2015-04-21

Odcinek 30. We'll be counting stars















ostatnio niewiele sypiam
śnię o tym, kim moglibyśmy być
ale kochanie, modliłem, modliłem się mocno
postanowiłem, że koniec z liczeniem dolarów
będziemy liczyć gwiazdy 



          Takie są efekty, jak nikt porządku nie pilnuje. Wszyscy grzecznie rzędem stoją na zbiórce i już nawet Klakier odkleił się od iphone’a i czeka gotowy na poranny rozruch, a nie ma połowy drużyny! Przyjechały matoły Ojczyznę reprezentować, a widać wyraźnie, jakie mają podejście do życia i do sportu. Gratulacje! Nic, tylko bić brawa! A pierwszy nieobecny nie kto inny, jak Mistrz Świata! Dzień konkursu olimpijskiego, a ten śpi zadowolony z siebie i myśli, że już nie musi ćwiczyć, ani trenować, bo wszystko już umie i od każdego mądrzejszy. 
          Jeden trener na drugiego patrzy i chyba każdy czeka, aż kto inny się odezwie i taką jawną bezczelność kolegów wiadomych skomentuje, ale widać, że żaden nie cierpi na nadmiar odwagi cywilnej. Do mnie zaraz by stali z pretensjami w kolejce, ale niektórym to wszystko ujdzie płazem na sucho, już się nauczyłem. Laluś Klakier stroi swoje firmowe miny i coś do wyszczerzonego Żyły dogaduje, bo obrażalskiej królewnie już przeszło i na zajęcia poranne elegancko się stawił. Może nie jest za późno, żeby reprezentantów zamienić? Przecież na belce startowej nikt na jaśnie panów czekał nie będzie. 
          - Dobra, chłopaki, zaczynamy bez nich! – ogłasza Kruczek, a ja aż usta otwieram z oburzenia. Najprościej się bezceremonialnie spóźnić, a najgorsza część treningu ominie! Pięknie! 
          Piotrek pierwszy rusza wokół salki truchcikiem, za nim kadrowa gwiazda mediów, Klakier, a na końcu ja lecę, bo decyduję, że się na innych oglądał nie będę, tylko zachowam należytą klasę. Ktoś musi. Przyjmę tę wielką niesprawiedliwość na klatę milczeniem. 
          Drugie kółko już kończymy, gdy nagle ktoś drzwi otwiera i normalnie drze się na całą japę: 
          - Raaaaaaaaaaatunku! 
          Zaraz wszyscy się w tamtym kierunku odwracają i widzą, że to Jasiek. Czerwony cały stoi i sapie, a ja już nie wiem, czy do cna zgłupiał całkiem, czy co? Na trening przychodzić w piżamie?! 
          - Gdzie Kamil? – pyta się wreszcie Grzesiek, bo resztę z naszego sztabu utalentowanego, to chyba na amen zamurowało i ani słowem się nie odezwą. 
          - Chory! – woła żałośnie Ziobro. – Pomocy! 
          - Jak to chory?! – mówi Kruczek strwożonym głosem i blednie jak Poitner ze złości w afekcie. I już chcą wszyscy na górę na ratunek lecieć, ale nam tu nasz trener mało nie mdleje, więc Gębala już sam nie wie, kogo ratować ma w pierwszej kolejności. Skrobot z Sobczykiem w panice do pokoju Mistrza Świata biegną, ale tylko trener Klimowski, pierwszy zastępca szkoleniowca głównego, głowę ma na karku nie dla ozdoby, więc prędko po doktora Winiarskiego dzwoni, a gdy wyjaśnia mu szybko, co się stało, pędzi za resztą. 
          Idę i ja, bo przecież nie wiadomo, a nuż będę potrzebny? Kto wie, co się tam dzieje. 
          Otwieram skrzypiące drzwi i od razu słyszę, że narada wre. Żyć choremu nie dadzą, tylko ślęczą nad nim matoły przebrzydłe i jeden przez drugiego dopytuje, jak się Pan Magister czuje. 
          - Źle. 
