chce tylko żebyś wiedziała
twoja wiara we mnie doprowadza mnie do łez
nawet po tych wszystkich latach
Klakier jest chory. Wszyscy się męczymy na siłce, a ten symulant leży sobie pod ciepłą pierzynką i się obija w najlepsze, czytając jakieś grube książki po angielsku na pocieszenie. Trenować na skoczni na razie nie możemy, bo śniegu jest mało i jeszcze popsujemy czy coś, więc nie wolno. W ogóle to podobno zwozili skądś specjalnie na przyczepce, ale nie chcą powiedzieć skąd, bo zaraz by wszystkie matoły pojechały i cały śnieg wykupiły. W każdym razie od tygodnia wszystkie grubasy się uwijają jak w wojsku, żeby Malinkę wyszykować na zawody i nawet obiecali trenerowi, że w środę nas wpuszczą na chwilę, to sobie poskaczemy.
- Dawid, bo ja mam do ciebie interes – słyszę nad sobą czyjś głos, a ponieważ robię brzuszki, to się muszę wygiąć w tył i wtedy dopiero widzę Titusa w pełnej krasie. W prawdzie do góry nogami, ale nie da się ukryć, że to on. Świetnie. Specjalnie się już od niego wyprowadziłem z pokoju, żeby mieć trochę świętego spokoju i już naprawdę wolę mieszkać z upierdliwym małolatem jak Klemens, niż z czołowym kontynentalnym buloklepem. Ale pewnie, on ma to w nosie i znowu mi łeb zawraca z byle powodu.
- Teraz? – pytam i jedną brew unoszę do góry, uśmiechając się przy tym niezbyt zachęcająco, bo może się baran odczepi. Ale nie.
- Yyyyyy... no nie... potem. Jak będziesz miał wolną chwilę – jąka się i wygląda jak bidny zbity kurczak nieopierzony. Wzdycham głośno. Zająłby się matoł trenowaniem, a nie amorami, bo niedługo to będzie się mógł zapisać na Lotos Cup i skakać z o połowę mniejszymi od niego bachorami.
- A Baśki nie ma? – próbuję się dowiedzieć. Bo najlepiej to by było, jakby się pierwsza kujonka terapią psychiczną Titusa zajmowała i nie trzeba by było fatygować specjalnie mojej osoby. Przez jego twarz przechodzi lekki uśmiech, a po chwili zagryza wargę, patrzy się znacząco i mówi:
- Poszła do Maćka w odwiedziny.
Pewnie. Mogłem się przecież domyślić. Raz w życiu kujonka potrzebna, to jej się na romanse zebrało właśnie teraz i na doglądanie Klakiera symulanta.
- Dobra, Titus. Niech ci już będzie. Niech stracę. Chodź, idziemy – mówię i wstaję raptem z materaca, połykając niewielki łyk wody, a potem wychodzimy do salki obok. Siadam na ławce i upijam kolejny łyk. – Czego chcesz?
- Bo wiesz, Mustaf, ja się w końcu z Alą umówiłem – gada cicho, ale na mnie nie patrzy, tylko swoje buty ogląda, jakby nagle mu się zdały takie super ciekawe. Normalnie jak dzieciak w gimnazjum. Albo nie, w gimnazjum to już są chłopaki ogarnięte.
- No i...? – dopytuję, bo ten stoi i nic, a przecież ja swój cenny czas prywatny poświęcam, a czas to przecież czyste pieniądze.
- No i tak myślę, że może byś na to spotkanie poszedł ty...
Prawie się dławię, a potem oblewam się wodą z wrażenia i oczy mi prawie na wierzch wychodzą, bo ja chyba nie rozumiem, co słyszę. I będzie miał mnie Titus na sumienie jak nagle i zupełnie niespodziewanie dostanę zawału i umrę.
- Ja?!
- No ty.
I gapi się na mnie jak ostatni głupek z uśmiechem typowo titusowym. Żałuję, że Ciebie obok nie ma, bo chyba tylko Ty jedna na świecie mogłabyś tego cymbała zrozumieć i wytłumaczyć mi, jaki to denny pomysł urodził się w tej durnej titusowej głowie. Czy ja jestem zatrudniony jako psycholog sercowy albo przedszkolanka dla nieprzystosowanych skoczków do życia?
-Mógłbyś ten plan jakoś tak... jaśniej wytłumaczyć? – syczę przez zęby, ale mimo wszystko staram się być uprzejmy, bo chociaż taki kretyn niedorobiony z niego, to jednak kolega z kadry.
- Bo Ala... No, Ala dalej nic nie wie – duka i patrzy na mnie wymownie, jakbym był wróżką z Kopciuszka i posiadał całą tajemną wiedzę. – Sam radziłeś, żeby jej nie mówić prawdy.
Pięknie. W zakamarkach umysłu staram się odnaleźć tę wymianę zdań, ale w mózgu mam jedną wielką czarną dziurę. Krótko mówiąc, najmniejszego pojęcia nie mam o czym do mnie rozmawia ten zdrajca i pierwszy konfident.
- Bo ty się masz z nią widzieć pierwszy raz? – próbuję wybadać od początku, a jednocześnie pilnuję, żeby się nie wydała moja nieświadomość faktów podstawowych z jego życiorysu.
- No... tak – gada i znowu cały czerwony od stóp do głów. Czyli panny na oczy nie widział, a wielce po czubki uszu zakochany. Cały Titus. – Znaczy ja ją widziałem przez Skype'a. Tylko ona mnie nie.
- Aha.
- I w Zakopanem mamy się spotkać, a ona dalej nie wie, że ja to ja.
- Aha.
- I boję się, jak zareaguje... że ja... to ja.
