moja pieśń jest miłością
miłością do niekochanych,
okazaną i wciąż rosnącą
nie musisz być sama
Idę sobie z Titusem na parking, bo już trening na Wielkiej Krokwi skończony i obaj milczymy. Ja już do tego matoła nie mam siły, bo ostatnio to nic nie mówi tylko się głupio uśmiecha pod nosem i non stop do Baśki wysyła smsy. Ja nie wiem, czy on jest w gimnazjum i tylko go przypadkiem ze mną na studia zapisali? No, ale co mam zrobić, przecież na siłę nie nauczysz nikogo życia i rozumu. Wzdycham głośno, a ten się gapi nieprzytomnie w telefon i mało by w ogrodzenie nie wlazł, niewiele zabrakło. Kurde, Titus, przecież się bramę otwiera, a nie! Stwierdzam, że z nim to serio gorzej niż myślałem i cała nadzieja w tym, że tę przebrzydłą kujonkę też tak wzięło, bo jak nie, to marny mój żywot w przyszłości najbliższej, bo Ty już do mnie ciągle wydzwaniasz i tak niby zupełnym przypadkiem o przemądrzałą Baśkę zagadujesz. I ja zamiast się skupić na moich skokach i szykowaniu formy na olimpiadę, to się muszę pilnować z każdej strony, żeby z Baśką przed ołtarzem nie wylądować.
- Titus, zlituj się człowieku! Gdzież ty leziesz, przecież tu jest moje auto! – wołam za nim i kiwam głową zrezygnowany, bo oczywiście zawsze mnie przypadnie zaszczyt matołów pilnowania. Jak nie małolatów jakiś, to tego znowu zwycięzcę Pucharu Prezesa. Gapi się na mnie jak głupi, ale widząc moją minę bez słowa do samochodu wsiada, żeby więcej problemów nie sprawiać i mojej cierpliwości nie nadużywać zanadto. I już mam silnik odpalać, gdy mój telefon zaczyna serenady wygrywać, a to oznaczać można tylko jedno - znowu się komuś nudzi i zaraz mi jakieś zajęcie wynajdą. Trzaskam drzwiami i kieruję się do bagażnika, bo nim komórkę znajdę, to jak zwykle muszę wszystko wywalić na zewnątrz i tylko rozmyślam komuż się to znowu dzwonić do mnie zachciało. Pewnie wymyślili, że resztę matołów nam odwieźć, bo im szkoda benzyny i na mnie wszystkim pasożytować się zachciało. Jest!
Odbieram niechętnie, bo jakiś numer nieznany, a zaraz mi serce przyspiesza, bo albo mam omamy jakieś słuchowe, albo Twój głos przecudny po drugiej stronie słyszę. Trzy sekundy mijają i już mam pewność, że wcale mi się na mózg nie rzuciło i że naprawdę Ty dzwonisz. Dzwonisz i ryczysz. W sumie nic dziwnego, bo jakbym miał takiego męża jak Ty, to też bym ryczał. No ale cóż, sama sobie winna jesteś skoro go sobie wybrałaś, chociaż on wcale nie był na świecie jedyny. Szlochasz dalej, a ja nie wiem zupełnie o co Ci chodzi tym razem, ale wytrwale słucham i słucham, bo serce mi się kraje od razu na samą myśl, że Tobie smutno i źle.
- Deeeeejvi, przyjedź i raaaaaatuj!
- Ale spokojnie, kochana – mówię najbardziej czule jak tylko potrafię i z całych sił się staram, aby mój głos brzmiał pewnie i aby Ci dodał tyle otuchy, ile w tej strasznej chwili potrzebujesz.
Bo przecież ja zaraz Titusa z auta wywalę i na ratunek ruszę tylko muszę wiedzieć co się stało i gdzie. Więc pytam. A Ty przez łzy powoli tłumaczysz, że na jakiś zadupiu utknęłaś na amen, że ciemno, zimno i nawet bateria się wyładowała i dopiero teraz dzwonisz, jak Ci telefon pożyczył jakiś pan. A Kamila, że nie ma, że nie odbiera, że tylko mu napisałaś co i jak, bo pojechał na spotkanie ze sponsorem, czy coś i Ty tam sama, biedna, jedna stoisz, marzniesz i zamartwiasz się w niebogłosy! Już nie będę nawet krył oburzenia zachowaniem kolegi Stocha, bo niby wielki Mistrz Świata, a sponsor ważniejszy niż żona! Jasne! Nic, tylko bić brawo dla naszej reprezentacji lidera! Wyszło szydło z worka, jak przyszło co do czego, się okazało, że można na nim polegać jak na niedźwiedziu po prostu. Jednak racja, że najlepszych przyjaciół to się w prawdziwej niedoli poznaje i wtedy dopiero można się przekonać, ile kto wart. I widzisz? Całe szczęście, że Ty masz mnie, bo inaczej co byś tam sama poradziła!
