staniemy razem
nie trzeba nam nic więcej
bo jesteśmy zwycięzcami
a zwycięzcy zgarniają wszystko
You're simply the best
Better than all the rest
Better than anyone
Anyone I've ever met
Śmieję się do siebie, bo piosenka pasuje idealnie do sytuacji. Mija dobrych kilka minut, a wrzawa pod skocznią nie ustaje. Ziąb, ciemno już, a nikomu nie chce się wychodzić i wracać do domów. Nic dziwnego, przecież nie codziennie mamy tutaj takie święto! Ja stoję i wszystkiemu przyglądam się ze zdumieniem. Krzesełka zajęte co do ostatniego i na pierwszy rzut oka trudno poznać czy to lato, czy zima.
I'm stuck on your heart
I hang on every word you say
Tear us apart
Baby I would reather be dead
I kto by pomyślał? Rozglądam się z uśmiechem, podziwiając biało-czerwoną falę na trybunach, nastrój mi się udziela i przez chwilę naprawdę chcę krzyczeć, tańczyć i śpiewać ze wszystkimi. U nas na dole już wszystko gotowe. Podium stoi przyszykowane, fotoreporterzy przepychają się, by zająć jak najlepsze miejsce, Piotrek dopina kurtkę i z radością dogaduje coś do chłopaków. Chyba mu nie żal, że przegrał. Kamil się śmieje i mu odpowiada, a potem bierze narty i staje gotowy na swoim miejscu. Muzyka wciąż gra i z sekundy na sekundę zdaje się być coraz głośniejsza.
Cóż, spiker stara się zabawić publiczność, bo wszyscy czekają aż nasza gwiazda zejdzie na dół.
You're the best
Better than all the rest
A temu się wcale nie spieszy! Maszeruje dostojnie kroczek po kroczku. Z tym sobie zdjęcie zrobi, tamtemu da autograf, do jednego się uśmiechnie, innemu piątkę przybije lub poda rękę. Jego prawo. Celebruje zwycięstwo i czuje się w tym jak ryba w wodzie. Przyglądam się z daleka jego mimice i gestom, a wtedy zauważam, że on wcale a wcale nie jest zaskoczony! Dokładnie wie, co robić i jak się zachowywać. Gienki wąsate, jakby to określił, nogami przebierają i ukradkiem zerkają na zegarki, ale jemu zupełnie się nie spieszy. Robi trzy kroki, a potem pięćdziesiąte zdjęcie i setny autograf, uśmiech numer pięć. Podmienili go w powietrzu, czy co?
W końcu dociera na dół, a członkowie sztabu przedzierają się przez wszystkich, żeby mu pogratulować, a potem pomóc się szybko przebrać. Zmienia buty, rozpina kombinezon, a później uśmiecha się szeroko, zakładając żółtą koszulkę. Któryś chyba z niego żartuje, bo ten ze śmiechem przewraca oczami, a później rozgląda się, jakby czegoś wypatrując. Wołają go już, żeby biegł na podium, ale on narty zostawia nowemu najlepszemu koledze Maćkowi, a sam – nim ktokolwiek się zorientuje – przeskakuje barierkę i stoi przede mną wyszczerzony od ucha do ucha.
- Dawid! Gratuluję! – krzyczę, ale on i tak ledwo mnie słyszy, bo taki gwar. Nic więcej nie powiem, bo zaraz się rozpłaczę, ale on chyba widzi moje wzruszenie, bo bez słowa przyciąga mnie do siebie i tuli, opierając podbródek na mojej głowie. – Taka dumna jestem!
- Oj, Baśka, Baśka…
Nachyla się, żeby mnie pocałować, ale wtedy ktoś łapie go za ramię i każe iść już teraz, zaraz, natychmiast. To ten czas.
- Niedługo wrócę – szepcze mi jeszcze na ucho, a gdy posłusznie odchodzi parę kroków za Skrobotem, odwraca się jeszcze i grozi mi palcem: – Tylko czekaj na mnie!
I znika mi z oczu, by za chwilę pojawić się na najwyższym stopniu. Niemożliwy jest.
