2014-12-14

Odcinek 27. I don't know nothing about love





jestem topniejącą kulą śniegową
topniejącą na wiosnę 
niosę ze sobą całą tę miłość
topnieję pod błękitnym niebem 
bronię się przed światłem słonecznym
lśnię miłością



         - Trener mówił, że nie zmieniacie kierunku wybicia w twoim przypadku, tylko że co innego jest teraz korygowane. Nie kombinujecie z kierunkiem. Jak to wygląda? – pyta matoł i gapi się na mnie, jakbym miał zaraz powiedzieć, że Łukasz łże w żywe oczy, a ten tu przede mną ma największą rację. Znalazł się następny! Zaraz mnie szlag chyba trafi prosto w mój łeb kudłaty. Jeden geniusz od drugiego mądrzejszy. Aż dziw, że go przez aklamację nie wybrali na głównego trenera reprezentacji albo zastępcę prezesa.
         - A się upraliście tego kierunku, no! – mówię trochę mało grzecznie, mimo że staram się nie wyjść całkiem z siebie, bo znowu będzie na mnie, że Kubacki to cham ostatni i troglodyta. – Trzeba po prostu daleko skakać, a już w jakim kierunku to będzie, to już nie ma znaczenia!
          Uśmiecham się do niego sympatycznie. Niech ma.
          - Byle do przodu, tak? – gada dalej zadowolony wielce z własnej łepetyny.
          No kurde nic nie dociera…
          - W moim przypadku to niekoniecznie! 
          Ile razy można matołom tłumaczyć? Jak taki znawca, to niech się zgłosi do Pola, to się jakaś fucha znajdzie na bank. Szkolić małolatów po klubach nie ma komu, ale wymądrzać się i Łukasza poprawiać to wszyscy pierwsi i nie trzeba się prosić, ani zachęcać nikogo. Potem znowu opowiadam o tej naszej podróży samolotowej i jak głupiemu tłumaczę wszystko co i jak. Dotarliśmy przecież na czas, więc zupełnie nie rozumiem po co ta cała sensacja. 
          - To nie jest problem, że lądujecie i zaraz jest trening i kwalifikacje?
          Aż dziw, że mu jeszcze nie przyznali Nagrody Nobla! No naprawdę. Pomyślunku we łbie ani za grosz.
          - No, nie od razu. Mieliśmy z piętnaście minut przerwy – mówię mu z poważną miną, a ten dopiero dziesięć sekund później zaczyna rechotać. Przez litość nie będę komentował. Robię jeszcze minę miłą, żeby nikt mi złego wychowania nie mógł zarzucić, a ten geniusz się w końcu żegna ze mną wylewnie, powodzenia mi życzy w następnych skokach i we wszystkich moich postępach. No i w końcu sobie idę.
          Ileż ja się cierpliwości przy takich głąbach nauczę! Niedługo będę mógł otworzyć szkółkę niedzielną. Już się doczekać nie mogę tych Igrzysk, bo z tego co trener mówił, to tam trochę będzie spokoju od wszystkich durnych panów redaktorów. Dostaliśmy niedawno na maila całą listę różnych wytycznych, łącznie z takimi co można pisać na Facebooku, a co nie. W każdym razie tam o dziennikarzach też podobno długi kawałek napisali. Nie wiem, bo nie czytałem i pewnie nie ja jeden. Klakier kujon nam streści w samolocie po drodze, no a poza tym, ja się przejmować nie muszę, bo od marketingu i promocji to przecież mam Ciebie. A Ty zawsze wszystko wiesz i wszystkiego pilnujesz.
          Najważniejsze, że nie będę tam musiał chodzić w majtkowej czapce.


czy mam jakiś problem?
cóż, może jestem zakochany, zakochany
myślę o tym zawsze
myślę o tym ciągle 
nie mogę przestać o tym myśleć