No to mamy telenowelę komediową. Titus to się normalnie powinien się zgłosić po jakąś Telekamerę, czy inną nagrodę dla kiepskiej jakości seriali i filmów. Ja tymczasem układam sobie w głowie całą historię i ręce mi opadają, bo nie myślałem, że taki z niego Romeo-Dziecko-Neo. Pięknie. Po chwili to ledwo się hamuję, żeby nie buchnąć gromkim śmiechem, bo sobie wyobrażam, że biedne niewinne dziewczę się zakochało, idzie na wyśnioną randkę i marzy o cudnym księciu z bajki w jakimś mercedesie, czeka i czeka, a przyłazi taki... Titus! No dobra. Robię poważną minę i wbijam w niego surowy wzrok.
- A co ja mam do tego?
- Boooooooo... – wzdycha i patrzy się na mnie niepewnie, jakby coś przeskrobał i teraz się wielce obawiał kary. – Bo jak rozmawialiśmy wczoraj, to poprosiła o numer telefonu. Żeby się znaleźć na Krupówkach. I wiesz... Tak się zestresowałem, że... zapomniałem...
Stoję i się zastanawiam dogłębnie, że ja to chyba wejścia pomyliłem i się znalazłem w jakimś innym świecie. Wszystkiego bym się spodziewał, no ale... no przecież. Po prostu brak słów!
- No i z tego całego nagłego stresu i ze wszystkiego, to podyktowałem jej... twój numer, Mustaf – kończy wreszcie matoł z nieporadnym uśmiechem. – Ale w sumie to może i lepiej...
- Słucham?!
Bo ja to chyba śnię. Przyjdź i mnie uszczypnij, moja Droga, bo ja normalnie śnię na jawie i lunatykuję.
- Bo ty masz gadane i jej wytłumaczysz wszystko... tak delikatnie. Co? No tak cię strasznie proszę!
- Zapomnij.
- Ale Dawid... – jęczy, ale pozostaję niewzruszony, jakbym był z kamienia albo z cegły.
- ZAPOMNIJ!
- Dobra, Titus. Niech ci już będzie. Niech stracę. Chodź, idziemy – mówię i wstaję raptem z materaca, połykając niewielki łyk wody, a potem wychodzimy do salki obok. Siadam na ławce i upijam kolejny łyk. – Czego chcesz?
- Bo wiesz, Mustaf, ja się w końcu z Alą umówiłem – gada cicho, ale na mnie nie patrzy, tylko swoje buty ogląda, jakby nagle mu się zdały takie super ciekawe. Normalnie jak dzieciak w gimnazjum. Albo nie, w gimnazjum to już są chłopaki ogarnięte.
- No i...? – dopytuję, bo ten stoi i nic, a przecież ja swój cenny czas prywatny poświęcam, a czas to przecież czyste pieniądze.
- No i tak myślę, że może byś na to spotkanie poszedł ty...
Prawie się dławię, a potem oblewam się wodą z wrażenia i oczy mi prawie na wierzch wychodzą, bo ja chyba nie rozumiem, co słyszę. I będzie miał mnie Titus na sumienie jak nagle i zupełnie niespodziewanie dostanę zawału i umrę.
- Ja?!
- No ty.
I gapi się na mnie jak ostatni głupek z uśmiechem typowo titusowym. Żałuję, że Ciebie obok nie ma, bo chyba tylko Ty jedna na świecie mogłabyś tego cymbała zrozumieć i wytłumaczyć mi, jaki to denny pomysł urodził się w tej durnej titusowej głowie. Czy ja jestem zatrudniony jako psycholog sercowy albo przedszkolanka dla nieprzystosowanych skoczków do życia?
-Mógłbyś ten plan jakoś tak... jaśniej wytłumaczyć? – syczę przez zęby, ale mimo wszystko staram się być uprzejmy, bo chociaż taki kretyn niedorobiony z niego, to jednak kolega z kadry.
- Bo Ala... No, Ala dalej nic nie wie – duka i patrzy na mnie wymownie, jakbym był wróżką z Kopciuszka i posiadał całą tajemną wiedzę. – Sam radziłeś, żeby jej nie mówić prawdy.
Pięknie. W zakamarkach umysłu staram się odnaleźć tę wymianę zdań, ale w mózgu mam jedną wielką czarną dziurę. Krótko mówiąc, najmniejszego pojęcia nie mam o czym do mnie rozmawia ten zdrajca i pierwszy konfident.
- Bo ty się masz z nią widzieć pierwszy raz? – próbuję wybadać od początku, a jednocześnie pilnuję, żeby się nie wydała moja nieświadomość faktów podstawowych z jego życiorysu.
- No... tak – gada i znowu cały czerwony od stóp do głów. Czyli panny na oczy nie widział, a wielce po czubki uszu zakochany. Cały Titus. – Znaczy ja ją widziałem przez Skype'a. Tylko ona mnie nie.
- Aha.
- I w Zakopanem mamy się spotkać, a ona dalej nie wie, że ja to ja.
- Aha.
- I boję się, jak zareaguje... że ja... to ja.
No to mamy telenowelę komediową. Titus to się normalnie powinien się zgłosić po jakąś Telekamerę, czy inną nagrodę dla kiepskiej jakości seriali i filmów. Ja tymczasem układam sobie w głowie całą historię i ręce mi opadają, bo nie myślałem, że taki z niego Romeo-Dziecko-Neo. Pięknie. Po chwili to ledwo się hamuję, żeby nie buchnąć gromkim śmiechem, bo sobie wyobrażam, że biedne niewinne dziewczę się zakochało, idzie na wyśnioną randkę i marzy o cudnym księciu z bajki w jakimś mercedesie, czeka i czeka, a przyłazi taki... Titus! No dobra. Robię poważną minę i wbijam w niego surowy wzrok.
- A co ja mam do tego?
- Boooooooo... – wzdycha i patrzy się na mnie niepewnie, jakby coś przeskrobał i teraz się wielce obawiał kary. – Bo jak rozmawialiśmy wczoraj, to poprosiła o numer telefonu. Żeby się znaleźć na Krupówkach. I wiesz... Tak się zestresowałem, że... zapomniałem...
Stoję i się zastanawiam dogłębnie, że ja to chyba wejścia pomyliłem i się znalazłem w jakimś innym świecie. Wszystkiego bym się spodziewał, no ale... no przecież. Po prostu brak słów!
