idę tą pustą ulicą
na Bulwarze Straconych Marzeń
gdzie miasto śpi
a ja jestem jedyny i idę sam
Oczywiście takiego pecha to może mieć tylko jedna osoba na calutkim świecie, czyli ja, Dawid Kubacki. Wstałem sobie o bladym świecie wyjątkowo, żeby się elegancko przygotować na świętowanie uroczyste przyjścia Nowego Roku z Tobą. Bo przecież tyle roboty! Znaleźć odpowiednie ubranie, kupić szampana i fajerwerki, uczesać włosy i w ogóle się na spotkanie z Tobą przygotować psychicznie... Więc od rana krzątam się po swoim przecudnym pokoju i odczuwam dziwne napięcie emocjonalne, szykując porządną koszulę i marynarkę. A wtedy dzwoni trener Klimowski!
- Dawid, za trzy godziny wyjeżdżamy do Planicy!
I na nic moje wszystkie sugestie, rady i prośby, aby wyjazd przełożyć na jutro! Wszystko za moimi plecami zostało ustalone, zaklepane i gadania żadnego nie ma, Kubacki się pakuje i na skocznię słoweńską trenować jedzie i to już, natychmiast! Na nic moje tłumaczenia, że w Sylwestra to korki będą na drogach i w ogóle, że pomysł beznadziejny, skoro zaraz mam jechać do Austrii na Turniej Czterech Skoczni. Taki to los. Tyle dni w domu na tyłku siedziałem bezczynnie i z Baśką kujonką się użerałem, a teraz raz jeden jak mam plany właściwe to wyjazd zarządzili i koniec.
Więc co mam zrobić? Biorę telefon do ręki i ze smutną miną dzwonię do Ciebie i wyjaśniam, że niestety, ale obowiązki mnie wzywają i że z przykrością wielką muszę odwołać nasze spotkanie. Wiem, że pęka Ci serce, no ale co ja zrobię?
- No nic, Dejvi, trudno – mówisz. – Będziemy świętować z Basią same.
A ja prawie mdleję na miejscu na amen. Jaka znowu Baśka? Czy ona zawsze i wszędzie musi się wepchać jak kij w mrowisko?! Nie ma swoich znajomych innych tylko do Ciebie się musi przymilić i wielką koleżankę zgrywać? Koniec świata po prostu! Wzdycham jeszcze na koniec, życzę Ci wszystkiego dobrego i szampańskiej zabawy wyjątkowo, a potem zabieram się do pakowania, cały czas rozmyślając o bezczelnym wproszeniu się Baśki kujonki do Ciebie na imprezę. Bo to naprawdę ludzkie przejęcie przechodzi to jej całe zachowanie. Więc nie dość, że nici ze wspólnego z Tobą świętowania, to jeszcze mam nowe zmartwienie na karku, bo aż strach się zastanowić, co Wy tam we dwie przez całą noc na temat mojej osoby uradzicie! Kręcę głową, ale sobie przypominam, że muszę jeszcze o jednej rzeczy się przekonać, bo kto wie, czy takiej kujonce to tak na słowo można ufać ze wszystkim, więc potrzebuję się wywiedzieć u źródła.
- Cześć Titus! Wszystkiego najlepszego z okazji ostatniego dnia w roku! Sto lat życia! Pięciu kolejnych Pucharów imienia Apoloniusza! Takiego sympatycznego współlokatora jak ja, wielu fanek, które się znają na skokach narciarskich i w ogóle – mówię miłym głosem, a później dodaję przebiegle: – I szczęścia w związku!
Hu, hu. Titus zaczyna się jąkać! I dam sobie paznokieć u małego palca obciąć, że teraz stoi czerwony cały od ucha do ucha i przeskakuje nerwowo z nogi na nogę. Trzy razy wzdycha, więc ja wspaniałomyślnie nie naciskam, tylko milczę i czekam, aż mi się zwierzy w końcu ze swojej życiowej udręki.
- Skąd... wiesz? – duka po chwili, więc ja niby przypadkiem wspominam, że durna Baśka wszystko wygadała zupełnie i jestem już całkowicie przez nią wtajemniczony. Oczywiście dla jego, titusowego, dobra wszystko i że możne na mnie polegać jak Zabłocki na mydle cały czas. Ten znowu wzdycha, a ja przewracam oczami, bo co ja mam z takim Titusem przez całe życie?