Patrzę jak przyjmuje tam nagrody i gratulacje, a później zdejmuje czapkę, żeby wspólnie z całą publicznością zgromadzoną na skoczni wysłuchać narodowego hymnu. A we wszystkim tym jest tak szczery i naturalny, że zaczynam się zastanawiać, czy cała jego dotychczasowa kariera była snem? Może coś przegapiłam? Czy on kiedykolwiek wcześniej schodził z podium?
Ceremonia wreszcie się kończy. Jeszcze tylko trochę pamiątkowych zdjęć, jeszcze tylko kilka wywiadów. Albo kilkanaście. Dawid jeszcze pozuje z nartami na tle skoczni, a tymczasem przy przejściu już się ustawia cała kolejka reporterów. Wzdycham cicho, bo dociera do mnie, że to „niedługo ” to wcale tak prędko nie nastąpi.
- Chyba się musisz przyzwyczajać – słyszę znajomy głos, a gdy odwracam się, zauważam uśmiechniętą Ewę. Pakuje aparat, wyraźnie zadowolona, więc chyba sesja poszła całkiem nieźle. Patrzę na nią jeszcze chwilę, bo jestem nieco zdezorientowana. – Dawid. Szybko się dzisiaj nie wywinie.
Uśmiecham się do niej i staję na palcach, aby go wypatrzeć, ale znikł gdzieś w tłumie dziennikarzy i kibiców. Mimo wysiłków nie udaje mi się dostrzec różowej czapeczki ani złocistej czupryny. Trudno. Muszę się uzbroić w cierpliwość.
- To co? Idziemy na szybką kawę? – proponuję.
- Raczej na długą kolację – Ewka śmieje się i puszcza mi oko. Po chwili łapie mnie pod rękę i sprawnie prowadzi do szatni polskich skoczków. Widać, że ma w takich sprawach doświadczenie.
W środku cichnie muzyka, milkną gwary i w końcu możemy chwilę odetchnąć. Wnętrze jest prawie puste, bo chłopaki zostawili wszystkie manatki i wyszli do kibiców. Tylko Skrobot krząta się tam i z powrotem, ale gdy widzi minę Ewy, zaraz wymyśla pretekst, żeby szybko wyjść i nam nie przeszkadzać w rozmowie.
- Pójdę wezmę narty od Dawida… – mówi, wzruszając ramionami i zamyka za sobą drzwi.
- Świetnie – woła za nim Ewa żartem.
- Ja dalej w to wszystko nie wierzę – odzywam się w końcu, sypiąc do kubka z kawą dwie łyżeczki cukru. Mieszam i wtedy sobie przypominam, że przecież już nie słodzę. No pięknie! Mam ciągle taki poziom adrenaliny, że czuję się jak w jakimś transie.
- Kto by parę miesięcy temu pomyślał, nie?
- A półtora roku temu? – pytam i zaczynam chichotać.
- Dobra, to w końcu musisz mi powiedzieć jak to z wami było – zaczyna stanowczo Ewka z chytrym uśmiechem, krzyżuje na piersi ręce i wpatruje się we mnie wymownie, dając do zrozumienia, że się już nie wymigam kolejny raz. Ja tylko kręcę głową. Znowu to samo! Nim jednak zaczynam cokolwiek mówić, moja uparta rozmówczyni otwiera usta ze zdziwienia i wyraźnie przygląda się czemuś za moimi plecami. Lub komuś. Odwracam się za jej wzorkiem, a wtedy wszystko rozumiem. W progu stoi wyszczerzony Maciek z bukietem kwiatów w ręku.
- Masz! – Podchodzi i wciska mi te chabazie w rękę.
- Eee… Dzięki?
Patrzę na niego pytająco, więc zaraz się chłopak reflektuje.
- Dawid mnie prosił, żeby ci dać.
Wyjaśnia, wzrusza ramionami i sobie idzie.
- Acha – mówię, patrząc jak znika za drzwiami.
- Od kiedy to oni tacy najlepsi przyjaciele?
- Daj spokój. Dobrali się jak w beczce soli.
