami na swój specyficzny złośliwcowy sposób. :) Poza tym wciąż na jeszcze nadzieję, że coś mu się uda na tej imprezie ugrać. Zaprezentować z najlepszej strony. A tymczasem co? Zimny prysznic.

    I powiem Ci, Ario Droga, też pewnie już nie pierwszy raz, że jak na opowiadanie, które w założeniu swoim ma być przecież komedią, to zastraszająco często uderzasz w poważne tony. Zastraszająco często każesz nam zatrzymać się i pomyśleć. Zastraszająco często grasz na naszych emocjach, delikatnie wyciągając emocje z bohatera, który przecież broni się przed tym rękami i nogami.

    Naprawdę fajnie jest zajrzeć do złośliwcowej głowy. Tym bardziej, że prawdziwy Dejvi też jest przecież bardzo powściągliwy i nawet w najtrudniejszych sytuacjach stara się trzymać fason. Coś musi go porządnie zdenerwować, żeby wyskoczył z jakąś bardziej emocjonalną wypowiedzią (tu mi się przypomniał sposób, w jaki poinformował dziennikarzy o psychologu). Odsunięcie od drugiego konkursu w Soczi na bank musiało go walnąć, tym bardziej, że naprawdę nie skakał źle. A tymczasem poszedł na trybuny. Spokojnie, bez żadnych ekscesów w stylu Jana Z. Jednak co się tam działo w środku niego? Można tylko próbować sobie wyobrażać. Albo przeczytać tutaj.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak już napisałam wcześniej, Dejvi miał nadzieję na dobry wynik, a tymczasem w pierwszym konkursie nie wyszło, a w drugim szansę dostał Piotrek i te nadzieje spaliły na panewce. Co gorsza, nikt nie miał czasu, żeby z nim o tym pogadać, albo w ogóle nikt nie wpadł na to, że on może takiej rozmowy potrzebować. I poczucia, że jest jednak dla tej drużyny ważny. Wiesz co, kiedy czytałam ten odcinek, to po raz pierwszy z całą ostrością dotarło do mnie, jaki ten Złośliwiec jest przerażająco samotny. I zastanawiam się teraz, czy ta samotność wynika z jego podejścia do świata, czy też to podejście do świata powoduje samotność. Oczywiście jak już rozkminię problem, na bank podzielę się z Tobą wnioskami. :) Na razie wiem na pewno, że chłopak dotarł już do momentu, kiedy z tą samotnością jest mu już bardzo źle. Co prawda wypiera to na potęgę, ale idzie mu to coraz gorzej. No i nie ma jeszcze na tyle świadomości, aby zrozumieć, kto może pomóc mu sobie z problemem poradzić.

      No właśnie, i tu docieramy do clou odcinka, a mianowicie do Baśki.
      Pisałam już wcześniej, że to moje ulubiona damska bohaterka tego opowiadania i jak najbardziej opinię tę ten podtrzymuję. Oczywiście nawet przez chwilę nie wierzyłam Dejviemu za grosz, że to taka beksa i kujonka, bo wszak on we wszystkim lubi przesadzać. Baśka to na bank niegłupia, zdolna i wrażliwa dziewczyna. I – szczerze mówiąc, miałam to już napisać bardzo dawno, ale się powstrzymywałam, czytając inne komentarze – stawiam całe swoje miesięczne wynagrodzenie, że jeśli ta dziewczyna interesuje się kimś w sposób uczuciowy, na pewno nie jest to Klakier. No dobrze – powiem wprost, bo przecież to widać na kilometr, że ona od samego początku opowiadania na Dejviego leci! I teraz okazała się jedyną osobą – bo wszak nawet uwielbiana przez pana D. Kobieta Idealna, nie miała dla niego czasu – która pomyślała, że może mu być źle i samotnie. I zadzwoniła z pocieszeniem. A ten co? Spuścił ją na drzewo i do Klakiera odesłał. Nic, tylko naprawdę trzepnąć w grzywkę i poprawić w zęby! :) Swoją drogą wyobrażam sobie minę Klakiera, kiedy mu Dejvi pójdzie przekazywać pozdrowienia – zrobi headdesk jak nic. Bo jakoś nie mam złudzeń, że Kocur rzeczony, dokładnie wie, co naprawdę w trawie piszczy i żadnych praw do Baśki sobie nie rości. :)