- No i z tego całego nagłego stresu i ze wszystkiego, to podyktowałem jej... twój numer, Mustaf – kończy wreszcie matoł z nieporadnym uśmiechem. – Ale w sumie to może i lepiej...
- Słucham?!
Bo ja to chyba śnię. Przyjdź i mnie uszczypnij, moja Droga, bo ja normalnie śnię na jawie i lunatykuję.
- Bo ty masz gadane i jej wytłumaczysz wszystko... tak delikatnie. Co? No tak cię strasznie proszę!
- Zapomnij.
- Ale Dawid... – jęczy, ale pozostaję niewzruszony, jakbym był z kamienia albo z cegły.
- ZAPOMNIJ!
jestem jak ptak
będę tylko latać w dal
nie wiem gdzie jest moja dusza
nie wiem gdzie jest mój dom
chcę tylko żebyś wiedziała
Przejść nie mogę, bo taki tłum. Już wiem, że to był głupi pomysł, żeby wybiec poza teren skoczni na rozgrzewkę, bo ja to jestem taki popularny, że mnie nie chcą wypuść i jak mam się odpowiednio do zawodów nastroić i rozgrzać? A z drugiej strony, to całkiem niekulturalnie wszystkich moich kibiców tak olewać ceremonialnie, jak specjalnie dla mnie przyjechał z całej Polski taki tłum. Wzdycham więc cicho i miło tłumaczę, że teraz to na rozmowy i życzenia czas najmniej odpowiedni, więc muszą wybaczyć. Uśmiecham się jeszcze promiennie, kłaniam się w pas i truchtam sobie dalej. Wbiegać już mam do głównej bramy, gdy słyszę, że ktoś krzyczy moje imię. Sekundę się waham, bo wiem, że kolejne minuty stracę, ale nie mam serca odmówić, więc się zatrzymuję i odwracam, i patrzę. A to ci dopiero! Stoi jakaś babcia siwiuteńka, uśmiechnięta i macha do mnie ręką, cobym podszedł do niej na chwilę. Nie kryję, że zdziwiony jestem, bo się nieco innej fanki spodziewałem, ale kobiecina woła radośnie, no to idę.
- Panie Dawidku kochany, bo ja to panu najbardziej kibicuję – mówi dumnie i posyła mi promienny uśmiech. Ja się prostuję i kłaniam się nisko, bo takie słowa to prawdziwy miód na moje serce słyszeć. Wyjmuję już kartkę z autografem, ale babcia głową kiwa, że niepotrzebne. – Dasz jakiejś młodszej pannie. A ja coś dla ciebie mam! Oj wybacz Dawidku, że ja tak po imieniu mówię, ale ty dla mnie to jak syn!
Unoszę aż brwi zdumiony i oczy szeroko otwieram, gdy staruszka wręcza mi jakiś pakunek, owinięty papierem elegancko i tłumaczy, żebym uważał, bo się zgniecie, a to świeżutkie ciasto najlepsze.
- Tylko pan po konkursie tu przyjdzie i odda blachę! – zastrzega, kiwając palcem, a ja potakuję głową z uśmiechem, żegnam się grzecznie i ruszam dalej. Truchtam sobie spokojnie i napawam się zapachem czekoladowych domowych wypieków, a tu na horyzoncie się pojawia nie kto inny, jak Titus. Przyspieszam trochę, ale już mnie dojrzał i już leci do mnie, żeby po raz kolejny mnie rozpraszać i odbierać mi całą radość z życia i ze sportu. Otwiera usta, ale nie pozwalam mu wydusić ani słowa, tylko mówię krótko:
- NIE!
Wykrzywia twarz i gapi się na mnie żałośnie, ale nie mam zamiaru poświęcać mu więcej uwagi, bo przecież to nie jest moje dziecko, tylko dorosły chłop. Niech sobie radzi sam i sam pije piwo, skoro go tyle nawarzył.
- Ale Dawid! – drze się za mną jak jakiś burak, ale go absolutnie ignoruję od początku do końca całkiem, zmierzając w stronę szatni. A wtedy czuję ten najcudowniejszy zapach migdałów, a ciasto jest czekoladowe, więc oznaczać to może tylko jedno. I już się rozpływam, już świat się zatrzymuje i nic się innego nie liczy.
- Dejvi! A co ty taki? Nie widzisz mnie? – pytasz przekornie z udawanym wyrzutem, a potem stajesz na palcach i tak zupełnie zwyczajnie całujesz mnie w policzek, śmiesznie mrużąc przy tym nos. I mógłbym tak patrzeć na Ciebie jak poprawiasz czapkę i naciągasz rękawiczki, i chciałbym tak wdychać migdały, i po prostu przy Tobie być do końca świata. Stoję taki rozmarzony i w Ciebie wpatrzony, a wtedy przyłazi Titus.
- Bo Dawid nie chce pomóc koledze w potrzebie – skarży natychmiast i rzuca mi harde spojrzenie.
- Oj, Deeeeeejvi – mówisz karcąco, kręcisz śliczną główką i zabawnie przewracasz oczami. I już mi serce topnieje, bo dla Twojego uśmiechu, to przecież mógłbym wszystko zrobić, nawet na koniec świata pójść, czy gdzie Ty tylko byś sobie zażyczyła. – Krzysiowi nie chcesz pomóc? No co ty?
I co mi pozostaje? Jak mogę Tobie odmówić? A konfident wykorzystał bezczelnie sytuację i aż dziw, że taki durny, a sam wymyślił, żeby mnie tak zrobić w balona równo. I nie mam już wyjścia. Godzę się więc pomóc matołowi, choć wiem, że na pewno będę żałował i że nic z tego dobrego nie wyjdzie. Ale wystarczy jedno Twoje spojrzenie i jeden Twój mały uśmiech, a ja już jestem ugotowany jak jajko na twardo. Titus zdrajca i pierwszy lowelas już poszedł, a Ty znów na mnie tak przebiegle patrzysz, że zaczynam się trochę martwić i ukradkiem się rozglądam, czy nie ma gdzieś w pobliżu głupiej Baśki kujonki. Trzeba będzie ją jak najszybciej wyswatać, skoro nie z Titusem, to z kimś innym, bo przecież Ty mi nie dasz żyć! Olśnienia nagle dostaję, więc się muszę powstrzymywać na siłę, żeby mi mózg z tej radośni nie zaczął pulsować. Ze też o tym wcześniej nie pomyślałem! Klakier! Klakier to będzie idealny kandydat na chłopaka Baśki.