- A Dejvi nie jest zazdrosny? – pyta Ewa, a zauważając moje zaskoczenie, tłumaczy: – Zawsze mi się wydawało, że ci się Maciej trochę podoba.
- Nie żartuj! Kotek jest fajny i to dobry kolega. Ale właśnie… KOLEGA!
I w tym momencie drzwi się otwierają ponownie i znów widać ciemną czuprynę Maćka.
- Potrzebujemy nowy marker! Dawidowi się wypisał.
Włazi do środka, chwilę się rozgląda, a później chyba sobie przypomina, bo staje na ławce i sięga po różowe pudełko po ciastkach, schowane pod bluzą na wysokiej półce, żeby wyjąć z niego kolorowe flamastry. Obie z Ewką zgodnie postanawiamy nie komentować jego poczynań, bo już się zdążyłyśmy w tym towarzystwie przyzwyczaić do wielu dziwniejszych rzeczy.
- No co? – Skoczek ponownie wzrusza ramionami. – Jakby były na wierzchu, to by nam dawno matoły zabrały! – ogłasza, a później wychodzi wielce z siebie zadowolony.
- Czyli z Maciejem nigdy nic? – drąży tymczasem Ewa.
- No nic! – podkreślam z mocą, bo ile razy można tłumaczyć to samo? – Swoją drogą to chyba dzięki niemu uwierzyłam, że się uda. Znaczy, że ja i Dawid…
- Nie rozumiem.
- Teraz twierdzi, że od początku wiedział, że się podobam Dawidowi. Podobno już na tej pierwszej imprezie, na której się poznaliśmy, zauważył, ale mu specjalnie nie wierzę.
- Wszyscy widzieli.
- Kiedyś Maciek przyszedł i powiedział: „Wiesz, Kubacki chyba na ciebie leci. Tylko jest taki durny, że jeszcze się nie zorientował” – mówię, a wtedy obie wybuchamy śmiechem.
No, ale co zrobić, skoro tak było? Wzdycham cicho, bo sobie przypominam te nasze wszystkie rozmowy i to, jak mnie Maciek pocieszał i tłumaczył, że Dawid potrzebuje czasu, ale w końcu się obudzi, połapie i wszystko będzie dobrze. Nawet zaczęłam żałować, że nie zostałam na studia w Katowicach.
- A kiedy już byłaś pewna? – dopytuje moja ciekawska koleżanka.
- Tak na sto procent? Jak mi w zeszłym roku kupił parasol.
- Matko! Kamil mi nigdy parasola nie kupił!
- Śmiej się, śmiej! Poza tym Maciek mówił, że w Soczi non stop o mnie gadał i przychodził do niego dwa razy dziennie zapytać, czy ze mną rozmawiał.
- I po powrocie się całowaliście na lotnisku – dodaje zaraz Ewka radośnie. Czyli wszystko widziała!
- Później rozmawialiśmy przez telefon, gdy był w Kuopio – kontynuuję, bo nie mam zamiaru drążyć nieco drażliwego tematu tamtego całowania. – I już wszystko stało się jasne.
- Powiedział, że cię kocha?
- Można tak to określić… – Aż się zaśmiałam na wspomnienie awantury o Madryt. Ale tak się kończy jak się podsłuchuje. I to brzuchem, a nie uchem.
- Więc dalej nie rozumiem, dlaczego dopiero tej zimy się zeszliście! – ogłasza Ewa i rozkłada teatralnie ręce, pokazując całą swoją bezradność.
- Nie przejmuj się. Ja też – mówię. Zresztą zgodnie z prawdą. Ale wiem, że spokoju mi nie da, więc jej opowiadam, jak to się czailiśmy przez kilka miesięcy, żeby poważnie porozmawiać, jak poważna rozmowa nic nie zmieniła, bo każde z nas miało zupełnie co innego na myśli, jak wszyscy już byli pewni, że jesteśmy razem, a my sami dalej nie wiedzieliśmy. W końcu mówię o tym, jak Dawid przed Świętami stał się zupełnie nie do zniesienia, bo skoki mu nie szły, wszystkiego się czepiał, uparty był jak osioł, nic do niego nie docierało i w ogóle nie przejmował się tym, co ja czuję i czego potrzebuję. Wtedy stwierdziłam, że mam tego dość, bo tak związek nie może wyglądać.