      Powiem szczerze, że z ogromną niecierpliwością i zaciekawieniem będę śledziła dalsze losy tej pokręconej pary. Ponieważ mam jakieś dziwne przeczucia, że Złośliwiec kiedyś się ocknie ze swojego snu na jawie. Żeby tylko nie było za późno.

      A z kwestii innych, to jeszcze na chwilę zatrzymam się przy Kamilu. Wiesz, naprawdę dopiero podczas lektury tego odcinka tak mocno dotarło do mnie, jakim stresem musiały być okupione te oba jego zwycięstwa. Przed pierwszym się pochorował, przed drugim miał upadek. Facet naprawdę musi mieć nerwy jak postronki. Szacun.

      Miło też, że się braciszek Klakiera pojawił. I to na dodatek nie w wersji przesłodzonej, tylko jako całkiem porządny i pomocny kolega ze szkoły. :) Ale do kompletu to jeszcze tylko mamusi brakuje, wszak ona też tam była.

      No nic, kończę moje dzisiejsze dywagacje, bo się do pracy spóźnię. :) I czekam niecierpliwie na drugi konkurs, na drużynówkę. No i w ogóle na wszystko.
      Ściskam
      C.

      Usuń
    2. Aaaach, umarłam, czytając Twoje dywagacje. Dzięki za wywołanie mega uśmiechu.
      Pocieszać autorki nie trzeba, damy z Dejvim radę. Ot co. :)

      Usuń
  4. Nieustannie wielbię sposób łączenia wszelkiego rodzaju związków wyrazowych, idiomów i Bóg wie jeszcze czego przez Dejviego. Ma taki talent do przysłów, że aż słów brakuje na wyrażenie zachwytu nad tym faktem.
    Ale ogólnie do biedny jest. I znikąd pomocy i wsparcia. Nawet Pani Idealna, co się wydaje do tego typu akcji stworzona zajęta i czasu nie ma. A on przecież tak dzielnie jej mężowi herbatkę robił. Zero wdzięczności.
    Dobrze, że przynajmniej starszy Kot się załatwieniem porządnego jedzenia zajął. W jakiś sposób się kadrze w końcu przydał, bo przecież na jego skoki to już od dawna nie ma co liczyć.
    A tak w ogóle to Dejvi ma rację. Jak on ma coś wygrać, jak go do konkursu nie dopuszczają? Ba, do kwalifikacji nawet. A potem tylko nieustanne pretensje.
    A wgl z tym ukrywaniem materiałów z Igrzysk to jakaś paranoja. Ale co się dziwimy. To je Rosja, tego nie ogarniesz.
    buziak :**

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, gdyby Dejviego i jego przysłów ludzie słuchali, to świat byłby lepszy.
      Poza tym racja. Nawet Adam Małysz nie potrafił wygrać, jak nie startował :( Biedny Dejvi.