- O czym tak myślisz? – pytasz, a ja głupi co mówię?
- O Baśce...
No właśnie. Nie zdążyłem się ugryźć w język i Twoje oczy znowu zaczynają błyszczeć, a ja się chciałbym zapaść pod ziemię i wyjść z drugiej strony. Albo cofnąć wskazówki zegara i palnąć się wcześniej w ten mój wielki łeb. Tak mnie ten Titus matoł zakręcił, że zupełnie mi rozum odebrało i straciłem samokontrolę nad życiem. I na nic moje wyjaśnienia, że teraz to mam inne priorytety życiowe i potrzeby umysłowe. Na nic tłumaczenia, że muszę się skupić na skokach, bo mnie matoły wykolegują równo i będę sobie Soczi oglądał w telewizorze. Na nic zapewnienia, że ja wcale nie to chciałem powiedzieć. Ty, jak to Ty. I tak wiesz swoje.
- Panie Dawidku kochany, bo ja to panu najbardziej kibicuję – mówi dumnie i posyła mi promienny uśmiech. Ja się prostuję i kłaniam się nisko, bo takie słowa to prawdziwy miód na moje serce słyszeć. Wyjmuję już kartkę z autografem, ale babcia głową kiwa, że niepotrzebne. – Dasz jakiejś młodszej pannie. A ja coś dla ciebie mam! Oj wybacz Dawidku, że ja tak po imieniu mówię, ale ty dla mnie to jak syn!
Unoszę aż brwi zdumiony i oczy szeroko otwieram, gdy staruszka wręcza mi jakiś pakunek, owinięty papierem elegancko i tłumaczy, żebym uważał, bo się zgniecie, a to świeżutkie ciasto najlepsze.
- Tylko pan po konkursie tu przyjdzie i odda blachę! – zastrzega, kiwając palcem, a ja potakuję głową z uśmiechem, żegnam się grzecznie i ruszam dalej. Truchtam sobie spokojnie i napawam się zapachem czekoladowych domowych wypieków, a tu na horyzoncie się pojawia nie kto inny, jak Titus. Przyspieszam trochę, ale już mnie dojrzał i już leci do mnie, żeby po raz kolejny mnie rozpraszać i odbierać mi całą radość z życia i ze sportu. Otwiera usta, ale nie pozwalam mu wydusić ani słowa, tylko mówię krótko:
- NIE!
Wykrzywia twarz i gapi się na mnie żałośnie, ale nie mam zamiaru poświęcać mu więcej uwagi, bo przecież to nie jest moje dziecko, tylko dorosły chłop. Niech sobie radzi sam i sam pije piwo, skoro go tyle nawarzył.
- Ale Dawid! – drze się za mną jak jakiś burak, ale go absolutnie ignoruję od początku do końca całkiem, zmierzając w stronę szatni. A wtedy czuję ten najcudowniejszy zapach migdałów, a ciasto jest czekoladowe, więc oznaczać to może tylko jedno. I już się rozpływam, już świat się zatrzymuje i nic się innego nie liczy.
- Dejvi! A co ty taki? Nie widzisz mnie? – pytasz przekornie z udawanym wyrzutem, a potem stajesz na palcach i tak zupełnie zwyczajnie całujesz mnie w policzek, śmiesznie mrużąc przy tym nos. I mógłbym tak patrzeć na Ciebie jak poprawiasz czapkę i naciągasz rękawiczki, i chciałbym tak wdychać migdały, i po prostu przy Tobie być do końca świata. Stoję taki rozmarzony i w Ciebie wpatrzony, a wtedy przyłazi Titus.
- Bo Dawid nie chce pomóc koledze w potrzebie – skarży natychmiast i rzuca mi harde spojrzenie.
- Oj, Deeeeeejvi – mówisz karcąco, kręcisz śliczną główką i zabawnie przewracasz oczami. I już mi serce topnieje, bo dla Twojego uśmiechu, to przecież mógłbym wszystko zrobić, nawet na koniec świata pójść, czy gdzie Ty tylko byś sobie zażyczyła. – Krzysiowi nie chcesz pomóc? No co ty?
I co mi pozostaje? Jak mogę Tobie odmówić? A konfident wykorzystał bezczelnie sytuację i aż dziw, że taki durny, a sam wymyślił, żeby mnie tak zrobić w balona równo. I nie mam już wyjścia. Godzę się więc pomóc matołowi, choć wiem, że na pewno będę żałował i że nic z tego dobrego nie wyjdzie. Ale wystarczy jedno Twoje spojrzenie i jeden Twój mały uśmiech, a ja już jestem ugotowany jak jajko na twardo. Titus zdrajca i pierwszy lowelas już poszedł, a Ty znów na mnie tak przebiegle patrzysz, że zaczynam się trochę martwić i ukradkiem się rozglądam, czy nie ma gdzieś w pobliżu głupiej Baśki kujonki. Trzeba będzie ją jak najszybciej wyswatać, skoro nie z Titusem, to z kimś innym, bo przecież Ty mi nie dasz żyć! Olśnienia nagle dostaję, więc się muszę powstrzymywać na siłę, żeby mi mózg z tej radośni nie zaczął pulsować. Ze też o tym wcześniej nie pomyślałem! Klakier! Klakier to będzie idealny kandydat na chłopaka Baśki.
- O czym tak myślisz? – pytasz, a ja głupi co mówię?
- O Baśce...