- No i następnym razem rozmawialiśmy dopiero u ciebie w Zakopanem – wyjaśniam, ale kończyć historii nie mogę, bo do szatni przychodzi Stefan z córeczką na rękach. Mała spogląda na nas krzywo, a potem zaciska usteczka i się wtula w ramię taty. Coś dzisiaj jest nie w humorze.
- Obraziła się – odzywa się Stefan. – Spodobało jej się jak wygrałem w Szczyrku na Memoriale Olimpijczyków i teraz jest zła na każdego, kto odbiera tacie możliwość zwycięstwa.
- Nie lubię Buby – potwierdza jego słowa dziewczynka. – Nie lubię!
- No co ty mówisz? – upomina ją Hula.
- Mani nie lubię, Piotra nie lubię, Kamila nie lubię, Buby nie lubię!
Stefanek uśmiecha się przepraszająco, a potem znajduje kolorową czapkę, zakłada małej na głowę i wychodzą na zewnątrz.
Biorę następny łyk kawy i próbuję skierować rozmowę na inne tory.
- Wieczory robią się chłodne. Czuć, że sierpień.
- Nie zmieniaj tematu! – Ewa natychmiast dostrzega moje zamiary i nie da się wyprowadzić w pole. – Zdradź mi w końcu, co ci wtedy powiedział!
- Nie mów, że nie podsłuchiwałaś!
- Ja? Nigdy!
- Jasne! – Kręcę żartobliwie głową, bo Ewka w ten sposób próbuje mnie podejść chyba z piąty raz. Co gorsza, kiedyś nasłała męża, żeby wypytał Dawida, ale na szczęście ten nie ma w zwyczaju puszczać pary z ust.
Doskonale pamiętam ten sobotni wieczór, a w zasadzie późną noc. Dawid, po tym jak zawalił skoki w drużynówce przed własną publicznością, chodził smętny jak chmura gradowa, więc nawet bałam się podejść. Tym bardziej byłam w szoku, gdy przyjechał do Stochów – bo nocowałam u Ewy – o trzeciej nad ranem w rozpiętej kurtce i z rozwianym włosem, ogłaszając, że musimy porozmawiać koniecznie, właśnie tu i teraz. Nie wiedziałam, co go tak nagle wzięło, ale wyglądał, jakby nie spał, tylko rozmyślał całą noc. Potem mi powiedział, że po upadku w Niżnym Tagile zaczął się zastanawiać nad sobą i nad tym, co robi w życiu i że podjął kilka istotnych decyzji. Skończyło się kłótnią, bo on mówił i mówił, a nie słuchał mnie wcale, a potem jeszcze o piątej rano zadzwonił Kamil, że ktoś ukradł kadrowy bus. No cóż, okazało się, że to Dawid sobie pożyczył, ale najwyraźniej tak się spieszył, że nikogo nie raczył o tym poinformować.
- Więc co powiedział?
- Żebym się wreszcie zdecydowała, czy chcę z nim być, czy nie, bo on już dłużej nie wytrzyma.
Ewa wpatruje się we mnie z wielkimi oczami, a po kilku sekundach zaczyna się śmiać. Tak, dla wszystkich jasny jest paradoks tej sytuacji, a dla niego jednego nie. No bo ja? Naprawdę? Przecież czekałam na niego jak głupia, co najmniej dwa lata, a to on za nic się nie mógł zdecydować czego chce. A moja cierpliwość też ma granice.
- Cały Dejvi!
- I jeszcze że mam się ogarnąć i zadzwonić w niedzielę – dodaję po chwili.
- Zadzwoniłaś?
- Chyba żartujesz! – Z oburzenia aż wstaję. – Zaraz po konkursie pojechałam do domu, bo myślałam, że go gołymi rękami zamorduję. Ja? Ja miałam się ogarnąć?? Serio? Chyba komuś się coś pomyliło!
- Więc co było dalej?