          To akurat widać. Blady taki i zmarniony całkiem. Przepycham się zaraz obok przejętego Wiewióra, co wygląda, jakby się miał rozpłakać ze współczucia i głupiego Jaśka, który chodzi tam i z powrotem przejęty jak burak. Klimowski wzdycha raz po raz, a Gębala bez krzty litości o wszystko Kamila wypytuje, aż dziw, że go jeszcze nie zatrudnili w serialu na ostrym dyżurze. Kruczek stoi nad nimi i słowo w słowo powtarza wszystko do telefonu. Pewnie z doktorem ma gorącą linię. Skrobot przy nim z gębą otwartą, bo jak zwykle pierwszy idiota tam, gdzie go nie potrzebują. Tłum taki, że zdrowy oddychać nie może, ale niczym się nikt nie przejmuje. Na sam koniec przyłazi Klakier. Pewnie mu głupio było samemu trenować dalej, jak nam Mistrz Świata zaniemógł. 
          - Co jest? – zagaduje pierwsza gwiazda mediów elektronicznych. 
          - Kamil chory – informuje go Żyła szeptem, ale zaraz Klimowski ich ucisza gestem, bo przecież doktor coś źle usłyszy i co będzie. 
          Wszystkie matoły rzędem stoją i każdy jeden najmądrzejszy, ale żeby coś biedakowi pomóc w nieszczęściu, to żaden nie pomyśli. Od kiedy od gadania się zdrowieje? Kręcę głową poirytowany i wychodzę szybko, skręcając zaraz do mojego pokoju. Babcia zawsze powtarza, że na wszelkie choroby ciepła herbatka najlepsza! I niech mnie gęś kopnie, jeśli to nieprawda! Całe szczęście, że mi do torby paczkę zapakowała, będzie jak znalazł. Grzebię chwilę między rzeczami, mrucząc pod nosem, bo zawsze się zapodzieje coś, gdy potrzebne. Ale jest! Malinowa, najlepsza! Teraz tylko muszę załatwić gorącą wodę. Łapię pod pachę samouczek rosyjskiego, bo jak to mówią – mądry zawsze przygotowany – i schodzę na dół. Stołówka zamknięta na cztery spusty, bo jakiś Gienek, a może Jura, zamiata beton. Macha tą miotłą w prawo i w lewo tak, że więcej nakurzy niż posprząta, ale naucz głupiego mądrości! Burczy coś matoł do mnie, nic nie czaję co, ale wychodzi na to, że wejść nie mogę. Jasne! Człowiek chory się prędzej przekręci, bo beton ze wszystkiego najważniejszy! 
          Trudno, muszę iść do pań na recepcji. Przystaję sobie grzecznie za rogiem i książeczkę wertuję w tę i we tę, bo skąd mam niby wiedzieć jak jest „woda” po rosyjsku? Mam! VODA! Ale geniusze wymyślili! Wyśmienity język mają naprawdę, jak połowę z polskiego odgapili! Ciekawe czy za prawa autorskie płacą. Jeszcze jedno słówko sprawdzam, a potem podchodzę do okienka. 
          - NUŻNAJA WODA! – ogłaszam i uśmiecham się grzecznie. 
          Gapi się pani na mnie zdziwiona i oczy wielkie robi. We własnym języku nie rozumie? 
          - VŁODA? – pyta w końcu. 
          - NA CZAJ! – tłumaczę wyraźnie, a w końcu macham pani przed nosem torebką herbatki babcinej, bo może jakaś niekumata tu pracuje, czy co. 
          - Aaaaa! – wzdycha zadowolona i uśmiecha się szeroko do mnie, więc odpłacam tym samym. Życzliwy człowiek to zawsze dobrą duszę znajdzie w drugim. – TATIANA IWANOWNA! – woła głośno na cały korytarz. – TATIANA IWANOWNA! 
          I zaraz przychodzi druga pani, coś tam gadają do siebie, na mnie wskazują, głowami kiwają, a potem jedna gdzieś idzie. Mijają może ze trzy minuty i wraca do mnie pani Tatiana ze szklanką przedwojenną, wsadzoną w elegancki aluminiowy koszyczek, prawdziwy cud techniki! A woda gorąca z daleka aż paruje! Chwytam ostrożnie za ucho, bo wody nalane od serca, kopiato po same brzegi. Żeby nie było, że nam żałują! Taka herbatka babcina, smaczna, malinowa, to by umarłego z grobu postawiła na równe nogi! Na bank pomoże. Widzisz, jak ja się dla męża Twojego chorowitego poświęcam? Ile serca i dobrej woli w opiekę nad nim wkładam? Mam nadzieję, że chociaż jedno dobre słowo o mnie powie Tobie.