No właśnie. Nie zdążyłem się ugryźć w język i Twoje oczy znowu zaczynają błyszczeć, a ja się chciałbym zapaść pod ziemię i wyjść z drugiej strony. Albo cofnąć wskazówki zegara i palnąć się wcześniej w ten mój wielki łeb. Tak mnie ten Titus matoł zakręcił, że zupełnie mi rozum odebrało i straciłem samokontrolę nad życiem. I na nic moje wyjaśnienia, że teraz to mam inne priorytety życiowe i potrzeby umysłowe. Na nic tłumaczenia, że muszę się skupić na skokach, bo mnie matoły wykolegują równo i będę sobie Soczi oglądał w telewizorze. Na nic zapewnienia, że ja wcale nie to chciałem powiedzieć. Ty, jak to Ty. I tak wiesz swoje.
i chociaż moja miłość jest wyjątkowa
i chociaż moja miłość jest prawdziwa
po prostu się boję
że może nam się nie udać
Powtarzam sobie, że muszę się skupić na skoku. Ciągle mam problemy z wybiciem, a przez to dalej nie mogę wyczuć skoczni. Ani tej, ani żadnej. Nie mogę trafić w próg i tak popchać nogami, żeby oddało idealnie mi całą energię i przełożyło się na metry. Czuję, że mi niewiele brakuje do ideału, ale jak mam poprawić błędy, jak ciągle ktoś mi zatruwa życie? Jak nie Titus, to Klakier, jak nie Klakier to Ziobro, jak nie Ziobro to Wiewiór, jak nie Wiewiór to Niunio, jak nie Niunio to Baśka. I mógłbym tak wymieniać dalej. Co ja mam z tymi wszystkimi matołami, to tylko ja jeden wiem ile się muszę namęczyć. Ale na chwilę muszę się wyłączyć i zapomnieć o wszystkim, nawet o Tobie. Kolejny krok robię i już stoję przy belce, bo wystartował Kanadyjczyk. Swoją drogą pomalowali ją na majtkowo, bo mój sponsor się postarał wyjątkowo i zadbał, bym wszędzie czuł się dobrze i swojsko. Dostaję sygnał, więc włażę na miejsce i patrzę się w stronę trenerskiego gniazda.
Słychać głośne trąby, doping z dołu i cały gwar, a ja siedzę i siedzę, bo za nic nie chcą mi pozwolić jechać. Nie widzę wyrazu twarzy Kruczka, więc nie wiem, co się dzieje, a gdy już myślę, że zaraz będę musiał zejść, to Łukasz macha flagą, a to znak, że czas na start. Jadę. Wiem, że ułamek sekundy zdecyduje czy tym razem trafię, czy znowu próg przejadę. Bach i jest. Wybijam się i lecę. Znosi mnie mocno na prawą stronę, jestem wysoko, ale mam nie do końca dobrą parabolę, więc w końcowej fazie brakuje mi noszenia i prędkości. Banda się zbliża, więc już za bardzo nie ma wiele do myślenia, zaczynam się zbierać do lądowania i po chwili to robię niezwykle pięknie. Zjeżdżam sobie spokojnie, aż do band i radośnie macham do kamery, bo w sumie to jest dobrze. Noty dostaję ładne, zupełnie zasłużenie, bo technicznie wszystko grało jak w orkiestrze, a metry też nie najgorsze i zajmuję póki co trzecie miejsce.
Łapią mnie jeszcze geniusze po drodze i pchają przed kamerę, więc odpowiadam (w przeciwieństwie do takiego Klakiera) krótko, a mądrze. A potem idę do szatni. Przebieram się szybciutko i wychodzą od razu, bo matołów jak mrówek i każdy coś ode mnie chce. A skąd mam wiedzieć który jest Jasiek? Co ja? Informacja turystyczna jestem? W tej Wiśle całej, to nawet nie ma gdzie pobiegać, więc muszę truchtać między szatniami, mijając slalomem wszystkich buraków, którzy nie mają innej roboty uczciwej tylko stoją absolutnie bezproduktywnie i zabierają mi cenną przestrzeń. Przy ogrodzeniu zawracam i biegnę z powrotem, uważnie stawiając każdy krok. Staram się zupełnie nic nie myśleć o całym świecie, a nawet o Tobie. Drugie kółko i trzecie, a tam się chyba seria skończyła, bo zaczyna się zbierać większy tłum. Na szczęście rozgrzewkę biegową już kończę, więc zmywam się w jakieś ustronne miejsce, nim się napatoczy jakaś Baśka kujonka albo co gorsze nasz naczelny kadrowy buloklep i miłośnik tajemniczych randek w ciemno, zwany przez ludzkość Titusem. Akurat kończę rozciąganie, gdy zjawiasz się Ty. To znaczy nie wiem, jak długo już stoisz i mi się przyglądasz, ale gdy unoszę głowę, to przed sobą wiedzę Twoją uśmiechniętą minę, a z każdej strony otacza mnie zapach migdałów.
- O! Pani menadżer! – mówię i puszczam do Ciebie oko, a Twoją twarz rozjaśnia jeszcze szerszy uśmiech. Taka jesteś śliczna... Zaczynasz coś opowiadać, ale ja jestem zupełnie w innym wszechświecie i chociaż słucham Twoich słów, to zupełnie ich nie rozumiem. Na koniec unosisz aparat, który wisi Ci na szyi i nim się orientuję, to pstrykasz mi zdjęcie przed nosem. Chichoczesz radośnie i już chcesz mi uciec, ale przypominasz sobie o czymś, bo wracasz w podskokach i zarzucasz mi obie ręce na szyję. Nachylasz się do mojego ucha, a ja stoję jak sparaliżowany i aż wstrzymuję z wrażania oddech.
- Dejvi – szepczesz mi do ucha. – Ja wiem, że ty potrafisz. Pamiętaj, jak ja mocno wierzę!