          Wreszcie się zapowiada normalny konkurs. Pogoda fajna, skocznia fajna i tłum kibiców. Słońce świeci jak w środku lata. Stoję sobie przy tablicy dla zwycięzców kwalifikacji i podziwiam moich przeciwników. Albo inaczej. Patrzę na nich, bo podziwiać to nie ma czego. Nikt tak ładnie, jak ja, nie skacze! Niech się w nos ugryzie tatuś Klemensa i wszyscy inni z różnych portali społecznościowych, co mnie krytykują nieustannie we wszystkim i się pytają ciągle dlaczego ja będę nasz kraj reprezentował w Soczi, a nie kto inny. Jakby ktoś ma trochę pomyślunku, to doskonale wie. Niby czemu to nie zdolny Klimuś wygrał tytuł Mistrza Dzieci? 
          Za to ja dziś tutaj tak pięknie skaczę! 148,5 metra! Z piętnastej belki! Jak na patelni widać wyraźnie, że wczorajszy konkurs komediowy to było jedno wielkie nieporozumienie. Nic tłumaczyć nie trzeba. Spece wszyscy z FISu tak machali tymi belkami w górę i w dół, jakby pierwszy raz w życiu zawody sportowe organizowali. Nawet Łukasz, co łeb ma jak sklep i zawsze wszystko wie, przyznał się przed kamerami, że się już nie łapał we wszystkich sędziowskich decyzjach. Nic tylko bić brawa. Tyle dobrego, że Twój Kamil wygrał, a nie żaden brzydal ze Słowenii czy z Niemiec, bo bym chyba padł trupem na miejscu i tyle by było z zabawy.
          Dzisiaj przynajmniej wszystko wraca do porządku. Norwegów tylko nie ma, bo podobno się boją spóźnić na samolot do Soczi, więc w zamian przysłali swoich krajowych buloklepów, a sami to nie wiem… Może już pojechali na lotnisko i z walizkami siedzą w poczekalni jak kury na grzędzie na wiosnę? Ale co ja będę rozmyślał, niech nawet sobie na piechotę idą do tej Rosji. Nie mój problem. Ja skocznię obserwuję, bo już Rysiek skacze, a za nim trzech naszych muszkieterów. Klakier pierwszy. Wybija się z progu i leci zadowolony jak Baśka na wykład z filozofii. Dwa i pół metra mniej niż ja. Za nim Pietrek, jego druh i kompan najwierniejszy. Znowu coś kręci, wierci i po swojemu składa, zupełnie nie tak jak Łukasz mu kazał. Kończy swój popis daleko, daleko… nawet do Stefka gubi trzynaście metrów. Później skacze jakiś Słoweniec, co ląduje osiem i pół metra bliżej niż ja, a zaraz po nim na belkę siada głupi Jasiek. Pięć i pół metra słabiej ode mnie. I tak się kończy matołów parada, bo reszta w konkursie skacze na krzywą gębę.
          Zbieram się, bo nie będę tu przecież kwitnąć w nieskończoność. Jeszcze mi tylko kochani koledzy gratulują, potem mi zdjęcie robią z jakimś grubasem, gdy pierwsza dziesiątka klasyfikacji już na ziemię dociera. Nie bez satysfakcji zauważam, że żaden nie skoczył dalej ode mnie, a ponoć w takiej wszyscy wielkiej olimpijskiej formie. Niby tylko kwalifikacje, punktów ani medali nie dają, no ale co by nie mówić, to zawsze lepiej mieć te tysiąc euro, niż nie mieć.


chodź, chodź
podejdź trochę bliżej
chodź, chodź
chcę usłyszeć twój szept 
zakochałem się niechcący