Przyjeżdżamy w końcu z Titusem na miejsce, bo już wziąłem ze sobą tego zdrajcę i konfidenta ostatniego, a Ty tam biedna stoisz zapłakana, więc zaraz biegnę do Ciebie i tulę Cię mocno w ramionach i pocieszam cicho, że już wszystko będzie dobrze, bo już jestem zwarty i gotowy, aby Cię ratować. Nic się już nie bój! Trzęsiesz się cała z nerwów i zimna, więc zaraz szalik ściągam i Cię nim otulam i oddaję Ci moje rękawiczki, bo Twoje już całkiem przemoczone. I pytam co się stało.
- Nie wiem... Nie jedzie... – szlochasz wtulona w moje ramiona, a ja tylko Cię mocniej obejmuję i prowadzę Cię taką roztrzęsioną do mojego samochodu, bo przemarzłaś cała, a jeszcze brakuje, byś była chora. Titus raz jeden mózgownicy użył, wsiadł za kierownicę i zaparkował na poboczu, bo ja biegnąc do Ciebie auto na samym środku drogi zostawiłem otwarte. A teraz poszedł i Twój samochód z każdej strony ogląda, szukając usterki. Jednak ma trochę pomyślunku w tej durnej łepetynie i nie całkiem na marne te wszystkie moje starania były, żeby go na ludzi wyprowadzić.
Nie wiem ile czasu mija, bo dla mnie czas się zatrzymał. Kołyszę Cię delikatnie, a Ty się powoli uspokajasz, ocierasz łzy i przestajesz łkać. Przecież ja Ci pomogę i Cię nie zostawię tu samej jak on. I wystarczy jedno Twoje słowo, a będę przy Tobie już do końca świata, wiesz? Titus coś tam grzebie pod maską, zabrał wszystkie narzędzie jakie w bagażniku miałem i już robi za mechanika, udając, że się zna. Po chwili i ja wstaję, bo sobie przypominam, że mam koc. Zawsze Ci będzie cieplej. Wracam szybko i znów siadam obok Ciebie, obejmując Cię ramieniem i całe swoje wsparcie i otuchę tym gestem Tobie przekazuję. A po chwili z piskiem opon przyjeżdża on. Hamuje gwałtownie jak pierwszy wariat na poboczu i leci zaraz do nas, a wygląda jakby ten wywiad, spotkanie czy coś w połowie przerwał, bo nawet kurtki nie ubrał tylko z wywieszonym jęzorem już zaraz jest. Przypomniał sobie w końcu o Tobie, wielki Mistrz.
- Dzięki, Dawid – rzuca do mnie i już wpadasz w jego ramiona i na jego ustach składasz słodki pocałunek, a moje serce po raz kolejny przeszywa ostry ból. Bo zupełnie nie rozumiem, dlaczego Ty go tak kochasz... Patrzę się na was i jakaś dziwna siła nie pozwala mi odwrócił wzroku, choć w środku siebie czuję taki lodowaty chłód. Więc patrzę i katuję się tym widokiem.
- Naprawiłem!
Nagle Titus pojawia się obok i z zadowoleniem przeskakuje z nogi na nogę wyszczerzony od ucha do ucha. I Ty też się śmiejesz już i czochrasz jego ośnieżoną czuprynę, a potem na jego i na moich policzku składasz po wielkim całusie. I naprawdę nie widzisz, że mnie w tej chwili serducho pęka równiutko na pół?
Przyjeżdżamy w końcu z Titusem na miejsce, bo już wziąłem ze sobą tego zdrajcę i konfidenta ostatniego, a Ty tam biedna stoisz zapłakana, więc zaraz biegnę do Ciebie i tulę Cię mocno w ramionach i pocieszam cicho, że już wszystko będzie dobrze, bo już jestem zwarty i gotowy, aby Cię ratować. Nic się już nie bój! Trzęsiesz się cała z nerwów i zimna, więc zaraz szalik ściągam i Cię nim otulam i oddaję Ci moje rękawiczki, bo Twoje już całkiem przemoczone. I pytam co się stało.