I znikasz. W mgnieniu oka wymykasz mi się z rąk. Jeszcze powietrze ma zapach migdałów, jeszcze czuję na policzku Twój oddech, ale Ciebie już nie ma, bo zniknęłaś gdzieś w tłumie. Mógłbym tak trwać w tej cudnej czasoprzestrzeni, ale już się któryś odzywa, już się ktoś drze, a zaraz muszę iść na górę. Gada coś do mnie głupi Klakier, ale widzi, że sobie ze mną nie pokonwersuje, więc wzrusza ramionami i szuka wzrokiem Wiewióra. Swoją drogą, to nagle wyzdrowiał etatowy symulant i jak nie trzeba trenować i potów wylewać na siłowni, tylko są zawody i piszczące fanki, to nagle w wyrku już leżeć nie musi, tylko spokojnie ma na wszystko siłę. Ale tak to jest z takimi gwiazdami.
Jak wyłażę na skocznię, to już wiem, że nie będzie dobrze. Od razu czuję, że wieje zupełnie od dupy strony, że się tak brzydko wyrażę. Znowu coś Klakier do mnie krytykuje, więc tym razem kiwam głową, ale już się na swoim zadaniu do zrobienia koncentruję. Nie chcę Cię zawieść, skoro Ty we mnie pokładasz tak wielkie nadzieje i tak mocno mi kibicujesz. Już widzę przed oczami jak mi gratulujesz, jak cieszysz się wyśmienicie, jak bijesz mi z radością brawo. A ja Cię zapraszam na czekoladowe ciasto i czuję się wyjątkowo wspaniale... Patrzę przed siebie, napawając się gwarem kibiców z tysiącem biało-czerwonych flag. Aż mnie serce ściska, że to wszystko na moją cześć! Łukasz macha chorągiewką, więc jadę. Wybijam się z progu dynamicznie, ale już czuję jak mi do dupy wieje i jakby mi ktoś wszystkie książki Klakiera załadował na plecy! No nie ulecę! Ląduję na 114 metrze i nawet nie chcę komentować i patrzeć w Twoje oczy, bo Ty na pewno liczyłaś na więcej! Odpinam narty zrezygnowany i bezradnie rozkładam ręce... Czy te matoły przekupiły to wiatrzysko przebrzydłe? Dlaczego ja jeden mam zawsze w życiu nieustannie pod górkę?
Nawet nie wiem kiedy, a znowu zjawiasz się przy mnie. Podajesz mi kurtkę i czapkę, a gdy ściągam kask, to mierzwisz mi dłonią włosy, jak to Ty, mówiąc:
- W Zakopanem będzie lepiej.
Posyłasz mi delikatny słodki uśmiech na pocieszenie, a ja kieruję w Twym kierunku spojrzenie pełne wdzięczności. Przecież Ty taka mądra jesteś, to co? Nie miałabyś i w tym względzie racji? Razem patrzymy na występ Niunia Biegunia, dalej jakiś innych talentów, a końcu się prezentuje ten Krzywogębny Świniolub. Bardzo uprzejmie z jego strony, że naszą Wisłę raczył zaszczycić swoją osobą, nie to co takie Kulm, co wychodzi na to, że jego występu nie było godne. Kiwam głową z pobłażaniem, a wtedy Ty mnie niespodziewanie łapiesz za rękę. Zerkam zdziwiony, ale gdy widzę Twoje napięcie, to wszystko jest jasne. Pan Nie-Czuję-Się-Liderem-Zupełnie siada na belce, po chwili leci i ląduje przepięknie, a Ty mi się rzucasz na szyję.
- Jest pięknie! – szepczę.
Kibice skandują jego imię, on rzuca nam wesołe spojrzenie, posyła Ci buziaka w powietrze i maszeruje pod paradną tablicę dla prowadzącego. Tymczasem Gregor skacze do kitu, a męża Twojego wyprzedza małolat Wellinger. Po nim skacze jakiś śmieszny Austriak, no i Jan. Ale Jan rady nie daje i spada na miejsce szóste.
- Jakby nie ten telemark, to Kamil by wygrał – mówię zawiedziony, bo jasne, że drugie miejsce jest fajne, ale przeżyć nie mogę, że wygrał taki Wellinger! Jemu powinni za buractwo odejmować parę punktów to znalazłby miejsce w szeregu odpowiednie, a tak to chodzi tu dumny wielce i przyprawia o drżenie serca nastolatki nieletnie. Jak któraś przez niego szybciej umrze, to nie będzie to śmieszne!
Ciągniesz mnie za rękaw, bo próbujesz się przedostać do Kamila, ale guzik z pętelką i figa z makiem równocześnie. Już go buraki porwały i postawiły przed kamerę, a teraz się wymądrzają wielce i na nim własne osoby promują w telewizorze. Aż dziw, że Polo nie stoi obok wyszczerzony w jakiś nowym swetrze. Gienki wynoszą podium na środek, a my czekamy, co mój kolega, a Twój mąż powie.
- Cieszy dobra postawa drużyny. Dobra postawa zespołu. Mieliśmy siedmiu zawodników w drugiej serii konkursowej... – szczerzy się genialny redaktor.
- No coś podobnego – wtrąca się Kamil ironicznie.
- Naprawdę! – śmieje się geniusz radośnie, bo on durny serio myśli, że Stoch jest dla niego sympatyczny.
- Taaaaak? – przedrzeźnia go Twój mąż, a baran chyba o tym nie wie. A ja to mam ochotę go uściskać! Znaczy Kamila, a nie pierwszego telewizyjnego gwiazdora. Żeby nie było. Normalnie język mu się wyostrzył przy mnie świetnie!
Nie udaje nam się z nim porozmawiać, bo wołają go na podium i teraz to mu współczuję, bo każde jedno zdjęcie będzie mu szpecił swoją gębą Wellinger! Stoją sobie obok Ciebie i byłoby naprawdę pięknie, gdyby nie to, że z drugiej strony za rękaw mnie łapie nie kto inny, jak Baśka kujonka. Ja się pytam, kto jej tu pozwolił wleźć?! Co się tak ze mną nagle koleguje? Klakier symulant znowu chory? A może Titus już znalazł swoją internetową Julię i będzie wzdychał pod balkonem? No, ale nie będę robił scen, więc jakoś trwam do końca celebracji, choć się już we mnie gotuje, a potem zaraz się zmywam, tłumacząc, że mam ważne sprawy do rozmowy z trenerem. Przy szatni łapie mnie Klakier i pyta, czemu się jeszcze do auta nie pakuję, więc odpowiadam mu grzecznie, że przecież idę.