czuję się tak dobrze
postępując źle
i czuję się tak źle
postępując dobrze




          Postawili go na nogi, ale humor ma grobowy ten nasz drużynowy lider. Z takim generałem, to by przegrała nawet najlepsza armia świata! Może za Stefkiem tęskni? Mówiłem, że przyjaciela najlepszego powinni dla dobra drużyny zabrać! Mógłby przecież bagaże nosić, narty smarować albo trenerom pomagać – robota na pewno by się znalazła, w wolnej chwili by wspierał Pana Mistrza, a dobra atmosfera by wszystkim pomagała! Ale nie! Lepiej wozić matoła Skrobota. A Kamil, jeden z głównych faworytów do złota, w pokoju musi mieszkać z takim Ziobrą. 
          O wilku mowa! Znowu się gęba Jana nie zamyka! Gada ciągle i gada! A nie powinien przypadkiem już iść? Chyba zrozumiał aluzję, bo kombinezon dopina pod szyję, piątkę przybija z Kamilem i idzie. Ja też się muszę zaraz zbierać, bo zaraz na początku skaczę, czasu dużo nie mam, więc jeszcze się chwilkę przyglądam i oczami przewracam, widząc Szanownego Pana Magistra minę. Normalnie optymizm, to mu uszami paruje! 
          - Dobrze będzie! – ogłaszam pewnym głosem, bo prawie mu dokopać pasuje! A ten powoli wzrok w moją stronę kieruje, ale zaraz spuszcza oczy w dół jak panienka nieśmiała, gdy Klakier nieopatrznie zaszczyci ją spojrzeniem. 
          - Ja to dziś chyba nie powinienem skakać – wzdycha i sięga do swojej torby. 
          - Głupoty gadasz! – od razu mówię i ze zdumienia, to aż mi szczęka opada. No bo przepraszam bardzo, ale nie rozumiem. Kto tutaj ma żółty plastron lidera klasyfikacji generalnej? Nagle rezygnuje przed najważniejszym konkursem? To po co jechał taki kawał? Klimusia mogliśmy zabrać, nie musiałby palić żadnej koszulki! – Wstawaj no i ruszaj dupę! 
          Wielki Mistrz świata, a ja go pomyślunku uczyć muszę! No mnie zaszczyt po prostu kopnął, jak gęś malowana. Ręce splatam na piersi i patrzę uważnie, jak się szykuje. Już się Sobczyk w krótkofalówce odzywa, że czemu mnie jeszcze nie ma na górze. O mnie się, Grzesiu, nie martw. Ja ze wszystkim zdążę! A że krócej będę z matołami czekał, to mi tylko na dobre wyjdzie. 
          - Wszystko masz? – pytam jeszcze przed wyjściem, a ten coś wzdycha pod nosem. – To wszystko, czy nie? 
          Wyrzuca rzeczy z torby na podłogę, przerzuca klamoty z jednej kupy na drugą, a w końcu wzdycha i bezradnie na ławkę opada, załamując ręce. 
          - No rękawiczki nie mam! Mówiłam! Nie mój dzień! 
          Koniec świata. 
          - A zapasowe? – pytam, trzymając już dłoń na klamce, bo się normalnie zaraz spóźnię! 
          - Wiesz, że nie są tak dobre. No skały nie zjesz. Nic nie zwojuję. 
          Widziałaś kiedyś takiego panikarza? A tak, zapomniałem, że to przecież Twój mąż. Raz dwa się decyduję, bo czasu nie ma na długie rozmyślania. Ściągam swoje rękawiczki i biorę te drugie. 
          - Łap! 
          - Ale Mustaf… 
          - Bierz, bo się rozmyślę! 
          I idę. A niech tylko matoł spróbuje nie wygrać.