- Basia uważa, że powinien jej powiedzieć całą prawdę – dodaje po chwili na jednym wydechu ostatni zdrajca i kolaborant, więc się już zupełnie pewne okazuje, że on rzeczywiście zakochany jest w kimś innym, a nie w tej pierwszej kujonce. Ja to już zupełnie nic nie rozumiem, dlaczego więc za Baśką ciągle łazi, czemu Baśka, Baśka i Baśka zawsze i wszędzie, no i dlaczego do Baśki wzdycha i maślane oczy robi, jak nie w Baśce zakochany tylko w kim innym. – I co ty byś, Mustaf, zrobił na moim miejscu?
Świetnie! Sobie znalazł matoł doradcę sercowego idealnego. Cały on. Tym trudniej mi rad udzielać, że nie słuchałem, co gadał zupełnie i teraz absolutnie nawet pojęcia nie mam o jakie miejsce mu chodzi, a tym bardziej co ja bym zrobił, gdybym tam był. No, ale mózg mam przecież nie od parady, ani nie od wietrzenia w chmurach, więc zaraz na poczekaniu znajduję rozwiązanie doskonałe.
- Posłuchałbym, co gada taka Baśka, a potem bym zrobił całkowicie na odwrót niż ona radzi – mówię pewnym głosem i w zasadzie to całkiem zgodnie z prawdą, więc się uśmiecham pod nosem sam z siebie dumny jak najbardziej.
A potem matoła rozłącza, bo znowu mu się kasa kończy, więc jego strata, że więcej moich mądrości już nie usłyszy. Odkładam telefon na stolik, przypadkiem zerkam na godzinę i jest już tak późno, że rzucam wszystko i galop lecę się pakować, bo przecież przez tych wszystkich matołów to zupełnie nie zdążę!
Więc co mam zrobić? Biorę telefon do ręki i ze smutną miną dzwonię do Ciebie i wyjaśniam, że niestety, ale obowiązki mnie wzywają i że z przykrością wielką muszę odwołać nasze spotkanie. Wiem, że pęka Ci serce, no ale co ja zrobię?
- No nic, Dejvi, trudno – mówisz. – Będziemy świętować z Basią same.
A ja prawie mdleję na miejscu na amen. Jaka znowu Baśka? Czy ona zawsze i wszędzie musi się wepchać jak kij w mrowisko?! Nie ma swoich znajomych innych tylko do Ciebie się musi przymilić i wielką koleżankę zgrywać? Koniec świata po prostu! Wzdycham jeszcze na koniec, życzę Ci wszystkiego dobrego i szampańskiej zabawy wyjątkowo, a potem zabieram się do pakowania, cały czas rozmyślając o bezczelnym wproszeniu się Baśki kujonki do Ciebie na imprezę. Bo to naprawdę ludzkie przejęcie przechodzi to jej całe zachowanie. Więc nie dość, że nici ze wspólnego z Tobą świętowania, to jeszcze mam nowe zmartwienie na karku, bo aż strach się zastanowić, co Wy tam we dwie przez całą noc na temat mojej osoby uradzicie! Kręcę głową, ale sobie przypominam, że muszę jeszcze o jednej rzeczy się przekonać, bo kto wie, czy takiej kujonce to tak na słowo można ufać ze wszystkim, więc potrzebuję się wywiedzieć u źródła.
- Cześć Titus! Wszystkiego najlepszego z okazji ostatniego dnia w roku! Sto lat życia! Pięciu kolejnych Pucharów imienia Apoloniusza! Takiego sympatycznego współlokatora jak ja, wielu fanek, które się znają na skokach narciarskich i w ogóle – mówię miłym głosem, a później dodaję przebiegle: – I szczęścia w związku!
Hu, hu. Titus zaczyna się jąkać! I dam sobie paznokieć u małego palca obciąć, że teraz stoi czerwony cały od ucha do ucha i przeskakuje nerwowo z nogi na nogę. Trzy razy wzdycha, więc ja wspaniałomyślnie nie naciskam, tylko milczę i czekam, aż mi się zwierzy w końcu ze swojej życiowej udręki.