- Twoje było to ciasto? – pyta mnie jeszcze, a ja dopiero teraz widzę, że gębę sobie oblizuje.
- Co znaczy BYŁO?! – drę się.
- Bardzo smaczne. Fajnie, że się podzieliłeś – mówi, ale już ledwo słyszę, bo na gwałt do szatni naszej lecę. Włażę do środka, a tam siedzą rzędem matoły wszystkie zadowolone od ucha do ucha, a blacha pusta i nie został dla mnie nawet ani jeden okruszek. Słowa wydusić nie mogę, więc tylko patrzę na nich wściekle, a te barany wielce ucieszone się pytają czy nie mam więcej.
- Kto wam pozwolił zeżreć?!
Cisza zapada, bo ukraść moje ciasto prywatne czekoladowe to pierwsi, a teraz nie ma nikogo odważnego, żeby się przyznać. Gapią się na mnie jak na głupiego, a Niunio dyskretnie paluchy oblizuje i robi oczka niewinne. Zaraz mnie piorun na miejscu trzaśnie.
- Ja żem myślał, że to dla mnie był prezent – jęczy w końcu Pietrek. – Na urodziny.
Matoły zaczynają rechotać, bo takie to niby śmieszne, a ja to zaraz z siebie wyjdę, więc zbieram wszystkie moje klamoty i z demonstracyjnym milczeniem na ustach, opuszczam to durne zgromadzenie. Po dwóch krokach o babcinej blasze, co mam przecież oddać, sobie przypominam, więc zawracam i biorą ją zupełnie puściusieńską całkiem, a potem obrażony trzaskam drzwiami głośno i tyle ich widzę. Ja naprawdę nie rozumiem czym sobie w życiu zawiniłem. No naprawdę nie wiem.
- O! Pani menadżer! – mówię i puszczam do Ciebie oko, a Twoją twarz rozjaśnia jeszcze szerszy uśmiech. Taka jesteś śliczna... Zaczynasz coś opowiadać, ale ja jestem zupełnie w innym wszechświecie i chociaż słucham Twoich słów, to zupełnie ich nie rozumiem. Na koniec unosisz aparat, który wisi Ci na szyi i nim się orientuję, to pstrykasz mi zdjęcie przed nosem. Chichoczesz radośnie i już chcesz mi uciec, ale przypominasz sobie o czymś, bo wracasz w podskokach i zarzucasz mi obie ręce na szyję. Nachylasz się do mojego ucha, a ja stoję jak sparaliżowany i aż wstrzymuję z wrażania oddech.
- Dejvi – szepczesz mi do ucha. – Ja wiem, że ty potrafisz. Pamiętaj, jak ja mocno wierzę!
I znikasz. W mgnieniu oka wymykasz mi się z rąk. Jeszcze powietrze ma zapach migdałów, jeszcze czuję na policzku Twój oddech, ale Ciebie już nie ma, bo zniknęłaś gdzieś w tłumie. Mógłbym tak trwać w tej cudnej czasoprzestrzeni, ale już się któryś odzywa, już się ktoś drze, a zaraz muszę iść na górę. Gada coś do mnie głupi Klakier, ale widzi, że sobie ze mną nie pokonwersuje, więc wzrusza ramionami i szuka wzrokiem Wiewióra. Swoją drogą, to nagle wyzdrowiał etatowy symulant i jak nie trzeba trenować i potów wylewać na siłowni, tylko są zawody i piszczące fanki, to nagle w wyrku już leżeć nie musi, tylko spokojnie ma na wszystko siłę. Ale tak to jest z takimi gwiazdami.
Jak wyłażę na skocznię, to już wiem, że nie będzie dobrze. Od razu czuję, że wieje zupełnie od dupy strony, że się tak brzydko wyrażę. Znowu coś Klakier do mnie krytykuje, więc tym razem kiwam głową, ale już się na swoim zadaniu do zrobienia koncentruję. Nie chcę Cię zawieść, skoro Ty we mnie pokładasz tak wielkie nadzieje i tak mocno mi kibicujesz. Już widzę przed oczami jak mi gratulujesz, jak cieszysz się wyśmienicie, jak bijesz mi z radością brawo. A ja Cię zapraszam na czekoladowe ciasto i czuję się wyjątkowo wspaniale... Patrzę przed siebie, napawając się gwarem kibiców z tysiącem biało-czerwonych flag. Aż mnie serce ściska, że to wszystko na moją cześć! Łukasz macha chorągiewką, więc jadę. Wybijam się z progu dynamicznie, ale już czuję jak mi do dupy wieje i jakby mi ktoś wszystkie książki Klakiera załadował na plecy! No nie ulecę! Ląduję na 114 metrze i nawet nie chcę komentować i patrzeć w Twoje oczy, bo Ty na pewno liczyłaś na więcej! Odpinam narty zrezygnowany i bezradnie rozkładam ręce... Czy te matoły przekupiły to wiatrzysko przebrzydłe? Dlaczego ja jeden mam zawsze w życiu nieustannie pod górkę?
Nawet nie wiem kiedy, a znowu zjawiasz się przy mnie. Podajesz mi kurtkę i czapkę, a gdy ściągam kask, to mierzwisz mi dłonią włosy, jak to Ty, mówiąc:
- W Zakopanem będzie lepiej.