          Pół godziny nie minęło, a już wymyślili, że skaczemy konkurs. Wiatr trochę ustał, więc belkę nieco podnieśli i od nowa na górę idziemy startować. Biorę narty wyszykowane przez Skrobota, starając się raz dwa zniknąć z jego pola widzenia, coby matołowi się nie zachciało nagle psuć mi nastroju wyśmienitego i coś gadać. Zgodnie ze wskazaniami naszego genialnego Grzegorza, zastępcy i prawej ręki trenera, przysłaniam nowe wiązania i idę w stronę szatni. Wątpię, że te wszystkie cuda na kiju i zabezpieczenia coś pomogą. Raczej zwrócą uwagę innych matołów, żeśmy coś z upięciami pokombinowali, ale przecież nie ja tu jestem od myślenia. W sumie na tydzień przez Igrzyskami i tak już nic nie zrobią, a tylko będzie im żal.
          Znowu swoje muszę wyczekać i w końcu ja. Powietrza już fajnego nie ma, ale jak się potrafi skakać to ani wiatr, ani skocznia nie przeszkadza. A ja już wszystko wiem. Wiem, jak się odbić, jak się pięknie ułożyć w powietrzu i jak frunąć, żeby szybko nie spadać. Teraz to wszystko muszę zapamiętać i wcielić w życie cały plan. Trzymaj za mnie kciuki, bo już jest i próg i wszystko, bo już lecę! I jedna sekunda mija i druga, a ja jestem przez ten króciutki czas w niebie. Mógłbym rzec, że się czuję, jakbym frunął prosto w Twoje ramiona! Nawet podświadomie skręcam w prawo, bo mój umysł jak zwykle zapomina, że Ty jesteś w Polsce przed telewizorem, a nie stoisz tam i nie czekasz. Ląduję i wiem, że było dobrze. Unoszę rękę i czuję taką fajną satysfakcję i samozadowolenie. Widziałaś? Telemark ładny i obejmuję prowadzenie. Bo kto, jak nie ja?
          Skaczą następni, ale nikt lepiej od Kubackiego. Cóż, powoli się przyzwyczajam. Czekam, czekam, czekam i czekam. Zaczęło wiać pod narty, ale matołom nawet to nie pomoże i dalej jestem pierwszy. Co ja? Znowu wygram? Słońce świeci i pogoda fajna, ale powoli już marznę, bo ileż można stać w miejscu? A jeszcze się muszę ciągle uśmiechać. Publiczność coś jęczy, zerkam więc na skocznię, a to skacze ten długi Wank, co wygląda jakby go babcia w dzieciństwie drożdżami karmiła. Leci jak głupi, ląduje jak mrówkojad i patrzy się na mnie myśląc, że mnie wyścignie. Guzik prawda! Jakby mi wiało tyle pod narty co jemu, to bym lądował w Lublinie. Odjęli mu połowę punktów i już jest za mną. Taki los. Dalej muszę tu kwitnąć. A wiesz? Jak wygram, to specjalnie Tobie zadedykuję zwycięstwo. Wszystko mam zaplanowane, co powiem i niech się matoły dziwują. Masz jutro urodziny? Masz! Wolno mi przecież publicznie składać życzenia żonom kumpli z kadry, nie? Kto mi zabroni? 
          Pozwolili mi iść, więc wracam do swojej ekipy. Każdy jeden mnie w ramię klepie i skoku gratuluje, nawet Klakier. Mądrala skoczyła parę metrów dalej ode mnie, ale mu punktów odjęli sporo (nie wiem czy za wiatr czy za głupotę?), więc jest niżej w tabeli. Czekamy razem na koniec. Gębala coś tam gada, a ja obserwuję jak leci Wellinger małolat. Mamusia pewnie zadowolona, bo się na wyjazd do Rosji załapał, ale skacze jak żaba i dopiero czternasty, więc jeszcze w tyle za Klakierem. Po nim startuje Severin. Wielce zadowolony, bo daleko poleciał. Ten to chyba stał w kolejce po szczęście, jak rozum i urodę rozdawali. Prowadzi. Ammann skacze tak, jakby chciał, a nie mógł, więc ledwo do drugiej serii się dostaje. Wzdycha głośno i wielce zdziwiony, bo za nim Noriaki skacze zupełnie ładnie i nie narzeka ani na wiatr, ani na nic. Czyli jednak się da. 
          - Szósty jesteś – mówi Gębala, a ja kiwam głową, przyjmuję do wiadomości i o nic nie pytam, bo już leci pan Nie-Myślę-O-Złocie-Stoch. No już chyba szczęka wszystkim Niemcom do ziemi opadała, bo im pokazał, co znaczy skakać! Najdalej ze wszystkich! Ha ha!
          - Siódmy! – poprawiam go, ale mi nie żal, uśmiecham się szeroko i przybijam piątkę Stefkowi. Już chcę iść się szykować na drugą serię, jak mi Hula przypomina, że przecież jeszcze jeden. Fakt. Z głośników mówią, że przed nami Peter Prevc. Ten co chciał się nachapać i aż do Japonii poleciał startować, żeby tylko móc wygryźć Kamila z pozycji lidera. Ale mama mu chyba nie powiedziała, że nie każdemu do twarzy w żółtym. 
          - Ósmy… – wtrąca jeszcze Żyła, gdy Prevc z krzywym zgryzem wygrywa pierwszą serię. A ja się tylko wkurzam i odchodzę na rozgrzewkę.