widzę to życie
jako rozkołysaną winorośl
więc rozkołysz moje serce
na mojej twarzy błyskają sygnały
szukaj a na pewno je znajdziesz 


          Stoję tak sobie i rozmyślam czy 6,2 pkt to dużo czy mało. Do żadnych konkretnych wniosków nie dochodzę, bo już ląduje ten Norweg, co go kiedyś nie poznałem w lecie. Jak mu jest? Burdel? Bardal? Bordal? No nieważne! W każdym razie na drugim miejscu gagatek został sklasyfikowany, ale i tak wielce zadowolony, bo medal ma. Cóż, nie każdy jest stworzony do zwycięstw. Piątkę przybija z Peterem Srebrnym, ale zaraz z boku staje, żeby innym widoku nie zasłaniać, bo wysoki wyrósł wyjątkowo. 
          Skupienie pełne, bo teraz mamy moment na który wszyscy czekamy. I my, tutaj w tym Soczi zebrani, i Ty przed telewizorem z teściami, i Ząb, i Zakopane, i wszyscy kibice całego świata na czele z Baśką kujonką. Ja to na chwilę zapominam nawet o oddychaniu. Już się nic nie liczy. Ani mój popsuty skok, ani pech, ani głupi wiatr, ani nic. Czekamy. Sekundy się dłużą jak wykład z filozofii, a ja to chyba jestem w stanie przedzawałowym albo i gorzej. Padnę trupem zaraz, a doktor stoi z drugiej strony! Raz, dwa, trzy…. I już! Rusza! Jedzie w dół! Uf! Wybija się z progu, a ja przenoszę wzrok z telebimu w stronę skoczni, żeby na własne oczy podziwiać jak leci i leci. No skocz to, chłopie, skocz! Jest! Ląduje gdzieś tam na dole i już wiem, że to wystarczy! Nie tylko ja! Wiedzą wszyscy! Skubany! Jest! Jest! Jest! Widzę jak leci na rozbieg Jasiek wyszczerzony, a zaraz za nim Klakier. Ściskają Kamila jak szaleni, ale jeszcze trzeba czekać dla formalności, aż wyniki wyświetlą, bo nigdy nie wiadomo, co cymbały wymyślą na koniec. Sekunda jeszcze mija, a może dwie, lecz zaraz aplauz tłumu już wszystko zagłusza, bo jest złoto! Złoto! Złoto! Złoto!
          KA-MIL STOCH
          KA-MIL STOCH
          Publiczność skanduje, a ja chodzę, jakby ze szczęścia pijany. Piotrek mi się rzuca na szyję, a zaraz za nim leci do mnie głupi Skrobot. Przez chwilkę się waham, ale co tam! Niech ma! Ściskam matoła i nawet nie wiem, co tam do mnie mądrego nawija! Po rozbiegu Ziobro z Klakierem noszą na ramionach nowego Mistrza Olimpijskiego, a doktor tylko z boku pilnuje bezpieczeństwa, bo pierwsza gwiazda Facebooka, jak zwykle się opierdziela, krzywo niesie, zaraz Kamila na śnieg zrzuci i tyle będzie! Na szczęście stawiają matoły męża Twojego na ziemi, a on całuje narty, niebo i Soczi, a potem biegnie dziękować za wsparcie publiczności. Cieszy się normalnie, jak w dniu ślubu! 
          KA-MIL STOCH
          KA-MIL STOCH
          I nawet nie wiem, skąd tu się nagle bierze taki tłum. Wszyscy skoczkowie się nagle pchają z gratulacjami? Każdy się mądrzył na treningach i zęby suszył niepotrzebnie, ale im dziś pokazał, kto rządzi, nasz Kamilek! Teraz rzędem w kolejce wszyscy mu się idą kłaniać. Tak być powinno! Pięknie!
          KA-MIL STOCH
          KA-MIL STOCH
          Już podium Gienki ustawiają równo, a ja się z pierwszego szoku otrząsam i idę nowego Mistrza przywitać, jak należy, uroczyście. Przechodzę obok prowizorycznego stanowiska telewizyjnego, a tam Ziobro w mediach błyszczy i bryluje. Proszę, proszę, jaka pierwsza gwiazda! Tak, drogi Janie, już chyba każdy człowiek wie, że ty mieszkasz w jednym pokoju ze złotym medalistą! Śmieję się sam do siebie, bo nie ma siły na niego po prostu! Nigdy się mądrości nie nauczy za nic, ani przyzwoitej kultury. W ostatniej chwili się przepycham między kamerami a grubasami z obsługi, aż w końcu jestem. Uśmiecham się szeroko, ściskam Mistrza Olimpijskiego i kręcę głową ze zdumieniem. 
          - A nie mówiłem, panie Stoch? A nie mówiłem?