- Skąd... wiesz? – duka po chwili, więc ja niby przypadkiem wspominam, że durna Baśka wszystko wygadała zupełnie i jestem już całkowicie przez nią wtajemniczony. Oczywiście dla jego, titusowego, dobra wszystko i że możne na mnie polegać jak Zabłocki na mydle cały czas. Ten znowu wzdycha, a ja przewracam oczami, bo co ja mam z takim Titusem przez całe życie?
- Basia uważa, że powinien jej powiedzieć całą prawdę – dodaje po chwili na jednym wydechu ostatni zdrajca i kolaborant, więc się już zupełnie pewne okazuje, że on rzeczywiście zakochany jest w kimś innym, a nie w tej pierwszej kujonce. Ja to już zupełnie nic nie rozumiem, dlaczego więc za Baśką ciągle łazi, czemu Baśka, Baśka i Baśka zawsze i wszędzie, no i dlaczego do Baśki wzdycha i maślane oczy robi, jak nie w Baśce zakochany tylko w kim innym. – I co ty byś, Mustaf, zrobił na moim miejscu?
Świetnie! Sobie znalazł matoł doradcę sercowego idealnego. Cały on. Tym trudniej mi rad udzielać, że nie słuchałem, co gadał zupełnie i teraz absolutnie nawet pojęcia nie mam o jakie miejsce mu chodzi, a tym bardziej co ja bym zrobił, gdybym tam był. No, ale mózg mam przecież nie od parady, ani nie od wietrzenia w chmurach, więc zaraz na poczekaniu znajduję rozwiązanie doskonałe.
- Posłuchałbym, co gada taka Baśka, a potem bym zrobił całkowicie na odwrót niż ona radzi – mówię pewnym głosem i w zasadzie to całkiem zgodnie z prawdą, więc się uśmiecham pod nosem sam z siebie dumny jak najbardziej.
A potem matoła rozłącza, bo znowu mu się kasa kończy, więc jego strata, że więcej moich mądrości już nie usłyszy. Odkładam telefon na stolik, przypadkiem zerkam na godzinę i jest już tak późno, że rzucam wszystko i galop lecę się pakować, bo przecież przez tych wszystkich matołów to zupełnie nie zdążę!
czytaj między wierszami
mówiącymi o tym, co jest spieprzone
a wszystko będzie w porządku
Treningi poszły znakomicie, więc całkowicie usatysfakcjonowany ze swojej dyspozycji jadę sobie na zawody do Innsbrucka. Nie mogę pojąć zupełnie jak to jest, że niby taki nasz związek przychylny nam i w ogóle, a się muszę biedny tarabanić jakimś bzdetnym autobusem sam zupełnie jak palec i oczywiście nikt się nie przejmuje, że bym się mógł zgubić gdzieś po drodze, zapodziać i ciekawe kto by skakał. Dużo to się nie natrenowałem w tej Planicy, bo tylko jeden trening mi pozwoliły buraki tam zrobić, bo już się boją i gaciami trzęsą, że im wszystkie punkty w Pucharze Świata zabiorę od razu, a słoweńskim matołom nie zostanie nic. Jako jedyni skocznię ze śniegiem mają i już myślą, że im wszystko wolno i każdy jeden im się będzie kłaniał w pas. Na ich miejscu to bym się prędzej zapadł pod ziemię, a nie wymądrzał, bo taką beznadziejną skocznią jak postawili, to się zupełnie nie ma co szczycić i chwalić na każdym przystanku. Pierwszy skok normalnie to tak się przelękłem, że myślałem, że zawału dostanę jak mnie wywindowało do góry, bo wyglądało na to, że tę durną skocznię przeskoczę tam i z powrotem i wyląduję przy wejściu z drugiej strony. Na szczęście moje umiejętności, wyjątkowa inteligencja i doświadczenie życiowe przez tyle lat zbierane mnie nie zawiodły i sobie poradziłem. No, ale to już historia. Teraz przede mną nowe starty i mam robotę do wykonania, bo beze mnie matoły zupełnie nie potrafią skakać i już dzwonili do mnie: "Dawid, wracaj!", bo skakać nie ma komu. Mają szczęście, że nie jestem złośliwy, bo im bym coś powiedział.