- Nie wiem... Nie jedzie... – szlochasz wtulona w moje ramiona, a ja tylko Cię mocniej obejmuję i prowadzę Cię taką roztrzęsioną do mojego samochodu, bo przemarzłaś cała, a jeszcze brakuje, byś była chora. Titus raz jeden mózgownicy użył, wsiadł za kierownicę i zaparkował na poboczu, bo ja biegnąc do Ciebie auto na samym środku drogi zostawiłem otwarte. A teraz poszedł i Twój samochód z każdej strony ogląda, szukając usterki. Jednak ma trochę pomyślunku w tej durnej łepetynie i nie całkiem na marne te wszystkie moje starania były, żeby go na ludzi wyprowadzić.
Nie wiem ile czasu mija, bo dla mnie czas się zatrzymał. Kołyszę Cię delikatnie, a Ty się powoli uspokajasz, ocierasz łzy i przestajesz łkać. Przecież ja Ci pomogę i Cię nie zostawię tu samej jak on. I wystarczy jedno Twoje słowo, a będę przy Tobie już do końca świata, wiesz? Titus coś tam grzebie pod maską, zabrał wszystkie narzędzie jakie w bagażniku miałem i już robi za mechanika, udając, że się zna. Po chwili i ja wstaję, bo sobie przypominam, że mam koc. Zawsze Ci będzie cieplej. Wracam szybko i znów siadam obok Ciebie, obejmując Cię ramieniem i całe swoje wsparcie i otuchę tym gestem Tobie przekazuję. A po chwili z piskiem opon przyjeżdża on. Hamuje gwałtownie jak pierwszy wariat na poboczu i leci zaraz do nas, a wygląda jakby ten wywiad, spotkanie czy coś w połowie przerwał, bo nawet kurtki nie ubrał tylko z wywieszonym jęzorem już zaraz jest. Przypomniał sobie w końcu o Tobie, wielki Mistrz.
- Dzięki, Dawid – rzuca do mnie i już wpadasz w jego ramiona i na jego ustach składasz słodki pocałunek, a moje serce po raz kolejny przeszywa ostry ból. Bo zupełnie nie rozumiem, dlaczego Ty go tak kochasz... Patrzę się na was i jakaś dziwna siła nie pozwala mi odwrócił wzroku, choć w środku siebie czuję taki lodowaty chłód. Więc patrzę i katuję się tym widokiem.
- Naprawiłem!
Nagle Titus pojawia się obok i z zadowoleniem przeskakuje z nogi na nogę wyszczerzony od ucha do ucha. I Ty też się śmiejesz już i czochrasz jego ośnieżoną czuprynę, a potem na jego i na moich policzku składasz po wielkim całusie. I naprawdę nie widzisz, że mnie w tej chwili serducho pęka równiutko na pół?
twoje twarde serce
jest jakby z kamienia
i jest tak trudno cię zrozumieć...
Dzisiaj jest piątek trzynastego, ale w sumie nie można powiedzieć, że jest pechowy, a wręcz przeciwnie! Bo od dzisiaj to ja jestem z Tobą związany zupełnie jawnie i oficjalnie! Z tego szczęścia to już nie umiem pohamować uśmiechu na twarzy od samego rana. Mieć najfajniejszego, najładniejszego i najmądrzejszego menadżera ze wszystkich skoczków na świecie, to jest coś, nie? Więc siedzę sobie i sobie oglądam te zdjęcia nasze i sam się do siebie śmieję, bo tak pięknie mnie na uwieczniłaś na zawsze, że ach, ach! I nawet jakoś przeżyję, że w tym naszym teamie to nie jesteśmy tylko Ty i ja, ale i inni. No, ale trzeba Cię zrozumieć. Nie mogłaś zostawić męża na lodzie, a tylko się mną zajmować, bo masz za dobre serce i z otwartymi ramionami do każdego. Kamiś bez Stefcia najwierniejszego kolegi, to by nie zniósł ani minuty czasu, więc tym sposobem trzeci ewenement musiał być. Tylko za nic wymyślić nie mogę po kiego grzyba nam Ziobro potrzebny? No, ale skoro tak wymyśliłaś, znaczy że to najlepszy układ na świecie jest i nie będę dyskutował. A swoją drogą to chciałabym teraz minę szefa głupiego Wagrafu zobaczyć jak mu oczy na sam wierzch wyjdą! Ha, ha! Bo on to pierwszy do mnie był z pretensjami zawsze i o wszystko, nic mu się nie podobało, a teraz zzielenieje chyba z zazdrości jak się dowie, że Dawid Kubacki to sobie sto razy lepszy zespół znalazł, a nie będzie dla matołów skakał z lalusiami, małolatami i buloklepaczami. U nas wszyscy najlepsi się zebrali i od razu widać efekty, bo nasz Stefcio na Pucharze Kontynentalnym w Rena to prawie wygrał, a nie to co takie talenty jak młodszy braciszek Titusowy, co rywalizuje z Holendrami o szóstą dziesiątkę!