nie mógłbym skłamać
nie mógłbym skłamać
nie mógłbym skłamać
wszystko co mnie zabija
sprawia, że czuję że żyję


--
Nie wiem czy Was interesuje sam proces powstawania Złośliwca, ale mogę zdradzić, że przed napisaniem odcinka zawsze muszę się odpowiednio przygotować - najczęściej oglądam powtórki konkursów, wywiady, zdjęcia itp. Z Soczi mam wielki problem, bo z niezrozumiałych dla mnie powodów wszystko zostało usunięte, zablokowane, utajnione jak program kosmiczny albo nuklearny! Nie da się obejrzeć całego konkursu, ba! przez tydzień szukałam filmiku ze skokami Kamila! Dlatego ostatnie odcinki pisze mi się tak opornie. Rozumiem, że chodzi o jakieś dziwne przepisy związane z Igrzyskami, no ale komu przeszkadza, że kibice obejrzą konkurs jeszcze raz? Tak! Jakiś pies ogrodnika ma nagranie tylko dla siebie! Ciekawe chociaż czy ogląda i się uczy kultury. Pewnie nie. 

Aria



13 komentarzy:

  1. Uwielbiam twój styl pisania :D Wydaje się taki lekki. Rozdział wspaniały jak każdy napisany przez Ciebie ;) Wiem, że strasznie słodzę ale czytając twoje opowiadania widzę, że masz talent! Życzę dalszej weny :D Pozdrawiam :*
    ~Sylwia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! Co do weny - wena jest, tylko Soczi tajne :(
      Pozdrawiam!

      Usuń
  2. I oczywiście Dejvi musi myśleć o wszystkim, a bez niego, to wszystko by się rozsypało w drobny maczek. Ba, może nawet medalu by nie było, gdyby nie jego dobroć i poświęcenie? Także niech Polo w pierwszej kolejności dziękuje jemu- złotowłosemu Dawidowi. :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozdział genialny, a do tego udowadnia, że dla naszych chłopców nie ma rzeczy niemożliwych :3 Prawdziwy Mistrz Świata, któż by inny jak nie Kamil :) Wygrał z chorobą, a do tego w rewelacyjnym stylu pokonał rywali :D A Oskar dla Dejviego za taką troskę o Stocha :D Bo kto by się poświęcił dla lidera kadry jak nie Kubacki ;) Mówić po rosyjsku i to nie znając tego języka to nie lada wyzwanie :D A do tego jeszcze go pani w recepcji zrozumiała xD Haha xD No i chłopaki, którzy przez Kamila nie przyszli na trening :P No, ale usprawiedliwia ich słuszna sprawa ;)
    Pozdrawiam i weny :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rosyjski wcale nie taki trudny. A potrzeba zawsze wzmaga talenty i umiejętności. Pozdrawiam!