ile jeszcze zajmie wyleczenie tego?
tylko wyleczenie bo nie mogę tego zlekceważyć 
jeśli to miłość, miłość
co sprawia że chcę się obrócić i stawić sobie czoło 
ale ja nic nie wiem o miłości


          Już na progu czuję, że nie będzie tak pięknie, jakbym chciał ja i połowa kibiców. Mści się moja niecierpliwość i trochę zbyt gorąca głowa, bo wybicie zaczynam mniej więcej o ćwierć sekundy zbyt wcześnie. Za wczas wychodzę w powietrze i zastawia mnie zaraz za progiem, złe wietrzysko robi swoje i mnie przytrzymuje w górze tak, jakby mnie ta szkarada od Titusa w pazury czerwone łapała. Z tego wszystkiego tracę z połowę prędkości i nie jest dobrze. Wiem, że już nie uda mi się pięknie odlecieć, metry jak wściekłe nie chcą uciekać i nic zupełnie nie poradzę! Mimo najszczerszych chęci nie wygram dla Ciebie. Nie dzisiaj. Robię jeszcze wszystko, żeby wyciągnąć jak najwięcej, znowu mnie znosi na bok i ląduję dokładnie na 130 metrze, więc nie ma tragedii, no ale jestem dopiero piętnasty, a za mną jeszcze siedmiu skacze.
          Miłośnik Prosiaków krótko. Samuraj Kasai w sam raz. Za nim Freund, a potem on, Twój wspaniały mąż. Stoimy razem ze sztabem i chłopakami. Stefan w skocznię zapatrzony, bo w końcu przyjaciel ulubiony na starcie. Kamil leeeeci i ląduje, pokazują, że nasz trener zadowolony. Kurde! Musimy mu kupić jakąś mniej obciachową czapkę! Ale nie mam czasu teraz myśleć o ubiorze trenera, bo lecę na dół koledze Mistrzowi gratulować! Ależ huknął! 145 metrów! Peter choćby z portek wyskoczył, to tyle nie uleci. Mowy nie ma! Ja już ręce zakładam, dla mnie konkurs się skończył. I co? W nos się ugryzł ten… uzurpator jeden! Dopiero trzeci jest! Kamil wygrał i wraca na tron. Znowu jest liderem. Z uśmiechem patrzę jak ściąga żółtą koszulkę ten słoweński chudzielec i pokornie Stochowi oddaje, a zaraz potem robi się zamieszanie, podium ustawiają, grubasy wręczają nagrody, a w końcu leci polski hymn. 
          Wymieniam spojrzenia ze Stefanem i mam pewność, że on myśli to co ja, ale jak ja nie chce nic na głos powiedzieć. Puszcza mi oko i pcha się do Kamila, coby go wyściskać, a ja postanawiam się zmyć do szatni zanim mnie dorwą jacyś stuknięci dziennikarze. 
          Już drzwi mam otwierać, jak słyszę podniesiony głos trenera. O dziwo, to wcale nie Sobczyk drze ryja na całego, a Łukasz. A to ci dopiero. Mnie się nieraz zdawało, że on nie ma w pełni sprawnego układu nerwowego, że zawsze taki spokojny. Tak sobie myślę, że chyba tylko raz w życiu żeśmy go całkiem wyprowadzili z równowagi i doprowadzili do stanu ostatecznego, a tu co?
          - Piotrek! A co ja mówiłem?! Po co kombinujesz? – słyszę wyraźnie jego stanowczy głos, więc nie mam odwagi w środku awantury pakować się do środka. Stanę se z boku i poczekam na rozwój wypadków.