Kolejny przystanek, autobus się zatrzymuje i następne matoły wsiadają, a bym się mógł założyć, że nikt więcej się nie zmieści. Stoi nade mną jakaś dziwna babka i wzdycha coś po niemiecku wskazując na moje walizki leżące na fotelu obok, ale co ja jej poradzę? Przecież wszystkie bagaże potrzebuję i muszę ze mną jechać, a poza tym to przecież zapłaciłem uczciwie jak należy pieniędzmi trenera. Obok jakiś gruby facet z wąsem od razu japę drze z pretensjami, że okno otwarte i mu wieje. A moja wina, że mu łeb wystaje tak wysoko? Wzruszam ramionami i ubieram słuchawki na uszy, włączając muzykę na cały regulator, żeby się burakami więcej nie przejmować. Wyjmuję moje sprzęty elektroniczne, podłączam się pod sieć, bo tak sobie myślę, że coś może poczytam sobie, żeby nie wyjść na idiotę jak już przyjadę.
I prawie mi oczy na wierzch wychodzą jak widzę, co buraki piszą. W Polsce to normalnie żałoba i już trąbią, że Polacy bez formy, że Soczi przegrane, że skakać nie umieją, że Kamil w kryzysie i kropka. Chwilę mnie nie było, a od razu kompromitacja? To się nie dziwię, że zaraz alarm i Kubackiego ściągać, żeby honoru kraju ojczystego bronił. I aż klikam z ciekawości na listę wyników, żeby zobaczyć co nawywijali ci moi koledzy uzdolnieni. Nikogo w trzydziestce nie było, czy co? Przed świętami wszędzie tylko Kamil i Kamil, łazili za nim matoły wszędzie, robili zdjęcia jak ostatnie buraki nawet jak szedł do toalety, o każdej porze dnia i nocy chcieli nagrywać wywiady, że Kamil to, że Kamil tamto. Już nagłówki wszędzie były, że Kamil to się czai po medale olimpijskie i tylko pytanie kto będzie mu na podium towarzyszył: czy Pietrek, czy Kot czy Ziobro? I naprawdę wyglądało na to, że do Soczi to nawet po co będzie jechał, my mu medale przywieziemy, co się będzie fatygował sam. Na wszystkich okładkach już jego gęba przyklejona i wszystkie strony internetowe niskiej i średniej jakości jego wypowiedzi cytowały, bo każdy choć jedno zdanie chciał napisać o Stochu, nieważne czy mądre, czy bzdetne. Tym sposobem kanały telewizyjne zalewały komentarze speców, znawców i innych wielkich inteligentów, co z nich każdy się zna najlepiej i rozumy zeżarł wszystkie na śniadanie. Więc swoją drogą to się chyba nawet cieszę, że mnie od początku nie było. I bardzo dobrze, że im Kamilcio nosa utarł i nic nie wygrywa. Ale aż taka narodowa tragedia sportowa się stała? Klikam, klikam i serio mnie zaraz piorun trzaśnie. No tak. Mogłem się domyślić, że debila ze mnie robią! Szału nie ma, dupy nie urywa, ale widziałem gorsze wyniki, a ci już stan klęski żywiołowej ogłosili i sztab kryzysowy z Polem na czele prężnie w studiu TVP działa. Wzdycham zniesmaczony i kręcę głową, ciesząc się, że mnie nie ma z boku przy takich gryzipórkach, bo bym się chyba nie powstrzymał przed jakimś komentarzem nieprzyjemnym i zaraz by było na wszystkich czołówkach, że Kubacki to sfrustrowany gbur i ostatni burak. Patrzę jeszcze raz na listę rezultatów i klasyfikację Turnieju trochę od niechcenia i się zastanawiam jaki mi numer dadzą startowy jak przyjadę, żeby mi przyniósł szczęście. Tylko kurde się zastanawiam... kim jest ten cały... Diethart?
mój cień jest jedynym idącym obok mnie
moje płytkie serce jedyną rzeczą, która bije
jestem jedyny i idę sam
Cyrk. Komedia totalna, a nie zawody. Pewnie się tak samo uśmiałaś, jak my patrząc na to, co się tutaj wyprawiało. Wystarczy spojrzeć na tablicę wyników i żadnych więcej komentarzy nie trzeba, bo od kiedy to niby Finowie zawody Pucharu Świata wygrywają? Oczywiście wszyscy wyszczerzeni, bo pan Wcale-Nie-Jestem-Faworytem w końcu sobie przypomniał, że się Turniej Czterech Skoczni zaczął i dzisiaj mu się udało załapać na podium. Ja to jednak mam na niego wpływ zbawienny i całkowicie wyjątkowy. Pozdrowiłem go od Ciebie, więc mam nadzieję, że mi za złe nie masz, a on się ucieszył i przybił mi piątkę. Mnie to powinni dopłacać za budowie ducha zespołu i atmosfery bojowej do walki.