      Usuń
  4. Po bardzo długiej nieobecności powracam z najnowszym rozdziałem!
    Jeśli nie zapomniałaś o przygodach 4 dziewczyn wśród siatkarzy, to pewnie z zapartym tchem przeczytasz ich najnowsze perypetię.
    Obiecuję dodawać znów notki regularnie, a w ciągu weekendu wpadnę i skomentuję też u Ciebie!
    Pozdrawiam ciepło i zapraszam do siebie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że wracasz i mam nadzieję, że u Złośliwca też zagościsz na stałe ;)

      Usuń
  5. Co prawda mój biedny mózg ma ostatnio ogromne problemy z przytomnym funkcjonowaniem, ale w końcu najwyższa pora, aby wreszcie się wziąć i przynajmniej spróbować oddać Złośliwcowi co Złośliwcowe. :)
    Zawsze twierdziłam, twierdzę i twierdzić będę, że uwielbiam to opowiadanie. Zapałałam do niego miłością wielką od pierwszego przeczytania i z czasem to uczucie wcale nie osłabło, a nawet wręcz przeciwnie. I mogłabym wymieniać długo moje ulubione sceny i cytaty (jak do tej pory całość czytałam cztery razy i mam wydrukowaną na okoliczność kolejnej lektury. :)), ale kiedy przeczytałam ten oto rozdział, doszłam do wniosku, że bezapelacyjnie stanie się on moim ulubionym. Albo co najmniej jednym z ulubionych.
    Bo jest szczególny. Przynajmniej z kilku powodów.

    Po pierwsze – przywołuje ten klimat Soczi, którego tak bardzo chciałoby się doświadczyć jeszcze raz. A tymczasem nie można, bo jak wspomniałaś, nigdzie nie da się znaleźć żadnej transmisji. No więc pozostaje tylko własna pamięć. Albo opowiadania. Właśnie takie jak Twoje. Przemyślane od A do Z i starające się wiernie oddać fakty.
    I kurcze, ciągle mnie fascynuje to, w jaki Ty płynny i naturalny sposób przechodzisz w tym swoim tekście od komedii do tragedii. No bo przecież my tu cały czas oglądamy ten świat postrzegany w specyficzny Złośliwcowy sposób i nie możemy przestać się śmiać z tych jego, jakże celnych. spostrzeżeń i nagle, gdzieś w środku tej zabawy pojawia się coś, co sprawia, że ten śmiech się urywa. I czuje się… Co? Autentyczne wzruszenie. Ale tu przejdźmy może do punktu drugiego.

    No wiec po drugie – w tym odcinku jak na dłoni widać, jak skomplikowaną i niejednoznaczną postacią jest nasz najdroższy Złośliwiec. Bo na pozór i pierwszy rzut oka to taka złośliwa i wiecznie ze wszystkiego niezadowolona maruda ze skłonnościami do bujania w obłokach i eskapizmu i która ze splecionymi na piersi ramionami przygląda się spod oka jak życie przepływa obok niej. I nagle okazuje się, że jak ją tylko lekko szturchnąć, to z tej marudy wychodzą takie pokłady wrażliwości i empatii, że człowiek siedzi z rozdziawioną paszczą, naprawdę i autentycznie poruszony. Bo oczywiście Dejvi, gdyby go zapytać wprost, w życiu nie przyznałby się, że tego Kamila, swojego wyimaginowanego "rywala", lubi. Ale jego działania pokazują coś zupełnie innego. Akcja "herbatka" i porozumiewanie się w języku obcym, to jest jeszcze może małe miki, ale oddanie rękawiczki, zaryzykowanie własnym startem, to już najprawdziwszy dowód na to, jaki ten Pan-Magister-Nie-Jestem-Faworytem jest dla niego ważny. I nie tylko on, ale cały zespół. Ta armia, która potrzebuje swojego generała. I tak mówiąc zupełnie szczerze, to zrozumienie potrzeb i dobra drużyny jest też czymś, co mnie bardzo fascynuje i zachwyca w realnym Dejvim. Jestem na bank pewna, że Kruczek zanim go przeniósł do kadry B, odbył sobie z nim poważną rozmową i dał mu do wykonania jakieś zadanie. Jakie? Pewnie się przekonamy w najbliższych miesiącach. Nie zdziwiłabym się, gdyby nam pan K. wywalczył jakiś kolejny limit. :)