          - Ale ja żem chciał dobrze – tłumaczy się Żyła, ale od razu wiadomo, że niewiele ma na swoje usprawiedliwienie. Pewnie tak samo go Łukasz zaskoczył jak mnie. – Mówili, że tak będzie lepiej.
          - Kto?!
          - No… wszyscy… – ciągnie Żyła. – Nawet mi Kuba mówił w domu, że w szkole wszyscy powtarzają, że Pieter zdziwia, a mógłby lepiej skakać. To se pomyślałem, że co mi szkodzi spróbować…
          - Piooooootrek – wzdycha Kruczek bezradnie. Już chyba nie jest wściekły… Jakby opadły mu ręce. Nie wiem, ale to chyba jeszcze gorzej. Nie słyszę jednak więcej ani pół słowa, bo zauważam, że ktoś mi się bacznie przygląda. Patrzę, a to Klakier gapi się na mnie z uniesionymi brwiami i głupim uśmiechem na pół gęby, jak to przystało na pierwszą gwiazdę mediów społecznościowych i kamer. Dobrze chociaż, że jest w pełni ubrany i nie w pierzu.
          - A co tu podsłuchujesz? – pyta zaczepnie i wbija we mnie swoje ciemne ślepia. Oburzam się, bo tego już przecież za wiele.
          - Że niby ja?! – drę się. – Czy ja twoja Baśka jestem?!
          Klakier kręci łbem i oczami przewraca.
          - Ale z ciebie matoł, Mustaf… – mówi i sobie idzie. 
          Znalazł się pierwszy mądrala wyjątkowy. Mnie od matołów wyzywa, a sam się ciągle do nieletnich fanek szczerzy i na Facebooku bryluje, nie przejmując się zupełnie, że w Krakowie siedzi i wzdycha do niego głupia Baśka. I kto tu jest matołem?

jestem zakochany, jestem zakochany
jestem zakochany, jestem zakochany
jestem zakochany, jestem zakochany
ale zupełnie niechcący




___

Ciągle jeszcze nie weszłam dobrze w sezon. Czasem tak jest, że nie wychodzi, chociaż bardzo chcemy. Jest trudno, ciężko i brakuje sił. Ale nie może być łatwo, gdy idzie się na szczyt, nie?
Bądźmy z nimi na dobre i złe. Jak to mówią? Prawdziwych kibiców poznaje się w biedzie? ;)


Odcinek dedykuję prawdziwemu Dawidowi za ten dzisiejszy pokaz akrobatyczny.
Tylko Dejvi, nie rób tego nam więcej! Nie mamy takich nerwów jak Ty!

Pozdrawiam wszystkich!

Aria




17 komentarzy:

  1.  ,,Ile razy można matołom tłumaczyć? Jak taki znawca, to niech się zgłosi do Pola, to się jakaś fucha znajdzie na bank. " - od razu przed oczami stanął mi pan Szczęsny jak żywy :-)
    Oj prawie cały rozdział mogłabym cytować ze złotymi myślami naszego kochanego Złośliwca oj mogłabym :-) wspaniale kreujesz obraz Dejviego, zastanawiam się jak Ty to robisz :-) teraz czekam z niecierpliwością na Soczi, coś czuję, że będzie się działo
    pozdrawiam ciepło
    Natalia
    PS. ale wczoraj nam Dawid stracha napędził nie ma co

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten pan redaktor to tylko metafora, nie chciałabym go łączyć z konkretnymi osobami, mimo że wywiad jest pożyczony z prawdy. Po prostu z Dejviego taka złośliwcowatość wypłynęła, że nie mogłam się powstrzymać przed prawie dosłownym cytatem. A może powinnam.