Ledwo się konkurs skończył, a my już z jęzorami na wierzchu się pakujemy i na sygnale będziemy jechać do Bischofshofen. I całe szczęście, że Pieter wraca, bo ja na wstępie zaznaczam, że nie wytrzymam z Klakierem w pokoju ani jednej minuty dłużej. Wiewiórowi to powinni przyznać jakąś nagrodę specjalną pocieszenia, bo się muszę przyznać, że on to chyba ma cierpliwość wyjątkową do matoła od samego Pana Boga daną, bo jakim cudem on z nim z własnej woli mieszka zawsze to ja naprawdę nie wiem. Więc ja mówię uczciwie i zupełnie otwarcie, że z każdym mogę pokój dzielić, ale absolutnie nigdy więcej nie będę się użerał z takim przebrzydłym Kocurem! A pierwsza mądrala oczywiście z pretensjami do mnie cały czas i zaraz na drugi dzień polazł wazeliniarz do trenera na skargę, że ja mu życie utrudniam wyjątkowo i przeze mnie ma gorsze wyniki sportowe! Oczywiście!
schodzę z linii
która dzieli mnie gdzieś w moim umyśle
na pograniczu
krawędzi i tego, gdzie idę sam
Całe szczęście, że już dziś konkurs ostatni, bo wcale, a wcale mi się ten głupi Turniej nie podoba. Po pierwsze to zupełne oszukaństwo, bo niby z jakiej parafii zawody są zawsze na tych samych skoczniach? A może mi się obiekt nie podoba? Tylko oczywiście mnie o zdanie nigdy nie zapytają, tak wymyślili i tak ma być, ja się mam jak zwykle do ich pomysłów dostosować.
- Puka się, a nie jak do stodoły! – drę się, bo gacie w szatni ubieram, a ktoś lezie jak burak i drzwi na oścież otwiera. Nietrudno się domyślić kto taki niewychowany i komu w głupim łbie miejsca na pomyślunek brakuje. Klakier rzuca mi groźne spojrzenie, ale się nic nie odzywa, bo przecież jest dalej wielce na mnie obrażony i zazdrość mu z oczu aż uszami wyziera. A moja wina, że skakać zupełnie nie umie w Bischofshofen i za każdym razem jestem wyżej od niego? Wszystkim się żali wokoło, że skocznia dla niego nieprzyjemna i zupełnie nieprzystosowana do jego życzeń, ale jak to mówią, jak się talentu do baletu nie ma to i spódnica w tańcu wielce przeszkadza! Kiwam głową, a ten stoi talent przy drzwiach i się patrzy na mnie, jakby mnie pierwszy raz na oczy na żywo widział.
- Kubacki, może być ruszył w końcu dupę? Przecież się konkurs zaczyna!
Pewnie! Jeszcze mnie będzie mądrala pouczał! Wzruszam ramionami i specjalnie nie spieszę się ani trochę bardziej, demonstracyjnie ignorując zupełnie wszelkie jego zaczepki niekulturalne. Klakier wypuszcza głośno powietrze, potem ogłasza, że niech sobie robię, co chcę, a on idzie. I bardzo dobrze, nikt mi nie będzie zakłócał środowiska i harmonii w przygotowaniu przedstartowym! Mija parę minutek i przyłazi nasze złote dziecko Klemens, co dzisiaj chodzi wyjątkowo zestresowane, bo by chciało się w pierwszej dziesiątce utrzymać. Uśmiecham się więc do niego pokrzepiająco, on bierze sprzęt i wychodzi. Po chwili wraca i w otwartych drzwiach staje, wbijając we mnie zazwyczaj rozbiegany wzrok.
- Dawid, a ciebie nie powinno być już na starcie zaraz? – pyta. – Skaczesz chyba w piątej parze, nie?