Posyłasz mi delikatny słodki uśmiech na pocieszenie, a ja kieruję w Twym kierunku spojrzenie pełne wdzięczności. Przecież Ty taka mądra jesteś, to co? Nie miałabyś i w tym względzie racji? Razem patrzymy na występ Niunia Biegunia, dalej jakiś innych talentów, a końcu się prezentuje ten Krzywogębny Świniolub. Bardzo uprzejmie z jego strony, że naszą Wisłę raczył zaszczycić swoją osobą, nie to co takie Kulm, co wychodzi na to, że jego występu nie było godne. Kiwam głową z pobłażaniem, a wtedy Ty mnie niespodziewanie łapiesz za rękę. Zerkam zdziwiony, ale gdy widzę Twoje napięcie, to wszystko jest jasne. Pan Nie-Czuję-Się-Liderem-Zupełnie siada na belce, po chwili leci i ląduje przepięknie, a Ty mi się rzucasz na szyję.
- Jest pięknie! – szepczę.
Kibice skandują jego imię, on rzuca nam wesołe spojrzenie, posyła Ci buziaka w powietrze i maszeruje pod paradną tablicę dla prowadzącego. Tymczasem Gregor skacze do kitu, a męża Twojego wyprzedza małolat Wellinger. Po nim skacze jakiś śmieszny Austriak, no i Jan. Ale Jan rady nie daje i spada na miejsce szóste.
- Jakby nie ten telemark, to Kamil by wygrał – mówię zawiedziony, bo jasne, że drugie miejsce jest fajne, ale przeżyć nie mogę, że wygrał taki Wellinger! Jemu powinni za buractwo odejmować parę punktów to znalazłby miejsce w szeregu odpowiednie, a tak to chodzi tu dumny wielce i przyprawia o drżenie serca nastolatki nieletnie. Jak któraś przez niego szybciej umrze, to nie będzie to śmieszne!
Ciągniesz mnie za rękaw, bo próbujesz się przedostać do Kamila, ale guzik z pętelką i figa z makiem równocześnie. Już go buraki porwały i postawiły przed kamerę, a teraz się wymądrzają wielce i na nim własne osoby promują w telewizorze. Aż dziw, że Polo nie stoi obok wyszczerzony w jakiś nowym swetrze. Gienki wynoszą podium na środek, a my czekamy, co mój kolega, a Twój mąż powie.
- Cieszy dobra postawa drużyny. Dobra postawa zespołu. Mieliśmy siedmiu zawodników w drugiej serii konkursowej... – szczerzy się genialny redaktor.
- No coś podobnego – wtrąca się Kamil ironicznie.
- Naprawdę! – śmieje się geniusz radośnie, bo on durny serio myśli, że Stoch jest dla niego sympatyczny.
- Taaaaak? – przedrzeźnia go Twój mąż, a baran chyba o tym nie wie. A ja to mam ochotę go uściskać! Znaczy Kamila, a nie pierwszego telewizyjnego gwiazdora. Żeby nie było. Normalnie język mu się wyostrzył przy mnie świetnie!
Nie udaje nam się z nim porozmawiać, bo wołają go na podium i teraz to mu współczuję, bo każde jedno zdjęcie będzie mu szpecił swoją gębą Wellinger! Stoją sobie obok Ciebie i byłoby naprawdę pięknie, gdyby nie to, że z drugiej strony za rękaw mnie łapie nie kto inny, jak Baśka kujonka. Ja się pytam, kto jej tu pozwolił wleźć?! Co się tak ze mną nagle koleguje? Klakier symulant znowu chory? A może Titus już znalazł swoją internetową Julię i będzie wzdychał pod balkonem? No, ale nie będę robił scen, więc jakoś trwam do końca celebracji, choć się już we mnie gotuje, a potem zaraz się zmywam, tłumacząc, że mam ważne sprawy do rozmowy z trenerem. Przy szatni łapie mnie Klakier i pyta, czemu się jeszcze do auta nie pakuję, więc odpowiadam mu grzecznie, że przecież idę.
- Twoje było to ciasto? – pyta mnie jeszcze, a ja dopiero teraz widzę, że gębę sobie oblizuje.
- Co znaczy BYŁO?! – drę się.
- Bardzo smaczne. Fajnie, że się podzieliłeś – mówi, ale już ledwo słyszę, bo na gwałt do szatni naszej lecę. Włażę do środka, a tam siedzą rzędem matoły wszystkie zadowolone od ucha do ucha, a blacha pusta i nie został dla mnie nawet ani jeden okruszek. Słowa wydusić nie mogę, więc tylko patrzę na nich wściekle, a te barany wielce ucieszone się pytają czy nie mam więcej.
- Kto wam pozwolił zeżreć?!
Cisza zapada, bo ukraść moje ciasto prywatne czekoladowe to pierwsi, a teraz nie ma nikogo odważnego, żeby się przyznać. Gapią się na mnie jak na głupiego, a Niunio dyskretnie paluchy oblizuje i robi oczka niewinne. Zaraz mnie piorun na miejscu trzaśnie.
- Ja żem myślał, że to dla mnie był prezent – jęczy w końcu Pietrek. – Na urodziny.
Matoły zaczynają rechotać, bo takie to niby śmieszne, a ja to zaraz z siebie wyjdę, więc zbieram wszystkie moje klamoty i z demonstracyjnym milczeniem na ustach, opuszczam to durne zgromadzenie. Po dwóch krokach o babcinej blasze, co mam przecież oddać, sobie przypominam, więc zawracam i biorą ją zupełnie puściusieńską całkiem, a potem obrażony trzaskam drzwiami głośno i tyle ich widzę. Ja naprawdę nie rozumiem czym sobie w życiu zawiniłem. No naprawdę nie wiem.
każdego dnia wiem że w końcu będę musiał cię opuścić
chociaż moja miłość jest wyjątkowa
chociaż moja miłość jest prawdziwa
--
Dopiero dzisiaj, bo świat się sprzysiągł na złość mnie i Dejviemu, abym nie mogłam wkleić odcinka z okazji Dnia Złośliwca, który kilkadziesiąt godzin temu minął.
Niech żyje nam sto lat albo i więcej!
Niech wieje mu pod narty, ale nie w oczy!
Niech będzie dalej, wyżej, piękniej i więcej!