- Pojechał za mną do Szczyrku. I znowu zrobił awanturę, że on czeka jak matoł, a ja nie dzwonię i co sobie wyobrażam w ogóle. Więc ja mu wywrzeszczałam wszystko, co mnie w nim wkurza i denerwuje, i dlaczego się rozmyśliłam, i wcale a wcale już nie chcę z nim być. Tak sobie pokrzyczeliśmy i… – w tym miejscu urywam i zerkam na Ewę, bo nie bardzo mam ochotę ją wtajemniczać w szczegóły tego, co nastąpiło później. – No i na koniec kłótni się pogodziliśmy.
Ewka otwiera usta, bo już pewnie planuje kolejne pytania, ale ponownie trzaskają drzwi za moimi plecami.
- Co wy tu tak ciągle przyłazicie? – pyta Ewka swojego męża własnego, Kamila. – Ruch jak w tramwaju!
- Bo to, kochanie, nasza własna szatnia – odpowiada Kamil i nie patrząc, jak ta oczami przewraca, cmoka ją w czoło, a później siada obok niej, przeciąga się i zakłada ręce za głowę. – O czym gadacie?
Nie ma czasu wyjaśniać, bo do środka wpada Piotrek.
- Jest tu Mustaf?!
- Nie ma! – odpowiadamy chórem.
- Przecież zaraz będzie konferencja prasowa!
- Dalej rozdaje autografy – wyjaśnia Kamil. – Dzięki niemu udało mi się szybciej uciec.
- A konferencja?
- Poczekają.
- Superowyś kolega! – oburza się Żyła. – Mistrz Olimpijski wielki, a kumpla swojego własnego na pastwę losu zostawił i sam se siedzi zadowolony przy kawie! Mustaf to jest miły i zawsze się o wszystkich nas martwi! Bo nie? Pomaga, pilnuje, żeby rzeczy nie pogubić. Jak trzeba, to broni przed dziennikarzami. Zawsze pocieszy albo w tyłek kopnie, jak się jeden z drugim pietra przed skokiem, a jak kto chory, to zawsze przyniesie szklankę herbaty! Zawsze! – Piotrek ręce na biodrach opiera i marszczy brwi. – A ty co?! Przecież im później zaczniemy konfę, tym później skończymy! Nic się normalnie nami nie przejmujesz! Zero!
- No dobra, idę – uspokaja Kamil, łapie kolejny zestaw kartek, a po drodze robi do kolegi głupie miny. Pieter, z poczuciem spełnionego obowiązku, zakłada czapkę, zapina zamek w bluzie, a później nam macha uprzejmie i idzie, mijając w drzwiach Klimka i Jaśka, którzy tarabanią się do środka z całym sprzętem. Wiemy, że spokoju już tutaj nie będzie, więc spoglądamy porozumiewawczo, chwytamy kurtki i wychodzimy na powietrze. Ewkę zaraz ktoś łapie, a że niespecjalnie pragnę prowadzić teraz rozmowy z działaczami i Prezesem, to wykorzystuję chwilę i odchodzę. Chowam pod ubraniem akredytację i przeciskam się między barierkami, wychodząc na sektor kibiców. Tutaj zawsze jest najciekawiej.
Widzę jak Maciek uśmiechnięty rozdaje autografy, a z każdą minutą tłumek przy nim rośnie. Czasami podziwiam jego cierpliwość, bo on chyba najdłużej ze wszystkich zawsze zostaje. Obok Norwegowie pakują się do samochodu, ale idzie im powoli, bo co chwila ktoś chce zrobić sobie z nimi zdjęcie. Kamil rozmawia z dziennikarzami. No proszę, czyli nie wszyscy poszli na konferencję. Małą plastikową skocznię, postawioną w rogu dla dzieciaków, zaczęli okupować jacyś dorośli panowie w znacząco dobrym nastroju. Ciągle zostało jeszcze tylu ludzi! Niestety muszę zmienić miejsce, bo okazuje się, że zaraz za mną stoi auto Słoweńców, więc gdy tylko pojawiają się na horyzoncie zawodnicy z tego kraju, zmywam się, bo wiem, że zaraz się zbiegną kibice. Przechodzę sobie bokiem i staję przy busie Polaków. Nasi z pewnością jeszcze długo nie będą gotowi do drogi. Rozglądam się, ale w tym tłumie już nikogo znajomego nie widzę.