O cholera! Zrywam się z miejsca szybko, łapię po drodze to, co trzeba i lecę prędko na górę, bo wszyscy już dawno poszli, a mnie tam nie ma! Na śmierć zapomniałem, że tutaj mają ten durny system KO! Przepycham się między jakimiś matołami, żeby dostać się na górę na czas, bo oczywiście nikt nie pomyśli i mi miejsca nie zrobi, żeby mi życie chociaż w najmniejszym stopniu ułatwić. Lecę przez poczekalnię jak szalony od razu na skocznię, a potem po schodkach na dół, bo jasna cholera, ale chyba za późno! Czech ten, co ja z nim niby w jednej parze skaczę, właśnie pojechał! Przeklinam po nosem i kroku przyspieszam, bo widzę, że Klakier stoi, więc mu zaraz powiem, co myślę, że mi ani jednym słowem nic nie powiedział. Taki z niego kolega.
- Właśnie przez ciebie się spóźniłem na start! – wołam, a ten oczami przewraca i patrzy się na mnie pełny oburzenia. – Matura beze mnie pojechał!
A ten się patrzy na mnie jak na kretyna, co się z choinki świątecznej urwał i spadł.
- To był JANDA, baranie – syczy przez zęby, a spojrzenie jego mówi, że lepiej, abym zaraz zwiał. Zerkam na mój numerek, potem na plastron Klakiera i znowu na mój, więc wychodzi na to, że jeszcze mam czas. Życzę więc kadrowemu lalusiowi szczęścia i powodzenia, a sam dyskretnie wypatruję Czecha. Bo moja wina, że oni wszyscy całkowicie tacy sami? Staję sobie z boczku obok tego matoła wyszczerzonego, a że jeszcze parę minutek mam, to zaczynam się rozgrzewać. Jak się Łukasz dowie, to mi łeb urwie na amen, bo z tego wszystkiego, to będę startował zupełnie bez przygotowania!
No i się skończyło moje skakanie, bo ten cały Matura wylądował dalej. I bardzo dobrze! Nie będę się drugi raz musiał mordować zupełnie bez sensu! Siedzę sobie więc ze Skrobotem i jakimiś dwoma matołami na ławeczce przed naszą szatnią. Gapię się na ekran, żeby widzieć, co pokażą moi koledzy tak wszechstronnie utalentowani. Ziobro skacze 128 metrów, Wiewiór tyle samo, a najgorzej z matołów Klakier w różowym kostiumie. Klemensa to zupełnie nie ma, bo tak się o tę dziesiątkę martwił, że się aż z tego wszystkiego to do niej nie pofatygował.
Oczami przewracam jak widzę co ci operatorzy austriaccy wyprawiają, bo co to są skoki narciarskie czy jakaś Familiada? Jak tylko jakiegoś buraka na belce widzą to zaraz wyszczerzonego tatusia łeb na cały ekran, obok mamusia, co prawie mdleje, ciotka, wujek, szwagier siostry i stryjeczna kuzynka. Dalej matoły o parę dobrych metrów bliżej ode mnie skaczą, ale w pierwszej serii im się chlapło i teraz mają. Znowu się we mnie gotuje, bo teraz krewnych i znajomych Gregorka promują, a potem jego gębę nam każą podziwiać, jakby było co. Wzdycham. Jak ja się cieszę, że moja rodzina to nie ma takich durnych pomysłów, bo chyba bym na miejscu umarł ze wstydu, gdybym ich nie zdążył w hotelowym pokoju zamknąć na cztery spusty. Jednym słowem obciach wielki jak Letalnica, co to dopiero będzie przebudowana. Kiwam głową z podziwem, bo mój partner z pary Matura to w przeciwieństwie do innych matołów, to się zupełnie przyzwoicie się zaprezentował, więc mi nieco ulżyło, że przegrałem nie byle z kim. I znowu gwiazda przemądrzała, żywa legenda Austriacka pojawia się na telebimie, a pod skocznią czeka familia wyszczerzona, jakby miała powód. Gregorek to nawet piętnastego miejsca nie utrzymał. Nic, tylko gratulować.