Mnie się dzisiaj średnio skakało, ale najważniejsze ze zakwalifikowany i jutro będzie okazja, żeby w końcu pokazać na co mnie stać. Nareszcie się zanosi na normalne warunki, więc nic mi już nie będzie przeszkadzać. Nic, tylko skakać dla Ciebie cały czas!
nie zamierzam tego odwołać
nie zamierzam powiedzieć, że nie to miałem na myśli
jesteś celem, do którego zmierzam
Ląduję trochę przed 130 metrem i nie da się ukryć, że jestem odrobinę zły. Znowu coś nie zagrało, leciałem wysoko, ale kurde na dole zabrakło noszenia i znów trochę odstaję od najlepszych. Po swojej próbie jestem trzeci, wyżej od nowego dziecka kadrowego Klemensa, więc jakby patrzeć ogólnie to nie jest całkiem źle. Macham Ci jeszcze do kamery z uśmiecham, a potem powolutku sobie idę, żeby się wyszykować elegancko na drugi skok. W szatni spotykam największy talent i czołowego Wagrafu reprezentanta, znaczy się Titusa. Uśmiecha się do mnie krzywo, ale tylko mu rzucam spojrzenie zniesmaczone, bo tyle było trenowania i błędów poprawiania a dalej tak miernie skacze, że wstyd. Mogli Stefcia zabrać, a Titusa na konkursy buloklepów wysłać, bo by tam zdrajca i konfident taki bardziej pasował, a nie nam wizerunek drużyny tutaj psuć.
Drugą serię rozpoczyna ten wysoki Szwajcar, kolega Ammanna, a za nim złote dziecko Klimuś. Wszyscy non stop trują, że nauka to klucz do sukcesu, ale naszego Niunia tym razem wykształcenie pokarało, bo się Maciusiak uparł jak koń i go parę dni temu zapakowali do busa i wywieźli na zawody dla niedorobionych studentów, którym się na zajęciach nudzi. Klimek się jeden mądry na żadną uczelnię nie zapisał i dzięki temu tu jest z nami i skacze w poważnych zawodach normalnych, a nie walczy o jakieś beznadziejne medale z matołami. Bo komu one potrzebne do szczęścia? Po mnie najlepiej widać, bo medalu z Uniwersjady nie mam, a żyję i nawet mam się całkiem nieźle. No, ale co poradzisz? Tylko Niunia Biegunia szkoda i sobie muszę zapamiętać, coby mu smsa wysłać wieczorem na pocieszenie.
Więc już pojechał Klemens, za nim jeszcze jeden talent i w końcu na belce siadam ja. I już Łukasz chorągiewkę wyciąga, szybko daje znak i jadę. Wiatru prawie nie czuć, a ja lecę, lecę, lecę i lecę. To mi wyszedł skok! Unoszę dłoń w geście zadowolenia, bo nic, tylko się uczyć ode mnie powinny takie talenty jak Titus! Kiwam głową do kamery, a potem puszczam Ci oko, żebyś wiedziała, że nosa do utalentowanych zawodników to Ty masz i lepiej wybrać ze wszystkich nie mogłaś. I teraz widać, że szkoda tej pierwszej próby nieudanej, bo bym sobie dziś wygrał, jak nic, a tak to się będę musiał zadowolić tylko sporym awansem na liście. No, ale nie będę marudził jak Klakier, tylko się trzeba cieszyć, bo dobre i to, a na wygram sobie kiedy indziej.