- Mówiłam, że się do niego nie dopchamy! – słyszę nagle za swoimi plecami. Zerkam ukradkiem, a tam na krawężniku siedzą sobie trzy dziewczyny owinięte w biało-czerwone szaliki.
- Dobrze, że wzięłyśmy zimą autografy – dodaje druga, a trzecia jej przytakuje. – Teraz byśmy nie dały rady!
- No! Zimą nikt w Dawida nie wierzył, a teraz to cała kolejka rzędem stoi do zdjęcia!
Nie że planuję podsłuchiwać czy coś, ale taka informacja sprawia, że zatrzymuję się z zainteresowaniem.
- Jasne! Wszyscy teraz pierwsi lecą z gratulacjami. Każdy jeden chce mieć autograf!
- A to pewnie ci sami, co go wyzwali jeszcze niedawno od worków ziemniaków.
- Mówiłam, że przyjdzie czas, że każdy będzie mu się w pas kłaniać.
- Mówiłaś! – potwierdzają zgodnie jej koleżanki.
- I że wszyscy z daleka będą zdejmować czapkę!
- I że się nie dopchamy, jak Dejvi zacznie błyszczeć! – Na te słowa wszystkie trzy wzdychają, a ja muszę przyznać, że mi się ich trochę żal robi. Szkoda, że nie zabrałam ze sobą Dawidowych kartek. Chociaż pewnie i tak bym się nie odważyła podejść.
O nie! Jankowi i Klemensowi zachciało się pakować! Widzę jak idą ze sprzętem w moim kierunku, więc nie mam wiele czasu, trzeba się stąd ewakuować. No i nie mylę się, bo zaraz za nimi pędzą ci, którzy już mają autograf od Kota i Kamila. Ruszam w stronę skoczni, licząc na to, że może Ewkę albo Marcyśkę spotkam. Z nimi zawsze jakoś raźniej.
Stoję przy schodach i się rozglądam za dziewczynami, a wtedy słyszę:
- Baśka! Ty chyba zwariowałaś? Gdzie masz czapkę i szalik?
Acha, znalazł się Dawid.
- Jest sierpień!
- A czy ja patrzę w kalendarz? Jak jest zimno, to trzeba się ciepło ubierać – ogłasza, a później zdejmuje swoją czapkę i troskliwie mi ją zakłada. – Jeszcze się przeziębisz.
Chwyta mnie za ramiona i przez chwilę wpatruje się w moje oczy. Sięga dłonią, by odgarnąć moje włosy z czoła, a później jego twarz rozjaśnia się w uśmiechu. Wiele bym dała, żeby wiedzieć, co on teraz sobie myśli. Znam go nieźle, ale ciągle mnie zaskakuje.
- Szybko się wywinąłeś – zmieniam temat, bo jakoś tak się czuję nieswojo, gdy Dawid mnie obejmuje tuż przed nosem kamer. Jeszcze brakuje, żeby nas ktoś namierzył.
- Pogoniłem matołów, bo co? Czy ja mam czas tam kwitnąć pół nocy?
Uśmiecham się, a on chyba domyśla się w czym rzecz, bo chwyta mnie za rękę i spokojnie prowadzi w stronę szatni, tłumacząc wszystkim po drodze, że bardzo mu przykro, ale się trochę śpieszy.
- Kocur przekazał kwiatki? – pyta, odwracając się w moją stronę po drodze.
- Tak! – potwierdzam radośnie. – Piękne!
- Ma szczęście!
Dawid przybija jeszcze trochę piątek z kibicami, przyjmuje jeszcze trochę gratulacji. Dopiero teraz zaczyna do mnie docierać wyraźnie jaka jestem dumna z tego, co dzisiaj zrobił. I już jesteśmy prawie przy domku, przeznaczonym dla polskiej kadry, gdy słyszymy głośne wołanie:
- Daaaawid!