      A stracha napędził! Oj tak! Dobrze, że akurat wyszłam do kuchni, bo bym chyba zemdlała, widząc to na żywo. A tak to zobaczyłam szeroki uśmiech Dawida, a potem powtórkę upadku.

      Ja też się nie mogę doczekać Soczi!

      Usuń
  2. Jak ja sie cieszę, że Złośliwiec wraca w dobrej formie. Brakowało mi jego genialnych tekstów, oj brakowało. I co on ma na tym świecie, nasz biedny Dawid? Nic tylko musi się użerać z matołami, co to inteligencji za grosz nie mają. I z Klakierem, ale to już jest problem większej wagi. :D
    Trzymam kciuki za Dejviego i za Ciebie. :)
    Ściskam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W dobrej formie, to dopiero Złośliwiec wróci!

      ;)

      Usuń
  3. Ach, ten pamiętny konkurs!
    Pamiętam jakby to wczoraj było!
    Cudownie poczytać oczami Dejviego do poprzedniego sezonu.
    Wszak bardzo dziękuję ci, że mimo wszystko stopniowo wena i czas pozwoliła Ci na przelanie wszelkich emocji, przemyśleń i wspomnień.
    No i Dawid jak ładnie... było blisko.
    Najbardziej ubawił mnie cytat "Ile razy można matołom tłumaczyć? Jak taki znawca, to niech się zgłosi do Pola, to się jakaś fucha znajdzie na bank" oraz niby podniesiony głos Kruczka na Pietrka. Chociaż argumenty Żyły sprawiły, że mi także ręce by opadły na miejscu trenera.
    Ach czuję, że Soczi będzie genialne i dla Dejviego i dla wszystkich :)
    Wenki i czasu! Dużo czasu! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aby napisać, musiałam obejrzeć jeszcze raz ten konkurs :) Sama przyjemność! Polecam :D

      Usuń
  4. Jak zawsze świetnie :3 Porównanie tego jak leci Baśka na fizjologie ( jeśli dobrze pamiętam, bo znaleźć nie mogę :d) mnie rozwaliło :D Konkurs tak bardzo pamiętny :3 A rozmowa Piotrka z zezłoszczonym nieco Kruczkiem pobiła wszystko xD Łukasz to taki spokojny człowiek, a tu proszę... Piotrek i te jego argumenty :D
    Pozdrawiam i weny :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wykład z filozofii, moja droga, a nie fizjologii. Na fizjologię Baśka by z taką radością nie leciała :)

      Usuń
  5. No niestety tym razem dla Niej nie wygrał, ale wierzę, że kiedyś to w końcu nastąpi xD
    A Łukaszowi w końcu nerwy puścił, on to ma sto światów z nimi:)

    Pozdrawiam:)
    http://orlykruczka-2.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak! Dejvi w końcu pokaże wszystkim, co potrafi i jeszcze mu się będą kłaniać w pas!