Przebieram się elegancko i lecę na dół na końcówkę. Staję obok Gębali, a akurat szanowny Pan Magister Stoch szykuje się u góry. Przy tablicy lidera stoi Gregor i suszy zęby jak idiota, bo myśli, że się nasz Kamilek wiaterku przestraszny i ten sobie dalej będzie pierwszy. Oj, niedoczekanie, panie Schlierenzauer! Prędzej mi Walter przyzna medal za szczególne zasługi dla ludzkości z własnej woli, niż ci kiedyś oddamy punkty do klasyfikacji za darmo bez walki walkowerem. A swoją drogą to mu nie do twarzy w żółtym zupełnie i mu pasuje ta koszulka lidera jak pięść do końcówki zadartego nosa! Ale się pewnie cieszy, bo ma pod kolor zębów. Polscy kibice machają flagami, bo nawet tutaj ich pod skocznią pełno, no i czekamy w napięciu wszyscy jaką odległość wykręci Kamil Stoch. Przeżywam trochę, bo długo go na tej belce trzymali, no ale jedzie w końcu w dół. No, oby skoczył tak jak ja! Aż podskakuję w miejscu i japa mi się śmieje, bo trzeba przyznać, że pokazaliśmy Gregorowi co to znaczy pięknie startować i niech sobie nie myśli! Niech ma nadzieję, że mu Alex nagrał, bo od naszego Kamila to się powinien uczyć, choć i tak nie wiem, czy mu pomoże. Piątkę przybijam naszemu kadrowemu Mistrzowi Świata, on zaraz zajmuje miejsce dla prowadzącego, a my z chłopakami stoimy obok i radośnie czekamy, co będzie dalej. Bo teraz Klakier. No ale ten, to by sobą nie był, jakby wszystko po kolei zrobił jak trzeba. Krzywo wychodzi z progu i mało na łbie nie ląduje, więc zaraz kręci głową wkurzony i daleko, daleko, aż za Wiewiórem go zapisują w tabelce. Potem inne matoły skaczą, ale nikt dalej od Twojego mężusia, tylko jeden Thomas. I zaraz Kamisia ściskamy, bo drugie miejsce zajmuje, a co najważniejsze znów Eve-nement jest sto razy lepszy niż ta drużyna kujonów i dzieciaków, finansowana przez twórców pieczątek biurowych!
moja pieśń jest miłością, tą niepoznaną
a ja płonę z miłości do ciebie
nie musisz być sama
nie musisz być skazana na siebie
No i dupa. Może nie będę lepiej komentował tego mojego skoku dzisiejszego, bo bym się musiał wyrazić nieodpowiednio, a chociaż jesteśmy w Niemczech, to przecież poziom jakiś trzeba trzymać i kultura musi być odpowiednia, a nie jak ostatnia hołota. Skok dobry, nie można mieć zastrzeżeń specjalnych, a ja tak daleko i do drugiej serii się nawet nie załapię. I w zasadzie już mogę do domu wracać, bo co? Już mi podziękowali geniusze za występ i koniec, zabawa się skończyła. Chwytam narty, zarzucam na ramię i powolnym krokiem zmierzam do szatni. Nawet nie patrzę na wyniki innych matołów, bo już mi jest wszystko jedno. Przechodzę sobie bokiem, na skróty, potem po schodkach do góry i już mam drzwi do szatni otwierać, jak czuję, że coś mnie prosto w czapę uderza. Śnieżka! Odwracam się na pięcie, bo sobie genialną zabawę znaleźli Austriacy niedorobieni po prostu! Wyśmienitą! Patrzę na każdego po kolei, a wszyscy mi palcem na Gregora wskazują. Super. Tylko pogratulować mu takich kolegów konfidentów, co by na targu sprzedali za trzy złote. A pierwsza gwiazda skoków wyszczerzona mnie przeprasza i zaznacza, że przez przypadek we mnie trafił. Jasne! Nie dość, że ma krzywe zęby to jeszcze zeza! Ktoś to go chyba musi nauczyć jak celować, więc chwytam garść śniegu, raz dwa formuję zgrabną kuleczkę i trzydzieści sekund nie mija, a już Schlierenzauer śnieg musi z gęby ścierać. Język mu jeszcze pokazuję i znikam w szatni. Niech się matoły sami bawią dalej. Ubieram na uszy słuchawki i zamierzam iść spać, bo dziś zupełnie wszystko wychodzi nie tak, jak powinno. Kładę się więc jak długi na ławeczce, nie przejmując się tym, że inni nie będą mieć gdzie siedzieć, bo co? Mogli sobie przyjść wcześniej i zająć, nikt nie broni. Pod głowę daję polar Pietera, włączam muzykę, zamykam oczy i znikam w swoim własnym świecie, gdzie wszystko jest inaczej i nie trzeba się z idiotami użerać.