Odwracamy się i wtedy rozpoznaję te trzy dziewczyny w szalikach, które rozmawiały przy busie. Zerkam na Dawida, a on spogląda na mnie, a po chwili ściska mocniej moją dłoń i kiedy już mam mówić, żeby podszedł do nich, on po prostu zaczyna ciągnąć mnie w ich kierunku.
- Gratulujemy! – mówią jedna przez drugą, gdy zatrzymujemy się obok nich.
- Dziękuję bardzo! – odpowiada z uśmiechem Dawid. Zachowuje się, jakby je znał i lubił.
- Pamiętasz nas jeszcze? – pyta jedna nieśmiało.
- No jakże bym mógł zapomnieć takie trzy kulturalne panny! – Dawid, wciąż roześmiany, udaje oburzonego.
- Już nie panny! Jedna mężatka! – tłumaczy z promiennym uśmiechem druga i na potwierdzenie tych słów unosi dłoń z obrączką.
- Ooo, to życzę wszystkiego dobrego na nowej drodze życia!
- Nawzajem! – wołają panny chórem.
Dawid ponownie ściska moją dłoń, a ja już sama nie wiem, czy one bardziej o karierze sportowej, czy o mnie mówią.
Ale w sumie, jakie to ma znaczenie?
to, co dostajemy
jest tym, co robimy
uwierz, sny się spełniają
a zwycięzcy zgarniają wszystko
--
Kiedy we wrześniu 2013 roku
zaczynałam Złośliwca nie sądziłem, że będę pisać tak długo. Na początku szło
łatwo, a tekst niemal sam się tworzył, później pojawiły się trudności i
przestoje, bo nijak nie potrafiłam ubrać w słowa swoich myśli, bo myślałam coraz więcej. No i musiałam
poczekać na odpowiedni wynik, żeby pasował do epilogu. Dziękuję wszystkim,
którzy w tych kryzysach wspierali mnie i pomagali, a najbardziej Korze i Megi,
bo bez nich chyba nigdy bym tego nie skończyła.
Wiele osób pytało dlaczego akurat
Złośliwiec, dlaczego Dejvi. Pierwszą inspiracją był wywiad nagrany chyba przez
Przegląd Sportowy zaraz po Val di Fiemme, w którym Dawid opowiada o swoich
modelach. Później parę zdjęć, jakiś artykuł w nowotarskiej gazecie i z tej
mieszanki napisany został nasz Dejvi. Na kolejne inspiracje nie trzeba było
długo czekać – kto czyta, a przede wszystkim słucha wywiadów z prawdziwym
Dawidem, ten wie :) Mijały kolejne tygodnie i miesiące, a ja się bardzo mocno zżyłam z tym
napisanym światem. Mam małą nadzieję, że Wy trochę też.
To nie jest tak, że nie miałam
wątpliwości. Strasznie trudno jest pisać RPF. Trudno jest pisać bohatera,
którego wszyscy znamy z prawdziwego świata. Tak, wszyscy wiemy, że ta historia
jest tylko wymyślona, tylko napisana, ale przecież każdy z nas w jakimś tam
stopniu łączył napisanego Złośliwca z prawdziwym Dawidem.
Tylko, że gdyby Dawid miał
swój własny świat, to w nim wszystko byłoby inaczej. Jeszcze inaczej.
Dziękuję wszystkim, którzy byli,
czytali, komentowali i dyskutowali. Mam nadzieję, że nas (mnie i Dejviego) nie zapomnicie :)
Kibicujcie mocno prawdziwemu Dawidowi, bo on na pewno da nam wiele radości w tym sezonie. Może się gdzieś i kiedyś spotkamy pod
skocznią albo w kolejce do Dawida po zdjęcia i autografy?
I pamiętajcie, że każdy z nas ma
w głowie swój własny świat. Świat, w którym wszystko jest inaczej. W którym
jest to, czego nie ma i w którym nie ma tego, co przecież istnieje. Temu
światu nie należy bezkrytycznie i całkowicie ufać, bo możemy coś ważnego gdzieś zgubić po
drodze.
Aria
P.S. I dajcie znać czy się podobało? :)
P.S. I dajcie znać czy się podobało? :)