    Po trzecie – fantastycznie pokazałaś Kamila, który najpierw się pochorował, podłamał, następnie jeszcze zapomniał rękawiczek, a wreszcie spiął się tak, że wywalczył złoto deklasując rywali. Przywołałaś tym wątkiem nie tylko klimat Soczi, ale także emocje, które mi wtedy towarzyszyły. I za to bardzo Ci dziękuję.

    Po czwarte – o barwnym języku i obrazowości stylu to już nawet nie będę wspominać, bo to oczywiste. :)

    No i na zakończenie tekst odcinka:
    "Idę i ja, bo przecież nie wiadomo, a nuż będę potrzebny? Kto wie, co się tam dzieje." – No mówiłam, nie byłoby Dejva, nie byłoby Igrzysk! :) A już na pewno nie byłoby dwóch złotych medali!

    Niezmiennie czekam na cd!
    C.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zawsze z niecierpliwością czekam na Twój głos, bo niewielu potrafi tak dogłębnie Dejviego przeanalizować.
      Ale co prawda, to prawda. Bez niego nie byłoby niczego.

      Usuń
  6. Ach, Aria! No i widzisz, jak wspaniale udało Ci się odtworzyć olimpijską atmosferę? Uwielbiam przenosić się do Soczi wraz z opowiadaniami i na nowo przeżywać to wszystko jeszcze raz. I choć Igrzyska były dla mnie powodem wielu radości, jak i niestety smutku, tak uśmiechałam się do siebie przez całość rozdziału (a przeczytałam go właśnie po raz trzeci). Dejvi, ach Dejvi… Co oni by wszyscy bez niego zrobili? Herbatkę przyniesie, rękawiczki pożyczy… Czy ktoś ma jeszcze wątpliwości, że zabranie Dawida na Igrzyska było najlepszą opcją? Pewnie żaden matoł nie wpadłby na taką przyjacielską pomoc. Jeden płakałby, że „mogło być lepiej”, drugi, że nie skacze w konkursie, a trzeci zemdlałby w panice, że Mistrz Świata chory. A tu proszę! Dawid trzeźwo myśli, głowa ciągle chłodna i jaki przy tym jest przystojny! Powinien medal za pomoc przyjacielską dostać. A najlepiej wszystkie trzy, dwie zwrotki hymnu do tego i uścisk dłoni prezesa.
    Teraz to tylko żal, że go od drugiego konkursu odsunęli i od drużynówki, no ale bohaterstwo mierzy się w małych, acz wielkich czynach. Także Dejvi drogi, za to zmotywowanie i rękawiczki masz pomnik trwalszy niż ze spiżu. Amen!

    OdpowiedzUsuń
  7. Wiesz, pamiętam te ciśnienie i panikę jak wszyscy się dowiedzieli, że Kamil chory, że głowa boli o jejku co to będzie! Co to będzie!?!?
    Czy osłabienie nie obniży dalekich lotów Mistrza Świata!

    Stało się jednak inaczej, choć i tak później było zasłabnięcie ale to chyba z emocji.
    Ach wspaniale było powrócić oczami wyobraźni do Soczi i faktycznie powariowali inteligenci, by kasować Igrzyska Olimpijskie? oO

    Ach, Złośliwiec powinien zostać jeszcze jasnowidzem! ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. To już predysponuje do tragedii narodowej wręcz. Choroba Mistrza może narobić zamieszania w samej drużynie, to oczywiste, ale przeżywa to razem z nimi cała ojczyzna.
    Zupełnie, jakby Stoch ich osobiście z progu wybijał.
    Pozdrawiam.
    [niewyleczalnie]

    OdpowiedzUsuń