      Usuń
  5. No przyznam szczerze, że nie za dobry dzień dla Dejviego. Wygląda, jakby jednak nikt go nie kochał. I może on nie jest osobą jakoś szczególnie pragnącą czułości, to zwykłe zainteresowanie czasem by się przydało. A tu tylko Baśka :D
    Pozdrawiam.
    [niewyleczalnie]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie za dobry? Najbardziej najsmutniejszy dzień :(

      Usuń
  6. Równy miesiąc od publikacji rozdziału to chyba najwyższa pora, aby nareszcie go skomentować (albo przynajmniej spróbować). Naprawdę po łapach trzeba mnie już bić za te zaległości. No nic, spóźniona (opóźniona...), ale jestem! I pędzę z kilkoma słowami pocieszenia dla naszego Złośliwca, bo naprawdę miał najsmutniejszy dzień.
    I szczerze mówiąc, jak tak patrzę na pogodę za oknem, to mi się chyba nastrój Dejviego udziela, bo jak tu wreszcie z wakacji się cieszyć, jak szaro, buro i zimno? A w Soczi to pewnie tak samo wtedy było. Nic, tylko głęboko westchnąć.
    No ja nie wiem, że oni nie robią jakiegoś głosowania, na której skoczni zawodnicy chcą skakać. Ja tego nie rozumiem, przecież to istny skandal. Zgłosić to do Pola, a on już sobie z Walterem Wszechmocnym pogada i zrobimy cały Puchar Świata na małych skoczniach! (W sumie to by było całkiem ładne, 4 miesiące na dużych skoczniach i 4 na małych... :D)
    Okej, pośmieliśmy się, ale naprawdę robi się smutno i przykro człowiekowi, zwłaszcza takiemu, co to zawsze krzyczy i skacze przed telewizorem lub pod skocznią, kiedy to Dejvi Pierwszy Wspaniały siada na belce, gdy to właśnie temu Dejviemu Pierwszemu Wspaniałemu skoki na Igrzyskach nie idą. Doskonale pamiętam, jak się przykro patrzyło na Dawida stojącego pod skocznią, a nie startującego w konkursach... Już nie mówiąc o tym 31. miejscu w pierwszym konkursie, ale to już tutaj za nami. No nic. To naprawdę smutne.
    Smutno też czyta się o Piotrku, bo temu to też nie poszło wtedy. Ech, jak dobrze, że mimo wszystko było jeszcze Magister! Chociaż jak turbnął o skocznię na treningu, to aż głowa rozbolała, bo co dalej? Ale się pięknie wykaraskał, po drugi złoty medal skoczył, więc klawo, jak to mawia jeden z moich wykładowców.
    No i biedny ten nasz Dawid, pod kołdrę się zakopał i leży, bo to chyba tylko tyle zostało w takiej sytuacji... I nawet Ewa nie ma czasu z nim pogadać, choć wszystkie wiemy dlaczego. Tylko Baśka Kujonka w takiej chwili zadzwoniła, ale lepsza Baśka Kujonka, niż nic! Nawet, jeśli zadzwoniła tylko dlatego, że Klakier nie odbiera, ale to i tak troszkę mi śmierdzi, bo mam podejrzenia, że jednak chciała właśnie do Dejviego Pierwszego Wspaniałego zadzwonić. No nie wiem, nie wiem...
    Ale! Jak ja uwielbiam atmosferę olimpijską u Ciebie, to Ty nie wiesz, Ario droga! Nawet, jeśli filmiki są strzeżone jak najbardziej tajne akta świata, to Ty świetnie odtwarzasz to, co działo się te niemal 1,5 roku temu. A że Soczi było pod wieloma względami takie wspaniałe... No to aż miło się czyta i czeka na kolejne olimpijskie rozdziały. :) Bo jakby nie patrzeć to taki dość dobry okres był, prawda? (Pomijając Dejviego...)
    Ach. Wybacz, że po takim czasie przybyłam, ale jestem, czytam i wciąż podziwiam za to, jak Ty tego wspaniałego Złośliwca tu wykreowałaś i wciąż pokazujesz świat jego oczami. :)
    Ściskam, pozdrawiam serdecznie i życzę duuuużo weny!

    OdpowiedzUsuń
  7. Napiszę tylko tyle CUDOWNE!!!!!!:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie siedzę i w mozole próbuję napisać kolejny rozdział, dlatego bardzo dziękuję za komentarz :)

      Usuń