      Usuń
  6. Zapraszam serdecznie na 11 rozdział
    E.Lizz
    We will be the champions

    p.s.
    nadrobię w czytaniu w najbliższych dniach

    OdpowiedzUsuń
  7. Zaglądam, zaglądam tylko trochę krucho z czasem i się nie komentuję. Dejvi nie łam się. Kiedyś dla niej przecież wygra, prawda ? :) Bez żadnych wywrotek z pięknym telemarkiem. I mam nadzieję, że jak ty się dobrze wbijesz w pisanie to chłopaki w skakanie! :) Powodzenia! Pozdrawiam :)

    let---it---go.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie, że kiedyś wygra. Ja cały czas trzymam kciuki i pewnie Wy też ;)

      Usuń
  8. O, matko, ale przysnęłam! Taki piękny odcinek wisi i wisi niedopieszczony odpowiednio i to woła o pomstę do nieba.
    No dobra, ale już jestem i pozwolisz, że się tradycyjnie pozachwycam, bo IMHO to jest jedna z piękniejszych części – zdecydowanie wygląda na to, że przed opisami Soczi, na dobre rozwijasz skrzydła. :)
    A przechodząc do ad remu…
    Przede wszystkim podoba mi się tu Dejvi – oczywiście to nie jest żadną nowością, bo generalnie w tym tekście Dejvi rządzi i wymiata, ale w tym kawałku wyraźnie, jak na dłoni, widać jego prawdziwy charakter. OK., jest złośliwy, bywa marudny, ucieka w ten swój własny bezpieczny świat, buja w obłokach i przez to nie zauważa najoczywistszych rzeczy, ale to z gruntu dobry chłopak. Ze wszystkimi kościami. I nie ma w nim cienia zawiści. O co by nie gadał na tych swoich kolegów – matołów, małolatów i buloklepów, to żadnemu z nich nie da zrobić krzywdy. A z co niektórych to jest szczerze i autentycznie dumny. Choć pewnie prędzej połknąłby własny język niż przyznał się do tego głośno. :)
    Po drugie –ogromne brawa należą Ci się za wplecenie do tekstu wiadomego wywiadu, który naprawdę brzmi, jakby Dejv udzielił go specjalnie na Twoje zamówienie. I właściwie to nie jestem pewna, czy dzisiejsze wyróżnienia za dwa cytaty odcinka:
    "- Byle do przodu, tak? – gada dalej zadowolony wielce z własnej łepetyny.
    No kurde nic nie dociera…
    - W moim przypadku to niekoniecznie!"
    oraz
    "- To nie jest problem, że lądujecie i zaraz jest trening i kwalifikacje?
    Aż dziw, że mu jeszcze nie przyznali Nagrody Nobla! No naprawdę. Pomyślunku we łbie ani za grosz.
    - No, nie od razu. Mieliśmy z piętnaście minut przerwy – mówię mu z poważną miną, a ten dopiero dziesięć sekund później zaczyna rechotać. Przez litość nie będę komentował."
    należą się bardziej jemu, Tobie, czy Wam obojgu. :)
    No niech będzie, że obojgu…
    Po trzecie – strasznie podoba mi się dialog Dejva z Klakierem, bo tu także, jak na dłoni, widać to, już wspominane przeze mnie wcześniej, oderwanie od rzeczywistości prezentowane przez naszego bohatera. Przez to nie widzi rzeczy, które mu z jakiegoś wzglądu nie pasują do całokształtu. Klakier ma rację – matoł z niego. Na szczęście tylko czasami. I cały czas trzymam kciuki za to, żeby jednak wreszcie przejrzał na oczy.
    No i tupiąc z niecierpliwości, czekam na przygody Złośliwca i spółki na igrzyskach. Coś czuję, że to dopiero będzie obłęd. :P
    Z ukłonami
    C.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja już sama przebieram nogami i nie mogę się doczekać Soczi! Odcinek jest na wykończeniu i już wkrótce jedziemy ze Złośliwcem do Rosji.

      P.S. To może by tak na moje zamówienie wygrał jakiś konkurs w tym sezonie? :D Bo by mi wyjątkowo pasowało do epilogu.... Dejvi ;)

      Usuń
  9. To może jakieś podanie do niego wystosujemy? Z załącznikiem... :P

    OdpowiedzUsuń
  10. 'Skaczą następni, ale nikt lepiej od Kubackiego. Cóż, powoli się przyzwyczajam.'
    ot co.

    OdpowiedzUsuń