Potem jeszcze paru baranów no i zaczyna się pierwsza dziesiątka. Co chwilę kamerą obejmują tego prosiakofila z krzywym zgryzem, ale co się dziwić. Jaki kraj, taki bohater. Ale sama przyznasz, że miłość dorosłego faceta do różowych świń nie jest czymś normalnym i akceptowalnym we współczesnym społeczeństwie. Ja wszystko rozumiem, że ludzie mają różne pragnienia. Jeden chce zostać strażakiem, drugi wygrać Rajd Dakar, trzeci w końcu stanąć na podium, ale żeby marzyć, żeby dostać w prezencie żywego wieprza? I ciekawe jak go będą wozić tym ekskluzywnym austriackim tramwajem na kółkach i kto będzie świni pilnował, jak miłośnik wieprzowiny pójdzie skakać? No ale nie moje pierogi, nie mój problem. Patrzę się z powrotem, bo już Kamil wlazł na belkę, więc wypada mi mu teraz kibicować. Popisać się specjalnie nie popisał, ale i tak się możemy cieszyć, bo wygrał z nabzdyczonym Schlierenzauerem. Dobre i to. Potem Ammann kolejny raz jak chorowita kulawa żaba ląduje, a sędziowie znowu nagłej zaćmy dostają na oba oczy i noty ma lepsze nawet od pana Magistra-Super-Stylisty-Kamila. I już wszystkie flagi w górze, znów kolejny rodziciel pęka z dumy, bo się szykuje na belce Morgenstern. Tatuś jego jest szefem Fan Clubu i sama przyznaj, że to niezła siara. Morgi skacze daleko, tatuś ryczy ze szczęścia, ludzie matoły się cieszą, a za nim Prevc i niespełniony świniopas. No i pięknie! Widzę, że nowe porządki tutaj się wyprawiają i nawet szkoda to wszystko komentować. Rodzinka na ekranie i ta debilna pluszakowa świnka. I już się szum robi i afera wielka, bo Austria ma nowego idola.
Kręcę głową, bo już czuję wyraźnie, że robi się przedstawienie i wiem, że już więcej nic tu po nas. Jestem jak widz jakiś, co znalazł się przypadkiem na pokazie w cyrku albo jak jedyny normalny w bramach wariatkowa. Odbiło wszystkim, bo chyba nie ma innego wytłumaczenia. I dobrze mówi nasz trener w wywiadzie, jak go pytają jacyś geniusze, że czemu to znowu wygrał Austriak. Bo niby czemu Turniej Czterech Skoczni jest zawsze u nich? Raz by mogli w Polsce zorganizować! Raz w Wiśle, dwa w Szczyrku (i nawet bym specjalnie nie protestował, że na takiej durnej skoczni by skakać było trzeba) i potem w Zakopanem na Średniej i na Wielkiej Krokwi. I byłoby genialnie i zawody cudowne, ale to są marzenia całkowicie odciętej głowy, bo przecież zupełnie jasne, że by nikt z matołów nie przyjechał z nami na naszej własnej ziemi rywalizować. Więc zerkam jeszcze na podium, ale szybko ręką macham i idę się do powrotu szykować, a niech sobie matoły stoją i biją brawo do rana. Po drodze mijam tego ich wielkiego trenera. Pewnie leci Miłośnika Trzody Chlewnej na autobusie domalować.
No i się skończyło moje skakanie, bo ten cały Matura wylądował dalej. I bardzo dobrze! Nie będę się drugi raz musiał mordować zupełnie bez sensu! Siedzę sobie więc ze Skrobotem i jakimiś dwoma matołami na ławeczce przed naszą szatnią. Gapię się na ekran, żeby widzieć, co pokażą moi koledzy tak wszechstronnie utalentowani. Ziobro skacze 128 metrów, Wiewiór tyle samo, a najgorzej z matołów Klakier w różowym kostiumie. Klemensa to zupełnie nie ma, bo tak się o tę dziesiątkę martwił, że się aż z tego wszystkiego to do niej nie pofatygował.