Budzi mnie głośny chichot. Zrywam się na równe nogi, tylko o dziwno nie ma podłogi pod moimi stopami, więc nie na nogach, a na tyłku na śniegu ląduję! A buraki wszystkie w śmiech! Podnoszę się do pozycji pionowej, kość ogonową rozcieram i wściekłe spojrzenie przesuwam na moich kolegów idiotów, którzy stoją rzędem wyszczerzeni i dumni z durnego żartu. Pieter i Ziobro z dwóch końców ławkę trzymają, a Titus zdrajca i pierwszy konfident domyka drzwi wielce zadowolony.
- Pogięło was?! – się drę, a oni sobie z tego nic nie robią, tylko w śmiech.
No świetny żart genialny, wprost fantastyczny! Aż dziw, że cała skocznia im braw nie bije i że żadnej nagrody specjalnej nie dostali. Przenoszę wzrok na trenera, szukając wsparcia moralnego, a ten nic! Sam ledwo tłumi śmiech! Pewnie! I ja mam żyć na co dzień z takimi debilami.
- Za skakanie byście się wzięli, a nie! – ogłaszam, a potem raz dwa się odwracam i do szatni z powrotem idę. Na schodach stoi Pan-Super-Inteligentny-Stoch, więc trącam go tylko łokciem, żeby mi zrobił trochę miejsca, wchodzę do środka i specjalnie głośno trzaskam drzwiami. A wtedy mi coś świta w umyśle, więc wychodzę i dla pewności robię kilka kroków w tył, coby się Panu Magistrowi przyjrzeć. Bo stoi cały wyszczerzony, a w łapach trzyma wielką kartkę Men of the Day i jakąś durną statuetkę.
- Co ty żeś? Wygrał? – pytam zaskoczony.
- No!!!!
Budzi mnie głośny chichot. Zrywam się na równe nogi, tylko o dziwno nie ma podłogi pod moimi stopami, więc nie na nogach, a na tyłku na śniegu ląduję! A buraki wszystkie w śmiech! Podnoszę się do pozycji pionowej, kość ogonową rozcieram i wściekłe spojrzenie przesuwam na moich kolegów idiotów, którzy stoją rzędem wyszczerzeni i dumni z durnego żartu. Pieter i Ziobro z dwóch końców ławkę trzymają, a Titus zdrajca i pierwszy konfident domyka drzwi wielce zadowolony.
- Pogięło was?! – się drę, a oni sobie z tego nic nie robią, tylko w śmiech.
No świetny żart genialny, wprost fantastyczny! Aż dziw, że cała skocznia im braw nie bije i że żadnej nagrody specjalnej nie dostali. Przenoszę wzrok na trenera, szukając wsparcia moralnego, a ten nic! Sam ledwo tłumi śmiech! Pewnie! I ja mam żyć na co dzień z takimi debilami.
- Za skakanie byście się wzięli, a nie! – ogłaszam, a potem raz dwa się odwracam i do szatni z powrotem idę. Na schodach stoi Pan-Super-Inteligentny-Stoch, więc trącam go tylko łokciem, żeby mi zrobił trochę miejsca, wchodzę do środka i specjalnie głośno trzaskam drzwiami. A wtedy mi coś świta w umyśle, więc wychodzę i dla pewności robię kilka kroków w tył, coby się Panu Magistrowi przyjrzeć. Bo stoi cały wyszczerzony, a w łapach trzyma wielką kartkę Men of the Day i jakąś durną statuetkę.
- Co ty żeś? Wygrał? – pytam zaskoczony.
- No!!!!
na peronie będę stał i powiem
że jestem nikim będąc sam
i że kocham cię
nie musisz być skazana na siebie
nie musisz być skazana na siebie
Pamiętajmy, że ze Złośliwcem jesteśmy dopiero z w Titisee-Neustadt i jeszcze nie wiemy, że Dejvi do Soczi jedzie!!!
AF