Oczami przewracam jak widzę co ci operatorzy austriaccy wyprawiają, bo co to są skoki narciarskie czy jakaś Familiada? Jak tylko jakiegoś buraka na belce widzą to zaraz wyszczerzonego tatusia łeb na cały ekran, obok mamusia, co prawie mdleje, ciotka, wujek, szwagier siostry i stryjeczna kuzynka. Dalej matoły o parę dobrych metrów bliżej ode mnie skaczą, ale w pierwszej serii im się chlapło i teraz mają. Znowu się we mnie gotuje, bo teraz krewnych i znajomych Gregorka promują, a potem jego gębę nam każą podziwiać, jakby było co. Wzdycham. Jak ja się cieszę, że moja rodzina to nie ma takich durnych pomysłów, bo chyba bym na miejscu umarł ze wstydu, gdybym ich nie zdążył w hotelowym pokoju zamknąć na cztery spusty. Jednym słowem obciach wielki jak Letalnica, co to dopiero będzie przebudowana. Kiwam głową z podziwem, bo mój partner z pary Matura to w przeciwieństwie do innych matołów, to się zupełnie przyzwoicie się zaprezentował, więc mi nieco ulżyło, że przegrałem nie byle z kim. I znowu gwiazda przemądrzała, żywa legenda Austriacka pojawia się na telebimie, a pod skocznią czeka familia wyszczerzona, jakby miała powód. Gregorek to nawet piętnastego miejsca nie utrzymał. Nic, tylko gratulować.
Potem jeszcze paru baranów no i zaczyna się pierwsza dziesiątka. Co chwilę kamerą obejmują tego prosiakofila z krzywym zgryzem, ale co się dziwić. Jaki kraj, taki bohater. Ale sama przyznasz, że miłość dorosłego faceta do różowych świń nie jest czymś normalnym i akceptowalnym we współczesnym społeczeństwie. Ja wszystko rozumiem, że ludzie mają różne pragnienia. Jeden chce zostać strażakiem, drugi wygrać Rajd Dakar, trzeci w końcu stanąć na podium, ale żeby marzyć, żeby dostać w prezencie żywego wieprza? I ciekawe jak go będą wozić tym ekskluzywnym austriackim tramwajem na kółkach i kto będzie świni pilnował, jak miłośnik wieprzowiny pójdzie skakać? No ale nie moje pierogi, nie mój problem. Patrzę się z powrotem, bo już Kamil wlazł na belkę, więc wypada mi mu teraz kibicować. Popisać się specjalnie nie popisał, ale i tak się możemy cieszyć, bo wygrał z nabzdyczonym Schlierenzauerem. Dobre i to. Potem Ammann kolejny raz jak chorowita kulawa żaba ląduje, a sędziowie znowu nagłej zaćmy dostają na oba oczy i noty ma lepsze nawet od pana Magistra-Super-Stylisty-Kamila. I już wszystkie flagi w górze, znów kolejny rodziciel pęka z dumy, bo się szykuje na belce Morgenstern. Tatuś jego jest szefem Fan Clubu i sama przyznaj, że to niezła siara. Morgi skacze daleko, tatuś ryczy ze szczęścia, ludzie matoły się cieszą, a za nim Prevc i niespełniony świniopas. No i pięknie! Widzę, że nowe porządki tutaj się wyprawiają i nawet szkoda to wszystko komentować. Rodzinka na ekranie i ta debilna pluszakowa świnka. I już się szum robi i afera wielka, bo Austria ma nowego idola.
Kręcę głową, bo już czuję wyraźnie, że robi się przedstawienie i wiem, że już więcej nic tu po nas. Jestem jak widz jakiś, co znalazł się przypadkiem na pokazie w cyrku albo jak jedyny normalny w bramach wariatkowa. Odbiło wszystkim, bo chyba nie ma innego wytłumaczenia. I dobrze mówi nasz trener w wywiadzie, jak go pytają jacyś geniusze, że czemu to znowu wygrał Austriak. Bo niby czemu Turniej Czterech Skoczni jest zawsze u nich? Raz by mogli w Polsce zorganizować! Raz w Wiśle, dwa w Szczyrku (i nawet bym specjalnie nie protestował, że na takiej durnej skoczni by skakać było trzeba) i potem w Zakopanem na Średniej i na Wielkiej Krokwi. I byłoby genialnie i zawody cudowne, ale to są marzenia całkowicie odciętej głowy, bo przecież zupełnie jasne, że by nikt z matołów nie przyjechał z nami na naszej własnej ziemi rywalizować. Więc zerkam jeszcze na podium, ale szybko ręką macham i idę się do powrotu szykować, a niech sobie matoły stoją i biją brawo do rana. Po drodze mijam tego ich wielkiego trenera. Pewnie leci Miłośnika Trzody Chlewnej na autobusie domalować.
idę wyludnioną drogą
jedyną, jaką kiedykolwiek znałem
nie wiem, gdzie prowadzi
ale dla mnie to dom i idę sam
--
I znowu musimy czekać cztery lata...